Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2011, 12:06   #48
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Burda szybko nabierała rozpędu i siły Złapana przez Gomrunda ława pomogła w tym znacznie, gdy zamach zmusił jakiegoś obcego do rozpaczliwego uniku na stół zachlanych kolesi, którym ani w głowie było się wcześniej cofnąć. Kufle brzdęknęły, komuś się coś rozlało, ktoś inny wrzasnął, a wszystko to obok, wszystko to nieważne, bo khazad machał ciężkim drewnem na prawo i lewo, próbując dorwać zwinnego, unikającego zagrożenia Maxa.
- Ty skurwysynu! Rozlałeś moje piwo!
Najwyraźniej miejscowi nabierali odwagi i ochoty, widząc, że Ernstowie to wcale nie po nich tu przyszli. Nawet szlachciury przestały być ważne, gdy jeden drugiego za pomocą kufla posyłał na mokrą już posadzkę. A Ghartsson machał, mimo swojej siły, nieco za wolno. Jego przeciwnik doskoczył, rąbnął go prosto w nos, który chrupnął cicho i spróbował odskoczyć. Tyle, że nie spodziewał się raczej, że ten kawałek krasnoludzkiej skały zwyczajnie nawet się nie zachwieje a ciężka ława łupnęła go w bok tak, że prawie pofrunął na ścianę, po której się osunął. Ale ścisk się zrobił dookoła taki, że brodacz nie mógł nawet dojrzeć co z nim było, gdy Joseph popchnął go do przodu, coś tam krzycząc.

Spieler zrobił to, czego się nauczył przez swoje całkiem już przecież długie życie. Ilu to ochroniarzy dożywało czterdziestej wiosny? Niewielu! I teraz ruszył błyskawicznie przed siebie, zaskakując tym Waltera, który chciał się zasłonić a potem uderzyć pałką. Wpadł na zabijakę całym ciężarem i pchnął tym w tył. Tyle, że nie miał przeciwko sobie zwyczajnego amatora, a poważnego profesjonalistę. Ernst skręcił się jeszcze w powietrzu i obaj wpadli z impetem na stół, pozbawiając go dwóch nóg i razem ze sobą zwalając na podłogę. Stół na samej górze, Walter pod nim a jego czoło poruszyło się ze zbyt dużą dla Dietricha szybkością. Rąbnął go w twarz tak, że ten aż zobaczył gwiazdy.
- Co zrobiliście z Kastorem?! Gdzie ukrywa się ten wasz Kuftsos?! Dorwiemy go, rozumiesz, kurwa?! Odbijemy naszego!
Rzezimieszki potrzebowały informacji, może dlatego Spieler przeżył tyle, aby nadeszła pomoc. Konrad, klnąc jak szewc, wreszcie poradził sobie z blokującym go stołem a jego pałka złamała się na ramieniu Waltera, którym ten jeszcze zdążył w ostatniej chwili osłonić głowę. Spadł jednak ze swojego przeciwnika, odtaczając się przytomnie gdzieś na bok. Na obu ludzi wpadł zaś Quartjin, pchając przed sobą Gomrunda.
- Musimy uciekać! Szybko!
Wskazał na drzwi.

W karczmie panowało już istne piekło. Imrak, który widząc padającego Spielera i nie widząc zbyt dokładnie w panującym ruchu i chaosie, ruszył do ataku, próbując się przebić przez ciżbę. Ale ciżba nie chciała tu uzbrojonego krasnoluda. Nawet nie widział, z której strony dostał kuflem, gdzieś po jego ciele rozlało się coś paskudnego, na tarczy rozprysło krzesło, a przed nim nagle pojawił się ochroniarz szlachciców, wrzeszcząc coś i okładając taką pałką, że mogłaby uchodzić za maczugę. Krasnolud odwijał się i machał bronią na wszystkie strony, ale to nie było pole bitwy a karczma, w której był najwyraźniej osamotnionym celem. Atakowano go z tyłów i boków, a przodek prawie zawsze był pusty, nie pozwalając mu wyładować swojej złości. Wreszcie przed nosem zobaczył znajome mordy, które zawróciły go w kierunku drzwi.

Trudno było określić, kto sprawił, że burda pochłonęła cały zajazd. Wrzasków już odróżnić się nie dało, ale wielu ludzi przysięgać mogło potem, że widziało, jak jeden z fircyków obraża jakiegoś wypitego osiłka a drugi z nich oblewa go piwem. Że jakiś mężczyzna dostaje przypadkiem ławą od jednego z krasnoludów, a jeszcze więcej świadków było tego, że za szlachcicami wpadł uzbrojony krasnolud i nuż, prawie od razu, rzucił się do ataku z uniesionym młotem. Jak nic jaśnie panów zabijać chciał!
Gdy do środka wpadła straż miejska, najpierw rzucili się na pomoc możnym, coby ich o brak gorliwości nikt nie posądził. Jeden przy drzwiach został, ale co kto trzeźwiejszy był to już wiedział co robić i biedaka niemal zatratowali, wypadając w mrok nocy. Czwórka kompanionów, prowadzona przez Josepha, tylko to samo mogła zrobić.

***

Erich stracił poczucie czasu. Na chwilę chyba przysnął, ale obudziła go niewygodna pozycja, zdrętwienie i ból głowy, który wcale nie chciał ustępować. Poza tym nie zmieniło się nic, gdy usłyszał kroki, a potem szczęknął zamek. Do lochu weszła postać, którą kojarzył z ostatnich chwil świadomości jeszcze na trakcie. Kuftsos wniósł zakrytą latarnię oraz dwa małe stołki, które ustawił niedaleko siebie. Zamknął drzwi i nieśpiesznie zapalił jeszcze kaganek umieszczony na ścianie. Pomieszczenie rozjaśniło się trochę i Oldenbach dostrzegł, że wcale nie jest duże. Światło, które teraz tu było, pozwalało oświetlać je całe. A sama piwnica lochu nie przypominała niczym innym od solidnych drzwi i zapchlonego siennika, z którego nie dane było mu skorzystać. Długowłosy jegomość nie miał sympatycznej mordy, ale najwyraźniej nie był też ze straży - inaczej przecież Erich znalazłby się w więzieniu. Takim prawdziwym, nie tak improwizowanym jak to tutaj. Kuftsos mógł być więc łowcą nagród lub łowcą czarownic. Pierwsza opcja sugerowała śmierć przez powieszenie, druga - śmierć poprzez spalenie. Dla niego był bowiem Kastorem, czego nie omieszkał zaznaczyć zaraz potem, jak rozciął pęta na nogach i wyjął kij, pozwalając usiąść na zydlu, jedynie ze skrępowanymi rękami.
- Witam raz jeszcze, panie Lieberung. Wreszcie się spotykamy.

Postawił latarnię obok nich. Najwyraźniej nie spodziewał, a może nie oczekiwał, czy raczej zwyczajnie nie chciał odpowiedzi. Erich nie znał się na takich sytuacjach, ale to co się słyszało o przesłuchaniach, to raczej zahaczało przynajmniej o ostre wrzaski okraszone lekkim biciem. Z drugiej strony były tortury, rzecz jasna, ale ten tutaj najwyraźniej chciał czegoś innego. Ten błysk w oczach! Kuftsos cieszył się z czegoś, napawał chwilą. I był całkowicie pewien, zwłaszcza tego, że nie popełnia pomyłki.
- Długo nad tobą pracowałem - przeszedł na ty, zanim się przedstawił. - Jestem Adolphus Kuftsos. Pewnie o mnie nie słyszałeś... a szkoda. Niedługo tacy jak ty, takie ścierwa, wreszcie poznają moje imię i będą się go bać. Ty jesteś pierwszym przystankiem do osiągnięcia tego.
Uśmiechnął się, co wyglądało raczej jak obnażenie zębów przez głodnego, wściekłego wilka.
- Potrzebuję znać jeszcze tylko kilka szczegółów. Dlaczego szedłeś do Geldrecht? Oszczędzisz sobie trudów. Ta kobieta i ten woźnica nie wiedzieli za dużo, sprytnie. Erich Oldenbach. Długo ich tak okłamywałeś? Nie chce mi się iść do tej zapadłej wiochy, w końcu mogłeś także ich zwodzić, a rodzina Oldenbachów przez to ucierpi. Masz tu znajomych. Porozmawiajmy o nich, wydają się interesujący. Im to powierzyłeś, prawda? Sam tylko chciałeś zmylić pościg...

Nagły krzyk z góry, a potem wyraźny strzał, poderwały na nogi Adolphusa, nie pozwalając mu skończyć. Zaklął i złapał latarnię, wypadając na zewnątrz i zatrzaskując za sobą drzwi. Trzasnęły głośno, ale Erich nie usłyszał przekręcania zamka. Podniecony oprawca musiał o nim zapomnieć, lub nie wierzył, że człowiek ze związanymi rękoma da radę się wymknąć. W końcu do przejścia miał także korytarz, kolejne drzwi i cokolwiek, co znajdowało się na górze. Ale zostawił także zapalony kaganek. Płonąca nadzieja. Kuftsos najwyraźniej całkowicie bredził, przekonany co do czegoś, co nie istniało. Na razie mówił, ale Oldenbach podświadomie wyczuwał, że Gunnar i pani Busch już nie żyli, a jeśli tamten skieruje się w stronę jego rodzinnych stron, ofiar może być więcej. Tych bardziej bolesnych. Woźnica musiał przejść do czynów, bo słowami, wciąż znajdując się w lochu, osiągnąć nie mógł nic, co polepszyłoby paskudną sytuację.

***

Wbiegli w boczną uliczkę, unikając kolejnego patrolu, który biegł już w stronę Przewoźników. Chwilę potem wypadł, spotykając się z jeszcze jednym. Podniesiono alarm, ale żadne z nich nie chciało wiedzieć dlaczego i czy któremuś ze szlachciców coś się stało. Konradowi wydawało się, że mignęli mu gdzieś Ernstowie, poobijani, ale wciąż cali, uciekający w sobie znanym kierunku. Nie było co czekać, więc oddalali się coraz dalej i dalej, próbując ogarnąć swój stan. Wszyscy byli poobijani, głównie po twarzach, chociaż Spielera prócz wszystkich zębów bolały także żebra. Zresztą, jeden ząb mu się ruszał i najwyraźniej trzeba było pogodzić się z jego stratą tak samo jak z siniakami. Dobrze dla niego, że przynajmniej przyjął cios na bok szczęki, co nieco go złagodziło. Imrak poobijany był cały, ale nie było to nic poważnego - podobnie jak u Sparrena. Kilka dni i śladu nie będzie, chociaż teraz ból do przyjemnych nie należał. Najgorzej na tym wyszedł Gomrund, którego Max tłukł kastetem po twarzy. Siniaki były paskudne, ale jeszcze gorszy był przestawiony i bolący jak cholera nos. Być może nawet złamany, zdążył już zalać krwią nie tylko twarz, ale posoka i na jego torsie zasychała.

Gdy znaleźli się w bezpiecznej odległości, prowadzący ich Joseph zwolnił i odetchnął nieco.
- Lepiej żeby nic się tym możnym nie stało. To częste zachowanie tu w Altdorfie, nudzi się bogaczom i rozrywki po alkoholu szukają. Tfu.
Splunął na ziemię, dla podkreślenia swoich słów i szedł przez chwilę w milczeniu.
- Wielu was widziało, to lepiej dla was przeczekać aż trochę przycichnie. Co do tego waszego kumpla to nie wiem, ale ja ze świtem wyruszam. Jak zainteresowani to mówić, jak nie to będę musiał innych ludzi poszukać i to rankiem, bo teraz nijak znaleźć trzeźwych.
Kierował się ku swojej barce, ale oni musieli zdecydować co innego. Mieli teraz nazwisko, a Ernstowie chcieli informacji właśnie o owym Kuftsosie, obok rzecz jasna tych o Lieberungu. Czy to on dorwał Ericha i dlatego woźnica nie wrócił do karczmy? Jeśli to był jakiś łowca, to może nie trudno byłoby się czegoś dowiedzieć.
Tylko czy chcieli biedaka ratować?
Nagle Konrad syknął, a jego bystre oczy wyłowiły dwie sylwetki, teraz chowające się za rogiem, przecznicę za nimi. Po tym jak próbowali się schować, gdy ich dojrzał, łatwo można było podejrzewać ogon. Złożony z amatorów, ale jednak ogon. Wyraźnie nie tylko oni mieli chrapkę na spadek Kastora.
 
Sekal jest offline