Wątek: Cena Życia III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-11-2011, 09:15   #38
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
# Wtedy
Śmierdziało wilgocią. Odór docierał do nosa jeszcze przed tym, zanim wstąpiło się do środka. Szepty, krzyki i pojękiwania tych z sali głównej ucichły o wiele wcześniej, choć nierzadko zza wielu drzwi dobiegało wycie.
Był co prawda parę razy świadkiem pomniejszych bitew w quasi-psychiatryku, jednak nigdy nie zdarzyło mu się widzieć śmierci w tym miejscu. Podejrzewał, że dodawano coś do jedzenia lub że strupy, które pojawiały się na jego rękach po igłach, mogły mieć coś wspólnego z powszechnym otępieniem i sennością. Większość szaleńców była niemrawa i ledwo co zwlekali się ze swoich łózek, wiedzeni instynktem samozachowawczym, by wypróżnić się i coś zjeść. Ta część była prawdziwa, zarówno dla rzeczywistych szpitali psychiatrycznych, jak i tego tutaj, nie wiadomo czego. Sen odbierał wszelką ochotę do myślenia i planowania ucieczki, ale także do walki. Stąd wariaci raczej nie walczyli ze sobą.
Skrzydło D było inne. Mówiono, że tutaj strażnicy nie dochodzili, jak gdyby miano testować odstawienie leków. Że można było w sektorze D wytargować pewną namiastkę wolności, tak wielką, jaką tylko można mieć w odizolowanym bunkrze, który znajdował się w środku zapomnianej przez Boga głuszy.
Na pierwsze zwłoki natrafił zaraz po pierwszym zakręcie. Trup był w zaawansowanym stanie rozkładu, jednak z braku czerwi, które mogłyby pożreć ścierwo, ciało pozostało takie, jakie jest, tylko nieco straciło formę i kolor. Ciało kobiety, która w momencie śmierci miała może sześćdziesiąt lat, było nagie, wyłączywszy szczerniałą kiecę, która niezdarnie okrywała zgniłe łono. Na bladej skórze pojawily się już odbarwienia, zaś twarz wyglądała, jakby modelował ją z plasteliny artysta, który nigdy nie widział ludzkiej twarzy. Komiczny kąt, pod którym wykrzywiony był kark, zdradzał przyczynę śmierci.
Przekroczył trupa, czując rosnący niepokój. Odór, który unosił się z mokrego kawałka mięsa, był niemal nie do wytrzymania.
Co gorsza, nie było nigdzie widać Pani Doktor. Czy to ona była zabójcą? Lub może ten karzeł, który w jakiś sposób pojawiał się zawsze wtedy, kiedy ona była w sali głównej? Ostatecznie, mógł to zrobić każdy, i to było najgorsze. Tu, w skrzydle D, każdy mógł zabić.

*

# Teraz
Kiedy tylko kule przedarły się przez jego ubranie, zacharczał. Tamten, dusząc się własną krwią, coraz bardziej tracił chwyt na pistolecie, który Jilek natychmiast wyłuskał mu z rąk. Jednak ból spowodowanym draśnięciem i nagła panika, że wszyscy zobaczą, kim on naprawdę jest, kazała mu zadawać kolejne rany nożem, pomimo tego, że był świadomy, że jego przeciwnik dawno już nie żył. Każda rana, która została mu zadana, musiała być powetowana po tysiąckroć na tamtych.
Nawet nie zauważył, kiedy ciało jego przeciwnika było zawieszone na paru ścięgnach i kręgach szyjnych. Nie zauważył też, kiedy wyrwał mu oczy i rozgniótł je w swoich dłoniach. Szklisty płyn spływał po jego zakrwawionych rękach. Puścił głowę trupa, który upadł z miękkim dźwiękiem na ziemię.
Jego umysł nasiąkł paniką jak gąbka wodą z powodu draśnięcia. Po stokroć nienawidził, kiedy cokolwiek go dotykało.
- Szczepionka wystartowała. Dalsze polecenia? – wyrecytował Thomson, po czym rozłączył się. Jilekowi wpadła mu do głowy myśl, jak głupio postąpił. Zapewne już się połapali, że coś jest nie tak, choć pewnie nie miał innego wyjścia – cisza po ich stronie oznaczałaby pewność, że coś się stało. Okłamywanie Umbrelli przez komórkę nie było najmądrzejszym posunięciem, ale było to mniejsze zło.
- W tych beczkach jest szczepionka... – powiedział nagle Jilek, jak gdyby na potwierdzenie tego, co przed chwilą Thomson powiedział do telefonu.
Wiedział zresztą, że jego krew jest zapewne maleńkim wycinkiem na mozaice szmat, które narzucił na siebie w swojej paranoi, że ktoś może zobaczyć, czym naprawdę jest, tam, w środku. Cokolwiek mógłby powiedzieć o swoim stroju, to chyba tylko, że dobrze ukrywał wszystko, co wewnątrz. Krew, którą miał na ubraniu, dopełniała reszty. Jego widok w pełnym słońcu mógł wywoływać przerażenie, ale, cholera, czy kiedykolwiek dbał o to, żeby się podobać?
Zwrócił się do Boven.
- Bandaż by się przydał – mruknął w jej stronę. - I jodyna. A jak nie ma, to gorzała chociaż.

*

# Wtedy
- Przyjdą, znajdą, zabiją – rechot starucha przetoczył się po pustym korytarzu.
Jilek milczał.
- Gdzie oni są, dziewczynko? A-ti-ti-ti – stary zaśmiał się, wydymając pogardliwie wargi. - Możesz sobie szukać, o ile ktoś ci najpierw wpierdol nie da. Tak tutaj się mamy, acha.
Jilek spróbował jeszcze raz.
- Więc nie widziałeś ich? - rzekł niepewnym głosem.
- Co dzień widzę tutaj sporo ludzi. Karzeł, mówiłaś? Codziennie przychodzą tutaj karły. O, właśnie w to miejsce, tańczą. Tańczą, po prostu, kurwa, tańczą. W kółeczku. Ja...
- A ta... W kitlu? Pani Doktor?

Stary wybałuszył spowite bielmem oczy.
- Więc to Pani Doktor dla ciebie, ty cholerna dziwko? Tak ją nazywasz kiedy miziasz się w swoim łóżeczku przy dzwoneczku?
- Ja tylko...
- Ty kurwo! Ty suko! Czy ty wiesz, kogo szukasz? Czy ty wiesz, co ona nam wszystkim tutaj robi? Ona...
- stary zbierał się na odwagę, by to powiedzieć. - Ona tutaj przychodzi i nikt nie może jej odmówić, kiedy zabiera nas. Pani Doktor, kurwa. Zbadać trzeba. Wszystkich. Ciebie...
- Pani Doktor? Zabiera?

Starego irytowały każde wtręty Jileka. Za każdym razem, kiedy przerywał, jego głos stawał się coraz bardziej frenetyczny i zachrypły.
- Tak! Tak! Żebyś wiedziała! Przychodzi, żeby nas zbadać! Zbadać, kurwa, wystaw sobie, zbadać! Gdybyś tylko... Gdybyś tylko wiedziała...
Jilek wycofywał się powoli z niewielkiej klitki, kalkulując, ile może zająć staremu wariatowi przeskoczenie jego własnego pokoju.
Zajęło mniej, niż się spodziewał. Krzycząc, „kurwa! Kurwa! Kurwa! Jebana kurwa!”, wystrzelił ze swojej pryczy o wiele prędzej, niż sugerowałaby to jego sylwetka. Jilek za późno zamknął drzwi. Przez szparę wyskoczyły żółte, zrogowaciałe paznokcie, które stary zatopił w jego policzku. Jilek bił na oślep, uchylając i zamykając drzwi, dopóki, dopóty nie usłyszał suchego trzasku. Ręka starca zadygotała konwulsyjnie, jednak nie mógł już zrobić nic, tylko cofnąć ją do mrocznego wnętrza. Jilek zawarł drzwi z trzaskiem, oddychając przerywanie. Pazury starego były o wiele za wielkie i o wiele za twarde. Mimowolnie wystawił język przez dziurę w policzku.
Chciał uciec stąd, natychmiast, jednak w tym wypadku poszukiwania Pani Doktor byłyby bezowocne. I o co chodziło staremu, który mówił do niego, jak gdyby był kobietą? Niewątpliwie była to wina wzroku starego lub głowy, w którą uderzono o jeden raz za wiele.
O wiele bardziej było zastanawiające to, dlaczego stary zaatakował go wkrótce po tym, kiedy wspomniał o Pani Doktor, dziewczynie, która ledwo co mogła unieść głupie klocki, którymi się bawiła, a jednak stary bał się jej. I, o co, u diabła, chodziło w badaniu?
Jak gdyby Pani Doktor naprawdę była doktorem, lub, w tym miejscu, jakąś ponurą karykaturą doktora. Pomyślał jednak, że część medyczna skrzydła D może stanowić odpowiedź na jego pytania. Nawet te niezadane.

*

# Teraz
Na szczęście, rana nie była głęboka. Miał szczęście, że miał na sobie pancerz i parę warstw różnego rodzaju ubrań, które amortyzowały kule. Fakt, że rana była zaledwie powierzchowna, zapobiegł temu, by Jilek mógł się martwić o wiele gorsze rzeczy, które mogły się stać z jego ciałem, choć pancerz został po raz kolejny uszkodzony.
Jilek nie był lekarzem, wiedzę medyczną miał taką, jak każdy, to znaczy, że kiedy przyłoży się bandaż do rany, uprzednio ją zdezynfekowawszy, to spodziewa się, że rana z czasem się zagoi. Nawet, kiedy jest się specjalnym przypadkiem, jakim był Jilek. Polał spirytusem, przeczyścił tym, co się dało, owinął bandaż i to wszystko. Na nic więcej nie było go stać. Wiedział, że chodząc w brudnych szmatach i wystawiając się na rany, ostatecznie mógł skończyć z zakażeniem, jednak podejrzewał, że gangrena to ostatnie, o co musi się martwić. W jego stanie.
Wrócił do samolotu jak najszybciej.
- Pewnie są już w drodze – rzekł w stronę Boven. - Facet po drugiej stronie powiedział, że w środku tych beczek jest szczepionka. Wydaje mi się, że o wiele bardziej przydałoby się coś w rodzaju antidotum, chociaż... Czy można sprawić, że żyjący trup stanie się znowu człowiekiem? .
Zrobił pauzę.
- Boven... Umiałabyś zbadać skład chemiczny i później ją reprodukować, pod warunkiem, że miałabyś dostępne środki?
To odezwał się Thomson.
- Jilek, dasz radę mi pomóc? Musimy przenieść kilka tych cholerstw. A potem spadamy. Jeśli chcesz tłuc Umbrelle to młody może ci znajdzie miejsce, w którym siedzą. A my na południe. Liberty, w porządku?
- Dobra –
odparł. - Jednak jeśli jednak nie znajdzie ich bazy, zabieram się z wami. Umbrella będzie ściągać do was jak muchy do gówna, kiedy dowiedzą się, że macie szczepionkę. I fakt, że jest z wami Boven. Wkrótce możecie się spodziewać niezłych wrażeń.
Thomson wiedział, a przynajmniej – tak Jilek podejrzewał, że Umbrella zwęszyła, że coś jest nie tak z tym transportem szczepionki – czymkolwiek by on naprawdę nie był. Niewiele samolotów latało w przestrzeni powietrznej nad Stanami, więc wykrycie jednego z nich nie sprawiałoby kłopotu dla kogoś, kto posiadał dostatecznie dobry sprzęt, a tym kimś była niewątpliwie Umbrella. Ich napad zostanie dostrzeżony wkrótce, o ile już nie został. Poza tym, dokąd chciał jechać? Gdzie mogło być lepiej w piekle, gdzie ludzie zaczęli skakać sobie do gardeł? Cała ta gonitwa była dla niego bez sensu, ponieważ miał wrażenie, że Thomson, Boven i Montrose będą uciekać już na zawsze, lub choćby do momentu, kiedy zginą od kuli albo pazurów nieumarłych.
Podejrzewał jednak, że samolot może go doprowadzić na kolejny trop. Zamierzał zatem przystać na propozycję Thomsona, by jechać dokądkolwiek. Nie miał, co prawda, złudzeń, że wóz zabierze ich do pieprzonego raju, gdzie nie będzie żyjących trupów i Umbrelli. Nie, sądził, że było wręcz przeciwnie. Thomson zabierze go wprost do Umbrelli.
 
Irrlicht jest offline