Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2011, 20:48   #381
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
* * *

Siedząca przy łóżku w pokoju Blackaddera, pochylona i zgarbiona postać w trenczowym płaszczu, wyglądała, jakby wręcz zwisała na tym starym krześle. Opuszczona nisko głowa o zaczesanych, pociągniętych brylantyną włosach znajdowała się niemal między kolanami. Można by pomyśleć, że mężczyzna śpi, gdyby nie dymiący papieros w ustach, który to zniszczone, mocne dłonie raz po raz wyjmowały, aby strzepnąć popiół. Tytoniowy smród mieszał się w pokoju z wonią alkoholu i środków odkażających. Detektyw Dwight Garrett czekał.

Pościel zaszeleściła. Gdy postać w łóżku poruszyła się po raz kolejny, Garrett po raz kolejny podniósł leniwie głowę. Tym razem jednak uznał, że chory naprawdę się wybudza. Spokojnie wyprostował się na krześle, które zareagowało skrzypnięciem. Dłonie Dwighta jakby w poszukiwaniu zajęcia ujęły leżący obok elegancki kapelusz, a potem wyprostowały wgniecenie na jego główce. Detektyw odłożył spokojnie kapelusz na miejsce, widząc utkwione w nim spojrzenie leżącego człowieka.

Chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Garrett nie spuszczając z anglika wzroku wyjął z paczki nowego papierosa, a potem jednym mocnym ruchem popchnął otwartą paczkę po stoliku stojącym obok łóżka. Jadąc z cichym szelestem zatrzymała się tuż obok ręki chorego.
Spojrzenie detektywa na chwilę opuściło twarz rekonwalescenta, poświęcone odpalanemu właśnie papierosowi. Trzask metalowej zapalniczki zabrzmiał w tej ciszy jak wystrzał. Garrett zaciągnął się z lubością, a potem lekko pochylił się ku przodowi, znów wpatrzony w leżącego mężczyznę.

- Edmund...- głos siedzącego był niski i dość chropowaty - Poznajesz mnie? Wiesz, kim jestem?

Blackaddera obudził ostry zapach papierosowego dymu. Od razu pomyślał o szeregowym Williamsie, tylko co do ciężkiej cholery miałby on robić w kwaterze porucznika? Edmund otworzył lekko oczy. Jak się okazało wcale nie znajdował się koszarach swojego regimentu, lecz w zupełnie obcym miejscu. Momentalnie wróciły wspomnienia owej feralnej nocy, zrujnowany meczet, tajemny rytuał i smok. Zaraz też przypomniał sobie jak skończył biedny żołnierz. Niemal w tej samej chwili usłyszał czyjś głos. Wzrok Anglika padł na spowitego siwym obłokiem mężczyznę. Gdzieś w głębi głowy Blackadderowi zaczęły jawić się niewyraźne obrazy. Twarze i zdarzenia były rozmyte, ale spośród nich porucznik w pewnym momencie wyłowił potrzebną mu informację. Ten głos, papierosowy aromat i charakterystyczne oblicze pasowały tylko do jednej osoby. Choć było to dziwne to Edmund znał tego człowieka.

-Garrett? Dwight Garrett?- odpowiedział niepewnie.

Garrett przyglądał się mu jakiś czas z dość dziwnym wyrazem twarzy, sprawiając wrażenie jakby chciał od razu coś odpowiedzieć. Ale tylko milczał, raz tylko otworzył nieznacznie usta by zaraz je zamknąć. Palił. W końcu, poruszył się na krześle.

- Poznajesz. To dobrze. - w ciszy rozległ się głos Dwighta - Jest nadzieja, że mózg nie ucierpiał. Choć zapewne z pamięcią będą jeszcze długo problemy. Jak się czujesz? Co pamiętasz z tej całej awantury?

Porucznik wspiął się na łokciach i zajął wygodniejszą pozycję na łóżku. Wspomnienia z owej feralnej nocy przesuwały się powoli. Wszystko, co Anglik zobaczył było tak niewiarygodne, że jego umysł starał się wyprzeć część wspomnień. Jednego jednak nie dało się ukryć.

-Cholera...czy tam- Edmund jeszcze raz przywołał obraz spod zrujnowanego meczetu.
-Czy tam był smok?

Siedzący na krześle mężczyzna pokiwał tylko głową, nie przestając palić. Na dobrą sprawę nie było wiadomo, czy jest to odpowiedź dla pytającego, czy raczej do swoich myśli.

- Czasem, krewniaku...- zaczął z namysłem, ale przerwał mu nagły kaszel. Dopiero, gdy ten się zakończył, Dwight zaczął jeszcze raz. - Czasem bywa tak, że zupełnie niezależnie od swojej woli czy winy...zobaczysz coś, czego nie powinieneś był zobaczyć nigdy. Nie masz na to wpływu, ale ten jeden fakt zmienia wszystko. Kansas is going bye-bye.

Garrett zrobił pauzę na zaciągnięcie się dymem. Syknął jak wąż, zaciskając zęby.

- Twoje życie już nigdy nie będzie takie same, a ty masz dwa wyjścia. Albo pogodzić się z tym jak mężczyzna i zostawić wszystko za sobą. Albo jak robiąca pod siebie ciota, z płaczem próbować przekonać wszystkich że nadal wszystko musi pozostać takie jak było. Ale tak nigdy się nie stanie. Co raz zostało przerwane, nigdy się już nie zrośnie.

Dwight po raz pierwszy od rozpoczęcia tego przydługiego monologu popatrzył Edmundowi prosto w oczy.

- To tak jak z błoną dziewiczą. Nadajemy na jednej częstotliwości, kuzynie?

Edmund doskonale rozumiał Garretta. Mało kto uwierzyłby w opowieści o smokach, czy walczących z kultystami kotach. Było to raczej mało wiarygodne usprawiedliwienie opuszczenia posterunku na tak długi okres. Nawet, jeśli była to prawda. Choć sama myśl o przyznaniu się do dezercji wywoływała w Angliku wstręt wszystko wskazywało na to, że nie miał zbytniego wyboru i będzie się musiał z tym oswoić. Ponadto jakieś dziwne przeczucie mówiło mu, że musi zawierzyć swojemu dawno nie widzianemu kuzynowi. Działo się coś ważnego i Blackadder powinien wziąć w tym udział.

-Rozumiem co masz na myśli. Ubrałeś to w dość specyficzne słowa, ale rozumiem. W tej chwili nie mam zbyt dużego pola manewru. Niestety- Edmund zamilkł na chwilę spoglądając przez okno.

Praktycznie w ciągu jednej nocy całe jego dotychczasowe życie poszło w zapomnienie. Przestał być oficerem, dumnie reprezentującym Koronę Brytyjską. Kim jest teraz? Zdrajcą, uciekinierem, a może już został uznany za martwego? Z drugiej strony, jakie miało to teraz znaczenie.

-Zanim podejmę jakiekolwiek kroki, chciałbym wiedzieć, co tak naprawdę widziałem. Z czym mamy do czynienia?

To było wiele dni temu. Co takiego powiedział Dwight Garrett, że Edmund wyruszył z nimi do Persji, stawić czoło budzącej się w pisakach pustyni grozie...

* * *

Jakiś czas później w salonie gościnnego domu Saniyi Isry Samary odbywała się narada nad dalszym planem wyprawy. To, jak się do niej przygotują, mogło zdecydować o jej powodzeniu i wszyscy doskonale zdawali sobie z tego sprawę.

Nagłe nagromadzenie się w pokoju gryzącego w oczy dymu mogło oznaczać właściwie tylko dwie rzeczy. Pożar. Albo Garrett. Tym razem okazało się, że to ta druga opcja. We framudze pojawił się znajomy kształt detektywa. Zionęło od niego alkoholem, ale mimo to wyglądał jednak elegancko, w wyprasowanym starannie ubraniu i dopasowanej marynarce.

- Hello, sunshine...Pięknie wyglądasz, jak zawsze. - Uśmiechnął się od progu i puścił oko do Amandy. Potem ściągnął spojrzenie Włocha i stuknął wyprostowanym palcem o rondo swojego kapelusza.

Amanda zarumieniła się lekko i zaraz zezłościła na siebie, bo za nic nie mogła sobie wytłumaczyć jak Dwightowi zawsze to się udaje.

- Witam mojego ulubionego detektywa -odpowiedziała.

- Serwus, Luca. Mogę wejść?

Najwidoczniej nie przejmował się zbytnio otrzymaniem potwierdzenia, bo już w chwili, gdy to mówił dawał pierwszy krok. Wyglansowane buty stukały po podłodze, gdy przechadzał się powoli, biorąc do ręki jakieś drobne przedmioty i oglądając je sobie leniwie. W pewnym momencie odłożył na miejsce znalezioną paczkę zapałek i odwrócił się do nich.

- Słuchajcie. Jest plan. Plan na Teheran. Żeby nie rozstrzelali nas już na granicy za kolor skóry, musimy zagrać pewną szopkę. Pojedziemy tam jako przedstawiciele wielkiego koncernu naftowego. Ja zagram Prezesa. A czym byłby Prezes bez...- popatrzył z uśmiechem na Amandę - ...bez asystentki.

Nagle zamyślił się i przeniósł wzrok na Lucę.

- Hmmm...Ty jesteś raczej za młody na członka misji handlowej. Może...Myślę, że mógłbyś wcielić się w rolę mojego syna, którego bogaty ojciec przyucza już do tego, by w przyszłości objął jego imperium.

Zaciągnął się dymem i spokojnie popatrzył na każdego z nich z osobna.

- Co wy na to?

Amanda spojrzała na Lucę jakby mówiąc “a nie mówiłam” i powiedziała do Garreta:

- Cieszę się, że jest jakiś plan. Podróż incognito powinnam nam się lepiej przysłużyć niż nasze obecne tożsamości. Ja się zgadzam Dwight. Potrafię pisać na maszynie i parzyć kawkę, więc myślę, że sobie poradzę... Panie Prezesie - dodała ze śmiechem.

Dwight wyszczerzył się tylko w odpowiedzi.

Chłopak kiwnął głową na potwierdzenie jednocześnie wzruszając ramionami w geście świadczącym że jego zdaniem udawanie syna czyjegoś ojca nie powinno sprawić mu kłopotu. Garrett na upartego mógłby uchodzić za jego ojca. Był w odpowiednim wieku. Jedno się tylko w tym wszystkim chłopakowi nie podobało.

- Bogaty ojciec przyuczający syna? - zapytał z kwaśna miną wymownie spoglądając na swoje buty. Faktycznie, ledwo trzymały się w całości, podobnie zresztą jak cała reszta garderoby Luci.

- Oczywista, potrzebne będą zakupy. - Dwight podążył spojrzeniem śladem jego wzroku i skrzywił się - Tego nie unikniemy.

Wzrok z butów powędrował znów w górę, aż zatrzymał się na oczach Luci.

- Ale to jest prostsza część. Trudniejsza rzecz to udawanie przyzwyczajeń i całej reszty kogoś, kim się nie jest. Dasz radę zachowywać się jak szczeniak, który może sobie pozwolić na podcieranie się franklinami?

- To na pewno będzie trudniejsze, ale mogę pomóc Luce w nauce obycia towarzyskiego i przede wszystkim w stylizacji. - wtrąciła Amanda - Fryzura, garderoba i trochę etykiety wystarczą na prosty kamuflaż. Od Amerykanów zresztą mniej się wymaga znając nasze “narodowe nieokrzesanie”...

To było COŚ. Z każdym wypowiadanym przez tych dwoje zdaniem oczy chłopaka robiły się coraz bardziej okrągłe ze zdziwienia. Miał udawać syna dzianego gościa? Tak samo dzianego jak tatko? Obycie towarzyskie? Wszystkie te “ą” i “ę”? Cholera, z tym mogło być najgorzej, ale skoro Garrett da radę.... to czemu by nie on? W końcu to musi nie być takie trudne. Byle się nie obudzić. - myślał sobie zaskoczony aktualnym obrotem spraw Luca - Byle się tylko teraz nie obudzić. Szkoda by było tak pięknego snu...

Garrett wydawał sie coraz lepiej bawić.

- No, skoro Panna Gordon zrobi z Ciebie bóstwo...To może się udać.

Papieros zastygł nagle na wardze nowojorskiego detektywa.

- Chyba że czujesz ze całkiem zawalisz? Bo jeśli tak, to może po prostu poudajesz służącego...?

- Z dwojga złego to już lepiej wypacykowanego landryna. - odpowiedział szybko Luca. Do udawania służącego, zdawał sobie doskonale sprawę pomoc Am... miss Gordon nie będzie potrzebna. No i od dawna już tęsknił za porządnym obuwiem.


* * *


Walter jakiś czas po libacji odnalazł Garetta w sytuacji, która pozwoliła im stoczyć rozmowę sam na sam. Detektyw mógł zaobserwować pewne niepokojące zmiany u księgowego i wcale nie chodzi tu o brak dłoni, raczej o szaleństwo w jego oczach. Szaleństwo, które przy akompaniamencie braku okazywanych emocji i pragnienia mordu, mogą go wyraźnie zaniepokoić.

-Wiem, że sytuacja w Teheranie jest przesrana i nie ma znaczenia, w jaką szopkę ubierzemy nasz pobyt w tym mieście. Będziemy skazani tylko i wyłącznie na siebie. Ani Mahuna, ani Saniya nie znają tam nikogo, kto mógłby nam pomóc. Dobrze wiesz, że prośby nie przekonają tych skurwieli do tego, żeby zaprzestali swojej działalności. Powiedz mi, jakim obenie dysponujemy arsenałem i czy masz jakiś pomysł na powiększenie go. Lepiej zrobić to teraz, czy w Teheranie?

Dwight zdawał się znajdować prawdziwą fascynację w rozgrzebywaniu popiołu do połowy nadpalonym, tlącym się nadal papierosem.

- Broni będziemy tam potrzebować, to na pewno. Wątpię jednak, byśmy mogli coś tam wwieźć. W obecnej sytuacji politycznej pewnie trzepią na granicy każdego, a już na pewno gromadę podejrzanych białasów. Chyba że...Chyba że posiadanie i wwiezienie gnatów byłoby tam dozwolone, kwestia prawa i obyczaju. Zapytam Pannę Kicię, ci ludzie, którzy robią nam dokumenty, muszą wiedzieć takie rzeczy. Jeśli potrzebne byłyby pozwolenia, moglibyśmy poprosić również o nie, A jeśli nie...

Detektyw wreszcie podniósł papierosa i włożył go do ust, na nowo rozniecając ogienek i zadymiając okolicę.

- To pozostaje czarny rynek. W takich momentach dziejowych broni na mieście powinno być pod dostatkiem.

Wiedzieli już, co muszą zrobić na miejscu, pozostało jeszcze, jak to zrobią.
 
Armiel jest offline