Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2011, 17:45   #61
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Dalmar wiedział, że widok kusznika wleje więcej odwagi w serca napastników, których wcześniej musiało ostudzić to, co spotkało ich kompanów. Najemnik chciał skryć się za jakąkolwiek przeszkodą, wiedział jednak i to, że tego spodziewają się zbójcy. Miast tego skoczył do tego bliżej, Wąsacza. Ten wciąż walczył z uwięzionym w Wysokim mieczem desperacko próbując wyszarpnąć oręż z martwego kamrata. Nie spodziewał się ataku i zdołał jedynie przysłonić twarz przedramieniem. Na próżno. Żelazo przecięło kabat i ciało, rozrąbało kość i na koniec, w chwili kiedy dłoń zbira koziołkując opadała w dół uderzyło w nasadę nosa. Krzyku Wąsacza nie było słychać, bo stłumiła go zalewająca usta krew. Dalmar nie zwrócił uwagi na to, że wąsiska Wąsacza, które wcześniej musiały być jego chlubą, teraz przekrzywiły się śmiesznie. Złapał zbrojnego wpół, obrócił wokół osi słysząc szczęk zwalnianej zapadki. Wirował świadom, że to piruet życia i śmierci. Ruletka…


***


De Lorh spoglądał na braci Rost dłuższą chwilę. Milczał, jakby czekał na to, by pomiędzy sobą doszli do ładu. Dochodzili powoli. Reszta jego ludzi, jakby morska fala, cofnęła się do swoich ław, które zajmowali wcześniej. Jakby wszystko wróciło do normy. Jakby było po sprawie. W końcu i de Lorh uznał, że wszystko zostało już pomiędzy nimi wyjaśnione. Lub, że więcej w takiej chwili wyjaśnić się nie da. Skinąl na Rostów prosząc ich do swego stołu. Tu, kiedy w końcu zasiedli, wskazał im paluchem na blat stołu.

- Tu jesteśmy panowie Rost, nieprawdaż? – paluch lądował gdzieś pomiędzy wielkim sękiem a wyrytym napisem „Był tu Buba”. Rostowie spoglądali na rycerski paluch w pełnym milczenia skupieniu. Kiwali głową, choć de Lorh coraz bardziej im patrzył na wariata. Z wariatami zaś, w takiej zbrojnej przewadze, się nie spiera.

- No, tu jesteśmy a tu mamy nadbrzeże portowe. Blisko. – de Lorh niezrażony malował paluchem figury drogi i kilku najbliższych przecznic ukazując Rostom to, co znali doskonale z życia, Portową w całej swojej krasie. Tyle, że w wersji mini. Zminimalizowaną do stołu biesiadnego w „Miłej”. Rostowie ani się obejrzeli jak do ich stołu przysiadło się kilku starszych „spiskowców”. I „śledczy”. – Dziś przybić ma do portu barkas na którego pokładzie do miasta przypłynął sam miłościwie nam panujący de Marque. Uzurpator. Pan Bissel. I Rustycji, która przecież nigdy mu hołdu nie złożyła a i tak gwałtem do królewskiego pokoju włączona została. Przybywa tu w tajemnicy i w niewielkiej świcie. I my dziś, z waszą Rostowie pomocą, damy początek nowej erze naszego Królestwa.

De Lorh prawił z emfazą, rozgrzany wizją nad która musiał dumać od dawna. Jego współtowarzysze musieli jak i on spić się szaleju, bo przecie jako i on spoglądali roziskrzonymi oczyma na ów wyimaginowany plan Portowej. Rostowie, co do jednego, czuli sunący po plecach dreszcz. Sergio i Słowo Boże spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Każdy z nich bał się spytać, ale i tak wiedzieli, że spytać muszą. Spytał Sergio. To było logiczne, był głową rodu. – A jaki w tym nasz udział?

- Królewska świta i wysłane im na spotkanie siły ruszą tędy, lub wzdłuż brzegu i dalej na Śledziową. W obu przypadkach jednak minąć muszą „Miłą”, bo tak szczęśliwie jest położona, że jadąc z portu do zamku książęcego musi się wedle oberży przejechać. Wasze szczęście, nie Rosowie?
– Sergio cieszył się średnio. W tej właśnie chwili. Wcześniej sprawiało mu to więcej frajdy. – No więc urządzimy tu zasadzkę a „Miła” będzie naszą twierdzą, jakby co poszło nie tak. Co jednak nie tak pójść może, skoro jeszcze mamy oddanego kapłana? Kapłana, który będzie na ulicy ślubu udzielał czy też może co inszego się wymyśli. Cokolwiek, byle miłościwie nam panujący musiał wstrzymać swój orszak. Reszta sama się uczyni. Nasza to sprawa. Dziś zmieniły oblicze Bissel. Dziś damy początek wolności Rustycji. W imię naszego patrona, Świętego Horna de Gordiana. I w ręce jego potomnych oddamy władzę w naszym wyzwolonym księstwie. Mówię wam, Rostowie, przyjdą jeszcze czasy że w waszej oberży Wielki Książę będzie biesiadował. Dziś damy temu początek!

Sergio teraz już pewny był, że de Lorh się czegoś nawdychał albo czymś spił. Tyle, że owo zbiorowe szaleństwo zdawało się nie mieć granic, bo udzieliło się wszystkim jego ludziom. I ewidentnie próbował entuzjazmem zarazić i Rostów. Tyle, że Rostwie myśleli o konsekwencjach. I świadomość każdego z wyborów wydała im się podła…


***

Bełt z głuchym dudnieniem uderzył w plecy Wąsacza wprawiając Dalmara w prawdziwą ekstazę. Puścił bezużyteczne już ciało i skoczył do cofającego się z przestrachem Ślepego. Tamten chciał cofnąć się szybciej, zgubił krok i potknął się. Nie miał szans uciec.

- Oszczędź! Rozkaz był zabić każdego kto o pana pytać będzie! My nie winowaci, żołnierska służba… - jęczał, choć oczyma szukał szansy ocalenia. Cofał się. Dalmar dopiero po chwili zorientował się, że nie cofa się wprost do wyjścia, tylko w bok. Jakby chciał ustawić Dalmara…

… uskoczył w bok i dostrzegł mocującego się z naciągiem kuszy oberżystę. Tylko na ułamek chwili stracił z widoku Ślepego ale miecz w zastawie uniósł intuicyjnie. Ciśnięty nóż brzęknął odbity w bok. Ślepy zaklął. Zaklął i oberżysta. Pękła mu cięciwa. Dalmar dużo spokojniejszy ruszył w kierunku Ślepego. Opuścił zwodniczo klingę. Ślepy dał się zwieść. Miecz uderzył go w podbrzusze kiedy on myślał, że przyszła pora gadki. Cóż, może był kiepskim rozmówcą.

- Mnie nie zabijaj. Powiem wszystko co chcesz. Takie były rozkazy. Jakbym się im nie poddał, zabili by mnie. Proszę, oszczędź… - oberżysta mówił trzeźwo. Ręce też przytomnie trzymał z dala od bezużytecznej już kuszy, wysoko i bezbronnie uniesione w górę. Był zdany na łaskę Dalmara. Tak jak on był wcześniej…


.
 
Bielon jest offline