| Maura&Delta&kanna Lady Marina pozwoliła sobie pomóc wsiąść na konia i rozejrzała po zebranych. Nie dostrzegła nigdzie Gwenith, siostry Garetha, co ja zasmuciło. Lubiła jej towarzystwo. Uśmiechnęła się do Garetha, skłoniła sir Ebittonowi, w którego obecności zwykle czuła się nieco... nieswojo przytłoczona emanującą z niego pobożnością. Kolejnego z możnych – sir Daligara znała właściwie tylko z opowieści i plotek. Przejechała spojrzeniem po sylwetce sir Ospreya, ten jednak wydawał się nie odrywać oczu od jakiejś młódki w granatowej sukni. - Witam. - uśmiechnęła się do niej dziewczyna, poprawiając pasek kołczanu - Jestem Kay Orville, pani...Polujemy razem?
- Marina.- opowiedziała przypatrując się twarzy dziewczyny „Mój Boże.. – pomyślała – kiedy ja byłam taka.. młoda - Pamiętam cię, Kay. Ile to już lat.. chyba z pięć. Byłaś uroczym dzieckiem i sporo wyrosłaś od czasu, jak cię widywałam na zamku diuka..
- Byłam chudym i brzydkim kaczątkiem, pani..- Kay zaśmiała się, ściągając wodze.- Ale twoja uroda rozkwitła jeszcze bardziej, podczas gdy ja jestem po prostu mniej chuda..to wszystko. Bierzesz udział w polowaniu?
- Zaokrągliłaś się tam, gdzie pannie przystoi i nauczyłaś się też używać dworskiego języka, jak widzę. – Marina uśmiechnęła się do dziewczyny, licząc szybko w myśli. Mała nie mogła być od niej młodsza więcej niż 3, no może 4 lata, a kobieta czuła, że dzieli je przepaść – Kiedyś bąkałaś głównie „Tak, psze pani” i „Nie, psze pani”. To chyba jasne, że biorę udział w polowaniu, prawda? – wskazała na swoją lnianą, uszlachetnioną jedwabiem suknię, przeznaczoną do jazdy konnej. - Ale...masz na myśli na pewno polowanie na jelenie i dziki, pani? – dziewczyna usłyszała czyjes wołania i odjechała, pomachawszy dłonią.- Do zobaczenia więc, pani...na łowach....
Marina uśmiechnęła się lekko. Język też się wyraźnie Kay wyostrzył, skonstatowała. W sumie dziewczyna miała rację: nie było tajemnicą, że lady Marina nie używa ani łuku, ani oszczepu. Gandawika znosiła sterty plotek na temat tego co (i z kim) lady Marina miała wyczyniać na polowaniach. - Mogli by mi chociaż rozważniej dobierać mi adoratorów – rzuciła kiedyś niezadowolona służącej, kiedy ta opowiadała jej o olbrzymim afekcie, którym Marina miała płonąć do pewnego hrabiego – Przecież on nawet konia sam dosiąść nie potrafi…
Taak.. zaprawdę niewiele osób wiedziało, co Marinę poruszało w polowaniach. Gwenith najlepiej to pojmowała. Pewnie dlatego, że tamta też uwielbiała ten pęd wciskający w grzbiet konia. Poczucie wolności, swobody i szaloną ekscytację płynącą z ominięcia konwenansów, tak podobną do tej, której kobieta zaznać mogła tylko w ramionach tancerza lub kochanka.
Gareth też znał upodobania Mariny i dlatego poprowadził konie ku bardziej otwartej przestrzeni, gdzie zbita gęstwina drzew nie hamowała będzie galopu. Kiedy rycerz krzyknął przeciągle Marina nie wahała się ani sekundy – puściła wodze i jej ogier skoczył do przodu. Tyle razy na wspólnych polowaniach z Garethem przeprowadzali ten manewr zaganiania, że nawet nie musieli na siebie patrzeć – każde z nich dokładnie wiedziało, gdzie za chwile znajdzie się partner.
Adrenalina buzowała w żyłach kobiety, kiedy szarak po raz kolejny odbił się prawie od kopyt jej konia. Skręciła ostro, niemalże pod kątem prostym, unikając zderzenia z drzewem. Ostry gwizd – i Kree spadła jak kamień z nieba. Zając zginał, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. I wtedy... Marina to poczuła. Najpierw wrażenie, że zdarzy się coś… niepokojącego; wstrzymała konia starając się zidentyfikować źródło dziwnego odczucia. Dopiero potem zobaczyła mgłę zasnuwającą polanę. Pojawiała się szybko, zbyt szybko, napełniając umysł i serce kobiety niepokojem. Ale nie bała się – Marina rzadko czuła lęk. Widok Herna – pana drzew - zaskoczył ją. A jego słowa jeszcze bardziej. - Też go widziałeś? – upewniła się spoglądając na Garetha, który z obnażonym mieczem ustawił sie pomiędzy nią a Hernem. Rycerz skinął powoli głową, Marina widziała jego konsternację. Nie zdziwiło jej to – sama miała swobodny stosunek do religii i nie do końca wierzyła w to, czego była świadkiem. Gareth natomiast poważnie traktował pogańskie wierzenia, czego jasno dowodził medalion, który wiele razy miała okazje oglądać na jego szyi. - Bardziej niepokoją mnie jego słowa. - odpowiedział cicho mężczyzna, spoglądając w stronę gdzie zniknęła mara. - Jeżeli to był naprawdę on...
- Gareth - Marina podjechała do sokolnika i spojrzała mu w twarz. Z bliska wydawał się jeszcze bardziej poruszony - Gareth - powtórzyła zmuszając mężczyznę, żeby skupił na niej wzrok. - Nie wiemy, czy to na pewno był On. Czy po prostu ktoś - z jakiegoś powodu - postanowił nas zwieść. I opóźnić chwilę spotkania z orszakiem. - W takim razie wybrał dość wyrafinowaną formę oszustwa... - Rycerz spróbował się zaśmiać, chociaż wyjątkowo zabrzmiało to nieszczerze i z wymuszeniem. Spojrzał na kobietę, po czym z powrotem na miejsce, w którym zniknęła postać, milknąc na kilka sekund. Uniósł rękę do szyi, bezwiednie muskając jeden ze swoich wisiorków, ten przedstawiający leśne bóstwo polowań. - A mgła? I to zniknięcie?
- Nie wiem - Marina pokręciła głową. - Nie potrafię tego wytłumaczyć. Ale łatwiej mi uwierzyć w mistyfikację, niż w Herna, pana drzew, ostrzegającego nas przed niebezpieczeństwem. Chociaż z drugiej strony - ściągnęła nerwowo wodze, aż koń parsknął na nią, urażony - widziałam kruka na oknie mojej komnaty. Nie uciekał.
Gareth przywołał swoje wspomnienia z dzieciństwa, mające tłumaczyć jego wiarę. Kobieta słuchała z szacunkiem, doceniając jego otwartość i zaufanie. Czarny kruk - zły omen. Taak... Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk dzwonków. - Jedźmy, Kree się niepokoi.
Sokolnik spiął swoja karą piętami, podjeżdżając do miejsca gdzie w trawie czekała Kree i zsunął się z siodła na ziemię. Sokół niechętnie zostawił upolowanego zająca, gdy rycerz krótkim gwizdem przywołał ją z powrotem na rękawicę. - Gdy wspomnimy pozostałym o tym wydarzeniu, mogą nam nie uwierzyć - zauważył cicho, przyklękając przy martwym szaraku. - Pozostawmy więc wspomnienie tego spotkania dla nas - zaproponowała, obserwując jak zręcznie oprawia zające. Zajęcie to wydawało się go uspokajać – poruszenie wywołane niespodziewanym spotkaniem gdzieś się ulotniło – albo zdołał je stłumić. Przyjemnie było patrzeć na jego pewne ruchy i mocno zarysowaną linię pleców. - Choć chętnie posłuchała bym twojej wymiany zdań z sir Ebbitonem - dodała, lekko się uśmiechając. - Już drugi raz dzisiejszego dnia słyszę sugestię, że rozmowa z sir Erikiem mogłaby mieć interesujący przebieg. Świat musi mieć okropną opinię, albo o nim, albo o mnie - odparł półżartem Gareth, przywiązał szaraka i wspiął się na siodło. - Nie omieszkam z nim porozmawiać, gdy już znajdziemy się w drodze powrotnej.
- Dyskusja dwóch wielkich mężów zawsze jest warta uwagi. - Marina zarównała konia z klaczką Garetha. Wyciągnęła dłoń i złapała rzemień ogłowia klaczy, stopując zwierzę. - Ale pozwól, że to ja podzielę się z sir Erikiem trwogą zalewającą od chwili spotkania Herna me niewinne niewieście serce. - Zrobiła przestraszoną minę, rozchyliła lekko usta i przycisnęła dłoń do, gwałtownie unoszącego się i opadającego w rytmie przyśpieszonego oddechu, biustu. - Sir Eriku - powiedziała drżącym głosem rzucając Garethowi spłoszone spojrzenie - chyba tylko z wami, jako mężem pobożnym i błyskotliwym, podzielić się mogę moja obawą. I poprosić was o radę. Bo czuję, żem bliska jest obłędu.
Puściła rzemień. - Wam dyskusja albo na teologię, albo spór zejdzie.
Gareth przez chwilę nic nie mówił, po czym pokręcił głową z mimowolnym uśmiechem. - Niewinne, acz wyjątkowo przebiegłe niewieście serce. Przypomnij mi lady, żebym nigdy, ale to przenigdy, nie stanął przeciwko twojej osobie, bo marny mój los - odparł, kiwnąwszy po chwili przyzwalająco. - Zostawiam więc sir Erika tobie.
Marina uśmiechnęła się, doceniając komplet. - Ja nigdy nie stanęła bym przeciwko tobie, mój panie. Czemuż więc tobie miałoby się to zdarzyć?
Spięła lekko konia i podążyła w stronę reszty towarzystwa.
Dołączyli do pozostałych, Marina spostrzegła bladość na twarzy Kay, ale nie zdążyła dopytać dziewczyny o powód poruszenia? strachu? "Może polowanie przebiegła bardziej krwawo, niż dzieczyna się spodziewała?" – przemknęło jej przez myśl, ale w tej samej chwili zauważyła na horyzoncie ludzi z orszaku hrabiego Oswalda i skierowała konia w ich stronę.
Radość z rychłego spotkania z Ericiem i Cyne przepełniała jej serce, usuwając w cień wspomnienie zdarzeń z polany.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |