...gospoda powoli wynurzała się zza zakrętu w całej swej okazałości. Oczywiście, odgłosy dobiegające z okalającego ją obozu słychać było już dawno, a zapach atakował nozdrza już od paru dobrych chwil, czyli za długo.
Co prawda w chłopskiej chacie gdzie nocowali zeszłej nocy nie pachniało dużo lepiej. Cóż, przynajmniej skorzystał z dostępu do wody i obmył się trochę. Był niemal mile widzianym gościem, biorąc pod uwagę, jak wielu ostatnio przetaczało się przez okolice zabijaków, którzy nieraz najpierw coś palili, zabijali, rabowali i gwałcili (rożne były tu warianty kolejności, w zależności od gustu), zanim zapytali, o ile w ogóle mieli jakieś pytania. A on nawet zapłacił, a samą obecnością zniechęcił jakąś pomniejszą grupkę... Baby na wszelki wypadek i tak zamknięto w drugiej izbie.
Nalegał na ten nocleg, choć w sumie mogliby dopaść Gospody już wczoraj, chciał jednak mieć czas na przygotowania. Nie chciał zajeżdżać na to spotkanie ubrany niby pierwszy z brzegu cham błotny, śmierdzący krowim łajnem - poza faktem, że lubił czasem zadbać o wygląd, mogło to mieć pewne znaczenie w tym przypadku.
Podróż przebiegała w milczeniu - co wynikało w pewnej mierze z tego, że od dłuższego czasu przebiegała spokojnie. Parę nieprzespanych nocy dało już o mu się już we znaki, a Ivo, o ile silił się na rozmowy, otrzymywał dość skąpe i szorstkie odpowiedzi. Cóż, powinien się już przyzwyczaić, a cel podroży omówili już wcześniej.
Dlaczego Gruby Panicz? Otóż raz, że znajdował się po drodze na wschód, a tam teraz zaczynało być niejako ciekawie. Miejsce w sam raz, by zebrać dokładniejsze informacje i ruszyć, czy to dzikim naprzeciw, czy podwinąwszy ogon zwiewać ku zachodnim, bezpieczniejszym ziemiom. Dwa, że Eberhard poinformowany w swoim czasie o ludziach, którzy mogli być świadomi aktualnego miejsca pobytu pewnego starego znajomego, wykorzystał jeden z tych kontaktów. Trop wiódł wprost tutaj. Tak, to była osoba która mogła mieć szersze spojrzenie na aktualną sytuację.
Rozdzielili się u drzwi gospody. Cóż, wiedział że Ivo lepiej poradzi sobie ze zdobywaniem pokoju (szczególnie doposażony w porządnego, brzęczącego zaskórniaka), on zaś mógł w tym czasie zająć się końmi - a swoim rumakiem Incitatusem musiał zająć się sam - dla stajennego próba opieki nad tym koniem mogła skończyć się niezdrowo, bowiem zwierze ułożone było pod walkę, tak więc zwykło odgryzać palce i łamać kości każdemu poza właścicielem.
Stajnie były również zatłoczone, tak więc znalazł miejsce dopiero uszczupliwszy kiesę po raz kolejny ( i przeklinając cicho pod nosem, albowiem niewiele już takich uszczupleń mógł dokonać nie opróżniając sakiewki do cna).
Postać, którą ujrzał Hess, była ubrana bogato, choć w kontraście w tym stały uwalane końskim gównem buty i spory ładunek rzeczy, które ze sobą dźwigała.
Strój jednak był wspaniały - bogato zdobiony, nacinany wams, i pludry, wysokie czarne buty, krótki kolisty płaszcz i szeroki beret z długim pawim piórem. Był uzbrojony w zawieszony niemal poziomo na pendencie
miecz, zaś powróciwszy po zrzuceniu bagażu wyposażony był w używany w charakterze laski ozdobny
obuszek. Wysoki, dobrze zbudowany, epatował jednocześnie i siłą, i zmęczeniem. Jakaś niewypowiedziana groźba czaiła się w spojrzeniu - a może tylko był to tylko efekt wzbudzany przez
oczy w różnych kolorach, jedno płonące bursztynem, drugie tchnące mroźnym błękitem.
Nie dojrzał Hess'a, tak więc wiadomość od niego uspokoiła go. Przekazawszy ją Ivo, schował się w wynajętej izbie i doczekał tam wieczora.
...przysiadłszy we wskazanym miejscu, czekał. Tłum zgromadzony w budynku, całe to wrzaskliwe, pewne siebie towarzystwo drażnił go i budził uczucia, które dawno już nauczył się rozpoznawać jako obce. Wiedział, że nie powinien iść za tymi podszeptami... Ręka drżała lekko pod stołem, zaciśnięta na głowicy obuszka. Przybycie Theodora powitał z malującą się na twarzy ulgą. Otwierał już usta by mu odpowiedzieć, gdy wybuchła burda. Skinął więc tylko głową na potwierdzenie i zgarnąwszy ze stołu nerwowymi ruchami trochę jadła, ruszył za Theodorem. Przypilnował, by ręce mieć zajęte. Coś w nim wrzało, chciało przyłączyć się do walki, wskazywało despekt jaki mu uczyniono przerywając wieczerzę... i żądało flaków. Najlepiej świeżych, wyprutych przed sekundą z czyjegoś żołądka. I to pragnienie sprawiło, że ruszył za Hess'em szybkim krokiem, gnany strachem przed samym sobą.
I byli blisko spokoju, gdyby tylko nie Ci przeklęci matkojebcy, zarżnąć by ich, poćwiartować ciała i nakarmić szczątkami ich własne rodziny, powiesić karczmarza za to, że ich przyjął i spa... Spokojnie... Ufał zdolnościom maga, bowiem widywał go już wcześniej w akcji, tak więc uczynił krok do tyłu i pozwolił mu zająć się sprawą.