Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-11-2011, 11:37   #294
Gettor
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Oto więc drużyna w składzie pięciu osób zdobyła miecz. Ukończyli powierzone im zadanie i mogli opuścić to przeklęte miejsce, gdzie wszystko co się ruszało chciało ich zabić.
Pierw jednak musieli nieco odpocząć w jednym z opuszczonych pomieszczeń.

Odpocząć się jednak nie dało, bowiem Cristin usilnie wszystkich błagała żeby czym prędzej opuścili to miejsce. Bared zaś podzielał jej poglądy... przynajmniej po części. Jednak zarówno on, jak i Cogito woleli pierw odetchnąć zanim cokolwiek zrobią. Szalony mag musiał dodatkowo odnowić rytuały swoich zaklęć z księgi czarów, więc nie było mowy aby się zgodził na przedwczesne działanie.

Zamknęli się więc w jednym z pokoi i każdy robił to co chciał. Co jakiś czas słychać było przelatujące kruki do znudzenia skrzeczące o intruzach, a także tupoty ciężkich (prawdopodobnie kamiennych) stóp gdzieś w oddali.
W końcu jednak się doigrali. Po niecałych trzech (a może czterech? Ciężko było trzymać rachubę czasu...) godzinach coś zaczęło się zbliżać... a brzmiało jak cała armia z wyjątkowo głośnym dowódcą - jego metaliczny głos i rozkazy odnalezienia intruzów, a zwłaszcza “bezczelnego czarodzieja” zdradzały go jako kolejnego Nieuchronnego.
Z samego dźwięku wywnioskowali, że jest ich o wiele więcej niż poprzednim razem. Wyważali drzwi pobliskich pomieszczeń jedne za drugimi, a drużynie nie pozostało nic innego jak przygotować się do walki w pokoju.

Cristin w tym czasie stwierdziła z determinacją, że muszą opuścić to miejsce czym prędzej. Jasne, jakby to było takie proste...
Jednakże kapłanka przytknęła do podłogi dłoń z runami na każdym palcu i zaczęła coś inkantować.
Po chwili kamienni żołnierze wdarli się do pomieszczenia i rzucili na członków drużyny.
Nie nastąpiła jednak wymiana ciosów, bowiem kapłanka dokończyła swoje zaklęcie. I mocno się przeraziła.

Nikt (poza samą Cristin) nie wiedział co właściwie miało się wydarzyć, więc musieli jej zaufać, że coś poszło mocno nie tak.
W podłodze otworzyło się gigantyczne oko, zupełnie jakby od zawsze tam było. Mierzyło wzrokiem wszystkich członków drużyny i każdego z osobna. Ci zaś odkryli, że ich nogi wrosły w podłogę. A raczej... w to oko.
Krzyk kapłanki, która próbowała coś zmienić, jakoś to naprawić, nic nie zdziałał. Wszyscy, włącznie z kilkoma posągami które były już w pomieszczeniu, zostali wessani w podłogę. I oko się zamknęło.

W międzyczasie Cerre przeżywała niemałą przygodę tej nocy, której się raczej nie spodziewała. No, może troszkę. Tego jednak opisywać ani nie wypada, ani się nie godzi. Rzec można jedynie, że ani Cogito, ani Dant wcześniej nie dali jej tego, co dał jej tej nocy Zaker.

Spała później długo w pokoju pachnącym różami, powierzchownie przykryta czerwoną, aksamitną pościelą.
Pobudka jednak wcale do miłych nie należała. Obudził ją bowiem przeraźliwy ból w prawym ramieniu, jakby coś zamieniło jej krew w żywy ogień wypalający ją od środka.
Krzyknęła, ale... nie mogła wydobyć z siebie słowa. Wstała do pozycji siedzącej. Zakera nie było obok niej na łóżku, zaś ramię wyglądało paskudnie, miało na sobie mnóstwo jadowicie zielonych nitek. Część z nich zdążyła wniknąć w rękę i przypominały teraz zielone żyły.

Mniszka wygięła szyję starając się spojrzeć za siebie. Tak, nie było wątpliwości - zielone nitki wychodziły z tatuażu na plecach. Nie dobrze.
A wręcz fatalnie, bowiem po chwili stwierdziła że nie może ruszać ręką. A raczej... ręka ruszała się sama z siebie.
Znów chciała krzyknąć, lecz znów nie mogła nic z siebie wykrzesać. Opętana ręka sięgnęła po sztylet, a Cerre zrozumiała co się dzieje. Tatuażowi nie spodobała się perspektywa zostania usuniętym.

Mniszka rozpaczliwie chwyciła lewą ręką nadgarstek prawej. Ściśnięcie zielonkawych żył spotęgowało ból, ale przecież nie mogła jej tak po prostu puścić, bo sztylet kierował się ku jej piersi.
Zarówno ból spowodowany ściśnięciem chorej ręki, jak i poczucie bezsilności wycisnęły z jej oczu łzy. Nie mogła mówić. Nie mogła ruszać ręką. Nie wiedziała, czy zdoła ją powstrzymać przed zamordowaniem siebie. Mogła tylko rozpaczliwie patrzeć co się stanie.


Starzec zamknął księgę, co spotkało się z wielką dezaprobatą wszystkich słuchających - zarówno dzieci, jak i dorosłych.
- Ale jak to? Co się stało dalej?! - dopytywali. - Co się stało z Baredem i Cogito? Gdzie wylądowali jak ich ta podłoga wessała? I co z mniszką Cerre?

Mężczyzna jednak jedynie się uśmiechnął.
- To, moi drodzy, jest już zupełnie inna historia na inne czasy. - odpowiedział. Ludzie jeszcze trochę marudzili, jednak w końcu dali mu spokój upewniwszy się, że wkrótce będzie kontynuował opowieść. Wstał tedy od stołka przy kominku karczemnym, zamówił przy ladzie gorącej herbaty i usiadł przy oknie.
Księżyc wisiał już wysoko na niebie.

~Tak się zastanawiam, czy cię kiedyś jeszcze zobaczę... - powtarzał sobie wciąż w myślach Kaldor. Młodzieniec w skórze starca, przeklęty przez tęsknotę za utraconą miłością. Od tamtego wydarzenia minął zaledwie rok, jednak zniedołężniały tropiciel wyglądał, jakby minęło co najmniej trzydzieści lat.

Podniósł zmęczony wzrok raz jeszcze na niebo. Oprócz księżyca pokazał się na niebie ogień. Niby płonąca krwawym blaskiem chmura zwiastująca zagładę. Do niej zaś po chwili dołączyła druga, trzecia...
Ludzie w wiosce zaczęli pytać co to oznacza. Inni nagle obudzili się jako prorocy zwiastujący zagładę poprzez płonące niebo. Zapanował chaos.

~A więc... zaczęło się.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=uSF2i0rU_Q8[/MEDIA]

 
Gettor jest offline