"Mhm..." – zapasy z samym sobą, coby nie przesadzić z nadmiernym entuzjazmem wychodziły Drake'owi umiarkowanie. Od dobrego kwadransa słuchał parskającego pierdolca, który uczepił się napomknięcia o rudzielcu i teraz, choćby kopany był po pysku, nie chciał się od tematu oderwać. Po wypstrykaniu się z informacji o wszelkich wiewióropodobnych podróżnikach, grzecznie pospieszany, gospodarz w końcu przeszedł do spraw inszych. Zrelacjonował dokładnie szczegóły wizyt każdego, kto przez wiochę przejeżdżał w ostatnich trzech dniach i nagrał całkiem przyjemny reportaż o każdym dorosłym mieszkańcu osady, który zwykł był często opuszczać sioło. Dozbrojony w detale Drake mógł wracać do kompanów i rozpocząć pociąganie za właściwe sznurki. Było kilka tropów wartych sprawdzenia, a przebywanie w towarzystwie trajkocącego jak katarynka sołtysa groziło – w najlepszym razie – mutacją Chaosu. Wciąż zachowując kamienną maskę, blondyn wstał od stołu i odprowadzony do drzwi rzucił wieśniakowi na odchodnym: "Gdyby działo się coś groźnego czy niezwykłego, zgłoście się do mnie. Z tego, co mówicie wynika, że... Nie chciałbym przedwcześnie wyrokować, ale wioska może być zagrożona". "Co? Jak to, co mówicie panie?" – sołtys zasapał się, znów spocony, jak na starcie rozmowy. "Nie chcę straszyć, ale może zrobić się groźnie. Ale jesteśmy tutaj, więc nie macie się o co martwić. W każdym razie, wszystko mi zgłaszajcie. I cicho o tym, musimy być ostrożni" – ostrzegł Drake, sprzedając chłopu jedno z najlepiej oszlifowanych spojrzeń a'la natchniony rycerz. * * *
Drzwi trzasnęły głośno aż zakołysało się wbite nad wejściem poroże i o mało co, a siedzący na zydlu pode drzwiami karypel nie zostałby pośmiertną ofiarą ubitego pod laskiem jelenia. Drake słyszał, że Biały do kogoś sapie już z daleka i wchodząc do środka nie spodziewał się niczego mniej niż weselnej sztachoteki. Stąd wjeżdżał na ostro, bez zbędnego ziewania. O dziwo jednak zdążył i imprezę miał dopiero przed sobą. Postanowił jednak przełożyć ją na kiedy indziej. Porwał pistolet zza pasa i huknął w sufit, tym razem zapewniając sobie pełną uwagę całego towarzystwa. "Co robisz, kmiocie?" – wypalił do osiłka, który stał rozdarty między Kaźmierzem a Bjornem – "Uwal się na piździe i ani się waż warknąć! Podnieś rękę na któregoś z moich ludzi to każę cię wybatożyć tak, że przez rok będziesz robił za warzywo!"
Milczenie, które nastąpiło mogło być równie dobrze konsternacją, uspokojeniem, jak i ciszą przed burzą. "A ty Kasimir, co dziewkę bałamucisz? Odprowadź ją do izby, bo widzę, że aż dostała rumieńców... I już, spokój" – Drake poklepał się kolbą pistoletu po piersi – "Polej wszystkim wina gospodarzu. Wszystko na mój koszt". |