Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-11-2011, 15:29   #46
Betterman
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
i Konrad Sparren

Walenie pięścią w masywne, nabijanych mosiężnymi guzami drzwi, nie mogło być właściwe. Nie w takiej okolicy. Ludzie mieli tu kołatki. Mieli też innych ludzi, pokroju Spielera, którzy potrafili skutecznie wyjaśniać, co jest niestosowne. Mimo to ten wzorcowy, pozbawiony akurat zwierzchności, uparcie kontynuował niecny proceder, aż szczęknęły rygle. Potężny jegomość, który ukazał się w progu, posiadał odpowiedni brzuch, wąs i wystarczającą dawkę siwizny na skroniach, żeby wrażenie statecznego ojca dobrze sytuowanej rodziny mąciła tylko – z uwagi na popołudniową porę – obwisła szlafmyca i wymięta koszula pospiesznie upchnięta w portki. A także aż nadto znaczący kształt ciężkiej, korbowej kuszy, znikający nie dość szybko w półmroku przedsionka.
– Vincent.
– Ah, Spieler.
– To Imrak Druzd, Płomienny Łeb i Konrad.


Spieler zdecydowanie wymówił się od wstąpienia na jednego brakiem czasu. Zanim jednak wyraźnie zawiedziony Vincent przeprowadził gości na drugą stronę ulicy i uporał się z masywną kłódką i zasuwami okutych piwnicznych odrzwi, zdołał wyszukać w pamięci klucz do jego serca. A nawet cały pęk.
– Jak tam – zawahał się przez krótką chwilę – Anette?
– Posłałem ją z dzieciakami na wieś. Małemu miasto nie służy.
– Tobie, widzę, niezgorzej.

Vincent z dramatycznym zażenowaniem wcisnął szlafmycę za pasek i rozrzuciwszy ramiona w błazeńskiej bezradności, zaniósł się śmiechem.
– Cóż począć, Spieler, cóż począć... Ale dość o mnie. – Zamachał ręką z tą samą jowialną przesadą. – Co cię sprowadza do miasta z taką malowniczą ekipą? Jeśli to – poruszył złowieszczo brwiami – nie tajemnica.
– Nie jesteś człowiekiem, przed którym jakakolwiek mogłaby się ustrzec, Vincent. Sam jestem ciekaw, co to mogłoby być.


Piwnica była obszerna, ale trzech ludzi, dwóch krasnoludów i to, co ze sobą przynieśli ledwie zmieściło się w wąskim przesmyku między schodami, a skromnym biurkiem. Vincent szerokim, gospodarskim gestem, wskazał niknące w mroku regały, półki, stojaki, haki, kołki, skrzynie, a także coś, co niepokojąco przypominało łubiankę na truskawki. Wszystko zajmował sprzęt, którego przeznaczenie było zupełnie jednoznaczne.
– Czego więc wam potrzeba?
– Pieniędzy.

– Nic specjalnego, ale po starej znajomości...
– Vincent podkręcił wąsa. Potem podał kwotę.
Spieler, z samego tylko szacunku, dodał dziesięć procent.

*

Gospoda pana Cuppinsa okazała się miejscem zadziwiająco schludnym i przyjaznym, nawet od kuchni. Malowniczością ustępowała może lokalom, które odwiedzili po drodze, żeby popytać o kumpli Spielera, ale pod względem zapachu nie miała sobie równych. Krótka pogawędka z gospodarzem tyczyła się głównie interesów tego okrągłego jak dynia halflinga, ale prześlizgnęła się też lekko po zmiennym szczęściu na szlaku i ważnych widać dla Spielera, regularnych odwiedzinach Mary. A wreszcie – co wcale nie mniej istotne – zaowocowała obiadem.

Miski napełniła im Hilda, niebrzydka brunetka o nadzwyczaj nieskromnym, wyzywającym wręcz wejrzeniu bursztynowych oczu. To przez nie niechybnie wzrok Spielerowi zwykł bezwolnie wędrować w dół, gdzie czaiły się masywne, wypiętrzone gorsetem, ledwie mieszczące się w dekolcie piersi. Tym razem nie musiał jednak przejmować się zanadto, bo większość jej uwagi pochłaniał Konrad. Podobnie rzecz wyglądała ze skwarkami.

Posiłkiem nie wypada wzgardzić, a już szczególnie wówczas, gdy podająca go osoba ma dużo...tego czy owego tu i tam. Z drugiej strony... niekiedy człek nie do końca wie, co je, gdy zwraca zbyt wiele uwagi nie na to, co na talerzu, lecz na kelnerkę.
- Bardzo dobre - pochwalił Konrad. Co prawda nawet gdyby smakowało jak piasek, i tak nie powiedziałby niczego innego.

– Jak się ma? – W połowie posiłku Spieler uznał, że dość się napatrzyła, ale nie znalazł nawet należnej złośliwości w rozmarzonym głosie Hildy.
– Nieźle, odkąd nie przeszkadzasz. A tobie dobrze radzę, przystojniaku, uważaj na tego draba, szkoda, żebyś się przy nim zmarnował.
Konrad skinął głową.
- Dziękuję za ostrzeżenie. - Uśmiechnął się do Hildy. - Spróbuję powstrzymać go przed robieniem głupstw.
I samemu nie wpaść w zbyt wielkie tarapaty, dodał w myślach. A te tarapaty były nawet możliwe, biorąc pod uwagę plany, jakie mieli co do Ericha
– Nikt od Fritzena o nią nie pytał?
– Och, dajże spokój, Spieler.
– Nie powinna za często przyjeżdżać.
– Podrapał się w głowę. – Nie brakuje jej czegoś?
– Nie. Ale mnie – posłała Konradowi płomienne spojrzenie – też mógłby czasem ktoś spytać...
Spieler odsunął pustą miskę, zerknął badawczo na chłopaka.
– Chcesz, to zostań. Ja jeszcze muszę odwiedzić jedno miejsce. Trzymaj się, Hilda.
- Mnie też czeka niedługo spotkanie w interesach
- powiedział z żalem Konrad. - Ale mam nadzieję, że się wkrótce zobaczymy.

*

– Można temu całemu Josephowi ufać? – W pytaniu Spielera nie było by pewnie nic dziwnego, gdyby nie siedział akurat okrakiem na wysokim murze, odgradzającym cenną bez wątpienia prywatność Dirka Fritzena od ogólnie dostępnej, nieciekawej raczej drogi.
- Można - Konrad bez wahania potwierdził wiarygodność Josepha - o ile diametralnie się nie zmienił ostatnimi czasy. Jeszcze się nie zdarzyło, by mnie oszukał albo złamał dane słowo.
Spieler kiwnął głową, ruchem ręki zaprosił Konrada na górę.
– Śmiało, widzę Brada.

Ponury zakapior, pełniący rolę strażnika zastawionego niszczejącymi posągami ogrodu, mimo najszczerszych chęci, nie na wiele się przydał. Nazwisko Lieberung poruszyło co prawda tryby w kanciastej łepetynie, lecz starego szewca z Byczej trudno było podejrzewać o jakikolwiek udział w całym zamieszaniu. O poczynaniach bratanka Fritzena, wykraczających poza interesy wuja, Brad nie wiedział zgoła nic. Śmierć Wihajstra skomentował filozoficznym bluzgiem. Ale przynajmniej wypuścił ich furtką.
 
Betterman jest offline