- Póki Erich bawi się w przekupnia, można się rozmówić, jak gada przekonać, żeby się zabawił w kogoś innego. Tamci nie wyglądali na takich, co to uwierzą na słowo, że ich nie chędożą od tyłu - Dietrich mówił przede wszystkim do Ghartssona, rozparłszy się wygodnie za stołem. - Wyłgać się z tego wcale nie musi być łatwiej. Ani bezpieczniej.
- Ja tam nie wiem co z tym Erichem nie tak. Może to jeden z tych co to miękką kuśką był zrobiony. - Krasnoluda nie bardzo przekonywały moralne opory woźnicy. Gotowizny było sporo a i przewina mała... ani kogo ubić ani okraść. Bo tak naprawdę to na zmarnowanie by te pieniądze poszły. - Może jak spieniężymy te dobra to podróż do Bogenhafen nie będzie już mu taka straszna... a jak będzie dalej pizde z gęby se robił to najwyżej ty czy Konrad za Kastora robić będziecie. Tak ja to widzę. Gwałtem brać go tam nie będę. - Erichowi byłoby o tyle łatwiej, że do tamtego jak bliźniak podobny - stwierdził Konrad. - Jakby skórę zdarli. A brak wiedzy o rodzinie to żaden problem. Był u nas taki jeden, co jak łeb sobie rozbił to nie pamiętał, jak się zwał. Na kilka miesięcy mu tak zostało. Ale pewnie Erich bogaty jest i złoto mu nie potrzebne do niczego.
- I tak nic nie uradzimy teraz bez niego. Jak się zaprze to jego sprawa… a z naszego gadania będzie tyle pożytku ile z gadania bab na targu rybnym. Ale Detrich ma rację, ci dwaj nie wyglądali jakby łacno mieli odpuścić. Nie daj bóg a go zdybią jak będzie wracał z naszą kaską za rusznicę… Oj bieda by była, że też z nim nie polazłem. - Widać iż Płomienny Łeb nie był z siebie zadowolony, że puścił samego. – Ja też w Aldorfie mam jedną sprawę z tutejszymi braćmi do załatwienia a potem mogę ruszać. Z Erichem lub bez niego, za tą kolczugę co nieco nam skapnie.
Spieler kiwnął głową.
- Papier to papier. Stoi wyraźnie, że okaziciel jest Kastorem. Jedynym żywym krewniakiem w dodatku, więc ryzyko pewnie mniejsze niż się zdaje. Skoro zresztą kałamarz dopomina się poświadczonej podkładki, to raczej nie kojarzy za dobrze dziedzica. W razie czego sam byś się pewnie sprawił, Płomienny.
- Nie nastafialbym siem zbytnio na ten cudzy spadek. Skoro Erich nie chce... Poza tym to dla jedenego a cso z resztom. Trza siem rosejrzeć za robotom Panoofie. Głupiośmy zrobili ze samego puścili. Cso bendzie jak czmychnie z naszym łupem? - Imrak zakończył pytaniem i zrobieniem filozoficznej miny.
- Jak kto ma pieniądze, to się może podzielić z innymi - stwierdził Konrad. - Albo pod swój dach przygarnąć. Jako ta, no... nagroda za przysługę. Ale najpierw kolczugę trza by sprzedać, by garść złota był na początek. Tyle tylko, żem nigdy oręża ni zbroi w Altdorfie nie kupował. Dowiedzieć by się trza.
- Bardziej bym się martwił, żeby jego nam nie czmychnęli, panie Druzd. Wczoraj zażywał nas cnotliwością, dzisiaj miałby okraść jak ostatni skurwiel? - odpowiedział cierpko Spieler, ale najwyraźniej odzyskiwał powoli humor. Kto wie czy większy miał w tym udział zwieńczony pienistą czapą kufel, czy nabierająca coraz realniejszych kolorów perspektywa nie gorsza chyba niż praca dla niecierpliwego von Tassenincka. - Z tego co pamiętam, jest jeszcze w stolicy kilku uczciwych złomiarzy. Osuszymy kocie siki i możemy się za jakimś rozejrzeć, Konrad.
- No to pijemy do końca i idziemy - powiedział Konrad. Opróżnił kufel do ostatniej kropli i wstał. |