Wątek: Cena Życia III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-11-2011, 08:30   #37
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Na zapleczu Green spodziewał się wszystkiego. Noża, strzału, pobicia ze skutkiem śmiertelnym. Opcje – lekarz – też rozważał, jednak i tak był zdziwiony. Naprawdę zdziwiony. To, że Rosjanin dotrzymywał słowa, że był na to przygotowany, dawało wiele do myślenia. Na razie jednak John nie myślał. Grzecznie wypełniał polecenia doktora i odpłynął zaraz po tym, jak podłączono go do kroplówki.

Nie wiedział, czy obudzi się z tej ciemności, w którą wpadł, jednak w tej jednej chwili miał to głęboko gdzieś. Środek usypiający miał to do siebie, że skutecznie zablokował wszystkie funkcje Johna Greena. Zresetował go, jak to mawiała Elenn - jego wspaniała żona.

* * *

John wstał nad ranem i ruszył w stronę wyjścia na balkon. Zawsze lubił poranki w domu kupionym z odszkodowania za odniesione podczas pracy rany. No, może nie zawsze, ale barwa nieba na wschodzie, gdy słońce wstawało nad Atlantykiem, idealnie nadawała się na sesję zdjęciową.

Elenn stała oparta o balkon i obserwowała to samo zjawisko, które Green chciał uwiecznić na zdjęciach.

- Zrobisz to? – zapytała się kobieta jego życia.

A kiedy się odwróciła John zrozumiał, że to nie jest jego żona. Stała przed nim Maria Boven i patrzyła w oczy tym nieco zmęczonym, nieco cynicznym wzrokiem.

- Zrobisz to? – powtórzyła doktor, a wtedy Green ujrzał, że w dłoni nie ma aparatu fotograficznego tylko ogromny pistolet.

W dole na ulicy pojawili się zarażeni. Okrwawione, bezmyślne twarze żądne jedynie ludzkiej krwi. Zombie – jak by nazwała takie stwory literatura sci-fi. Kilka twarzy John rozpoznał bez trudu. Żona, dzieci, wspólnik, sąsiedzi, współpracownicy.

Green uniósł pistolet w górę.

- Jasne, że .....

John obudził się ze snu pooperacyjnego.


* * *


Dojście do siebie zajęło Greenowi troszkę czasu. Miał wrażenie, że wpadł pod dwie rozpędzone ciężarówki, które nie tylko po nim przejechany, ale również przeciągnęły go pod sobą. Na szczęście bardzo szybko doszedł do siebie. Cuda, nad cudami. Nawet on, ze złotą kartą ubezpieczenia, nie miałby takiej opieki medycznej, gdyby trafił do szpitala.

Rosjanin nie przestał go zastanawiać i ... lekko przerażać.

Lekarz dał mu odpowiednie instrukcje, Green pożegnał się z nim, a potem doktor wyszedł pozostawiając obok nieprzytomnego Gorana. John ubrał się. Nakładając na siebie przepocone rzeczy pomyślał, że zdecydowanie musi poszukać nowych ciuchów. Śmierdział jak meksykański budowlaniec i wcale mu się to nie podobało.

Poczekał, aż Goran dojdzie do siebie. Gangster chciałby pewnie zobaczyć po przebudzeniu jakąś znajomą twarz. Nawet Greena. Inaczej Jugol mógłby stać się nieco nerwowy. A jego nerwowość była ostatnim, czego potrzebował Green.


* * *


- Green. Ty z dorwaniem Boven na poważnie? - zapytał Murzyna Swen kiedy odjechały wozy. - Co ty taki na nią cięty? Przez to kurestwo, co ci wstrzyknęli mówiąc, że szczepionka? Mogłeś jej wygarnąć wcześniej chyba, a nie z gnatem na piechotę jej dupsko ratować na wyspie?

John Green spojrzał z uśmiechem na motocyklistę.

- To się nazywało „pozycją negocjacyjną” – wyjaśnił wesoło. – Maria była w porządku. Tylko, że wszyscy dali potem dupy, wiesz. Zostawili mnie z wami – bandziorami – bez urazy – poklepał przyjacielsko gangstera o ramieniu – i z tym psycholem Radcliffem. Rannego, chorego, bezbronnego jak niemowlę. I spierdolili. Ty się mną zająłeś. Okazałeś się porządniejszy, niż sądziłem – znów bez urazy. Teraz jestem z wami, jak durnie to nie brzmi. Ale – spojrzenie Greena stało się twardsze – nie dlatego, że mam jakiś dług, tylko dlatego, że ja, czarnuch i mieszczuch, naprawdę was polubiłem, kurcze. Jako jedyni nie mieliście mnie w dupie. A to dla mnie wiele znaczy.

Poczęstował Swena papierosem znalezionym za barem. Sam też zapalił jednego.

- By było jasne – John zerknął na rozmówcę dając mu znak, że chce powiedzieć coś ważnego - Wkurzyli mnie tym pozostawieniem, bym zdechł. To było oczywiste. Byłem dla nich ciężarem, ale mimo wszystko... sam wiesz ... próbowałem być dla nich w porządku .... ale mieli to w dupie. Byłem nawet takim imbecylem wiesz, że kiedy żołnierze walili do nas w tym domku na górze, zasłaniałem te maluchy swoim własnym ciałem, by nie trafił ich przypadkowy rykoszet. Wolałem dostać w swoją czarną dupę, niż widzieć, jak spotyka te dzieciaki coś złego... Byłem debilem, jednym słowem ....

Oddał napoczętą paczkę fajek Swenowi.

- Dobra. Zajmę się czymś pożytecznym, a nie biadoleniem. Dzięki raz jeszcze za pomoc, Swen.

John poszedł za bar, gdzie uruchomił ekspres do kawy i zrobił każdemu, kto wyraził taką wolę, mocną, solidną kawę. Prawdziwego „nigra”, jak nazywał mocną kawę jego wspólnik. Początkowo Green wkurzał się na te rasistowskie porównanie, ale kiedy Will wyjaśnił, że „kawa jest mocna, jak on, czarna jak tyłek jego teściowej i wali w pysk jak czarny pięściarz” John wybaczył kumplowi gadkę.

Sobie zrobił „nigra” i posłodził taką ilością cukru, że jego lekarz na sam widok dostałby zapaści cukrzycowej. Wyszukał za barem ciastka i mrożone tosty, które szybko wpakował do piekarnika elektrycznego. Ze znalezionych produktów zrobił jajecznicę na bekonie w ilości wystarczającej dla plutonu wygłodniałych żołnierzy.

Postawił to wszystko również przed resztą i przed kobietą, którą Swen nazwał doktor Patton.

- Smacznego. I nie liczcie, że będę wam gotował, sprzątał i mył, gary jak jakiś czarnuch – rzucił żartobliwym tonem do wszystkich, a potem odwrócił się w stronę Indian. – Źle zaczęliśmy to spotkanie. Jestem John Green. Miło was poznać. Ostatniej doby moje życie, podobnie pewnie jak wasz, przewróciło się do góry nogami, zatem wybaczcie brak manier, okej?

- Swen. Powiedz mi na czym stanęło z ruskimi, co? – zapytał Green kończąc posiłek. - I jakie masz plany?

Green powiedział „masz”, bo sam nie kwapił się do przewodnictwa w operacji, na której się absolutnie nie znał. A podejrzewał, że w swojej niewątpliwej przestępczej działalności Jorgensten już nie raz zmuszony był szukać ludzi.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 16-11-2011 o 17:48. Powód: generalnie pierdoły - literowki i takie tam
Armiel jest offline