Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-10-2011, 23:37   #50
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
oth'illam usiadł ciężko na fotelu. Co prawda wszystkie mięśnie w jego ciele krzyczały, by się położył, a najlepiej zasnął, ale z dwóch powodów nie mógł tego zrobić – po pierwsze wszystko bolało go jak cholera, a po drugie ta noc jeszcze się dla niego nie skończyła. W głowie bowiem rodził mu się plan solidnego zarobku. Świątynia była jedynie przystankiem, na drodze do jego realizacji.
-Czy moglibyśmy już zacząć? Czas nie działa na moją korzyść.
- Możemy zacząć, owszem, jednak co ja mam dokładniej uleczyć? - Spytał Kapłan - Mówimy tu o zwykłych, widocznych w końcu ranach i poparzeniach, czy może i czym innym, jakieś plugastwo wyssało z ciebie energię, utraciłeś wigor, siłę, zdrowie? Na jakie... na jakie czary cię stać przyjacielu?
"Oczywiście. Dobrzy i szlachetni kapłani niosą pomoc potrzebującym" - Zoth naprawdę zaczynał tracić cierpliwość.
-Wystarczy, że pozbędziesz się choć części tych wszystkich poparzeń, najlepiej zanim zostawię połowę mojej skóry na twym fotelu, dobry kapłanie. I stać mnie - zaklinacz przywołał na swe spękane usta grzeczny uśmiech, głównie po to, by pokryć czymś swą wściekłość.
Margeon zajął się więc w końcu leczeniem potrzebującego, rzucając na Zaklinacza czar. Ten zaś poczuł się w ciągu kilku chwil o wiele lepiej, gdy jego rany i poparzenia na ciele zaczęły znikać. Do pełni zdrowia było jednak jeszcze daleko...szkoda tylko, że tej nocy nie mógł sobie jeszcze pozwolić na komfort łóżka, snu i kuracji.
-Od razu lepiej. Bardzo wam dziękuję kapłanie. Szkoda, że nie można tak za jednym zamachem pomóc całemu Silverymoon - przynęta została zarzucona...
- A co ma leczenie wspólnego z Silverymoon?- Zdziwił się Margeon.
-Tych ran - Zoth zatoczył dłonią nad swoim ciałem - doznałem walcząc ze smokiem, niosącym spustoszenie na ulicach miasta. Bramy szturmem zdobyły orki. Gdyby nie zakres oparzeń, wpierw udałbym się do władz miejskich wzywając o pomoc dla Silverymoon, a nie do was kapłanie prosząc o pomoc dla mnie. - I przynęta została połknięta.
-Smok i Orki zaatakowały Silverymoon?!-Kapłan niemal krzyknął -To trzeba czym prędzej to zgłosić komu wypada!.

W tym też czasie zjawiła się akolitka z jakimiś szarymi spodniami w dłoniach...
-W pełni się zgadzam w tej kwestii. Lecz kto w Everlund zajmuje się takimi sprawami? Do kogo powinienem udać się z tą informacją? - pytał Zoth'illam, spodni zdając się zupełnie nie zauważać.
- Radę Starszych by trzeba zawiadomić. Późno jest, ale i tak trzeba, najlepiej się udać do samego Kayla Moorwalkera, on przewodzi radzie.
-Doskonale, gdzie go mogę znaleźć? A jeszcze lepiej, czy ktoś mógłby mnie do niego zaprowadzić? Nie znam miasta dość dobrze, a czas jest istotny.
-W tak ważnej sprawie sam cię zaprowadzę gdzie trzeba panie... - Kapłan urwał, bowiem nie znał imienia Zotha, który jakoś w tym całym zamieszaniu się nie przedstawił.
-Lucas. Lucas Stobbart - równie dobrze mógł utrzymywać swoją lewą tożsamość z poprzedniego miasta. Oghma jeden wiedział, że Zoth potrafił wymyślać na poczekaniu znacznie głupsze nazwiska. -Nie ma sensu zatem dłużej zwlekać... - zaczął, ale widok akolitki, której twarz zaczynała przyjmować bardzo niepokojące odcienie czerwieni, nakłoniła go jednak do zmiany ubioru. -Pozwólcie jednak kapłanie, bym najpierw właściwie się przyodział. Miejskiemu starszeństwu należy się wszak szacunek.
Zasadniczo Zoth'illam ubierał się albo bardzo krzykliwie, albo bardzo elegancko. Gdzieś w swoim umyśle zdawał sobie sprawę, że można było ubrać się w coś pomiędzy tymi dwoma punktami spektrum, ale idea ta wydawała mu się dziwnie obca. Dlatego też zamienne ubrania jakie nosił w pojemnej torbie były z arystokratycznej półki - modne, drogie i szyte na miarę. Czyli (jak przypuszczał) idealne na spotkanie z władzami kupieckiego miasta.
Po zmianie garderoby "Lucas" udał się więc czym prędzej z Kapłanem do siedziby Moorwalkera, przewodzącego rady. Po drodze zaś Margeon zamęczał Zaklinacza licznymi pytaniami dotyczącymi Silverymoon i wydarzeń mających tam miejsce. Ponieważ Stobbart potrzebował w chwili obecnej jego pomocy, starał się krótko, lecz treściwie na te pytania odpowiadać.

Na miejscu zaś, obu oczekiwała niespodzianka. Straż przy bramie prowadzącej do bogatej rezydencji wyjaśniła, iż Moorwalker pognał jakiś kwadrans temu do ratusza, poruszony jakąś sprawą. Wszystko zaś od tak nagle, w samym środku nocy.
-Ratusz... mam nadzieję, że nie jest to daleko stąd, szanowny Gellantarze? - spytał Stobbart, choć podświadomie czuł, że wszystko zaraz zacznie się jeszcze bardziej sypać.
-A gdzie tam- Kapłan machnął ręką -To ledwie pięć minut stąd...
I Lucas już chciał dodać, że to tylko pięć minut, w trakcie których orki w Silverymoon gwałcą bezbronne kobiety, ale to mogłaby być drobna przesada. Zamiast tego powiedział więc po prostu:
-Zatem chodźmy.

Ruszyli więc tym razem do ratusza, przemierzając spowite nocą ulice Everlund dosyć szybkim tempem, z wciąż dopytującym się - i tym samym zaczynającym działać na nerwy Zaklinaczowi - o wiele spraw Kapłanem... Gwardziści pilnujący siedziby rządowej miasta najwyraźniej znali samego Gellentara na tyle dobrze, że wpuścili go od razu do środka, nie zadając absolutnie żadnych pytań.
Dwóch mężczyzn pokonało więc wiele stopni, wchodząc na piętro, następnie zaś korytarzem w lewo, mijając kolejnych dwóch zbrojnych. Kapłan zapukał do jakiś drzwi, po czym weszli do środka.

W gabinecie, przy dużym stole z licznymi fotelami, przebywało sześć osób. Dwóch ludzkich mężczyzn, Elf, Niziołek, Elfia, i Półelfia kobieta. Wszyscy momentalnie spojrzeli na wchodzących.
- Przepraszam że przeszkadzam, ale ten oto osobnik, Lucas Stobbard, przybywa właśnie z Silverymoon, które zostało najechane przez potężną armię Orków! - Wypalił prosto z mostu Kapłan.
-Uspokój się Margeonie - Odezwał się jeden z ludzkich mężczyzn- Wiemy o tym...
-Wiecie Moorwalkerze? - Zdębiał Kapłan.
-Tak, wiemy, ale może niech głos zabierze owy Lucas? - Wzrok wszystkich wbił się w Zaklinacza.
No proszę, czyli magowie Klejnotu Północy zaczęli wzywać posiłki. Całkiem mądrze.
-Najazd rozpoczął się około półtorej godziny temu - rozpoczął Lucas, po uprzednim pokłonieniu się zgodnie z etykietą. -W celu wprowadzenia chaosu w szeregach obrońców miasta rozpoczęto od ostrzału z katapult, oraz wykorzystania... -tutaj zawiesił na chwilę głos, bowiem miał pełną świadomość swoistej absurdalności słów, które musiały nadejść - gryfów. Zrzucone głazy, obłożone magicznymi czarami albo alchemicznym ogniem podpalały drzewa i budynki. Potem nastąpił właściwy atak na bramy przez orki. O ile mi wiadomo zdobyły południową bramę. W samym mieście pojawiły się również łuskowate istoty - Zoth pokrótce opisał wygląd abishaiów - oraz ogromny, czerwony smok. Przynajmniej stary, o ile byłem w stanie ocenić po rozmiarach i fakturze łuski. Większość cywilów schowała się w murach pałacowych, ale duża część zginęła na ulicach. Nie wiem również, czy smok z którym walkę podjęła lady Alustriel i Ostroróg wciąż pustoszy miasto, czy został pokonany. Gdy teleportowałem się tutaj był ciężko ranny. - W krótkich, żołnierskich formułkach streścił zaklinacz.
-W porządku, wiemy więc już w przybliżeniu co i jak. Zmobilizujemy armię i ruszymy Silverymoon na pomoc, panu Storbardowi i Gallardowi zaś dziękujemy za pomoc, resztą zajmiemy się już sami - Moorwalker skinął głową do obu mężczyzn przynoszących wieści. Wychodziło więc na to, że... Zaklinacz nie był tu już do niczego potrzebny.
To było zaskakująco łatwe... niepokojąco łatwe nawet. Ale Zoth nie miał absolutnie żadnych przesłanek, że mogłoby to nie być prawdą. Całe 15 minut zajęło starszyźnie miejskiej zdecydowanie, że wyśle własnych żołnierzy na śmierć w obronie innego miasta. I pomyśleć, że paladyni to jego uważali za bezduszną, obłudną, samolubną osobę.
-Dziękuję wam, za tak szybką reakcję. Silverymoon na pewno będzie wdzięczne - blefował. Nie miał bladego pojęcia w jakich stosunkach jest Silverymoon i Everlund, ale z tempa podjęcia decyzji o pomocy wynikało, że musiały być świetne.
-Nie ma za co - Usłyszał w odpowiedzi, po czym... no cóż, wyszło na to, że powinien opuścić gabinet wraz z Kapłanem. Rada bowiem chciała pozostać sama.
Lucas pokłonił się raz jeszcze przed członkami rady i ruszył na zewnątrz. Poczekał tam chwilę na kapłana, aby zapytać go:
-Wspominaliście kapłanie o wynagrodzeniu za wasze usługi. Jaki datek jestem zatem winny waszej świątyni? - równie dobrze mógłby najzwyczajniej w świecie uciec, ale... możliwe, że w najbliższym czasie uśmiech życzliwego boga mógłby mu się przydać.

- Hmmm... - Zamyślił się Margeon, po czym zaczął szeptać sobie pod nosem- Bo to by był czar o mocy trzeciego stopnia... a dla mnie to jest... no to by było dwieś... - Po czym dodał nagle już głośno do Lucasa- Jako że w dobrej sprawie, co mili oko bóstw, powiedzmy, że sto złociszy, nie licząc już żadnych spodni!
Mogło być gorzej. Zoth odnalazł w sakwie dziesięć platynowych krążków i wręczył je Gallardowi.
-Dziękuję wam za pomoc. Mam nadzieję, że zmówisz za mnie modlitwę do Mielikki.
- Nie ma za co, nie ma za co. A pomodlę się... a ty już gdzieś idziesz? - Zdziwił się nagle Półelf.+
-Idę? Nie, raczej nie... Skorzystam z innego środka transportu - odparł. Jak na razie Lucas stracił sporo pieniędzy, zamiast zyskać. Everlund zaś nie wydawał się miejscem, które sypnęłoby złotem w jego kierunku. Przeklęte Silverymoon wciąż wydawało się najlepszą opcją, choć na walki zaklinacz nie miał już tej nocy ochoty. Przy odrobinie szczęścia może jeszcze uda mu się dostać do pałacu.
-Tutaj nasze drogi się rozejdą, dobry kapłanie - pożegnał Margeona.
- Wracasz tam?. To uważaj na siebie Lucasie, i oby gwiazdy ci sprzyjały - Kapłan spojrzał na moment na nocne niebo -Może jeszcze kiedyś się zobaczymy. - Wyciągnął dłoń na pożegnanie.
-Kto wie? Kto wie - odparł sentencjonalnie, ściskając oferowaną dłoń.

A gdy został już sam, zaczął prowadzić w myślach monolog.
"I po co się tam znowu pchać? Smoki, orki i kto wie co jeszcze. W dodatku nikt mi za to pchanie się nie płaci... ale i z drugiej strony, zapłacić może. W końcu walczyłem ze smokiem, zorganizowałem pomoc. Chyba nie będą mieli dość czelności, by zbyć mnie 'dziękuję'" - mógł mieć jedynie nadzieję.
Teleportując się jednak w strefę walk, trzeba być przede wszystkim przygotowanym. Nadzieja pojawia się dopiero na drugim miejscu. Rzucane jeden za drugim ochronne czary miały w zamierzeniu uchronić go na jakiś czas przed obrażeniami, gdyby wylądował nie tam, gdzie powinien.
A gdy już wszystkie czary spowijały go swym kokonem, przywołał w myślach główny plac Klejnotu Północy. I zniknął.


Silverymoon

1 Ches(Marzec)
przed drugą w nocy

Gdy tylko Stobbart pojawił się na placu, napiął wszystkie mięśnie. Zdezorientowanie wywołane teleportacją i tak działało na jego niekorzyść, ale jeśli zaraz coś go mocno walnie, to może choć trochę mniej zaboli.
Tyle tylko, że nic go nie atakowało. Nie gryzło, nie strzelało z łuku, ani nie obrzucało włóczniami. Co prawda uszu Zotha powoli zaczynał dobiegać zgiełk pochłoniętego walką miasta, lecz plac był stosunkowo bezpieczny. Nawet nie było widać na niebie smoka. To dobrze. Przynajmniej jego powrót do pałacu nie będzie wyglądał jak desperacka rejterada. Już bardziej jak taktyczny odwrót.
 
Zapatashura jest offline