Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2011, 00:41   #19
Delta
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
Kanna & Mantis & Delta

Wyruszyli.
Chociaż ich nadrzędny cel nie niósł ze sobą nic przyjemnego, humor Garetha poprawił się od razu po opuszczeniu zamkowych murów, gdy tylko po gościńcu poniósł się pierwszy stukot końskich kopyt. Zarówno podróż, jak i polowanie, wiązały się z czymś, co ród Reynarów cenił sobie od samego początku istnienia, utożsamiały najważniejsze pragnienia, które znalazły swoje odzwierciedlenie nawet w jego rodowej dewizie. Pęd wiatru na twarzy, otwarta przestrzeń, brak ograniczających ścian z litego kamienia i konwenansów, które trzeba by przestrzegać, całkowite oddanie chwili... Wolność. Całkowita, nieokiełznana wolność. "Semper liberii", dwa proste słowa, a tak ważne, że znalazły się nawet na olbrzymim, zdobionym łuku wejścia, prowadzącym do Hawk's Nest, witając każdego kto chciał przestąpić progi dworu.


Ponad tuzin osób ruszył traktem, stanowiąc nie lada grupę i nie lada wyzwanie dla leśnych zwierząt. Jak tylko oddalili się wystarczająco od ludzkich domostw, Gareth uniósł skórzaną rękawicę, na której siedziała Kree, pozwalając jej poderwać się do lotu. Sokolica uderzyła śnieżnymi skrzydłami i wzbiła się pod niebo, krótkim krzykiem dając upust ich wspólnej radości. Rycerz śledził ją przez chwilę z uśmiechem, po czym ściągnął wodze swojej karej klaczy i zwolnił tempa, zostawiając swoją służbę i zrównując się z grupą sir Edwarda. Przed wyjazdem miał czas jedynie krótko się przywitać, a droga przed nimi nie należała do najkrótszych, więc był i czas na rozmowę. Szczególnie, że Reynar znał rycerza jedynie ze słyszenia.
- Myślicie panie, że gdy hrabia Oswald nas zobaczy, zawróci czym prędzej, myśląc, że to diuk wysłał ku niemu swą armię, by zgotowała mu zbrojne powitanie? - zażartował, równając tempo do jego wierzchowca.

Edward spojrzał zaskoczony na Garetha. Kriss (jego giermek) skręcił konia i lekko zwolnił aby ustąpić miejsca rycerzowi. Daligar nie czuł się pewnie w tej sytuacji. Nie wiedział czy jego kompan żartuje czy pyta poważnie.
- Z pewnością nie uzna nas za zagrożenie - spojrzał niepewnie na Reynara - prędzej za szpiegów. W takiej sytuacji może to i dobrze że wybrały się z nami damy. Chociaż szczerze powiedziawszy … - zrobił lekką przerwę, zastanawiając się czy może pozwolić sobie na szczerość wobec Sokolnika - nie popierałem decyzji diuka. Chodzi mi o towarzystwo Lady Kaylyn i Lady Mariny w tej misji.

Gareth roześmiał się cicho i pokręcił głową.
- Nie sądzę, żeby nasze damy były złe z tego powodu. Polowania to dla lady Mariny nie pierwszyzna, a i lady Orville ponoć nie należy do słabych i bezbronnych kobiet. Prawda jest taka, że problem pojawiłby się, gdyby diuk miast zezwalać, chciał *zabronić* naszym białogłowym jechać z nami. - Kara klaczka mężczyzny potrząsnęła łbem, dzwoniąc uprzężą. Rycerz poklepał ją po karku, kontynuując: - Nawet hrabia Oswald nie jest na tyle niegodziwy, żeby podjąć jakąkolwiek akcję, która mogłaby przyczynić się do krzywdy naszych towarzyszek. Pewnie w mig przejrzy zamiary diuka, ale z polityką jak z kobietami - któż je zrozumie? Nie odmówi towarzystwa na szlaku, jeżeli nie będzie oficjalne.

- Racja, nie odmówi. Co do krzywdy również wątpię, aby zachował się tak... - szukał słowa aby nie urazić imienia Oswalada – ...niestosownie i naraził nasze damy na krzywdę. Nie jednak sam Oswald mnie martwi. Niepokój naszego pana przeszedł na mnie i niestety obawiam się czegoś zupełnie gorszego. - Edward nie chciał panikować, a przede wszystkim nie chciał siać ziarna paniki wśród innych - Ale... - dokończył po namyśle – zapewne przesadzam. Wiesz panie... jestem trochę przewrażliwiony jeżeli chodzi o sasów – spojrzał na towarzysza mając nadzieje że ten nie wybuchnie śmiechem. Wiadomo bowiem że w tych rejonach nie ma zagrożenia z ich strony.
Kris nic nie powiedział. Był przyjacielem Edwarda ale w oczach innych, "tylko" giermkiem. Słuchał uważnie o czym rozmawiają rycerze. W głowie męczyło go pytanie czy będzie musiał użyć swego toporu czy obejdzie się na strzelaniu do zwierzyny.

- Niepokój diuka udziela się nam wszystkim, ale taki to okres. Każde zdaje sobie sprawę, że stoimy przed wielkim wydarzeniem, które może zmienić stosunki pomiędzy tymi dwoma rodami na wieki. I każdy obawia się, żeby ktoś tego nie zniszczył - odparł rycerz, wzruszając ramionami. Wyjazd na świeże powietrze i nadchodzące polowania skutecznie złagodziły jego niepokoje, które jeszcze niedawno narastały w jego sercu.
Uśmiechnął się krótko na wyznanie sir Edwarda, ale bez wyraźnej kpiny. Sam brał udział w finalnej bitwie z Anglosasami i częściowo nie dziwił się obawom mężczyzny. Wielu rycerzy, którzy przeżyło tamten okres, wyniosło ze sobą niezbyt przyjemne wspomnienia.
- Jestem pewien, że Sas, który ponoć towarzyszy hrabiemu Oswaldowi, z zainteresowaniem wysłucha twoich wątpliwości - odparł z powagą, która kłóciła się jednak z jego uśmiechem. - Bez obaw, podejrzewam, że poza nim, w promieniu wielu dni drogi nie ma żadnych Dzikich.

Edward ucieszył się że Gareth nie wyśmiał jego obaw. Zastanowił go jednak czy nie nudzi swojego towarzysza.
- Obawiam się że jest tak jak powiedziałeś panie. Z polityką jak z kobietą ale czy mam rozumieć że – ściszył głos - przez to cała sprawa jakby mniej cię obchodziła? Bądź mniej się przejmujesz? A co do tego sasa panie... - spojrzał na Krissa. Wiedział że jego przyjaciel go zrozumie. – Wole nie dokładać oliwy do ognia. Podobnie jeżeli chodzi o sir Erika jeżeli wiesz co mam na myśli – uśmiechnął się porozumiewawczo do Garetha.

- Jeżeli właśnie mi subtelnie zasugerowałeś sir Edwardzie, że skoro nie interesuje mnie polityka, to nie interesują mnie również kobiety, to obawiam się, że nie wszyscy mogą dojechać na spotkanie z hrabią Oswaldem - odparł Sokolnik ze szczerym śmiechem, na tyle głośnym, by zwrócić uwagę części grupy na przedzie. Patty, jego giermek, nawet nie odwrócił się w siodle, by spojrzeć co się dzieje, na tyle przyzwyczajony do jego dobrych humorów.
Trakt powoli zaczął zwężać się do wąskiej drużki, ale rycerze wciąż jeszcze mogli swobodnie jechać obok siebie, bez niewygodny dla swoich wierzchowców.
- Naturalnie, że obchodzi mnie ta sprawa, przez wzgląd na naszego seniora. Ale także i przez niego mam do niej więcej dystansu -odparł po chwili, spoglądając na drogę przed końmi i drzewa pochylające ku nim konary. - Eric jest jego pierworodnym synem, który właśnie się żeni. W dodatku czyni to z córką jego zagorzałego wroga, który z pewnością jest nie mniej zadowolony z tego faktu, niż on sam. Diuk Tondbert jest dobrym ojcem i jeszcze lepszym człowiekiem - oczywiście, że się niepokoi. I oczywiście, że jego niepokój może być nieco... wyolbrzymiony przez wzgląd na jego miłość do rodziny. Nie twierdzę, że należy bagatelizować wagę potencjalnego niebezpieczeństwa, bo sir Stephen uświadomił mnie, że knowania mogą mieć bardziej przebiegłą twarz niż frontalny atak, ale nie twierdzę też, że panika i paranoja to dobre wyjście. Ot, cała filozofia.
Na wzmiankę o sir Eriku mężczyzna uśmiechnął się oszczędnie. Osobiście nic nie miał do pobożnego rycerza, a wiele słyszał o nim dobrego. Planował zresztą z nim pogawędzić, gdy tylko nadarzy się okazja.
Sokolnik lubił gawędzić, nie dało się tego ukryć.
- Sir Erik jest rozsądnym człowiekiem. Każdy musi mieć się do kogo zwrócić, a on wybrał Boga. Niektórzy mają mniejsze, a niektórzy szersze potrzeby. -Tu rycerz musnął palcami swoje dwa wisiorki, chrześcijański i pogański, które wisiały u jego szyi. - Widocznie potrzeby sir Erika sprawiają, że lubi rozmawiać z Bogiem przez większość czasu podczas swojego dnia. Moja matka również jest wyjątkowo pobożną osobą, więc można powiedzieć, że coś wiem w tej materii - dodał z uśmiechem.

Rozmowa z sir Edwardem przeciągnęła się na kolejne minuty, sprawiając, że droga zleciała Garethowi w mgnieniu oka. Trakt w końcu zamienił się w ścieżkę, by ostatecznie całkowicie rozmyć się wśród leśnych ostępów, pozostawiając grupę oko w oko z naturą.

***

Polowanie! Polowanie!
Gorączka pościgu za zwierzyną rozpaliła ich serca, a pęd wierzchowców świszczący w uszach zagłuszył myśli i słowa. Podczas, gdy pozostali rozjechali się po lesie, czy to tropiąc jakiegoś jelonka, czy dzika, Gareth w towarzystwie lady Mariny skierował się ku bardziej otwartym terenom. Wierzył, że pozostali upolują coś co z pewnością będzie warte wspominki, więc to nie zdobycz była teraz ich nadrzędnym celem. Gdy wyjechali na jedną z polan, porośniętą przez wysoką, dziką trawę, z nieba dobiegł ich okrzyk Kree. Drapieżnik wypatrzył ofiarę.
Ledwie ich wierzchowce postawiły kopyta na granicy polany, a z jej środka zerwały się dwie, szare smugi. Niczym strzały wypuszczone z łuku, dwa dorodne zające pomknęły w stronę linii lasu, długimi susami pędząc przez trawę. Rycerz krzyknął przeciągle, dając znać lady Marinie, by mu towarzyszyła i spiął swoją klacz piętami do galopu, coby odciąć zwierzynie drogę. Kree kołowała nad polaną, płosząc zające samą swoją obecnością.
Przemknęli przez otwarty teren, kilkakroć razy zajeżdżając drogę mknącym szarakom i zmuszając je do powrotu. Ich konie rżały głośno, gdy zwierzyna odbijała to od klaczy Garetha, to od wierzchowca lady Mariny, gubiąc się w panice. Nagle rycerz zagwizdał przeciągle i z nieba spadła biała błyskawica. Ostre szpony wbiły się w kark jednego z zajęcy, gdy Kree zanurkowała składając skrzydła, łowiąc pierwszego szaraka w akompaniamencie dzwoneczków i trzepotu skrzydeł. Chwilę później brzdęknęła cięciwa i drugi szarak również zakończył swą ucieczkę.
Gareth zatrzymał wierzchowca i już miał zawrócić go do miejsca, skąd dobiegały dzwoneczki niecierpliwiącej się Kree, gdy pośród drzew zaczęła podnosić się mgła. Jego klacz zarżała niepewnie, a rycerz posłał zdziwione spojrzenie w stronę towarzyszącej mu kobiety, zaraz jednak wracając spojrzeniem do bladych oparów, które błyskawicznie pokrywały całą polanę. Po kręgosłupie przebiegł mu zimny dreszcz niepokoju. Gdy wśród mgły zamajaczyła rogata sylwetka, rycerz wyciągnął miecz, podjeżdżając przed wierzchowca Mariny, stając pomiędzy nią, a dziwną istotą, chociaż serce zaczęło walić mu szybciej w piersi.


Wszystko skończyło się równie prędko i niespodziewanie, co się zaczęło. Hern zniknął, mgła opadła i okolica wróciła do normalności, a para została sama po środku polany. Gareth powoli schował miecz, obracając głowę i spoglądając bez słowa na kobietę.
Po prawdzie to nawet nie wiedział co o tym myśleć.

- Też go widziałeś? - upewniła się Marina niepewna, czy uległa omamowi, czy rzeczywiście ukazał się jej Hern, pan drzew.

Rycerz skinął powoli głową, otrząsając się stopniowo z początkowego zaskoczenia. Na jego miejscu pojawiła się za to konsternacja i mętlik w głowie, który prawdopodobnie nie będzie zamierzał ustąpić jeszcze przez długo czas po zakończeniu polowania.

- Bardziej niepokoją mnie jego słowa - odpowiedział cicho, spoglądając w stronę gdzie zniknęła mara. - Jeżeli to był naprawdę on...
Gareth nigdy nie wątpił w obecność istot nadprzyrodzonych i duchów, nie po tym ile życia spędził w lasach i w wychowaniu w pogańskiej wierze, ale tak namacalne i bezpośrednie pojawienie się tajemniczej istoty, wciąż wywoływało mu ciarki na plecach.

- Gareth - Marina podjechała do sokolnika i spojrzała mu w twarz. Wiedziała, jak wazne są dla niego pogańskie wierzenia - sama nie do końca potrafiła się określić w tej materii. - Gareth - powtórzyła zmuszając mężczyznę, żeby skupił na niej wzrok. - Nie wiemy, czy to na pewno był On. Czy po prostu ktoś - z jakiegoś powodu - postanowił nas zwieść. I opóźnić chwilę spotkania z orszakiem.

- W takim razie wybrał dość wyrafinowaną formę oszustwa... - Rycerz spróbował się zaśmiać, chociaż wyjątkowo zabrzmiało to nieszczerze i z wymuszeniem. Spojrzał na kobietę, po czym z powrotem na miejsce, w którym zniknęła postać, milknąc na kilka sekund. Uniósł rękę do szyi, bezwiednie muskając jeden ze swoich wisiorków, ten przedstawiający leśne bóstwo polowań. - A mgła? I to zniknięcie?

- Nie wiem - Marina pokręciła głową. - Nie potrafię tego wytłumaczyć. Ale łatwiej mi uwierzyć w mistyfikację, niż w Herna, pana drzew, ostrzegającego nas przed niebezpieczeństwem. Chociaż z drugiej strony - ściągnęła nerwowo wodze, aż koń parsknął na nią, urażony - widziałam kruka na oknie mojej komnaty. Nie uciekał.

- Wiesz... - Mężczyzna zawahał się, wciąż nie wyglądając na zbyt przekonanego. Zacisnął palce na wisiorku, po czym rozluźnił je i opuścił rękę. - Jak byłem mały, miałem może dziesięć lub jedenaście wiosen, lubiłem czasami wyjść w ciemną noc i przejść się samotnie po lesie. Ta cisza, szum wiatru, szelest liści... W takich sytuacjach człowiek z łatwością zaczyna dostrzegać działania duchów i leśnych bożków we wszystkim co go otacza.
Wzdrygnął się i oderwał wzrok od linii drzew, spoglądając z powrotem na lady Marinę. Skrzywił się po jej słowach, niezbyt pocieszony.
- Czarne skrzydła, czarne wieści - mruknął cicho. - Kruk to zły omen, Marino.
Po polanie poniósł się niecierpliwy dźwięk dzwonków, gdy gdzieś pośród traw Kree przypomniała o swojej obecności, z pewnością pastwiąc się nad złowionym szarakiem i czekając na swoją odprawę po pomyślnym upolowaniu.

- Zły omen - powtórzyła jego słowa kobieta. - Przeraziłam się. A sam wiesz, że nie łatwo mnie wystraszyć... - Dźwięk dzwonków wyrwał ją z zamyślenia. - Jedźmy, Kree się niepokoi.

- Właśnie widzę, że nie łatwo. - Tym razem Sokolnik zaśmiał się już szczerzej, chociaż wciąż można było usłyszeć napięcie w jego głosie. Spiął swoja karą piętami, podjeżdżając do miejsca gdzie w trawie czekała Kree i zsunął się z siodła na ziemię. Sokół niechętnie zostawił upolowanego zająca, gdy rycerz krótkim gwizdem przywołał ją z powrotem na rękawicę.
- Gdy wspomnimy pozostałym o tym wydarzeniu, mogą nam nie uwierzyć - zauważył cicho, przyklękając przy martwym szaraku. Wyciągnął sztylet z pochwy przy pasie, sprawnie odcinając kilka kawałków mięsa i podając je Kree. Resztę szybko oporządził, zawieszając na skórzanych trokach z boku siodła i to samo robiąc z drugim z zajęcy, wcześniej wyciągając z niego szyp.

- Pozostawmy więc wspomnienie tego spotkania dla nas - zaproponowała, obserwując jak zręcznie oprawia zające. Zajęcie to wydawało się go uspokajać. Przyjemnie było patrzeć na jego pewne ruchy i mocno zarysowaną linię pleców. - Choć chętnie posłuchała bym twojej wymiany zdań z sir Ebbitonem - dodała, lekko się uśmiechając.

- Już drugi raz dzisiejszego dnia słyszę sugestię, że rozmowa z sir Erikiem mogłaby mieć interesujący przebieg. Świat musi mieć okropną opinię, albo o nim, albo o mnie - odparł półżartem Gareth, po chwili przywiązując drugiego szaraka i podnosząc się na nogi. Wspiął się na siodło, rzucając ostatnie spojrzenie w stronę miejsca gdzie zniknął - rzekomy? - Hern i ściągając wodze swojego wierzchowca, by skierować go w stronę, w którą mogli udać się pozostali z rycerzy. - Nie omieszkam z nim porozmawiać, gdy już znajdziemy się w drodze powrotnej.

- Dyskusja dwóch wielkich mężów zawsze jest warta uwagi. - Marina zarównała konia z klaczką Garetha. Wyciągnęła dłoń i złapała rzemień ogłowia klaczy, stopując zwierzę.
- Ale pozwól, że to ja podzielę się z sir Erikiem trwogą zalewającą od chwili spotkania Herna me niewinne niewieście serce. - Zrobiła przestraszoną minę, rozchyliła lekko usta i przycisnęła dłoń do, gwałtownie unoszącego się i opadającego w rytmie przyśpieszonego oddechu, biustu. - Sir Eriku - powiedziała drżącym głosem rzucając Garethowi spłoszone spojrzenie - chyba tylko z wami, jako mężem pobożnym i błyskotliwym, podzielić się mogę moja obawą. I poprosić was o radę. Bo czuję, żem bliska jest obłędu.
Puściła rzemień.
- Wam dyskusja albo na teologię, albo spór zejdzie.

Gareth przez chwilę nic nie mówił, po czym pokręcił głową z mimowolnym uśmiechem.
- Niewinne, acz wyjątkowo przebiegłe niewieście serce. Przypomnij mi lady, żebym nigdy, ale to przenigdy, nie stanął przeciwko twojej osobie, bo marny mój los - odparł, kiwnąwszy po chwili przyzwalająco. - Zostawiam więc sir Erika tobie.

Marina uśmiechnęła się, doceniając komplet.
- Ja nigdy nie stanęła bym przeciwko tobie, mój panie. Czemuż więc tobie miałoby się to zdarzyć?
Spieła lekko konia i podążyła w stronę reszty towarzystwa. Gareth bez wahania podążył za nią.

***

Gdy wszyscy wrócili na szlak, wymieniając się opowieściami z polowania, Sokolnik nie omieszkał do nich dołączyć, chociaż skrzętnie pomijał fragment o spotkaniu Herna. Patty i jego służący upolowali małego jelonka, więc jego uwaga dodatkowo została zajęta innymi sprawami. Co więcej, jego nagła pobożność zaczynała przegrywać próbę czasu i rycerz stopniowo coraz bardziej zaczynał kwestionować to co zobaczył. Wciąż był pewien, że wraz z lady Mariną byli świadkiem czegoś nadnaturalnego, ale gdy wrócili na gościniec, do ludzi...
Pojawienie się na horyzoncie hrabiego Oswalda przypomniało mu jednak o słowach rogatej istoty. Dreszcz na karku nie zniknął, ale Gareth był już zdecydowany na uważne czuwanie nad wszystkimi ruchami oponenta diuka Tondberta. Jeżeli nawet Starzy Bogowie interesowali się losami ich seniora, to być może cała nerwowa otoczka nie była wyssana z palca, jak początkowo sądził.

Bladość lady Kaylyn nie umknęła jego uwadze, ale tak jak i pozostali, nie potrafił jej odnaleźć jej przyczyny, więc tylko posłał reszcie rycerzy pytające spojrzenie. Nie było jednak zbyt wiele czasu na rozmowy i rozwianie jego wątpliwości. Sokolnik spiął wierzchowca piętami i ruszył w stronę orszaku hrabiego Oswalda.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."

Ostatnio edytowane przez Delta : 30-10-2011 o 00:48. Powód: szał literówek
Delta jest offline