Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-11-2011, 21:25   #35
Radioaktywny
 
Radioaktywny's Avatar
 
Reputacja: 1 Radioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemu
Ku jego wielkiej uldze, dowódca miał podobne zdanie co on, toteż cały oddział po kilku chwilach znalazł się za drzwiami. W końcu była chwila aby odetchnąć. Dopiero teraz poczuł jak dotkliwe okazały się otrzymane rany. Co gorsza, zadane przez takie stworzenia, prawie na pewną zabrzydzą się i jakaś choroba murowana. Miał co prawda środki antyplagowe, jednak one zostały w tobołku a laboratorium. Zanotował w pamięci, aby zażycie ich było jedną z pierwszych rzeczy jakie zrobi, gdy to wszystko się skończy... o ile to przeżyją, a nie wyglądało żeby tych potworów choć trochę ubywało.

Całe szczęście ekstrakty i bomby nosi przy sobie na pasach, dzięki czemu nie był totalnie bezbronny. Właśnie teraz, gdy miał chwilę wytchnienia, postanowił skorzystać z kolejnej flaszy. Tym razem był to ekstrakt leczniczy. Tuż po jego wypiciu rany wydały się nieco zagoić, a ból praktycznie ustąpił. Teraz była chwila aby rozejrzeć się w sytuacji. Wydawało się, że byli wszyscy... no prawie. Już przy odwrocie, Drogbar zauważył leżącego bez ruchu Ragasha. Teraz szybko zwrócił uwagę na podniecone rozmowy żołnierzy przy jednym z okien. Okazało się, że to Garison został na zewnątrz i teraz na dachu odpiera atakujące stwory. Skazany był jednak na porażkę... jeszcze zanim dopadły go wraże łapy potknął się i runął w dół na złamanie karku.

Wszyscy zamarli, a chwila ta wydała się trwać całą wieczność. Na moment zapadła głęboka cisza, przerwana zaraz przez głuchy odgłos “lądującego” ciała. Szczęśliwie nie był to ostatni odgłos jaki łucznik wydał w swoim życiu. Kiedy tylko usłyszano jego jęk, Lionel, a wraz z nim kilku ludzi postanowili iść go ratować.

Krasnal patrzył na szykujących się do samobójczej misji. Wiedział, że zapewne nie wrócą ale równocześnie miał przed oczami strzały świszczące koło jego głowy a trafiające jego wrogów. Gdyby nie Garison, zapewne nie udałoby mu się wrócić do zabudowań i teraz tak jak dowódca kuszników leżałby w polu czekając na śmierć. Poza tym Garison był najsympatyczniejszym z liderów. Drogbar nie był w stanie dalej walczyć w zwarciu ale wiedział, że nie może bezczynnie czekać. Wstał gwałtownie, przez co kilka ran ponownie się otworzyło. Nie zważając na to rzekł:

- Ja co prawda już nie powalczę ale i tak nie mam zamiaru siedzieć tutaj i patrzeć jak te ścierwa jedzą naszego towarzysza. Nie możemy jednak wyjść i na hurra rzucić się na ratunek. Nawet do niego nie dojdziemy. Trzeba opracować plan. Na szczęście teraz tam już są tylko sztywniaki dlatego możemy ich zbombardować, ale to i tak nie załatwi sprawy. Jest ich za dużo i trzeba wymyślić jak ich odciągnąć...Paladynko, ty powinnaś wiedzieć czym kierują się te dziwadła. Wzrokiem tak jak my czy mają jakiś zmysł wykrywania żywych?

Zmęczona walką, mokra Paladynka ciężko dychała, opierając się plecami o ścianę. W jednej dłoni wciąż trzymała tarczę, w drugiej zaś zakrwawiony juchą nieumarłych miecz, z którego kapała owa posoka na podłogę. Corella przymknęła oczy, po czym ciężko westchnęła, spoglądając na stojących blisko niej mężczyzn. W końcu się ruszyła, po czym obtarła ostrze o pobliską zasłonę, i schowała miecz.

- Nie mam pojęcia, wydaje mi się, że Zombie zwyczajnie posługują się wzrokiem, nie jestem ekspertką od nieumarłych - Zwróciła się do Krasnala, po czym dodała ogólnie, do wszystkich - Trzeba się ruszyć natychmiast, inaczej będzie po Garisonie - Powiedziała, wyciągając spod napierśnika święty symbol Lathandera - Widzę tylko jedną możliwość. Drogbar otwiera drzwi, i ich pilnuje, a my pędzimy na nieumarłych... - Spojrzała po brodaczu, Lionelu, Lurlgenie, Baldricku i Moronie - Może to przeżyję, torując drogę mocą mego patrona... - Jej głos nie był już taki wesoły jak parę godzin temu, a na jej twarzy nie gościł już radosny uśmiech. Była w tej chwili wyjątkowo poważna, wiedząc w co się pakuje.
-Mniej więcej taki miałem plan. Śmiało spojrzeć w oczy śmierci i wyciąć drogę do towarzysza. - rzekł w odpowiedzi Lionel i spojrzał po ochotnikach.- Idąc zwartą gromadą i broniąc nawzajem swoich pleców, uratujemy go.
Dobra! - rzucił Drogbar, kierując się w stronę drzwi. Po drodze wyciągnął zza pasa dwa drewniane patyki -[i]Zapalone wydzielają gęsty dym. Jeśli te bydlaki faktycznie kierują się wzrokiem to zwiększy wasze szanse. Jak tylko to wyrzucę, ruszajcie natychmiast, bo będziecie mieli tylko minutę. Lurglen trzymaj drugi i odpal równocześnie ze mną, ja rzucam pod drzwi ty jak juz wybiegniesz rzucisz na róg budynku.[i] - podał towarzyszowi drugi patyk, po czym odpalił ogień - Gotowi? No to ruszać! Trzymajcie się ściany a traficie z powrotem - podpalił patyki, po czym otwierając drzwi jeden wyrzucił tuż za próg.

Dym zasnuł pole “bitwy”, co jednak nie zmieniło zachowań zombie. Te parły na ślepo w kierunku, drzwi. Tam jednak trójka wojowników, włóczniami i mieczem, na ślepo uderzała w kierunku wrogów. Gdy tylko ostatni z ratowników przekroczył próg krasnolud wyjął bombę i szybko odbezpieczył - Chcecie żreć? To żryjcie! - z krzykiem cisnął ją niedaleko, lecz w przeciwnym kierunku niż podążyli towarzysze. Miał nadzieję, że choć część sztywniaków pójdzie tropem eksplozji licząc na posiłek. Po tym rzucie wycofał się zostawiając drzwi do obrony wojownikom. Za ich plecami miał czas na przygotowanie kolejnego ładunku.

Pierwsze trupy które dotarły do otwartych drzwi zostały nabite na włócznie broniących wejścia żołnierzy i odepchnięte do tyłu. A Tarnus krzyknął.-Ciskaj Drogbarze.

Kolejny ładunek poszybował tuż nad głową dowódcy. Tym razem bomba wylądowała centralnie przed drzwiami. Alchemik celował tak, aby skutki wybuchu sięgały jak najbliżej drzwi a zarazem nie raniły towarzyszy. Po kilku sekundach, w rękach krasnala spoczywała następna butelka. Rozkaz był jednoznaczny. Gurnes ciskał bombami tak szybko jak tylko potrafił, z każdą kolejną celując jednak dalej od drzwi. Czas mijał i bał się,że może trafić wracających kompanów. Przy tym każda sekunda wydawała się trwać godziny. Najgorsza była niepewność... Obrona wrót wymagała pełnego skupienia, przez co nie mógł podejść do okna i zobaczyć jak idzie pozostałym...

***


Wrócili kilkadziesiąt sekund, a może i minut później. Drogbar nie wiedział, ale i było mu to obojętne. Ważne, że wrócili w komplecie, a do tego z rannym towarzyszem. Zabrano go od razu do lazaretu. Jako, że znał się nieco na leczeniu, krasnal też chciał iść, jednak na chwilę obecną za dużo “roboty” było tutaj. Ufał w zdolności doświadczonej medyczki, tym bardziej, iż większość rannych i tak nadal walczyła, toteż ona mogła się poświęcić ratowaniu Garisona.

Drzwi zostały zamknięte i zabarykadowane, toteż teraz bomby wylatywały przez okna. Nie było już takiej presji jak jeszcze przed kilkoma momentami, dlatego krasnal mógł przemieszczać się od okna do okna i miotać akurat tam, gdzie była największa potrzeba. Mimo wszystko po każdym rzucie, z jego arsenału nieubłaganie ubywało zabójczych bomb. Co gorsza, aby dorobić nowe musiał czekać do poranka, a jeśli zombie nie odpuszczą to i tak nici bo cały zestaw został w siedzibie maga razem z resztą tobołów.

W końcu ostatni pocisk poleciał w kierunku żywych trupów. Tłuczek był za krótki aby walczyć z wrogiem przez okna, dlatego złapał za leżącą na ziemi włócznię, po którymś z ciężej rannych. Tego typu oręż trzymał po raz pierwszy w życiu, ale i co było w nim skomplikowanego. Kawał kija z ostrzem na końcu, które należało wepchać jak najgłębiej w ścierwo truposza. Te z kolei były na tyle głupie że same pchały się do okien, to i celować specjalnie nie trzeba było. Jedyny problem, jaki sprawiała ta broń to jej rozmiar. Dla niskiego krasnoluda była stanowczo za długa, ale po kilkudziesięciu minutach zdołał nieco przywyknąć.

Czas mijał, a od machania ciężką włócznią sił ubywało szybko. Brodacz postanowił sięgnąć po ostatni środek jaki mu pozostał z tych, które mogły coś wnieść do walki - mutagen. Jest to specjalna formuła, narkotyk, który stymuluje, żądane przez alchemika cechy fizyczne. Nie jest jednakże wolny od skutków ubocznych. Każdy z mutagenów oddziałuje też negatywnie na psychikę spożywającego. Gurnes żałował, że uwarzył specyfik zwiększający siłę, gdyż w obecnej sytuacji bardziej użyteczny byłby ten, wzmacniający wytrzymałość, ale nie było co narzekać. W końcu jak to mawiał dziadunio lepiej mieć wróbla w garści niż żeby nam gołąb kufajkę z góry ofajdał... no... w każdym razie coś w tym stylu...

“Dopalacz” zrobił swoje. Mięśnie po kilku chwilach zostały “napompowane” i ciężka do tej pory włócznia wydała się teraz być lekkim patykiem. Zmęczenia to nie odsunęło, ale przynajmniej nie postępowało ono w takim stopniu jak wcześniej. Mimo to, browarmistrz nie czuł się dobrze. Nie lubił pić tego dziadostwa. Cenił sobie bardziej walkę głową, od machania cepem, a ten mutagen działał zupełnie przeciwnie. Wzmacniał siłę, ale odbijał się na psychice. Na ogół inteligentny, teraz miał kłopoty nawet ze skupieniem się na konkretnej myśli. Kiedyś zastanawiał się co taki medykament zrobiłby z kimś, kto jest głupi już na co dzień. Zapewne zamieniłoby go to w bezmózgiego berserkera walczącego w amoku jak barbarzyńcy... na szczęście półgłówek nie będzie sobie w stanie samemu tego uwarzyć.

Kolejne kwadranse mijały na pchaniu włócznią w te i wewte. Był okres w którym Drogbar kompletnie się wyłączył. Przestał myśleć a tylko uderzał w kolejne przewijające się w oknie sylwetki. Ale efekt mutagenu nie jest wieczny i w końcu musiał ustąpić. A wraz z nim odeszły siły. Włócznia opadła na podłogę, a jej “operator” zatoczył się i oparłszy o ścianę usiadł. Nie był już w stanie walczyć, ciało odmówiło posłuszeństwa a umysł przestał walczyć. Jeśli miał zginąć, to trudno, teraz i tak już tego nie zmieni. Siedział tak, i patrzył na wysiłki równie wykończonych towarzyszy. Siły witalne powoli wracały, ale gorzej było z psychiką, która wydawała się poddać kompletnie. Zdawał sobie sprawę, w jak beznadziejnej sytuacji się znajdują, i jak beznadziejny jest wysiłek, który wkładają w obronę tej placówki.

O brzasku sytuacja zmieniła się diametralnie. Z nieznanego powodu zombie same ustąpiły. Tak jak wcześniej napierały, teraz jak jeden mąż zebrały się i błyskawicznie zniknęły, zabierając ze sobą nawet poległych. Wydawało to się być nierealnym snem, jednak okazało się jawą. Zdziwienie ogarnęło chyba wszystkich, ale było to pierwszy raz zdziwienie pozytywne. Wydarzenie to dało duży zastrzyk nadziei, że jeszcze nie wszystko stracone. Krasnal otrząsnął się z letargu i widząc rannych wędrujących do lazaretu ruszył z nimi. Chciał pomóc, jednak niziołka widząc jego stan zapewniła, że sama da sobie z tym radę i nakazała mu iść odpocząć. Ten jeszcze przez chwilę krążył przyglądając się rannym, po czym stwierdził, że mateczka faktycznie powinna sobie poradzić i skierował do sali gdzie odbyła się walka.


***


Wszedł do pomieszczenia gdzie zdążyła się zebrać już większość kompanii. Spojrzał po ponurych twarzach towarzyszy, a następnie zwiesił na moment wzrok na drzwiach lazaretu. Jakby otrząsając się z zadumy z lekkim wyrzutem odezwał się do Tarnusa

- To też był omam wzrokowy a żadnej klątwy nie ma? Mówiłem wam, że to miasto jest przeklęte. Gdybyście zaufali mi od razu miast wyzywać od wariatów, zapewne nie dalibyśmy się zaskoczyć tym diabelnym pomiotom i dziś bylibyśmy tu w tej sali w liczniejszym gronie...
-Gdybyśmy, gdybyśmy...- odparł znacznie poirytowany Tarnus.- Wedle twych rad, bylibyśmy zmykali jak króliki, nie wiedząc przed czym. Klątwa? Jakiego rodzaju klątwa? Ot nieumarli się kryją w mieście, ale o tym nie wiedziałeś, nieprawdaż?
-A jakie to ma znaczenie jaka to klątwa? Istotne jest, że wszyscy mieszkańcy są już żywymi trupami. A nie słyszałem jeszcze aby komuś udała się “odwrócona nekromancja”. Oczywiście ty dowodzisz, ale ja nie zmieniam zdania. Powinniśmy się stąd zabierać, aby ocalić życie choć tylu, którzy tam teraz o nie walczą w lazarecie. A przed opuszczeniem najlepiej byłoby zniszczyć to miasto aby ta plaga się nie rozpełzła.
-Przypominam, że to jest wyprawa wojskowa. Wyprawa podczas której walka i ryzyko byłyby brane pod uwagę. Ludzie którymi dowodzę znają ryzyko i potrafią wziąć się w garść. A nie kulić ogon, przy pierwszej przeszkodzie.- warknął niemalże Tarnus.-Należy ustalić skąd się ci nieumarli biorą, zabezpieczyć drogę odwrotu i... usunąć zagrożenie jakim są ci nieumarli. Niszczenie wszystkiego jak leci, jest po prostu... niewykonalne.
-Dlatego powinniśmy się wycofać i wrócić z oddziałem paladynów, którzy na takiej robocie znają się najlepiej. Oczywiście nic nie ujmując naszej drogiej towarzyszce, jak kilkanaście osób ma pokonać tak ogromną armię nieumarłych? Już pierwsze starcie było ciężkie a miasto przed tym wszystkim miało pewnie z kilka tysięcy mieszkańców. Należy przyjmować tę liczbę również jako ilość potencjalnych wrogów. A to z czym dzisiaj walczyliśmy to zapewne i tak tylko pionki. Z informacji naszego czarnoksiężnika wiemy, że jest tam przynajmniej jeden mag. Widziałem próbkę jego mocy. Naszego przyjaciela położył bez najmniejszego wysiłku.
-W takim razie.- Tarnus potarł podstawię nosa i rzekł.- Wyruszy pan osobiście i niestety samotnie. Niektórzy ranni nie nadają się do transportu.
Nie nadają się też do walki... - rzucił pod nosem krasnolud -Jeśli bym was zostawił, to później miałbym 2 tuziny ludzi na sumieniu, dlatego jednak postaram się pomóc zadbać o to, żebyśmy przeżyli dopóty nie stwierdzimy, że czas ruszać. - rzucił głośniej zakłopotany Gurnes - Zatem jaki jest plan?
-Nieumarli atakują w nocy. Tak więc za dnia mamy czas by ufortyfikować się. To wystarczy by powstrzymać truposzy i obronić się. Za dnia. Zwiad. Dwójkami najlepiej. Należy przeszukać miasto i odnaleźć wszystko co pozwoli nam odkryć co się tu stało i zdobyć przewagę.- stwierdził spokojnym tonem rycerz.
-Fortyfikacje powinny wystarczyć do zatrzymania zwykłych sztywniaków, ale co zrobimy z magiem? Z naszej dwójki umagicznionych towarzyszy, jeden leży w lazarecie, a druga nie wróciła ze zwiadu i zapewne należy uznać, iż nie żyje... - brodaty sposępniał nieco na myśl o losie zwiadowczyń.
-Nie wiemy jak potężny to mag. Niespecjalnie się jakoś wczoraj postarał. Może nie jest dobry, jak sądzisz. A nasz mag, cóż... dał się zaskoczyć, jak my wszyscy.- stwierdził krótko dowódca.
Może... ale mógł się z nami po prostu bawić. Podług mnie to za duża niewiadoma aby zostawić to samemu sobie. Póki co przed magią jesteśmy bezbronni i należy wymyślić coś, aby się przed tym zabezpieczyć. Jedyną osobą, która miała kontakt z tym magiem a zarazem jedynym, który spośród nas zna się na magii jest mości Erazm, i jeśli pozwolicie udam się teraz aby z nim o tym porozmawiać. Poza tym mam jeszcze kilka nie załatwionych spraw w laboratorium. Jeśli pojawią się jakieś rozkazy znajdziecie mnie najpewniej tam. - rzekł alchemik i udał się do lazaretu.
 
Radioaktywny jest offline