Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-11-2011, 22:33   #205
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=TXj446UC818[/MEDIA]

Wędrówką jedną życie jest człowieka;

Otworzyłem oczy, nie wiedząc, czy to, co widziałem w budce na końcu kręconych schodów było prawdą, czy jedynie moim majakiem. Judith, jej historia, Robert ... Robert!
Rozejrzałem się w panice!

Jest! Był! Zawsze przy mnie będzie! Wierny przyjaciel!

Idzie wciąż,
Dalej wciąż,


Musieliśmy iść. Tego chciała ode mnie moja .... nasza ... żona. Judit. Jade. Wszystko plątało mi się w głowie. Patrzyłem, jak w amoku na Roberta. Próbowałem go podnieść – słowami, moją postawą, a w końcu przy użyciu siły, której sam za wiele nie miałem. Jednego byłem pewien. Musimy iść!


Dokąd? Skąd?
Dokąd? Skąd?
Dokąd? Skąd?


Właśnie. Dokąd? Gdzie jest wyjście z zalewanych wodą tuneli. Gdzieś w górze? A może na dole? Zaczynałem obojętnieć na strumienie wody, na wszędobylską wilgoć. To się już nie liczyło. Bo co jest prawdziwe, a co nie jest? Co jest tylko majakiem, a co realne? Gdzie kończy się granica snu, a zaczyna jawy? Czy ktoś, kiedykolwiek znalazł prawdziwą odpowiedź na te pytania? Kto, kiedy, gdzie? Może my – ja i Robert – tutaj? Może nikt, nigdy i nigdzie? Zaśmiałem się cicho. Mój śmiech zagłuszył jednak dochodzący zewsząd szum wody.

Jak zjawa senna życie jest człowieka;
Zjawia się, dotknąć chcesz,
Lecz ucieka?


Szliśmy. Musieliśmy iść. Przed siebie. Jakimś tunelem w górę, licząc na to, że doprowadzi nas do wyjścia z zatapianych powolnym rytmem podziemi. Jeśli to były podziemia. Może byliśmy pod wodą? Pod tonią oceanu, który tak bardzo chcieli zobaczyć. Czy to nie byłaby ironia losu?

Lecz ucieka!
Lecz ucieka!


Pośliznąłem się zmęczony brnięciem po śliskiej konstrukcji tunelu. Moje kolano zderzyło się boleśnie ze stalą. Syknąłem z bólu zaciskając zęby.
Bałem się, że mój wysiłek, cały trud będzie na nic. Spojrzałem w bok, na Roberta. Na jego zaciśniętą w grymasie desperacji twarz, na spływającą po niej wodę. Wyglądało, jakby mój przyjaciel płakał. Miał powody w swoim życiu do łez. Miał wiele powodów i jeśli Judith/Jade była prawdziwa, byłem teraz powiernikiem jednego z nich.

To nic! To nic! To nic!
Dopóki sil,
Jednak iść! Przecież iść!
Będę iść!


- Musimy iść, Robercie – powtórzyłem sam nie wiem po raz który to zdanie. – Musimy się stad wydostać, przyjacielu.

Było dla mnie jak mantra, jak zaklinanie woli, jak auto-hipnotyczna sugestia, jak zastrzyk świeżych sił. Dźwignąłem się z obitego kolana.

- Musimy iść Robercie. Mam ci tyle do powiedzenia. Musimy się stąd wydostać.

Nie wiem, czy mój przyjaciel mnie słyszał. Co prawda podtrzymywaliśmy się wzajemnie w tej ślepej ucieczce, ale każdy z nas skupił się na tym, by znaleźć wyjście. Byliśmy jak szczury na tonącym okręcie. Ale w odróżnieniu od szczurów nie mieliśmy instynktu. Mieliśmy tylko swój spryt i rozum. Towarzyszy, których Samaris zdawało się jednak odmienić, odebrać nam sporą część obu tych przymiotów. A może to było zmęczenie? Może byliśmy przytłoczeni tym, co działo się z nami od jakiegoś czasu? Ja byłem na pewno.

To nic! To nic! To nic!
Dopóki sil,
Będę szedł! Będę biegł!
Nie dam się!


Jest! Czy ten korytarz faktycznie prowadzi bardziej w górę, czy też to tylko złudzenie, jakiemu podają mnie moje przemęczone zmysły? Nie wiedziałem, póki tego nie sprawdzę. Ruszyłem w tamę stronę wskazując drogę Robertowi. Tunel w górę nadal był tunelem. Nie odbiegaliśmy zasadniczo od planu ucieczki. O ile tunel prowadził w górę. Niczego nie można było być pewnym w tym szaleństwie. Samaris łudziło i mamiło nas od samego początku. Dlaczego teraz miało by być inne?

Wędrówką jedną życie jest człowieka;
Idzie tam,
Idzie tu,


- Musimy iść .... – powtórzyłem bezwiednie zdanie – klucz.

Robiłem to jednak słabiej. Z mniejszym przekonaniem. Jak duże mogą być te tunele? Jak głębokie? Czy w ogóle gdzieś znajdziemy wyjście? Czy będziemy błąkać się po tym żelaznym kompleksie, niczym dwie zagubione dusze? Robert wyraźnie nie był w formie. Ja zresztą również? Ile jeszcze wytrzymamy? Kto pierwszy straci resztki sił, które w nas zostały? W tej chwili prawie straciłem wolę walki...

Brak mu tchu,
Brak mu tchu?
Brak mu tchu!
Brak mu tchu!



... opadłem na kolana zanurzając się w wodzie.

- Muszę chwilę odpocząć Robercie.... – wyszeptałem.

Nie odpowiedział. Nie miał chyba już sił.

- Odpoczniemy chwilę i zaraz ruszymy dalej – przekonywałem bardziej samego siebie, niż Roberta. – Ale najpierw, najpierw przyjacielu, muszę ci coś powiedzieć. Na wypadek, gdybyśmy mieli tutaj utonąć ... Zginąć ....

Spojrzałem mu prosto w oczy. Widziałem tam siebie. Żałosną, mokrą, zmęczoną istotę ludzką, którą trudno było nazwać „dumną” czy „zwycięską” jak lubili o sobie myśleć mieszkańcy Xhysthos.

- Miałem żonę i synka – mówiłem bardzo cicho, oblizując spękane z wysiłku wargi. - Jak wiesz, zginęli oni w Xhysthos jeszcze przed naszym wyjazdem. To dlatego zgodziłem się na wyprawę do Samaris... Dla nich...

Patrzał na mnie. A ja zbierałem w sobie siły.

Jak chmura zwiewna życie jest człowieka
Płynie wzwyż,
Płynie w niż!


Siedzieliśmy – ramię w ramię – nie przejmując się wodą wokół nas. On słuchał, bo poprosiłem go by milczał na początku mojej opowieści. Poza tym nie miał za wiele sił. A ja mówiłem.

Opowiedziałem mu spotkanie w budce. O Judith/Jane i tajemnicy, jaką mi zdradziła. O tym, jak nieświadomi tego, żyliśmy z jedną kobietą. On najpierw, a potem ja. Nie bawiłem się w sztuczki rodem z Rady. Nie mamiłem jego zmysłów oszustwem. Nie koloryzowałem. Nie kłamałem. Po prostu zdawałem relacje z tego dziwnego i smutnego spotkania.

Jeśli znał mnie na tyle, to wiedział, że między słowami skrywa się morze uczuć, jakimi darzyłem moją rodzinę. Wiedział, że zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, by Judith była szczęśliwa. Może domyślił by się, czemu wypytywałem ich o dziecko Roberta? Przecież mogliśmy odnaleźć jego córeczkę. Mógł z nią być, tak jak ja nie mogłem już nigdy być z Kristofem. Tylko musiał stąd wyjść! Uwierzyć w siebie. W swoje życie. W drogę, jaką miał przejść.... Musiał .... uwierzyć ...

Śmierć go czeka?
Śmierć go czeka!
Śmierć go czeka!


Kiedy skończyłem spojrzałem raz jeszcze Robertowi głęboko w oczy. Chciałem z jego twarzy, z jego mowy ciała i z jego reakcji wyczytać, czy to, co mówiła do mnie Judith/Jade pokrywa się z jego życiem. Upewnić się, że nie oszalałem.

Wyciągnąłem w stronę Roberta rękę.

- Chodź przyjacielu – powiedziałem – Musimy stąd wyjść.

Miałem nadzieję, że podniesie się i znów ruszymy na poszukiwanie wyjścia z tej matni.

Gdyby jednak zdecydował się zostać, planowałem zostać razem z nim.
Gdyby wolał się utopić, będzie miał moją śmierć na sumieniu. Był moim przyjacielem. Był kiedyś funkcjonariuszem Xhysthos. Obaj byliśmy.

Nasze życia były ze sobą splecione w sposób, w jaki aż trudno było uwierzyć.

Jeśli miały trwać – będą trwały.
Jeśli zgasną – to razem.

Jednego nauczyło mnie Samaris. Nawet, jeśli żyjesz jako samotna osoba, to sam przez życie nie dasz rady przejść. To bliscy kształtują nas w ludzi, na których wyrastamy.

Dobro, zło, honor, podłość, duma, wiara – nic nie znaczą bez kogoś, kto wyznaczy nam ich wartość ...

Czekałem na decyzję Roberta.

To nic...

(Poezja to utwór bodajże Stachury "Wędrówką jedną życie jest człowieka" )
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 02-11-2011 o 22:36.
Armiel jest offline