Pod tym względem paladynka radziła sobie lepiej. Wzywając swego boskiego opiekuna i wyciągając w górę symbol wywoływała rozprysk energii leczącej rannych i raniących nieumarłych. Opierali się jedną dłonią o mokrą ścianę budynku i wędrowali w kierunku celu... umierającego Garisona.
....
Dym dusił dech w piersiach, ale nieumarli nie zaczepiali przez pewien czas, kiedy paladynka używała swych mocy zesłanych jej przez Lathandera. Te szybko się jednak skończyły. Niemniej dotarli do pojękującego z bólu półprzytomnego Garisona. - Trzymaj się! - Wrzasnęła do niego Corella, kucając przy rannym mężczyźnie - A wy osłaniajcie! - Powiedziała żołdakom, po czym dotknęła dłonią skroni Garisona, lecząc choć trochę jego rany. Ważne w końcu by nie zszedł z tego świata... a na nogi postawi się go później. - Bierzcie go i wiejemy - Zwróciła się do nich po chwili, sama zaś sięgając po swój miecz - Będę was osłaniała!.
Lurglen i Morn ostrożnie podnieśli biedaka, a Baldrick i Lionel atakując na oślep, zamierzali ich osłaniać. - Panie Poranka, wspomóż mnie w chwili potrzeby - Wypowiedziała krótką prośbę, a ostrze jej miecza znowu na drobny moment błysnęło jasną poświatą - Ruszamy!
Droga powrotna wymagał ciągłej walki, choć z równie bezradnymi stworzeniami ze względu na panującym mrok wywołany dymem. Kolejny wysiłek, owocował zmęczeniem i błędami. A choć paladynka ubiła wielu nieumarłych, to i sama została przypadkowo ranna.
Dotarli do środka, krzycząc głośno co by strażnicy przy drzwiach ich przypadkiem nie zranili. Połamanego ciężko Garisona, zaniesiono do lazaretu pod opiekę niziołki, a drzwi zawarto.
....
Nadchodził świt po długiej i ciężkiej nocy. Słońce jedynie niemrawo prześwitywało przez chmury, z których znów padała lekka mżawka. Burza przeszła, napaść nieumarłych też. Zombie zniknęły tak szybko jak się pojawiły, zabierając ze sobą poległych, w tym i zwłoki zabitego żołnierza. Obrońcy byli zmęczeni i przemoczeni, niektórzy nawet ranni. Nastroje ogólnie były podłe.
Corella niemal całą noc spędziła na czuwaniu, siedząc blisko jednego z okien. Paladynka była zmęczona walką i wydarzeniami w jakich brała udział, do tego ubranie zaś miała przemoczone, i sporą śliwę pod prawym okiem, gdzie oberwała zupełnie przypadkiem od jednego z Zombie w czasie szalonego ratunku jednego z dowodzących pod przykrywką dymu. Siedziała na podłodze, opierając czoło o miecz trzymany w dłoniach, znajdując się na granicy snu i jawy.
Brakowało jej snu, zmiany ubrania, toalety... brakowało jej wielu rzeczy. Jednak nie biadoliła. Wytrwale pełniła rolę “czujki” śniąc lekkim snem o Prullyn, i tym co razem już przeżyły. Tęskniła za tą szaloną, jasnowłosą dziewoją, czując się przy niej o wiele pewniej niż obecnie.... -Nie powinnaś się przemęczać. Jest nas wielu. Ktoś może cię zastąpić.- głos Tarnusa przywrócił paladynkę do jawy.
Rycerz i dowódca wyprawy stał obok, a choć walczyl i czuwał wraz z innymi, to nie było po nim widać zmęczenia. Stanowcze ruchy i sztywna postawa, świądczaca o byciu weteranem wielu bitew. - Co z rannymi? - Spytała przecierając oko. - Żyją. Mateczka Deldi i krasnolud zajęli się ich opatrywaniem.- odparł krótko Tarnus. - Garrison też tak? - Wolała się upewnić - Ciekawe czy dziewczyny przeżyły noc... oby przeżyły - Dodała cichym głosem. -Pójdziesz i sprawdzisz. Dostaniesz dwóch ludzi. Najlepiej wybierz sobie jakich chcesz, poza Lionelem i Deldi oczywiście.- odparł Tarnus. - No to bym wzięła... - Zastanowiła się przez chwilę - Wzięłabym Knuta i Eurida i pójdziemy poszukać reszty i ogólnie zbadać miasto. -Knut... niestety. Jego obrażenia są zbyt ciężkie. Ale Eurid może iść.- stwierdził Tarnus po chwili namysłu. - Och... - Zdziwiła się Paladynka. W sumie bowiem jeszcze nie zaglądała do lazaretu, nie miała więc dokładniejszego rozeznania w sytuacji osobowej oddziału - To może Anargos?. -Może być. Zaraz wydam rozkazy.- stwierdził Tarnus.
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |