Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-10-2011, 18:03   #41
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kot przynajmniej tę miał zaletę, że był blisko. I że więcej niż wścibskich było tam zwykle uszu przyjezdnych, o tak wczesnej porze położonych po sobie, bo onieśmielonych jeszcze Altdorfem, choćby nie wiadomo jak wspaniałych planów i przechwałek nasłuchały się po drodze. Nic więc dziwnego, że olbrzymi furtian spokojnie szukał w zacisznym kącie inspiracji na wieczór, kiedy to zlezą się co gościnniejsi mieszkańcy stolicy. Niewielki byłby z niego zresztą pożytek, bo - jeśli sobie Spieler dobrze przypominał - Günter zwany Turem więcej ustępował rzeczonemu bydlęciu rozumem niż siłą.
Od gospodarza z kolei nie można było oczekiwać niczego poza cierpkim przypomnieniem paru brakujących (od bardzo już dawna, ale w tej chwili szczególnie dotkliwie) srebraków we wzajemnych rachunkach. Na szczęście aprowizację ochoczo wziął na siebie znajomek Konrada.

- Póki Erich bawi się w przekupnia, można się rozmówić, jak gada przekonać, żeby się zabawił w kogoś innego. Tamci nie wyglądali na takich, co to uwierzą na słowo, że ich nie chędożą od tyłu - mówił przede wszystkim do Ghartssona, rozparłszy się wygodnie za stołem. - Wyłgać się z tego wcale nie musi być łatwiej. Ani bezpieczniej.

Chociaż Pod Siedmioma Szprychami siedział jak struty i nic zgoła nie wniósł do rozmowy, wyniósł z niej wcale wyraźne wspomnienie obiekcji Ericha przed nicowaniem się w Kastora. Chętnie by za taką nadwyżkę podziękował. Tym bardziej, że reakcja wozaka na placu nie napawała otuchą, a nawet poruszenie tłuszczy jasno dowodzące, że odcisk Spielerowego buta przetrwał w gatunkowej pamięci stołecznego natręta, nie przyniosło nic poza chwilową, profesjonalną satysfakcją. Może dlatego, że nie udało się wyłuskać z motłochu gęby znajomej na tyle, żeby ją pewnie przypiąć srebrną szpilką do ogona tajemniczemu drapieżcy. A może dlatego, że trzeba by na nią kruszec wygrzebać z samego dna mieszka.

Tak czy tak, pociechy szukać mógł chyba tylko w nadziei, że rozum szanownego krasnoluda okaże się zaraźliwy. I w nadchodzącym wielkimi krokami, złocistym kufelku. To była ostatnia zaleta Kota. Prócz Gaci, ma się rozumieć.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 25-10-2011 o 18:06.
Betterman jest offline  
Stary 28-10-2011, 15:00   #42
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Mathias Waldherr mógł mówić o szczęściu. Właściwie wręcz o cudzie. To była pułapka. Dlaczego od razu się nie zorientowali? Pewnie dlatego, że nikt nie wspominał, że pułapki w ogóle można się spodziewać. Poza znakiem rozpoznawczym i wizerunkiem skurwiele o niczym nie wspominali…

Zziajany do granic wytrzymałości zatrzymał się w końcu i oparłszy ręce o kolana, obejrzał za siebie. Ulica była pusta. Pootwierane okiennice i rozwieszone na sznurkach lniane ubrania poruszały się leniwie pod wpływem słabego wiatru jaki wiał po długim zapleczu kamiennic na uniwersyteckiej promenadzie. Krótkie podejrzliwe spojrzenie rzucił mu tylko wyleniały kundel, po to jednak tylko by po chwili wrócić do obgryzania jakiegoś już dawno bezmięsnego gnata. Poza tym, nikogo. Udało się. Uciekł. Sam nie wiedział, czy może już w to uwierzyć. Łzy pociekły mu po policzku i właściwie dopiero teraz poczuł ciepło przylegających do ud płóciennych spodni.

Opadł na bruk pozwalając wyczerpaniu wziąć górę. Serce nadal waliło mu jak szalone i kłuło boleśnie. Nie miał kondycji do takich miejskich biegów. Ooo… nie. Nie po to przemęczył się te osiem lat na uczelni doprowadzając wzrok do ruiny i dupę do hemoroidów, by ganiać teraz po dziurach Altdorfu i srać po gaciach o własne życie. Był skrybą, a nie jakimś w rzyć pierdolonym ulicznikiem. Powinien przy książce siedzieć. Przy ziółkach na niestrawność we własnym pokoju obłożonym pergaminami, mapami i niewypełnionymi woluminami. Był do kurwy nędzy delikatny!

…bogowie… biedny Rupert…

Mathias Waldherr podniósł się po kilku minutach ze śmierdzącego pomyjami bruku i wytarłszy rękawem łzy z policzka, ruszył w stronę uniwersytetu altdorfskiego. Musiał bezzwłocznie przekazać informację o tym, że Kastor Lieberung został schwytany. I wymyślić co powie siostrze Ruperta.

***

Oczekiwanie na Ericha nie dłużyło się z początku nic, a nic. Quartijn bowiem człowiekiem był nad wyraz serdecznym wskazując tylko Gunterowi zwanemu Turem, by napełniał opróżniane kufle, co w przypadku krasnoludów i jego samego następowało dość często. Starszy przewoźnik był też całkiem interesującym rozmówcą, ale temu już nie należało się tak bardzo dziwić. Zdawał się opłynąć wszystkie rzeki Imperium i słyszeć najróżniejsze rzeczy. Chcąc wiec, czy nie, dobrze się słuchało jego gadaniny.
Cierpliwość pierwszy stracił Gomrund. No bo ileż można targować się z jakimś handlarzem, który to miał niejako mieszkać gdzieś w pobliżu?
- A cóż to? Czas na was panowie? – zapytał z nieukrywanym smutkiem i zafrasowaniem Joseph gdy krasnolud wstał gwałtownie od stołu.
Nie trudno było się domyślić czego obawiał się brodacz z Norski.
- Dajcie spokój panowie. Pewno jakiegoś znajomka spotkał i trochę mu się schodzi… – żachnął się przewoźnik – A tego Buscha, co o nim gadał, to coś chyba znam ze słyszenia… Iście gdzieś tu handluje. Siadajcie panie krasnoludzie. Napijmy się jeszcze.
Nie napili się. Opuścili Kota w Gaciach.

Znalezienie domu Hieronimus Buscha nie było trudne i przy niewielkiej pomocy Josepha, byli pod jednopiętrową kamienicą już po kilkunastu minutach. Starsza kobieta, która otworzyła im po chwili drzwi obrzuciła ich z początku bardzo nieprzyjaznym wzrokiem, ale gdy zapytali o Ericha trochę spogodniała. Wnętrze kamienicy, w którym stała było zacienione, ale i z zewnątrz łatwo było dojrzeć całą masę osobliwych obrazów zdobiących ściany.
- Dobry to chłopak, Erich – powiedziała pani Aleyt Busch kilkakrotnie kiwając głową – ale już sobie poszedł. Męża szukał. Mojego Hirka znaczy. Ze sprawą pewnie. A gdzie szedł to nie mówił. Śpieszno mu było więc chyba nie do pracy.

No i tyle się dowiedzieli. Ot i w ciągu niecałej doby w łeb dla całej czwórki wziął udział w wyprawie, jak i widoki na uszczknięcie odrobiny złota jakiegoś bogatego umarlaka co to nie miał komu spadku zostawić.

- Ale zaraz panowie. Przeca i ja mogę trochę czasu i nerwów zaoszczędzić, a wy możecie mieć kawałek dachu nad głową i uczciwy zarobek. Przez kilka dni tylko oczywiście, ale zawsze zdążycie coś sobie przecież znaleźć… Bo tak się składa, że pojutrze ruszam w rejs i trzeba mi pomocników do pracy na łodzi i przy towarze… Hmm? Co wy na to? Płacę półtorej korony za dzień. Plus wikt i nocleg! No a jak burłaczyć przyjdzie to i dwie. A zresztą. Słuchajcie. Będę dziś wieczorem w Karczmie Przewoźników. Konrad wie gdzie to jest. Przyjdźcie to zjemy coś, napijemy się i obgadamy sprawę jak należy.

***

- Erich! – przez te dwa dni młody Oldenbach zdołał już nawyknąć do przepitego głosu Gunnara, choć nie bez zaskoczenia odnotował go tym razem.
Wysłużony dyliżans, którym odbyli ostatni kurs nadjechał z terkotem kół, a wałach Szyling rzucił Erichowi beznamiętne spojrzenie, które wydawało się mówić: „Ooo… znowu ten szczerbaty”.
- No krzyczę do niego i krzyczę, a ten lezie i nawet się nie odwróci. – Gunnar zatrzymał konie i klepnął kozła obok siebie – Skoro tędy idziesz to wskakuj, podrzucę cię. Ale tylko do Siedmiu Szprych. Jadę po Hulza. Dla pewności felczera wziąłem. W budzie siedzi.
- Ja do Gerlecht… - odparł Oldenbach
- Geldrecht? Geldrecht… no wiem. To ze Szprych i tak będziesz mieć z buta połowę tego co stąd. To jak?
Erich nie zastanawiał się długo. Gunnar popędził konie i po chwili obaj jechali drogą tą samą, którą przed południem przybyli do Altdorfu. Młody Oldenbach rozsiadł się tak wygodnie jak to było możliwe i nasunął kapelusz na oczy. Za dwie, lub trzy godziny powinni dojechać do Siedmiu Szprych.

Przestało trząść. I właściwie to przez to się obudził. Nie mogło minąć więcej jak kilkanaście minut odkąd zasnął. Dyliżans stał w miejscu. Na środku dorgi. Niepoganiane konie nie zamierzały same z siebie pracować. Na dobre jednak oprzytomniał, dopiero gdy zobaczył, że na koźle siędzi sam. Gunnara nigdzie nie było.

Sięgając szybko po garłacz rozejrzał się dookoła. Z przodu, żywej duszy, a po bokach ciemny reikwaldzki las. Z budy tylko roznosiło się uspokajające chrpanaie feczera. Woźnica wstał na równe nogi by dokładniej się rozejrzeć. Wtedy też zobaczył Gunnara. Starszy wozak leżał na płytach drogi o rzut kamieniem od dyliżansu. Spadł?
Na to pytanie już sobie w myślach nie zdążył odpowiedzieć. Coś bardzo mocno uderzyło go w potylicę. Jeszcze przez chwilę był przytomny gdy mu ciemniało przed oczami, a tępy ból załomotał w czaszce. Potem śladem Gunnara osunął się bezwładnie na drogę.

Z chaszczy wyszedł ciemnowłosy mężczyzna na oko koło czterdziestu lat.


W ręku trzymał niewielki arbalet znacznie wielkością ustępujący tym z jakimi na polowania chadzano w Bretonii. W akompaniamencie felczerowskiego chrapania podszedł do nieprzytomnego Oldenbacha i trącił go butem. Gdy ten nie drgnął, odwrócił go na wznak i bacznie przyjrzał się jego twarzy.

- Witamy w Altdorfie, panie Lieberung.

***

Zajazd Przewoźników znajdował się na nabrzeżu tuż przy miejscu gdzie rzeka Talabec wbijała się w Reik. Przeciwległy brzeg sprawiał wrażenie całkiem odległego jak na miejskie warunki, a po ściemniającym się niebie nadal krążyły skrzeczące głośno rybitwy. Wzdłuż brzegu stało sporo zacumowanych łodzi pośród którymi były rzeczne żaglowce, barki i sporo zwyczajnych łodzi wiosłowych. Sam zajazd prezentował się wcale dobrze jak na mizerną okolicę doków. Główne wejście znajdowało się od strony nabrzeża gdzie porozstawiano kilka stolików. W taki pogodny jak dzisiejszy wieczór, nie było co liczyć na wolne miejsce na zewnątrz.
Wnętrze zajazdu okazało się niestety niemniej zatłoczone. Zważywszy jednak na ceny i zapachy było to zupełnie zrozumiałe. Quartijna dostrzegli przy jednej ze ścian. Siedział przy stoliku w towarzystwie dwóch rosłych dryblasów po jego lewej i prawej. Zdaje się, że coś mu klarowali, a z każdym ich słowem jego mina robiła się mocno nietęgą. Po chwili i on uchwycił ich spojrzeniem. Chyba chciał im coś dać do zrozumienia, ale dwaj jego rozmówcy szybko powiedli wzrokiem w miejsce gdzie spoglądał. Jeden z nich uśmiechnął się szeroko na widok całej czwórki.


Dietrich dopiero teraz ich poznał. Max i Walter Ernstowie. Cieszący się w Altdorfie opinią najlepszych zabijaków bracia należeli do tej grupy osób, której należało bezwzględnie unikać. Obaj zimnokrwiści i sadystyczni. Po minie Josepha można było się domyślić, że wie o nich nie mniej niż Dietrich.

- Oooo... jak miło. Toż to druzja naszego przyjaciela Quartijna - pierwszy odezwał się Max. Ten po lewej od starego przewoźnika. Kwadratowa twarz, orli nos i długa szrama przechodząca przez oko i policzek, wiernie oddawały obraz miejskiego zakapiora.
- Taak... - mruknął drugi z braci. Ten zdawał się zdecydowanie bardziej ponury. Spod skórzanej czapki wystawały gęste strąki czarnych włosów opadających na czoło mężczyzny. Łypał na nich szczególnie nieprzyjaźnie.
- No, śmiało. Dosiądźcie się. Śmiało, śmiało! My nie gryziemy. Bo my tu właściwie w celach towarzyskich. Ot, zaznajomić się? Ja nawet taką grę znam, wiecie? W uszko, słyszeliście? Jak się z kimś taką rozegra to jakby od lat go znać. Prosta bardzo, zagracie?
Joseph robi nieśmiałe miny mówiące „nie róbcie niczego głupiego”, albo i „najlepiej nic nie róbcie”.
- No więc? Jeśli ja, lub Walti wygramy to nam grzecznie powiecie gdzie jest Kastor Lieberung. Co wy na to? A może od razu nam to powiecie, co kmiotki?

***

Smród psującej się kapusty był pierwszą rzeczą jaką poczuł. Zaraz potem zmysły uprzytomniły mu całą kanonadą godną urodzin cesarza, że głowa w istocie pęka mu z bólu.

Leżał w piwnicy. Jak wielkiej, ciężko było powiedzieć, bo ciemność panowała w niej całkowita. Można było tylko wnioskować, że to piwnica po ziemisty podłożu i charakterystycznym zapachu gleby jaki maskował się pod kapuścianym odorem. Co więcej, był skrępowany. Ręce i kostki miał związane i obłożone przez jakiś drewniany kij, który wciśnięto mu pod kolana. Gdzieś jakby z oddali dochodził go cichy miejski gwar.

Sytuację w jakiej znalazł się Erich Oldenbach większość osób śmiało uznałaby za opłakaną.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 30-10-2011, 21:50   #43
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Póki Erich bawi się w przekupnia, można się rozmówić, jak gada przekonać, żeby się zabawił w kogoś innego. Tamci nie wyglądali na takich, co to uwierzą na słowo, że ich nie chędożą od tyłu - Dietrich mówił przede wszystkim do Ghartssona, rozparłszy się wygodnie za stołem. - Wyłgać się z tego wcale nie musi być łatwiej. Ani bezpieczniej.

- Ja tam nie wiem co z tym Erichem nie tak. Może to jeden z tych co to miękką kuśką był zrobiony. - Krasnoluda nie bardzo przekonywały moralne opory woźnicy. Gotowizny było sporo a i przewina mała... ani kogo ubić ani okraść. Bo tak naprawdę to na zmarnowanie by te pieniądze poszły. - Może jak spieniężymy te dobra to podróż do Bogenhafen nie będzie już mu taka straszna... a jak będzie dalej pizde z gęby se robił to najwyżej ty czy Konrad za Kastora robić będziecie. Tak ja to widzę. Gwałtem brać go tam nie będę.

- Erichowi byłoby o tyle łatwiej, że do tamtego jak bliźniak podobny - stwierdził Konrad. - Jakby skórę zdarli. A brak wiedzy o rodzinie to żaden problem. Był u nas taki jeden, co jak łeb sobie rozbił to nie pamiętał, jak się zwał. Na kilka miesięcy mu tak zostało. Ale pewnie Erich bogaty jest i złoto mu nie potrzebne do niczego.

- I tak nic nie uradzimy teraz bez niego. Jak się zaprze to jego sprawa… a z naszego gadania będzie tyle pożytku ile z gadania bab na targu rybnym. Ale Detrich ma rację, ci dwaj nie wyglądali jakby łacno mieli odpuścić. Nie daj bóg a go zdybią jak będzie wracał z naszą kaską za rusznicę… Oj bieda by była, że też z nim nie polazłem. - Widać iż Płomienny Łeb nie był z siebie zadowolony, że puścił samego. – Ja też w Aldorfie mam jedną sprawę z tutejszymi braćmi do załatwienia a potem mogę ruszać. Z Erichem lub bez niego, za tą kolczugę co nieco nam skapnie.

Spieler kiwnął głową.
- Papier to papier. Stoi wyraźnie, że okaziciel jest Kastorem. Jedynym żywym krewniakiem w dodatku, więc ryzyko pewnie mniejsze niż się zdaje. Skoro zresztą kałamarz dopomina się poświadczonej podkładki, to raczej nie kojarzy za dobrze dziedzica. W razie czego sam byś się pewnie sprawił, Płomienny.

- Nie nastafialbym siem zbytnio na ten cudzy spadek. Skoro Erich nie chce... Poza tym to dla jedenego a cso z resztom. Trza siem rosejrzeć za robotom Panoofie. Głupiośmy zrobili ze samego puścili. Cso bendzie jak czmychnie z naszym łupem? - Imrak zakończył pytaniem i zrobieniem filozoficznej miny.

- Jak kto ma pieniądze, to się może podzielić z innymi - stwierdził Konrad. - Albo pod swój dach przygarnąć. Jako ta, no... nagroda za przysługę. Ale najpierw kolczugę trza by sprzedać, by garść złota był na początek. Tyle tylko, żem nigdy oręża ni zbroi w Altdorfie nie kupował. Dowiedzieć by się trza.

- Bardziej bym się martwił, żeby jego nam nie czmychnęli, panie Druzd. Wczoraj zażywał nas cnotliwością, dzisiaj miałby okraść jak ostatni skurwiel? - odpowiedział cierpko Spieler, ale najwyraźniej odzyskiwał powoli humor. Kto wie czy większy miał w tym udział zwieńczony pienistą czapą kufel, czy nabierająca coraz realniejszych kolorów perspektywa nie gorsza chyba niż praca dla niecierpliwego von Tassenincka. - Z tego co pamiętam, jest jeszcze w stolicy kilku uczciwych złomiarzy. Osuszymy kocie siki i możemy się za jakimś rozejrzeć, Konrad.
- No to pijemy do końca i idziemy - powiedział Konrad. Opróżnił kufel do ostatniej kropli i wstał.
 
Kerm jest offline  
Stary 31-10-2011, 10:38   #44
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
No i Erich przepadł… Gomrund nie chciał wyciągać pochopnych wniosków ani na temat moralności woźnicy i tego czy nie spierdzielił z kasą za rusznicę… ani czy ktoś nie postanowił go „dopytać” na okoliczność Kastora. W końcu spadek był nie mały i być może ktoś chciał się też na tym wzbogacić. Jednak krasnolud nie był czarnowidzem więc zakładał, że ten huncwot pewnikiem poszedł gdzieś podupczyć nim podzielą kasę. Kiedy już zdecydowali, że czas ich nagli a tego dalej nie było ostawił w „Kocie” wiadomość dla niego, żeby wieczorem mogli się spotkać u Przewoźników. Pora była wybrać się sprzedać dobra i wreszcie napchać sobie trochę kapsę… a może i nawet zakupić coś. Szczęściem Dietrich znał tutaj odpowiednie typki odpowiednie do takiego procederu więc nie powinni ich oskubać jak każdego nowoprzybyłego. Tak też się stało, Spieler okazał się też wcale twardym negocjatorem… wycisnął z fantów tyle złota ile się dało. Płonący Łeb był zadowolony bo uzbierała im się wcale ładna sumka, a głów do podziału nie było tak wiele. Konrad po wyborze dla siebie kolczugi na gotowiznę w jego oczach nie zasługiwał. Erich, cóż powinien już wrócić z gotówką za rusznicę więc to raczej on będzie musiał i sypnąć groszem… czyli z prostej arytmetyki wychodził podział na trzech! Jednak nie godziło ostawić się Konrada bez grosza przy duszy lub płacić za niego jak za jakiegoś dupodaja więc przystał na prośbę pożyczki.


Ghartsson pożegnał się z kompanią, umawiając za parę godzin w gospodzie wspomnianej przez Josepha. Ruszył nieśpiesznym krokiem na plac, by stamtąd ruszyć na spotkanie z krasnoludami. Może to była kwestia drogi, a może przekroczenie progów tutejszej gildii było dla niego niezwykle trudne. Minęło wiele czasu… wiadomość powinien był dostarczyć już wiele miesięcy temu i stare krasnoludzkie powiedzenie – „mężczyzna powinien być solidny, a nie szybki” nic a nic nie poprawiało mu humoru. Młody krasnolud dał dupy i trudno było to jakoś tłumaczyć. Kłopoty z przeprawieniem się przez Morze Szponów. Kłopoty w porcie. Długi pobyt w Marienburgu… wszystko szło nie tak. No ale nie był miękką pizdą aby się nad sobą rozczulać. Zobowiązał się, że coś zrobi i tak właśnie zamierzał zrobić. Przestąpił próg tutejszej Gildii… widać było, że im się kurwa powodziło. Już front budynku robił wrażenie, a co dopiero wnętrze. Jako, że nie wyglądał na kogoś znacznego już pierwsza przeszkoda w postaci jakiegoś pomocnika sekretarza czy kogoś tam stanowiła barierę. Spokojnie wyłożył sprawę z jaką przybył… pokazał listy, a właściwie pieczęcie na potwierdzenie swoich słów. Jako, że nie chciał przekazać pism przez sekretarza swoje musiał odczekać. Dupa mu się spłaszczyła od tego siedzenia. Ale się doczekał!


Kiedy wprowadzili go do gabinetu zobaczył sędziwego krasnoluda, któremu pokaźna glaca ustępowała wielkości tylko bujnej brodzie. Siedział za olbrzymim biurkiem ze stertą jakiś papierzysk… na które nie zwracał teraz uwagi i raz po raz pykał sobie z bogato zdobionej fajki. Zapach szlachetnego drewna mieszał się z zapachem pokrytych skórą mebli i wiśniowym dymem. Sceneria od której Gomrund mógł odwyknąć przez ostatnie miesiące – Podobno jesteś ze Sjoktraken i masz jakąś sprawę do mnie, synu. Raczej stwierdził niż zapytał… zupełnie pomijając jakieś zbędne grzeczności.

- Jestem Gomrund „Płomienny Łeb” Ghartsson z domu… chciał wyłożyć po kolei…

- A ja jestem już stary i nie mam czasu na takie pierdolety. Pokaż mi te papiery i posadź tu swoją dupę. Wskazał mu głową jakieś miejsce po czym zaczął przyglądać się uważnie dokumentom. Sporo uwagi poświęcił pieczęciom. A potem pochłonęła go na kilka minut ich treść. – Wiesz jakie wiadomości mi przekazujesz? Zaprzeczenie Gomrunda nie skłoniło go do żadnych wyjaśnień. – Znam sporo gońców szybszych od ciebie. Tym razem Płomienny Łeb przytaknął. – Dlatego odpowiedź nie zostanie powierzona tobie, zresztą sprawy są trochę skomplikowane. Ale to już nie twój problem. Wracasz do Sjoktraken?

- Jeszcze nie teraz, kilka rzeczy trzyma mnie jeszcze w Imperium.
Odpowiedział oszczędnie mając między innymi na myśli planowaną podróż do Bogenhafen.

- Za cztery, może pięć tygodni może będę ciebie potrzebował. Jeżeli będziesz w Aldorfie to zjaw się u mnie. Coś jeszcze? Zapytał.

- Potrzebuje kupić porządny topór?

- Jak porządny?

- Tak, żeby rozwalił niejeden czerep, a stać by było na niego takiego gołodupca jak ja.

Łysy się tylko uśmiechnął. – To nie wiem czy u Ragnara znajdziesz aż tak tani… ale powiedz, że przysłał cię Duregar Haakon. Może coś wybierze. Na dole zapytaj jak tam trafić.



Nim dotarł na umówione spotkanie mógł się jeszcze napatrzeć na kawał dobrej płatnerskiej i kowalskiej roboty. „Zbrojownia Ragnara” była przybytkiem gdzie można bez żalu zamienić worek złota w wyśmienitą oręż czy pancerz. A Gomrund i tak widział te podlejsze egzemplarze. Po długim namyśle wybrał dwuręczny topór na długim stylisku. Był to jedna z tych broni, w których obuch z jednej przypominał typową siekierę, a druga zakończona była bolcem przypominającym ten typowy dla czekana. Dlatego pod Przewoźnikiem stanął z wyraźnie zadowoloną gębą. Trudno nie było zauważyć, iż korbacz który do tej pory gdzieś tam się walał przy jego ekwipunku został zamieniony na nowy oręż. W końcu na co wydawać pieniądze jak nie na broń, wódę i dziwki… broń już miał, a reszta powinna była czekać na niego tuż za progiem.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 31-10-2011 o 10:48.
baltazar jest offline  
Stary 03-11-2011, 08:35   #45
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Gdybyż choć miał kaca, to ból głowy by tak nie bolał. Tymczasem dostał po łbie nie wiadomo skąd i ktoś go wrzucił do piwnicy wiążąc jak baleron. Kto? Dlaczego? Erich był zbyt obolały i zniechęcony by rozważać te pytania. Gdy tylko uznał, że samodzielne uwolnienie się z więzów przekracza jego możliwości postanowił zakończyć bezproduktywne siedzenie w niewygodnej pozycji. Chrząknął, splunął i wziąwszy głębszy oddech zaśpiewał zdumiewająco mocnym i czystym, jeśli nie liczyć seplenienia, głosem:

Boli mnie głowa i nie mogę şpać ,
choçiaż dokoła wşzyşçy już poşnęli ,
nie mogę leżeć a nie mogę wştać,
mija oştatnia noçka w mojej çeli.

Tylko noç, noç, noç, płoną światła lamp,
noçna pochodnia teren przeçzeşuje,
owo światło to jak ja dobrze znam,
nigdy nie gaśnie ktoś zawşze obşerwuje.

Jego głos odbijał się głucho od ścian piwnicy. Tym niemniej miał nadzieję, że zwabi jakiegoś melomana. Po chwili zaczął ponownie jeszcze głośniej:

Gdy przyjdzie ranek ştanę u twych bram,
şię pożegnałem bez do widzenia,
nie wiem çzy będzieşz tam ,
nie ma znaçzenia wychodzę z więzienia.

Hej! Wychodzę z więzienia!

Pierwsze trzy zwrotki zeszły mu się bez żadnego odzewu. Erich był jednak człowiekiem cierpliwym jak na woźnice przystało i pod koniec trzeciego bodaj powtórzenia całej tej niezbyt popularnej pieśni, coś zadudniło gdzieś w głębi budynku. Jakby jakieś masywne drzwi ktoś gdzieś wyżej otwierał z klucza, a potem zamykał. Rozległy się ciężkie kroki po schodach i po chwili Erich mógł już zlokalizować miejsce gdzie znajdowały się drzwi. Nikła łuna jaką dawało niesione przez upragnionego melomana światło, zaznaczyła w ciemności progi i framugi wejścia do lochu, w którym się znalazł. Przez moment wydawało mu się, że słyszy otwieraną zasuwę, ale to był dźwięk uchylanego lufciku w górnej części drzwi. Do lochu wlało się światło kaganka, a do środka zajrzała mocno sfatygowana czasem nalana twarz jakiegoś mężczyzny.
- No i czego ozorem kłapie? - spytał tubalnym, niezbyt bystrym i mocno zmęczonym głosem - Głodny?
- Odrobinę. Gdyby Şzanowny Pan był łaşkaw çoś dać przekąşić? Mogę zapytać o powód zatrzymania? -
Oldenbach rozpływał się w uprzejmościach wiedząc, ze jego los leży w rękach bliżej mu nieznanego człowieka.
To że pytano się go, czy nie jest głodny było dobrą wróżbą.
- A ja to nieeee wieeeem - strażnik już się odwracał, ale wrócił jeszcze spojrzeniem na Ericha - Ale to pan Kuftsos go przyprowadził i pilnować kazał aż wróci. Znaczy się komuś możnemu musi zalazł za skórę.
- Pan Kuftşoş? -
Erich pierwszy raz w życiu słyszał to nazwisko, co nie przeszkodziło mu uśmiechnąć się szeroko. - A to wşzyştko jaşne. Zapewne chçiał mnie zapytać o wşpólnego znajomego. Kazał mnie pilnować, ale nie trzymać związanego. Prawda? Może zechçe mnie Şzanowny Pan rozwiązać? Przeçież i tak nigdzie nie uçieknę.
Spytał z nadzieją w głosie.
- Ano prawda - odparł strażnik, a po jego obliczu rozlał się uśmiech - Mnie nikt jeszcze nie uciekł. Ale to pan Kuftsos zostawił go związanego więc związany miał być. Ja mam mu tylko dać jeść jak będzie głodny. Co począć? Niech poczeka. Zara przyniosę trochę kaszy.
Zasuwa zamknęła się nim Erich zdążył coś odpowiedzieć i na schodach rozległo się zmęczone sapanie. Po jakiś pięciu minutach strażnik był z powrotem. Tym razem otworzył drzwi. Był niskim, acz krępym mężczyzną z wyraźną nadwagą. Widząc jego brzuch, Erich już nie miał wątpliwości skąd brały się trudności strażnika przy korzystaniu ze schodów. W jednej ręce trzymał kaganek, a w drugiej deskę z kaszą i szczyptą czegoś co wyglądało w półmroku jak mięso. Przy pasie po jednej stronie dyndał mu bukłak, a po drugiej pokaźny tłuczek jakim normalnie ubija się kartofle dla świń, lub względnie licznej grupy uzbrojonych mężczyzn zwanych wojskiem.
- Niech się podniesie trochę. Tak w kucki... Żeby wygodnie wysiedział trochę. Noo...
Sięgnął po drewnianą łychę i nabrał na nią trochę kaszy.
- Nooo... niech otwiera dziób.
- Aaaaa … -
wykonał posłusznie polecenie Erich wychodząc z założenia, ze lepiej być związanym i sytym, niż związanym i głodnym.
Mężczyzna nakarmił Oldenbacha. Nawet dał mu łyknąć z bukłaka wina. Dość cienkiego. Po czym wyszedł zostawiając więźnia samego z jego myślami.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 04-11-2011, 15:29   #46
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
i Konrad Sparren

Walenie pięścią w masywne, nabijanych mosiężnymi guzami drzwi, nie mogło być właściwe. Nie w takiej okolicy. Ludzie mieli tu kołatki. Mieli też innych ludzi, pokroju Spielera, którzy potrafili skutecznie wyjaśniać, co jest niestosowne. Mimo to ten wzorcowy, pozbawiony akurat zwierzchności, uparcie kontynuował niecny proceder, aż szczęknęły rygle. Potężny jegomość, który ukazał się w progu, posiadał odpowiedni brzuch, wąs i wystarczającą dawkę siwizny na skroniach, żeby wrażenie statecznego ojca dobrze sytuowanej rodziny mąciła tylko – z uwagi na popołudniową porę – obwisła szlafmyca i wymięta koszula pospiesznie upchnięta w portki. A także aż nadto znaczący kształt ciężkiej, korbowej kuszy, znikający nie dość szybko w półmroku przedsionka.
– Vincent.
– Ah, Spieler.
– To Imrak Druzd, Płomienny Łeb i Konrad.


Spieler zdecydowanie wymówił się od wstąpienia na jednego brakiem czasu. Zanim jednak wyraźnie zawiedziony Vincent przeprowadził gości na drugą stronę ulicy i uporał się z masywną kłódką i zasuwami okutych piwnicznych odrzwi, zdołał wyszukać w pamięci klucz do jego serca. A nawet cały pęk.
– Jak tam – zawahał się przez krótką chwilę – Anette?
– Posłałem ją z dzieciakami na wieś. Małemu miasto nie służy.
– Tobie, widzę, niezgorzej.

Vincent z dramatycznym zażenowaniem wcisnął szlafmycę za pasek i rozrzuciwszy ramiona w błazeńskiej bezradności, zaniósł się śmiechem.
– Cóż począć, Spieler, cóż począć... Ale dość o mnie. – Zamachał ręką z tą samą jowialną przesadą. – Co cię sprowadza do miasta z taką malowniczą ekipą? Jeśli to – poruszył złowieszczo brwiami – nie tajemnica.
– Nie jesteś człowiekiem, przed którym jakakolwiek mogłaby się ustrzec, Vincent. Sam jestem ciekaw, co to mogłoby być.


Piwnica była obszerna, ale trzech ludzi, dwóch krasnoludów i to, co ze sobą przynieśli ledwie zmieściło się w wąskim przesmyku między schodami, a skromnym biurkiem. Vincent szerokim, gospodarskim gestem, wskazał niknące w mroku regały, półki, stojaki, haki, kołki, skrzynie, a także coś, co niepokojąco przypominało łubiankę na truskawki. Wszystko zajmował sprzęt, którego przeznaczenie było zupełnie jednoznaczne.
– Czego więc wam potrzeba?
– Pieniędzy.

– Nic specjalnego, ale po starej znajomości...
– Vincent podkręcił wąsa. Potem podał kwotę.
Spieler, z samego tylko szacunku, dodał dziesięć procent.

*

Gospoda pana Cuppinsa okazała się miejscem zadziwiająco schludnym i przyjaznym, nawet od kuchni. Malowniczością ustępowała może lokalom, które odwiedzili po drodze, żeby popytać o kumpli Spielera, ale pod względem zapachu nie miała sobie równych. Krótka pogawędka z gospodarzem tyczyła się głównie interesów tego okrągłego jak dynia halflinga, ale prześlizgnęła się też lekko po zmiennym szczęściu na szlaku i ważnych widać dla Spielera, regularnych odwiedzinach Mary. A wreszcie – co wcale nie mniej istotne – zaowocowała obiadem.

Miski napełniła im Hilda, niebrzydka brunetka o nadzwyczaj nieskromnym, wyzywającym wręcz wejrzeniu bursztynowych oczu. To przez nie niechybnie wzrok Spielerowi zwykł bezwolnie wędrować w dół, gdzie czaiły się masywne, wypiętrzone gorsetem, ledwie mieszczące się w dekolcie piersi. Tym razem nie musiał jednak przejmować się zanadto, bo większość jej uwagi pochłaniał Konrad. Podobnie rzecz wyglądała ze skwarkami.

Posiłkiem nie wypada wzgardzić, a już szczególnie wówczas, gdy podająca go osoba ma dużo...tego czy owego tu i tam. Z drugiej strony... niekiedy człek nie do końca wie, co je, gdy zwraca zbyt wiele uwagi nie na to, co na talerzu, lecz na kelnerkę.
- Bardzo dobre - pochwalił Konrad. Co prawda nawet gdyby smakowało jak piasek, i tak nie powiedziałby niczego innego.

– Jak się ma? – W połowie posiłku Spieler uznał, że dość się napatrzyła, ale nie znalazł nawet należnej złośliwości w rozmarzonym głosie Hildy.
– Nieźle, odkąd nie przeszkadzasz. A tobie dobrze radzę, przystojniaku, uważaj na tego draba, szkoda, żebyś się przy nim zmarnował.
Konrad skinął głową.
- Dziękuję za ostrzeżenie. - Uśmiechnął się do Hildy. - Spróbuję powstrzymać go przed robieniem głupstw.
I samemu nie wpaść w zbyt wielkie tarapaty, dodał w myślach. A te tarapaty były nawet możliwe, biorąc pod uwagę plany, jakie mieli co do Ericha
– Nikt od Fritzena o nią nie pytał?
– Och, dajże spokój, Spieler.
– Nie powinna za często przyjeżdżać.
– Podrapał się w głowę. – Nie brakuje jej czegoś?
– Nie. Ale mnie – posłała Konradowi płomienne spojrzenie – też mógłby czasem ktoś spytać...
Spieler odsunął pustą miskę, zerknął badawczo na chłopaka.
– Chcesz, to zostań. Ja jeszcze muszę odwiedzić jedno miejsce. Trzymaj się, Hilda.
- Mnie też czeka niedługo spotkanie w interesach
- powiedział z żalem Konrad. - Ale mam nadzieję, że się wkrótce zobaczymy.

*

– Można temu całemu Josephowi ufać? – W pytaniu Spielera nie było by pewnie nic dziwnego, gdyby nie siedział akurat okrakiem na wysokim murze, odgradzającym cenną bez wątpienia prywatność Dirka Fritzena od ogólnie dostępnej, nieciekawej raczej drogi.
- Można - Konrad bez wahania potwierdził wiarygodność Josepha - o ile diametralnie się nie zmienił ostatnimi czasy. Jeszcze się nie zdarzyło, by mnie oszukał albo złamał dane słowo.
Spieler kiwnął głową, ruchem ręki zaprosił Konrada na górę.
– Śmiało, widzę Brada.

Ponury zakapior, pełniący rolę strażnika zastawionego niszczejącymi posągami ogrodu, mimo najszczerszych chęci, nie na wiele się przydał. Nazwisko Lieberung poruszyło co prawda tryby w kanciastej łepetynie, lecz starego szewca z Byczej trudno było podejrzewać o jakikolwiek udział w całym zamieszaniu. O poczynaniach bratanka Fritzena, wykraczających poza interesy wuja, Brad nie wiedział zgoła nic. Śmierć Wihajstra skomentował filozoficznym bluzgiem. Ale przynajmniej wypuścił ich furtką.
 
Betterman jest offline  
Stary 05-11-2011, 09:14   #47
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Gdzie dwóch się bije tam trzech dostaje łomot... post popełniony wspólnie

I to by było na tyle, jeśli chodzi o udawanie Kastora. Skoro nawet byle szumowiny wiedziały, jak wygląda właściciel tego imienia, to trudno było się spodziewać, by w Bogenhaven ktoś dał się nabrać na to, że Konrad jest Kastorem. To musiał być Erich. Wyraz twarzy Quartijna świadczył o tym, że zapraszające ich osiłki należą do grona tych, których należy obchodzić szerokim łukiem, jednak ostatnie przygody, z mutantami, uodporniły Konrada na pewne bodźce. Poza tym... co im mieli rzec? Że sobie poszedł? On sam by w taką bajeczkę nie uwierzył.

Gomrund popatrzył na pozacinane gęby tych obiboków nie wyczytując z nich nic dobrego. Wiele można było o nim powiedzieć, ale na skwarka nie wyglądał i w kaszy nie miał zamiaru dać się zjeść. Nawet jakimś miejscowym oprychom. Może i by się obrócił na pięcie i po prostu stamtąd wyszedł ale nie wypadało ostawić Josepha na ich pastwę… w końcu parę godzin temu razem pili! Podszedł zatem pewnym krokiem obadać sytuację. Z bliska nie wyglądali lepiej, a i cała ta sytuacja nie jawiła się dobrze. Cóż, było ich dwóch na pięciu… no może na czterech, ale jakoś ta arytmetyka im nie przeszkadzała. Krasnolud rozejrzał się czy ktoś może jednak chciałby się opowiedzieć po stronie miejscowych jednak nikogo takiego nie zobaczył. Perspektywa takiej zabawy w „uszko” była dość kusząca… chętnie by pokazał im jak piją krasnoludy z Norski… jednak te „kmiotki” bardzo skomplikowały ich relacje. Trawił kurdypla, nawet knypa ale ale określenie kmiotek po prostu go doprowadzało do wściekłości. Dlatego na ich grzeczne zaproszenie zareagował tak dyplomatycznie jak tylko krasnoludzki Norsmen z przydomkiem Płonący Łeb potrafi – Poszedł podupczyć waszą starą, chłopcy. I tak ją grzmoci, że aż u s z k o skrzypi. Kto wie może już niedługo urodzi matula kolejną dziewczynkę. Ustawił się z boku stołu tak aby brzydszy z braci nie miał łatwego pola do uniku w razie bitki. Prawica już odnalazła w kieszeni kastet. Po chwili jednak spoważniał i rzucił im spode łba. - Gońcie się stąd bo wam do rzyci nakopię. Może jak wam broda wyrośnie to się pić nauczycie.

Po takiej miłej odzywce trudno było się spodziewać, by ktokolwiek miał ochotę na zabawę w uszka. Wypić i dać komuś w mordę to jedno, dać się obrażać, to drugie... Wielkich znajomości wśród dołów społecznych Altdorfu to Konrad nie miał, ale raczej nie sądził, bo ktoś dał sobie tak nadwyrężyć autorytet. Wszak śmialiby się z niego jak miasto długie i szerokie. A ci dwaj nie wyglądali na takich, co by mieli poczucie humoru.
W reakcji na chamską zaczepkę Imrak płynnym ruchem zdjął tarczę i młot z pleców i założył tarczę na ramię, młot zaś ujął w dłoń zaś petlę przy rękojeści przełożył przez nadgarstek. Przesunął się przy tym bezszelestnie, tak by stanąć nieco z tyłu za Gomrundem, nie na tyle z tyłu jednak by nie widzieć dwóch zabijaków siedzących przy Quartinje.

Spieler przepchnął się między krasnoludami i obróciwszy krzesło oparciem do przodu, dosiadł go bezpośrednio przed Walterem, o włos od bezczelnego zablokowania. Wybrał sobie ze stołu dobrze już napoczęty kufel, łyknął, westchnął z lubością. Zaglądając do środka, zagadnął swobodnie:
- Gdybym wam powiedział, że w Mokrych Kapciach, pewnie nie uwierzycie?
Braciszkom nie musiał więcej tłumaczyć, w końcu zawodowo organizowali nowych lokatorów bagnistego zakątka Północnego cmentarza. Jeżeli altdorfscy strażnicy nie wyzbyli się ostatnimi czasy starych przyzwyczajeń, tam właśnie wypadało szukać urzędowej mogiły trupa, który nie raczył grzecznie się przedstawić.
- Tak myślałem.
Duszkiem dokończył piwo, znów rytualnie westchnął.
- Wygrałem – obwieścił z nieskrywaną satysfakcją i trzasnął Ernsta kuflem w łeb, gotów przygwoździć krzesłem do ściany, gdyby jego uszko okazało się wyjątkowo oporne.

Poczucie własnej siły i możliwości było bardzo ważne. Bo przecież ich było czterech, a tamtych tylko dwóch. Co z tego, że cieszyli się sławą w Altorfie, cholernie wielkim, dwudziestotysięcznym mieście. Niektórzy z nich nawet nie umieli wyobrazić sobie takiej liczby. Pierwszy ruch należał do Spielera, którego kufel z głuchym odłosem trzasnął Waltera w czerep. Ale nie osiągnął efektu powalającego, raczej rozwścieczający - tamten zdążył się lekko odchylić i impet był za mały. A jego brat już wstawał, razem ze stołem, tak dla jasności. Ktoś wrzasnął, kufle brzęknęły, wszystko inne zwaliło się na podłogę razem z dwoma stołkami i samym Spielerem, pchniętym mocno i zdecydowanie. W ręku Waltera pojawiła się pałka, Max jakimś sposobem wyczarował kastety.

- Najpierw zabawa? Dobra!

Dietrich, choć wstać zdążył, to już pałki uniknąć rady nie dał, będąc na pierwszej linii. Uderzenie w nerkę aż zgięło go w pół i z cichym jęknięciem szybko cofnął się za krasnoludy. Ernsty jednak nie poszły dalej, patrząc na ciężką broń Imraka. Ciżba z karczmy szybko albo cofała się pod ściany, albo od razu kierowała się ku wyjściu. Karczmarz przełknął ślinę. Burdy mu obce nie były, ale jak miało zacząć się na ostre...

- Staż! Wołać straż! Krew ciężko zmywało się z podłogi.

Może i długonodzy byli szybcy albo po prostu to Gomrund stał jak zamieniony w kamień. Kiedy Dietrich walił kuflem po mordzie jednego z braci tamten zobaczył Imraka wyrychtowanego jak na wojnę. Co najmniej jakby przed nimi nie stała dwójka zawalidrogów a dwa trolle. Zamurowało go. Krasnolud pamiętał swoją ostatnią rozróbę i doskonale wiedział, że gdyby tam pojawiło się żelastwo już by wisiał. Kiedy Dietrich zbierał się z gleby ostrzegł – Jak tego kurwa użyjesz to nas wykastrują! Kiedy Dietrich dostawał pałką Płomienny Łeb już nie tracił czasu na przestrogi mało zaznajomionego z miejskim prawem Aldorfu kolegi… przyskoczył z boku do stojącego bliżej Ernsta. Tego z kastetami. Ghartsson miał już swoje żelastwo na pięściach. Teraz wystarczyło odpowiednio trafić piąchą oprycha i zakończyć zabawę i tak też krasnolud czynił.

Chwytanie za ostrą broń nie było najlepszym wyjściem i mogło się skończyć źle dla wszystkich zainteresowanych. Trzeba było sięgnąć po coś innego - kufel, dzbanek, noga od stołka. Na szczęście meble nie były aż tak mocne. Konrad chwycił tarczę, wyłamał nogę od stołka i zaatakował stojącego najbliżej przeciwnika.
- Kogo wykhastrujom tego wykhastrujom - odpowiedział dziwnie praworządnemu kompanowi- nie kcesz nie bendem siem mieszał, ja popatrzem z boku. Te dwa łachudry to nie som nasi bracia, ni ma putrzeby siem z nimi certolić. Przecies i tak tu nie zostaniemy.

Mimo odmiennego zdania odstąpił trochę dalej, by nie brać udziału w bójce.
- To pięściami już robić nie umiesz - rzucił Konrad, który kątem oka zobaczył, że krasnolud nagle zaczyna się wycofywać.

- Potrafiem, ale nie wypada sołniesowi Kazadora z jakimiś ludzkimi łachudrami siem po karczmach okładać - odciął się Imrak.

– Stul pysk! – ryknął zniesmaczony Spieler do karczmarza. – Co za chłam. – mruknął pod nosem, wypuszczając z dłoni ucho kufla. Odruchowo sięgnął pod lewą pachę, zaklął i porwał z podłogi okaleczony przez Konrada mebel, żeby z doskoku wspomóc młodszego kolegę.

Imrak pokręcił głową zastanawiając się czemu to ma służyć? To jakiś ludzki sposób zawierania znajomości? Owszem przylać w mordę, jak brat bratu, czasem można, ale tych dwóch to płatne zbiry i jakiekolwiek grzeczności wobec nich uważał za nie na miejscu. Poza tym karczmarz nie stanie się mniej chętny do wzywania straży jeśli zamiast rozwalić łeb gościowi połamie mu się wszystkie meble i porozbija kufle. Zniesmaczony odwrócił się i wyszedł przed gospodę. Ciekawiło go jak to się dalej potoczy a nie chciał być posądzony o współudział. Z niecierpliwością wypatrywał straży.

Decyzja Imraka, odwrotna do odważnej dla wszystkich, którzy ją widzieli, była sygnałem ataku dla wszystkich w to zamieszanych. Zasady zostały ustalone i nikt z tych, co pozostali, nie miał nic przeciwko nim.
Gormund zamachnął się swoimi wielkimi pięściami, teraz ozdobionymi metalem, ale jego cios przeszedł niegroźnie po kurcie Maxa, który wpadł na krasnoluda chcąc go powalić. I odbił, warcząc przekleństwa.

Konrad tymczasem dopadł do drugiego z Ernstów i udało mu się rąbnąć go prowizoryczną pałką w ramię, którym się tamten zasłonił. Bez większego efektu jednak, jeśli nie licząc ryku bólu i wściekłości. Przeszli do zwarcia i pewnie dlatego w pysk dostał z pięści, a nie pałki, co zachowało mu wszystkie zęby w miarę nienaruszonym stanie. Zatoczył się jednak do tyłu, a jego miejsce zajął Dietrich, ale przeciwnik uchylił się przed jego ciosem. Ludzie odsuwali się coraz bardziej, ale w chwili, gdy wycofał się Imrak, niewielu już faktycznie bało się tej burdy. Z okazji skorzystał także Josef, który zwiał w bezpieczne miejsce.

Max i Gomrund tańczyli wokół siebie. Człowiek był o wiele szybszy i wyprowadzał dwa razy więcej ataków, ale krasnolud był twardy jak skała, na dodatek tylko ciosy w twarz robiły mu jakąś krzywdę. Te w korpus odbijał jego khazadzki tors. Inna sprawa, że na twarz to trochę przyjął i czuł, jak mu puchnie. Ta człeczyna była za szybka! On trafił tylko raz, kąśliwie, w bok. Teraz Ernst krzywił się z bólu i trochę zwolnił.

Sparren i Spieler radzili sobie trochę gorzej, zwłaszcza jeśli chodziło o tego pierwszego. Nienawykły, a przede wszystkim - nie nauczony karczemnych bójek, oberwał pałką pod żebra, tak mocno, że aż go posłało na kolana. Żołądek się skurczył, chcąc się pozbyć wszystkiego w środku. Gdyby nie Dietrich to walka dla Konrada już by się skończyła. Na szczęście kompan odciągnął Waltera, z którym rozdali sobie kilka ciosów. Ernst wypluł jakiegoś zęba, krwawiąc z rozbitej wargi, ale uśmiechał się wrednie. Spieler bowiem dostał w udo tak mocno, że pulsujący mięsień z trudem utrzymywał go w pionie, a kość protestowała niemal tak, jakby ją połamano.

Ten właśnie moment obrało sobie dwóch pijanych fircyków na to, aby wtoczyć się do karczmy, wpierw przepychając się obok Imraka. Straży nigdzie nie było widać, bo jakoś nie bardzo chciało się komuś po nią pomknąć, ale ci dwaj to było i tak nadto. Tutejsi najwyraźniej wiedzieli co się święci, bo powtykali nosy w swoje kufle. Tamci i tak nie zwrócili na nich uwagi, bo dostrzegli już bijatykę. I niemal klasnęli w dłonie.

- Folkor!
- Wreszcie jakaś zabawa! Chodźmy! Piwa karczmarzu!
- Jakie tam piwa... gorzałki! Najlepszej!
- Patrz przyjacielu, co za brudne pospólstwo.
- Jak z chlewa. Cudowny przybytek!


Byli urżnięci. I byliby może niegroźni, gdyby nie wtaczająca się za nimi ochroniarze w liczbie czterech.

Ten skurczybyk skakał wokół Gomrund’a niczym wściekła osa koło byka. Od czasu do czasu kąsał, raz mocniej raz słabiej. Krasnolud czuł już metaliczny smak krwi w ustach cieknąca z rozwalonych warg. Skroń zaczynała puchnąć… jednak dzięki bogom łuk brwiowy nie strzelił i nie zalewał oczu… jeszcze. Pomimo tego, iż Płonący Łeb sapał już jak miech kowalski jednak twardo stał na nogach. Wytrzymała z niego była bestia, nawykła do długich walk na arenie… gdyby było więcej czasu to mógłby spróbować zabiegać przeciwnika. Jednak sprawy na to nie pozwalały. Nagłe pojawienie się głośnych fircyków i poprzedzające lewy hak jakim dosiągł Max’a i lekkie przystopowanie oprycha krasnolud postanowił wykorzystać. Odskoczył do ławy opuszczonej przez gości zaraz na początku burdy i podniósł ją z głośnym westchnięciem. Uchwyciwszy ją oburącz natarł na przeciwnika chcąc zasięgiem nie dać mu się tak łatwo wyprowadzić w pole! – Zeżryj to, ty skurwysynuuuuuu!

Konrad dość rzadko uczestniczył w różnych karczemnych rozróbach, ale mimo tego nie miał zamiaru ustępować jakiemuś altdorfskiemu osiłkowi. To, że szczęka bolała, to również nie znaczyło, ż nagle ma się wycofać. A noga od stołka była dość solidna i dobrze trafiony człowiek powinien odczuć silny cios. Mniejsza z tym, gdzie trafi. Konrad wziął solidny zamach, by jak najmocniej przyłożyć przeciwnikowi.

Imrak powziął postanowienie, iż dopóki życie towarzyszy podróży nie będzie zagrożone nie będzie się angażował… ale jeżeli się to zmieni to wkroczy z całą mocą jaka została dana krasnoludzkiemu wojownikowi. Póki co, jednak wślizgnął się na powrót do gospody aby mieć na wszystko oko.

Radosne podrygi i wymiana uprzejmości z Walterem straciły już dla Spielera cały urok. Przy pierwszej okazji rzucił się więc na przeciwnika całym ciężarem, żeby unieruchomić choć na chwilę w mocnym uścisku i przy odrobinie szczęścia wystawić na ciosy Konrada.
 
baltazar jest offline  
Stary 05-11-2011, 12:06   #48
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Burda szybko nabierała rozpędu i siły Złapana przez Gomrunda ława pomogła w tym znacznie, gdy zamach zmusił jakiegoś obcego do rozpaczliwego uniku na stół zachlanych kolesi, którym ani w głowie było się wcześniej cofnąć. Kufle brzdęknęły, komuś się coś rozlało, ktoś inny wrzasnął, a wszystko to obok, wszystko to nieważne, bo khazad machał ciężkim drewnem na prawo i lewo, próbując dorwać zwinnego, unikającego zagrożenia Maxa.
- Ty skurwysynu! Rozlałeś moje piwo!
Najwyraźniej miejscowi nabierali odwagi i ochoty, widząc, że Ernstowie to wcale nie po nich tu przyszli. Nawet szlachciury przestały być ważne, gdy jeden drugiego za pomocą kufla posyłał na mokrą już posadzkę. A Ghartsson machał, mimo swojej siły, nieco za wolno. Jego przeciwnik doskoczył, rąbnął go prosto w nos, który chrupnął cicho i spróbował odskoczyć. Tyle, że nie spodziewał się raczej, że ten kawałek krasnoludzkiej skały zwyczajnie nawet się nie zachwieje a ciężka ława łupnęła go w bok tak, że prawie pofrunął na ścianę, po której się osunął. Ale ścisk się zrobił dookoła taki, że brodacz nie mógł nawet dojrzeć co z nim było, gdy Joseph popchnął go do przodu, coś tam krzycząc.

Spieler zrobił to, czego się nauczył przez swoje całkiem już przecież długie życie. Ilu to ochroniarzy dożywało czterdziestej wiosny? Niewielu! I teraz ruszył błyskawicznie przed siebie, zaskakując tym Waltera, który chciał się zasłonić a potem uderzyć pałką. Wpadł na zabijakę całym ciężarem i pchnął tym w tył. Tyle, że nie miał przeciwko sobie zwyczajnego amatora, a poważnego profesjonalistę. Ernst skręcił się jeszcze w powietrzu i obaj wpadli z impetem na stół, pozbawiając go dwóch nóg i razem ze sobą zwalając na podłogę. Stół na samej górze, Walter pod nim a jego czoło poruszyło się ze zbyt dużą dla Dietricha szybkością. Rąbnął go w twarz tak, że ten aż zobaczył gwiazdy.
- Co zrobiliście z Kastorem?! Gdzie ukrywa się ten wasz Kuftsos?! Dorwiemy go, rozumiesz, kurwa?! Odbijemy naszego!
Rzezimieszki potrzebowały informacji, może dlatego Spieler przeżył tyle, aby nadeszła pomoc. Konrad, klnąc jak szewc, wreszcie poradził sobie z blokującym go stołem a jego pałka złamała się na ramieniu Waltera, którym ten jeszcze zdążył w ostatniej chwili osłonić głowę. Spadł jednak ze swojego przeciwnika, odtaczając się przytomnie gdzieś na bok. Na obu ludzi wpadł zaś Quartjin, pchając przed sobą Gomrunda.
- Musimy uciekać! Szybko!
Wskazał na drzwi.

W karczmie panowało już istne piekło. Imrak, który widząc padającego Spielera i nie widząc zbyt dokładnie w panującym ruchu i chaosie, ruszył do ataku, próbując się przebić przez ciżbę. Ale ciżba nie chciała tu uzbrojonego krasnoluda. Nawet nie widział, z której strony dostał kuflem, gdzieś po jego ciele rozlało się coś paskudnego, na tarczy rozprysło krzesło, a przed nim nagle pojawił się ochroniarz szlachciców, wrzeszcząc coś i okładając taką pałką, że mogłaby uchodzić za maczugę. Krasnolud odwijał się i machał bronią na wszystkie strony, ale to nie było pole bitwy a karczma, w której był najwyraźniej osamotnionym celem. Atakowano go z tyłów i boków, a przodek prawie zawsze był pusty, nie pozwalając mu wyładować swojej złości. Wreszcie przed nosem zobaczył znajome mordy, które zawróciły go w kierunku drzwi.

Trudno było określić, kto sprawił, że burda pochłonęła cały zajazd. Wrzasków już odróżnić się nie dało, ale wielu ludzi przysięgać mogło potem, że widziało, jak jeden z fircyków obraża jakiegoś wypitego osiłka a drugi z nich oblewa go piwem. Że jakiś mężczyzna dostaje przypadkiem ławą od jednego z krasnoludów, a jeszcze więcej świadków było tego, że za szlachcicami wpadł uzbrojony krasnolud i nuż, prawie od razu, rzucił się do ataku z uniesionym młotem. Jak nic jaśnie panów zabijać chciał!
Gdy do środka wpadła straż miejska, najpierw rzucili się na pomoc możnym, coby ich o brak gorliwości nikt nie posądził. Jeden przy drzwiach został, ale co kto trzeźwiejszy był to już wiedział co robić i biedaka niemal zatratowali, wypadając w mrok nocy. Czwórka kompanionów, prowadzona przez Josepha, tylko to samo mogła zrobić.

***

Erich stracił poczucie czasu. Na chwilę chyba przysnął, ale obudziła go niewygodna pozycja, zdrętwienie i ból głowy, który wcale nie chciał ustępować. Poza tym nie zmieniło się nic, gdy usłyszał kroki, a potem szczęknął zamek. Do lochu weszła postać, którą kojarzył z ostatnich chwil świadomości jeszcze na trakcie. Kuftsos wniósł zakrytą latarnię oraz dwa małe stołki, które ustawił niedaleko siebie. Zamknął drzwi i nieśpiesznie zapalił jeszcze kaganek umieszczony na ścianie. Pomieszczenie rozjaśniło się trochę i Oldenbach dostrzegł, że wcale nie jest duże. Światło, które teraz tu było, pozwalało oświetlać je całe. A sama piwnica lochu nie przypominała niczym innym od solidnych drzwi i zapchlonego siennika, z którego nie dane było mu skorzystać. Długowłosy jegomość nie miał sympatycznej mordy, ale najwyraźniej nie był też ze straży - inaczej przecież Erich znalazłby się w więzieniu. Takim prawdziwym, nie tak improwizowanym jak to tutaj. Kuftsos mógł być więc łowcą nagród lub łowcą czarownic. Pierwsza opcja sugerowała śmierć przez powieszenie, druga - śmierć poprzez spalenie. Dla niego był bowiem Kastorem, czego nie omieszkał zaznaczyć zaraz potem, jak rozciął pęta na nogach i wyjął kij, pozwalając usiąść na zydlu, jedynie ze skrępowanymi rękami.
- Witam raz jeszcze, panie Lieberung. Wreszcie się spotykamy.

Postawił latarnię obok nich. Najwyraźniej nie spodziewał, a może nie oczekiwał, czy raczej zwyczajnie nie chciał odpowiedzi. Erich nie znał się na takich sytuacjach, ale to co się słyszało o przesłuchaniach, to raczej zahaczało przynajmniej o ostre wrzaski okraszone lekkim biciem. Z drugiej strony były tortury, rzecz jasna, ale ten tutaj najwyraźniej chciał czegoś innego. Ten błysk w oczach! Kuftsos cieszył się z czegoś, napawał chwilą. I był całkowicie pewien, zwłaszcza tego, że nie popełnia pomyłki.
- Długo nad tobą pracowałem - przeszedł na ty, zanim się przedstawił. - Jestem Adolphus Kuftsos. Pewnie o mnie nie słyszałeś... a szkoda. Niedługo tacy jak ty, takie ścierwa, wreszcie poznają moje imię i będą się go bać. Ty jesteś pierwszym przystankiem do osiągnięcia tego.
Uśmiechnął się, co wyglądało raczej jak obnażenie zębów przez głodnego, wściekłego wilka.
- Potrzebuję znać jeszcze tylko kilka szczegółów. Dlaczego szedłeś do Geldrecht? Oszczędzisz sobie trudów. Ta kobieta i ten woźnica nie wiedzieli za dużo, sprytnie. Erich Oldenbach. Długo ich tak okłamywałeś? Nie chce mi się iść do tej zapadłej wiochy, w końcu mogłeś także ich zwodzić, a rodzina Oldenbachów przez to ucierpi. Masz tu znajomych. Porozmawiajmy o nich, wydają się interesujący. Im to powierzyłeś, prawda? Sam tylko chciałeś zmylić pościg...

Nagły krzyk z góry, a potem wyraźny strzał, poderwały na nogi Adolphusa, nie pozwalając mu skończyć. Zaklął i złapał latarnię, wypadając na zewnątrz i zatrzaskując za sobą drzwi. Trzasnęły głośno, ale Erich nie usłyszał przekręcania zamka. Podniecony oprawca musiał o nim zapomnieć, lub nie wierzył, że człowiek ze związanymi rękoma da radę się wymknąć. W końcu do przejścia miał także korytarz, kolejne drzwi i cokolwiek, co znajdowało się na górze. Ale zostawił także zapalony kaganek. Płonąca nadzieja. Kuftsos najwyraźniej całkowicie bredził, przekonany co do czegoś, co nie istniało. Na razie mówił, ale Oldenbach podświadomie wyczuwał, że Gunnar i pani Busch już nie żyli, a jeśli tamten skieruje się w stronę jego rodzinnych stron, ofiar może być więcej. Tych bardziej bolesnych. Woźnica musiał przejść do czynów, bo słowami, wciąż znajdując się w lochu, osiągnąć nie mógł nic, co polepszyłoby paskudną sytuację.

***

Wbiegli w boczną uliczkę, unikając kolejnego patrolu, który biegł już w stronę Przewoźników. Chwilę potem wypadł, spotykając się z jeszcze jednym. Podniesiono alarm, ale żadne z nich nie chciało wiedzieć dlaczego i czy któremuś ze szlachciców coś się stało. Konradowi wydawało się, że mignęli mu gdzieś Ernstowie, poobijani, ale wciąż cali, uciekający w sobie znanym kierunku. Nie było co czekać, więc oddalali się coraz dalej i dalej, próbując ogarnąć swój stan. Wszyscy byli poobijani, głównie po twarzach, chociaż Spielera prócz wszystkich zębów bolały także żebra. Zresztą, jeden ząb mu się ruszał i najwyraźniej trzeba było pogodzić się z jego stratą tak samo jak z siniakami. Dobrze dla niego, że przynajmniej przyjął cios na bok szczęki, co nieco go złagodziło. Imrak poobijany był cały, ale nie było to nic poważnego - podobnie jak u Sparrena. Kilka dni i śladu nie będzie, chociaż teraz ból do przyjemnych nie należał. Najgorzej na tym wyszedł Gomrund, którego Max tłukł kastetem po twarzy. Siniaki były paskudne, ale jeszcze gorszy był przestawiony i bolący jak cholera nos. Być może nawet złamany, zdążył już zalać krwią nie tylko twarz, ale posoka i na jego torsie zasychała.

Gdy znaleźli się w bezpiecznej odległości, prowadzący ich Joseph zwolnił i odetchnął nieco.
- Lepiej żeby nic się tym możnym nie stało. To częste zachowanie tu w Altdorfie, nudzi się bogaczom i rozrywki po alkoholu szukają. Tfu.
Splunął na ziemię, dla podkreślenia swoich słów i szedł przez chwilę w milczeniu.
- Wielu was widziało, to lepiej dla was przeczekać aż trochę przycichnie. Co do tego waszego kumpla to nie wiem, ale ja ze świtem wyruszam. Jak zainteresowani to mówić, jak nie to będę musiał innych ludzi poszukać i to rankiem, bo teraz nijak znaleźć trzeźwych.
Kierował się ku swojej barce, ale oni musieli zdecydować co innego. Mieli teraz nazwisko, a Ernstowie chcieli informacji właśnie o owym Kuftsosie, obok rzecz jasna tych o Lieberungu. Czy to on dorwał Ericha i dlatego woźnica nie wrócił do karczmy? Jeśli to był jakiś łowca, to może nie trudno byłoby się czegoś dowiedzieć.
Tylko czy chcieli biedaka ratować?
Nagle Konrad syknął, a jego bystre oczy wyłowiły dwie sylwetki, teraz chowające się za rogiem, przecznicę za nimi. Po tym jak próbowali się schować, gdy ich dojrzał, łatwo można było podejrzewać ogon. Złożony z amatorów, ale jednak ogon. Wyraźnie nie tylko oni mieli chrapkę na spadek Kastora.
 
Sekal jest offline  
Stary 09-11-2011, 20:03   #49
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Pewnie moment na załatwienie tego, co mu leżało na wątrobie był, co najmniej nieodpowiedni to jednak krasnolud nie lubił zostawiać takich spraw na późniejsze terminy. Nie chciał poruszać tej kwestii na kilka uderzeń serca przed kolejną walką. Przed następną taką sytuacją wolał wiedzieć na co kogo stać i czego może się spodziewać… a póki co jego pobratymiec Imrak Druzd był co najmniej słabym ogniwem. Konrad pomimo tego że młody już dwukrotnie nie zawahał się nadstawić pod cios ryja kiedy tego wymagała sytuacja. Dietrich wprawdzie bardziej wiekowy i mniej skory do zdobywania kolejnych blizn to jednak tyłów też nie lubił podawać. Dlatego postanowił to wyjaśnić, to była jego bolączka… reszta była dość oczywista.

Wyjazd był najrozsądniejszą opcją ze względu na burdę jak i na duże zainteresowanie tym spadkiem Kastora… tak dużym, że nie warto było już sobie nim zaprzątać głowy. Jedyne co w tym temacie to można sprawdzić czy Erich wpadł w jakieś kłopoty czy dał dyla z kasą za rusznicę. Na chłopski rozum gdyby go dopadli to by potem nie wypytywali o to gdzie jest. Gdyby próbowali go dopaść i by zwiał to pewnie już by ich zdążył ich odnaleźć. Wniosek o słabym kręgosłupie moralnym szczerbatego woźnicy był dość uprawomocniony… jednak, trzeba by się jeszcze tego wywiedzieć. Wrócić do Kota, rozpytać… w końcu Dietrich miał w stolicy kilku znajomych. Do rana jest czas, a potem cóż barka to dobry sposób ba wyjazd i parę groszy.

Gomrund sapał i pojękiwał podczas całej tej rejterady. Bitka sama w sobie potężnie go zmęczyła już nie wspominając o jej efektach, które solidnie mu utrudniały oddychanie. Gdyby nie to, że gotował się od dłuższego czasu i nic a nic ciśnienie mu nie schodziło może i by gdzie oklapł. Kiedy zatrzymali się na dłużej w zaułku i Joseph składał im propozycję ten oparł się plecami o chłodną ścianę. Omacał nos i doszedł do wniosku, najlepsze co może teraz zrobić to go nastawić. Coś chrupnęło, ktoś zaklął paskudnie, a jucha na powrót z kinola się puściła. Krasnolud rzucając bluzgi na lewo i prawo przytknął do niego kawałek szmaty umoczony w wodzie z manierki. Ból nic a nic nie chciał ochłodzić mu gorącej głowy… a jak już kompani mogli to dostrzec rzadko kiedy trzymał jęzor za zębami kiedy ktoś mu na odcisk nadepnął. Żółć psuła mu tak krew, że nie mógł zmilczeć… Patrzył na Imraka z niedowierzaniem. Gdyby nie zapuchnięty ryj i oczka ledwo widoczne przez nabrzmiałe skronie widać by było w nich furię. Norsmenowi nie mieściło się w głowie jak można się było tak zachować… w karczmie na ostre?! Obrazić się i spieprzyć z podkulonym ogonem?! Zachodził w głowę jak krasnolud mógł mieć tak małe jaja… kurwa nawet nie jak orzeszki… ledwo co ziarna piasku! – Babę też waliłeś po łbie tym młotem jak cię wyzywała? Czy może ona cię nim tak sprała, że straciłeś resztek odwagi i rozsądku. Jak wlazłeś na wóz, że ledwo co miejsca dla kobit zostało tom nic nie mówił… ale to przechodzi wszelkie pojęcie! Nie wytrzymał i w końcu wydarł się na starszego krasnoluda. Widać było, że Płomienny Łeb był mocno wzburzony co raz spluwał pod nogi śliną przemieszaną z krwią. – Kurwa mać. W dupę chędożony żołnierz Kazadora się znalazł co to na pięści boi się wyjść bo mu honor nie pozwala ryja zawalidrogom obić! Co to za wyzwisko „kmiotek” jest gotów kogoś zatłuc pod nosem straży! Co to w walce deliberuje niczym długouchy mędrzec co to na widok przeciwnika nie wie którą nogawką ma gówno z portek wytrząsnąć. Za szynkwas trzeba było wleźć i z kuszy ich ustrzelić! I pewnie by taki potok z niego wylatywał dłużej gdyby nie syknięcie Konrada… Płonący Łeb zamilkł.

- Mów dalej - powiedział szybko Konrad, niezadowolony z tej przerwy. - Ktoś nas obserwuje. Niech im się zdaje, że ich nie widać.

Gomrund popatrzył na człowieczka jakby właśnie spadł z jakiejś gruszy. Zdecydowanie nie był to typ, który jak się raz zagotuje to stygnie jak rozpalony do czerwoności miecz pod wpływem zimnej wody. - Kurwa, mądrala się znalazł! A dymaj stąd szczeniaku nim ci łomot spuszczę… za kogo mnie masz, za jakąś kukiełkę co to będzie skakać tak jak za sznurki będziesz se ciągał?! Paradoksalnie wbrew swoim intencją dał znakomity powód do tego aby Konrad się stracił bez podejrzeń.

- Na łeb ci coś upadło? - spytał Konrad. - Tak sobie możesz do pachołka w stajni mówić. Więc się miarkuj i słuchaj, co się do ciebie mówi. Lezą za nami. Ogon mamy, więc się ruszyć trzeba. I przechwycić, jeśli okazja się znajdzie.

- A idźcie dupczyć wasze siostry, matki czy inne kozy. Wrzucił mocno zagotowany krasnolud i ruszył w stronę “Kota” - Rano będę na barce.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 09-11-2011 o 20:06.
baltazar jest offline  
Stary 10-11-2011, 00:44   #50
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
– Wstrzymaj się chwilę, Płomienny. – Spieler odepchnął się od muru, o który opierał się podczas tyrady krasnoluda, żeby odciążyć nadwerężoną nogę. Dotąd przysłuchiwał się spokojnie, to uśmiechając się nieznacznie, to znów krzywiąc lekko, raczej przez własne żebra niż co barwniejsze kwiecistości krasnoludziego języka. – Starczy, że się nam zagubił Erich.
Nie ryzykował bezpośredniego kontaktu z rozeźlonym Ghartssonem, ale na moment przynajmniej wszedł w jego pole widzenia. Nie szczerzył się głupio, nie mrugał, nie wykrzywiał. Zresztą i tak było by na to za ciemno. Splunął i poprawił tobołek na plecach.
– Pójdziemy Ślepą Kiszką. Tam nietrudno o okazję. – Potarł dłonią kark. – Niekoniecznie najprzyjemniejszego rodzaju. No i wiedzie – zawiesił głos jak ponury trefniś przed tradycyjną puentą – we właściwą stronę.

Poprowadził kompanię szybko i pewnie, tak wybierając drogę wśród bocznych uliczek, ciemnych przesmyków i zagraconych podwórek, żeby uniknąć niepotrzebnych przygód, ale i nie utrudnić zanadto zadania szpiclom.

Nierówny, szczerbaty bruk można było znaleźć w całym mieście, podobnie śmieci, kałuże, odrapane ściany i smród. Ale nikt nie miał wątpliwości, że trafili na właściwą uliczkę. Wiła się tak, że pijani – jeżeli kaprysem Ranalda znaleźli się akurat w odpowiednim, choć dość egzotycznym układzie współrzędnych – kroczyli nią jak gościńcem. Ślepe mury kamienic i ściśniętych podwórek garnęły się do siebie na odległość ramienia, by za kilka kroków znów swobodnie mieścić między sobą czteroosobowy szpaler. Ślepa Kiszka wymykała się miarom, ołówkom i lunetom na kiju stołecznych kartografów, którzy zdołali ją ujarzmić tylko w swej najdawniejszej, najstraszliwszej klątwie.
Spieler zacisnął dłoń na poręcznym kawałku mosiądzu. Właściwe miejsce było właściwie wszędzie.
 
Betterman jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172