Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2011, 09:14   #47
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Gdzie dwóch się bije tam trzech dostaje łomot... post popełniony wspólnie

I to by było na tyle, jeśli chodzi o udawanie Kastora. Skoro nawet byle szumowiny wiedziały, jak wygląda właściciel tego imienia, to trudno było się spodziewać, by w Bogenhaven ktoś dał się nabrać na to, że Konrad jest Kastorem. To musiał być Erich. Wyraz twarzy Quartijna świadczył o tym, że zapraszające ich osiłki należą do grona tych, których należy obchodzić szerokim łukiem, jednak ostatnie przygody, z mutantami, uodporniły Konrada na pewne bodźce. Poza tym... co im mieli rzec? Że sobie poszedł? On sam by w taką bajeczkę nie uwierzył.

Gomrund popatrzył na pozacinane gęby tych obiboków nie wyczytując z nich nic dobrego. Wiele można było o nim powiedzieć, ale na skwarka nie wyglądał i w kaszy nie miał zamiaru dać się zjeść. Nawet jakimś miejscowym oprychom. Może i by się obrócił na pięcie i po prostu stamtąd wyszedł ale nie wypadało ostawić Josepha na ich pastwę… w końcu parę godzin temu razem pili! Podszedł zatem pewnym krokiem obadać sytuację. Z bliska nie wyglądali lepiej, a i cała ta sytuacja nie jawiła się dobrze. Cóż, było ich dwóch na pięciu… no może na czterech, ale jakoś ta arytmetyka im nie przeszkadzała. Krasnolud rozejrzał się czy ktoś może jednak chciałby się opowiedzieć po stronie miejscowych jednak nikogo takiego nie zobaczył. Perspektywa takiej zabawy w „uszko” była dość kusząca… chętnie by pokazał im jak piją krasnoludy z Norski… jednak te „kmiotki” bardzo skomplikowały ich relacje. Trawił kurdypla, nawet knypa ale ale określenie kmiotek po prostu go doprowadzało do wściekłości. Dlatego na ich grzeczne zaproszenie zareagował tak dyplomatycznie jak tylko krasnoludzki Norsmen z przydomkiem Płonący Łeb potrafi – Poszedł podupczyć waszą starą, chłopcy. I tak ją grzmoci, że aż u s z k o skrzypi. Kto wie może już niedługo urodzi matula kolejną dziewczynkę. Ustawił się z boku stołu tak aby brzydszy z braci nie miał łatwego pola do uniku w razie bitki. Prawica już odnalazła w kieszeni kastet. Po chwili jednak spoważniał i rzucił im spode łba. - Gońcie się stąd bo wam do rzyci nakopię. Może jak wam broda wyrośnie to się pić nauczycie.

Po takiej miłej odzywce trudno było się spodziewać, by ktokolwiek miał ochotę na zabawę w uszka. Wypić i dać komuś w mordę to jedno, dać się obrażać, to drugie... Wielkich znajomości wśród dołów społecznych Altdorfu to Konrad nie miał, ale raczej nie sądził, bo ktoś dał sobie tak nadwyrężyć autorytet. Wszak śmialiby się z niego jak miasto długie i szerokie. A ci dwaj nie wyglądali na takich, co by mieli poczucie humoru.
W reakcji na chamską zaczepkę Imrak płynnym ruchem zdjął tarczę i młot z pleców i założył tarczę na ramię, młot zaś ujął w dłoń zaś petlę przy rękojeści przełożył przez nadgarstek. Przesunął się przy tym bezszelestnie, tak by stanąć nieco z tyłu za Gomrundem, nie na tyle z tyłu jednak by nie widzieć dwóch zabijaków siedzących przy Quartinje.

Spieler przepchnął się między krasnoludami i obróciwszy krzesło oparciem do przodu, dosiadł go bezpośrednio przed Walterem, o włos od bezczelnego zablokowania. Wybrał sobie ze stołu dobrze już napoczęty kufel, łyknął, westchnął z lubością. Zaglądając do środka, zagadnął swobodnie:
- Gdybym wam powiedział, że w Mokrych Kapciach, pewnie nie uwierzycie?
Braciszkom nie musiał więcej tłumaczyć, w końcu zawodowo organizowali nowych lokatorów bagnistego zakątka Północnego cmentarza. Jeżeli altdorfscy strażnicy nie wyzbyli się ostatnimi czasy starych przyzwyczajeń, tam właśnie wypadało szukać urzędowej mogiły trupa, który nie raczył grzecznie się przedstawić.
- Tak myślałem.
Duszkiem dokończył piwo, znów rytualnie westchnął.
- Wygrałem – obwieścił z nieskrywaną satysfakcją i trzasnął Ernsta kuflem w łeb, gotów przygwoździć krzesłem do ściany, gdyby jego uszko okazało się wyjątkowo oporne.

Poczucie własnej siły i możliwości było bardzo ważne. Bo przecież ich było czterech, a tamtych tylko dwóch. Co z tego, że cieszyli się sławą w Altorfie, cholernie wielkim, dwudziestotysięcznym mieście. Niektórzy z nich nawet nie umieli wyobrazić sobie takiej liczby. Pierwszy ruch należał do Spielera, którego kufel z głuchym odłosem trzasnął Waltera w czerep. Ale nie osiągnął efektu powalającego, raczej rozwścieczający - tamten zdążył się lekko odchylić i impet był za mały. A jego brat już wstawał, razem ze stołem, tak dla jasności. Ktoś wrzasnął, kufle brzęknęły, wszystko inne zwaliło się na podłogę razem z dwoma stołkami i samym Spielerem, pchniętym mocno i zdecydowanie. W ręku Waltera pojawiła się pałka, Max jakimś sposobem wyczarował kastety.

- Najpierw zabawa? Dobra!

Dietrich, choć wstać zdążył, to już pałki uniknąć rady nie dał, będąc na pierwszej linii. Uderzenie w nerkę aż zgięło go w pół i z cichym jęknięciem szybko cofnął się za krasnoludy. Ernsty jednak nie poszły dalej, patrząc na ciężką broń Imraka. Ciżba z karczmy szybko albo cofała się pod ściany, albo od razu kierowała się ku wyjściu. Karczmarz przełknął ślinę. Burdy mu obce nie były, ale jak miało zacząć się na ostre...

- Staż! Wołać straż! Krew ciężko zmywało się z podłogi.

Może i długonodzy byli szybcy albo po prostu to Gomrund stał jak zamieniony w kamień. Kiedy Dietrich walił kuflem po mordzie jednego z braci tamten zobaczył Imraka wyrychtowanego jak na wojnę. Co najmniej jakby przed nimi nie stała dwójka zawalidrogów a dwa trolle. Zamurowało go. Krasnolud pamiętał swoją ostatnią rozróbę i doskonale wiedział, że gdyby tam pojawiło się żelastwo już by wisiał. Kiedy Dietrich zbierał się z gleby ostrzegł – Jak tego kurwa użyjesz to nas wykastrują! Kiedy Dietrich dostawał pałką Płomienny Łeb już nie tracił czasu na przestrogi mało zaznajomionego z miejskim prawem Aldorfu kolegi… przyskoczył z boku do stojącego bliżej Ernsta. Tego z kastetami. Ghartsson miał już swoje żelastwo na pięściach. Teraz wystarczyło odpowiednio trafić piąchą oprycha i zakończyć zabawę i tak też krasnolud czynił.

Chwytanie za ostrą broń nie było najlepszym wyjściem i mogło się skończyć źle dla wszystkich zainteresowanych. Trzeba było sięgnąć po coś innego - kufel, dzbanek, noga od stołka. Na szczęście meble nie były aż tak mocne. Konrad chwycił tarczę, wyłamał nogę od stołka i zaatakował stojącego najbliżej przeciwnika.
- Kogo wykhastrujom tego wykhastrujom - odpowiedział dziwnie praworządnemu kompanowi- nie kcesz nie bendem siem mieszał, ja popatrzem z boku. Te dwa łachudry to nie som nasi bracia, ni ma putrzeby siem z nimi certolić. Przecies i tak tu nie zostaniemy.

Mimo odmiennego zdania odstąpił trochę dalej, by nie brać udziału w bójce.
- To pięściami już robić nie umiesz - rzucił Konrad, który kątem oka zobaczył, że krasnolud nagle zaczyna się wycofywać.

- Potrafiem, ale nie wypada sołniesowi Kazadora z jakimiś ludzkimi łachudrami siem po karczmach okładać - odciął się Imrak.

– Stul pysk! – ryknął zniesmaczony Spieler do karczmarza. – Co za chłam. – mruknął pod nosem, wypuszczając z dłoni ucho kufla. Odruchowo sięgnął pod lewą pachę, zaklął i porwał z podłogi okaleczony przez Konrada mebel, żeby z doskoku wspomóc młodszego kolegę.

Imrak pokręcił głową zastanawiając się czemu to ma służyć? To jakiś ludzki sposób zawierania znajomości? Owszem przylać w mordę, jak brat bratu, czasem można, ale tych dwóch to płatne zbiry i jakiekolwiek grzeczności wobec nich uważał za nie na miejscu. Poza tym karczmarz nie stanie się mniej chętny do wzywania straży jeśli zamiast rozwalić łeb gościowi połamie mu się wszystkie meble i porozbija kufle. Zniesmaczony odwrócił się i wyszedł przed gospodę. Ciekawiło go jak to się dalej potoczy a nie chciał być posądzony o współudział. Z niecierpliwością wypatrywał straży.

Decyzja Imraka, odwrotna do odważnej dla wszystkich, którzy ją widzieli, była sygnałem ataku dla wszystkich w to zamieszanych. Zasady zostały ustalone i nikt z tych, co pozostali, nie miał nic przeciwko nim.
Gormund zamachnął się swoimi wielkimi pięściami, teraz ozdobionymi metalem, ale jego cios przeszedł niegroźnie po kurcie Maxa, który wpadł na krasnoluda chcąc go powalić. I odbił, warcząc przekleństwa.

Konrad tymczasem dopadł do drugiego z Ernstów i udało mu się rąbnąć go prowizoryczną pałką w ramię, którym się tamten zasłonił. Bez większego efektu jednak, jeśli nie licząc ryku bólu i wściekłości. Przeszli do zwarcia i pewnie dlatego w pysk dostał z pięści, a nie pałki, co zachowało mu wszystkie zęby w miarę nienaruszonym stanie. Zatoczył się jednak do tyłu, a jego miejsce zajął Dietrich, ale przeciwnik uchylił się przed jego ciosem. Ludzie odsuwali się coraz bardziej, ale w chwili, gdy wycofał się Imrak, niewielu już faktycznie bało się tej burdy. Z okazji skorzystał także Josef, który zwiał w bezpieczne miejsce.

Max i Gomrund tańczyli wokół siebie. Człowiek był o wiele szybszy i wyprowadzał dwa razy więcej ataków, ale krasnolud był twardy jak skała, na dodatek tylko ciosy w twarz robiły mu jakąś krzywdę. Te w korpus odbijał jego khazadzki tors. Inna sprawa, że na twarz to trochę przyjął i czuł, jak mu puchnie. Ta człeczyna była za szybka! On trafił tylko raz, kąśliwie, w bok. Teraz Ernst krzywił się z bólu i trochę zwolnił.

Sparren i Spieler radzili sobie trochę gorzej, zwłaszcza jeśli chodziło o tego pierwszego. Nienawykły, a przede wszystkim - nie nauczony karczemnych bójek, oberwał pałką pod żebra, tak mocno, że aż go posłało na kolana. Żołądek się skurczył, chcąc się pozbyć wszystkiego w środku. Gdyby nie Dietrich to walka dla Konrada już by się skończyła. Na szczęście kompan odciągnął Waltera, z którym rozdali sobie kilka ciosów. Ernst wypluł jakiegoś zęba, krwawiąc z rozbitej wargi, ale uśmiechał się wrednie. Spieler bowiem dostał w udo tak mocno, że pulsujący mięsień z trudem utrzymywał go w pionie, a kość protestowała niemal tak, jakby ją połamano.

Ten właśnie moment obrało sobie dwóch pijanych fircyków na to, aby wtoczyć się do karczmy, wpierw przepychając się obok Imraka. Straży nigdzie nie było widać, bo jakoś nie bardzo chciało się komuś po nią pomknąć, ale ci dwaj to było i tak nadto. Tutejsi najwyraźniej wiedzieli co się święci, bo powtykali nosy w swoje kufle. Tamci i tak nie zwrócili na nich uwagi, bo dostrzegli już bijatykę. I niemal klasnęli w dłonie.

- Folkor!
- Wreszcie jakaś zabawa! Chodźmy! Piwa karczmarzu!
- Jakie tam piwa... gorzałki! Najlepszej!
- Patrz przyjacielu, co za brudne pospólstwo.
- Jak z chlewa. Cudowny przybytek!


Byli urżnięci. I byliby może niegroźni, gdyby nie wtaczająca się za nimi ochroniarze w liczbie czterech.

Ten skurczybyk skakał wokół Gomrund’a niczym wściekła osa koło byka. Od czasu do czasu kąsał, raz mocniej raz słabiej. Krasnolud czuł już metaliczny smak krwi w ustach cieknąca z rozwalonych warg. Skroń zaczynała puchnąć… jednak dzięki bogom łuk brwiowy nie strzelił i nie zalewał oczu… jeszcze. Pomimo tego, iż Płonący Łeb sapał już jak miech kowalski jednak twardo stał na nogach. Wytrzymała z niego była bestia, nawykła do długich walk na arenie… gdyby było więcej czasu to mógłby spróbować zabiegać przeciwnika. Jednak sprawy na to nie pozwalały. Nagłe pojawienie się głośnych fircyków i poprzedzające lewy hak jakim dosiągł Max’a i lekkie przystopowanie oprycha krasnolud postanowił wykorzystać. Odskoczył do ławy opuszczonej przez gości zaraz na początku burdy i podniósł ją z głośnym westchnięciem. Uchwyciwszy ją oburącz natarł na przeciwnika chcąc zasięgiem nie dać mu się tak łatwo wyprowadzić w pole! – Zeżryj to, ty skurwysynuuuuuu!

Konrad dość rzadko uczestniczył w różnych karczemnych rozróbach, ale mimo tego nie miał zamiaru ustępować jakiemuś altdorfskiemu osiłkowi. To, że szczęka bolała, to również nie znaczyło, ż nagle ma się wycofać. A noga od stołka była dość solidna i dobrze trafiony człowiek powinien odczuć silny cios. Mniejsza z tym, gdzie trafi. Konrad wziął solidny zamach, by jak najmocniej przyłożyć przeciwnikowi.

Imrak powziął postanowienie, iż dopóki życie towarzyszy podróży nie będzie zagrożone nie będzie się angażował… ale jeżeli się to zmieni to wkroczy z całą mocą jaka została dana krasnoludzkiemu wojownikowi. Póki co, jednak wślizgnął się na powrót do gospody aby mieć na wszystko oko.

Radosne podrygi i wymiana uprzejmości z Walterem straciły już dla Spielera cały urok. Przy pierwszej okazji rzucił się więc na przeciwnika całym ciężarem, żeby unieruchomić choć na chwilę w mocnym uścisku i przy odrobinie szczęścia wystawić na ciosy Konrada.
 
baltazar jest offline