Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-11-2011, 13:50   #86
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Miasto Kreda
Plac targowy przy szubienicy, gospoda na targowisku


Albrecht zwany Nawróconym


Nie powinien był tego robić. Zrozumiał to, kiedy opróżnił drżącą ręką połowę kolejnego pucharku. To wino nie było podrzędnym sikaczem, lecz napitkiem wydobytym przez gospodarza gdzieś z zakamarków piwnicy dla kapłana Varunatha. Wino było mocne, a głowa alchemika słaba i na dodatek nie tak dawno temu musiał leczyć już skutki nocnej popijawy.

Po kilku łykach zakręciło mu się w głowie, a umysł rozjaśniły promyczki niczym nie uzasadnionej wesołości. Już nie zastanawiał się, co też Księga i Dzierzba robią teraz sami w zamkniętym pokoju. Albo raczej nie... Zastanawiał się, ale natrętne myśli podsuwały mu obrazy zgoła odmienne od spowiedzi.

Maerk przyglądał się Albrechtowi z przyjaznym wyrazem nieskalanej głębszą myślą twarzy.

- Cienszki dzień, no nie – zaciągnął.

Drzwi do pokoju otworzyły się po dłuższej chwili i pojawił się w nich Księga. Kolczasta maska zwróciła się w stronę Albrechta, a alchemik poczuł, jak wypite wino podchodzi mu pod gardło, a stare rany zaczynają swędzieć pod szatami.

- Pilnuj jej, Nawrócony – powiedział kapłan chłodnym głosem. – Pilnuj jak swojego oka. Bo wolałbyś stracić oko, niż to, aby jej się coś stało.

Albrecht zrozumiał groźbę. W głowie zaszumiało mu jeszcze mocniej. Słodkie wino straciło nagle cały smak. Zamieniło się w zepsuty ocet.

- Nie próbujcie za mną iść – powiedział Księga i ruszył w stronę wyjścia z karczmy.

Ludzie przy stołach przerywali rozmowy, starając się zniknąć z oczu duchownego. Szczególnie kupcy dobijający transakcji. Co, jak co, ale handlarze mieli sporo przewin na sumieniu.

Kiedy zamaskowany kapłan opuścił izbę jeszcze przez chwilę w gospodzie trwała niezręczna cisza.



Miasto Kreda
Plac targowy przy szubienicy, gospoda na targowisku



Anah zwana Dzierzbą

Potrzebowała specyfików, które szybko postawią ją na nogi. Ale na razie kilka chwiejnych, chybotliwych, kaczkowatych kroków to było jedyne, na co mogła zdobyć się Dzierzba. Niemniej jednak była uparta i krnąbrna. Zaciskając zęby z bólu dobrnęła do drzwi i pchnęła je słabo.

W głowie zakręciło się jej z wysiłku i musiała usiąść na koślawym zydlu stojącym koło drzwi.

Musiała się do tego przyznać. Pazur załatwił ją na poważnie. Cudem, dzięki pomocy Albrechta, wyrwała się ze szponów Maraji. Ponownie. Nawet przy pomocy najlepszych narkotyków i medykamentów nadal będzie ranna. Po prostu przestanie odczuwać ból. Ale będzie niewiele silniejsza niż dziecko. Tutaj mogły pomóc tylko dwie rzeczy. Wiedziała o tym. Żyła już na tym parszywym świecie za długo, by tego nie wiedzieć.

Pierwsza – uzdrawiająca moc kapłanek Lyrii, których modlitwy do Panienki potrafiły nawet konającą osobę uczynić na powrót pełną życia. Jednak kapłanki niechętnie odwoływały się do tych modlitw, a wieść gminna głosiła, że najsilniejsze efekty modlitwa kapłanek czyniła u kobiet czystych i dziewiczych, łagodnego usposobienia i serca. To pasowało do Dzierzby tak, jak do kurwy biała szarfa na zaślubinach.

Druga rzecz była jeszcze mniej osiągalna i po stokroć bardziej niebezpieczna. Magia. Zdolności zmiany rzeczywistości, jaką demony obdarzyły czarowników. W sumie, jeśli Księga miał rację, Dzierzba wiedziała, gdzie może ukrywać się jeden z tych szalonych uzurpatorów mocy przynależnej jedynie Aspektom. Czy raczej, gdzie ukrywała się. Biała Lisica. Elfka. Dziwka Kołtuna. Nijak nie miała jednak pojęcia jak udowodnić dziwce paranie się zakazanymi sztuczkami, a co więcej, jak namówić ją do ewentualnej pomocy.

No i pozostawała jeszcze jedna sprawa. Sama była w stanie zrobić kilkanaście kroków i musiała sadzać rzyć na stołku, by dać odpocząć nogom. Czy tego chciała, czy nie Dzierzba potrzebowała pomocy.




Miasto Kreda
gdzieś w podziemiach pod miastem



Althea zwana Cierń


Kapłanka wkroczyła w ciemność tuneli pod „Wesołą rybaczką”. W ślad za nią ruszyli niezbyt z tego faktu zadowoleni strażnicy miejscy niosąc pochodnię oraz Kara, z mieczem gotowym do odparcia potencjalnego ataku.

Tunel był stary. To było widać.



Prowadził najpierw prosto, dość mocno opadając w dół, szybko jednak dotarli do pierwszego rozgałęzienia. Alteha zobaczyła świeżą rysę na ścianie układającą się w strzałkę. Wskazywała lewą odnogę. Czy pozostawił je Pazur? Był tylko jeden sposób, aby się przekonać.

Ruszyła w tamtą stronę, a jej „orszak” za nią.

Ucichły odgłosy miasta nad ich głowami. Pozostali sami w ciszy podziemnych korytarzy. Nie słyszeli nic poza hałasem, jaki sami czynili. Kolejne rozwidlenie i kolejne, za każdym razem wyraźnie oznaczone prostą runą < lub >. Szła więc za nimi, licząc, że faktycznie zostawił je Pazur.

Podziemia ... wibrowały ... ale nie na płaszczyźnie fizycznej. Cierń wyczuwała coś paskudnego w powietrzu. Coś, co przenikało ze Świata Duchów bezpośrednio do świata śmiertelników. Jakąś siłę, jak można było nazwać to „COŚ” z braku lepszego słowa.

W końcu znaki na ścianach doprowadziły ich do dziury w podłodze. Do metalowej klamry przy niej zawiązano solidny powróz z węzłami ułatwiającymi zejście. Cierń wysłała jednego z ludzi na zwiad, a kiedy ten poinformował ją, że na dole jest bezpiecznie, sama zeszła i mogli kontynuować wędrówkę.

- Co jest? – mruknął niespodziewanie idący teraz z przodu strażnik miejski. – Niech sprawiedliwa pani spojrzy.

Cierń wysforowała się przed niego i spojrzała tam, gdzie chciał zbrojny.

Stała w wejściu do komnaty grobowej, której ściany tworzyły czaszki i kości.



Na środku pomieszczenia stał Pazur wpatrując się w trzy kościste szkielety w nieznanych Cierń szatach kapłańskich na sobie. Szat nie znała, ale symbole na nich widziała w studiowanych zwojach. Bathar. Pan Rozkładu i Choroby. Szczur z trzema rogami. Szczur z ciałem węża. Szczur na pajęczym korpusie. Szczur z czterema łapami, jak śnieżny olbrzym z północy zwany khronem. Różnie przedstawiano Bathara. Ale symbol miał jeden.

- Trop urywa się gdzieś tutaj, sprawiedliwa – powiedział Pazur ponurym głosem.

Co, jak co, ale on nie przywykł do porażek.

- Gdyby nie ta ździra z targowiska, miałbym łotra w garści.
 
Armiel jest offline