Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-11-2011, 00:13   #39
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kolejny piorun przeciął niebo, kolejny huk gromu wypełnił świątynię swym hałasem. W błysku piorunów, rzeźby dookoła wyglądały jeszcze bardziej złowieszcze. Zdawały się krzyczeć z bólu.
A może tylko półelfce się zdawało?
To miejsce działało na wyobraźnię. Niepokojąco mocno.
Lila zajęła się więc badaniem ołtarza i przedmiotów dookoła. Pożywienie nie cuchnęło zgnilizną. Nie emanowało też żadnym podejrzanym zapaszkiem. Co prawda nie dowodziło to, że pożywienie nie jest zatrute. A burczenie w brzuchu, przypomniało Lialdzie, że nie jadła od południa.
Położony na ołtarzu drąg i kusza wykonane były z wielką dbałością o szczegóły.



Choć tych szczegółów przypadku drąga nie było zbyt wiele. Niemniej sam oręż wydawał się jednak bardzo dobrze wyważony. Po kuszy widać było, że jest bronią magiczną, bowiem cięciwa była pulsującą nicią energii.


Niestety, żeby odkryć właściwości tego oręża, Lialda potrzebowała pomocy maga. To samo dotyczyło starannie wykonanych pocisków do kuszy. One też mogły być magiczne.
Następnie półelfka zaczęła przyglądać się rzeźbieniom ołtarza i tu jej wzrok przyciągnął jeden szczegół. Mianowicie jedna z płaskorzeźb odbiegała stylem o reszty. Była bardziej... krasnoludzka.
I inna w dotyku. Lila wędrując po palcami rozpoznała ten rodzaj kamienia. Sięgnęła po sztylet i zaczęła ostrzem uderzać o nią.
Tak jak podejrzewała kamień zaczął szybko się kruszyć i płaskorzeźba rozpadła się odsłaniając otwór. A z niego palce Lily wydobyły zwój. Dokument był w wyjątkowo kiepskim stanie. Litery wyblakły, w kilku miejscach całkowicie się starły. W dodatku zapisany był w detheku, runicznym alfabecie krasnoludów. I półelfka była niemal pewna, że pismo zostało napisane przez krasnoluda.

Szelest przesuwanego kamienia odwrócił uwagę dziewczyny od kontemplacji starożytnego zwoju.
Płaskorzeźby ze ścian otaczających ołtarz ożyły i wyciągały ręce w kierunku półelfki by ją dosięgnąć. Ich twarze wykrzywiał straszliwy ból, a oczy pełne były nienawiści względem Lily. Nie mogły jednak jej dosięgnąć. Dopóki stała blisko ołtarza, była poza zasięgiem kamiennych ramion, próbujących ją dopaść. Jedynie płaskorzeźby na ołtarzu były martwe i Ilmater... jego wielka posągowa postać uśmiechała się delikatnie do Lialdy, jakby próbowała dodawać jej otuchy mimo swego skatowanego.
Ręce innych posągów jednak próbowały ją pochwycić, oczy wyczekiwały aż oddali się od ołtarza i wejdzie w zasięg ich kamiennych dłoni.
Półelfka znowu była sama. A to jak się okazywało, nie było bezpieczne rozwiązanie.

Evelyn też była sama.
Viltis potrafił się bezszelestnie poruszać i wtapiać w tło. Ona nie. Jeśli ktoś miał szansę, na przyłapaniu kapłana, to właśnie jej eidolon.
Dlatego on wyruszył do przodu śledząc kapłana. A ona cichutko trzymała się z tyłu.
Była sama, ale nie samotna. Viltis był z nią. I wiedziała gdzie jest Lialda. Czuła się bezpiecznie. Ale czy była bezpieczna?

Viltis podążył za kapłanem, który wrócił na swoje stanowisko rozłożył się księgę na ołtarzu i zaczął kartkować ją . Z początku kolejne strony były czyste i to wzbudziło w eidolonie zdziwienie. Na co komu księga w której nic nie ma?
Ale potem księga zaczęła się palić, a właściwie kolejne znaki wypalać na stronicach


gdy kapłan wypowiadał kolejne słowa w dziwnym dudniącym i głębokim w tonacji języku. Po chwili, coś pojawiło się w cieniu kolumny pytając dziecinnym głosikiem.- Czego?
Istotka wzrostu dziecka i o głosie dziewczynki, ale o zapachu gnijącego mięsa. Tyle dało się wypatrzeć eidolonowi, mimo że mrok nigdy nie przeszkadzał Viltisowi.
-Pojawili się goście.- odpowiedział przerażony kapłan drżącym głosem. Niski cień odpowiedział.- Wiemy wiemy. Nowe zabawki. Ich cierpienie i tortury będą naszym posiłkiem, dodadzą sił w zadaniu które czeka przed nami. Możesz się pobawić kobietami, które znalazły tu schronienie, ale pamiętaj... mają być żywe. Jeszcze ich śmierć nie jest na razie potrzebna. Ich duszyczki nie są gotowe.
-Będę pamiętał.
- rzekł nerwowo kapłan.
-Ta świątynia... nadal nie jest gotowa.- rzekł dziecinny głosik wyraźnie zawiedziony tym faktem.
-Staram się.- jęknął przerażony kapłan.
-Starasz się za mało plugawcu. Gdyby nie twoje przeszłe zasługi...-odparła istotka w cieniu kolumny. -Ktoś wkrótce przybędzie. Jedno z nawróconych. Bądź gotów.-
I istotka znikła.

Evelyn
zaś czekała na powrót swego najbliższego przyjaciela.
-Eveeelyn...Eveeelyn.- głos przypominał bardziej rzężenie, niż mowę rozbrzmiał dość blisko.
Zza kolumny wyłonił się nieumarły. Gnijący mężczyzna, którego rozkład był nie tylko dobrze widoczny, ale i dobrze wyczuwalny.


Truposz wydawał się jej znajomy, a i jego chód nie przypominał chodu bezmyślnego zombie.
-Eveelyn... znaaalazłeeeem cięęęę.- każde słowo wymawiał z trudem. Jego oszpecona za życia twarz coś jej przypominała. Dopiero po chwili zrozumiała kogo przypominał jej nieumarły. Zrozumiała czemu ma problemy z mówieniem. Wszak miał rozprute gardło, sama mu je rozpruła.
-Znaaaaalazłeeeem cięęę.... i zaaaabioorę... do dooomuuuu.- szeptał nieumarły szpicel wyciągając zimne łapska w kierunku ofiary, która uciekła mu za życia.

Poranek w garnizonie był spokojny. Po trupach (tych martwych i tych nieumarłych), nie było ani śladu. Po koniach w stajni, także. Znowu było pochmurnie. Znowu padała mżawka przypominając o ponurym miejscu jakim stało się to miasto.
To że po nocnej desperackiej obronie, nie było śladu, nie poprawiało humoru żołnierzom. Ale morale i tak było wysokie. Tarnus i Lionel potrafili podtrzymać ducha walki.
Sytuacja jednakże nie była zbyt dobra, choć i tragiczna nie była.
W lazarecie spoczywał Garison z Waymoot. Był najciężej poszkodowany. Miał bowiem wielokrotne złamania i bredzi łw gorączce. Oprócz niego leżał jeszcze Jonach,Knut, Moldred i Holdrem.
Lżej ranni zostali Jens, Kircos, Kers, Lurglen, Gorstag gotowi byli do służby. Podobnie jak Gostag, który odzyskał odzyskał przytomność. Także i wycieńczony za pomocą magii Erazm, odzyskał dość sił by działać, a jego oczy płonęły dziwnym szaleńczym niemal entuzjazmem.
Krótka rozmowa z dowódcą i każdy otrzymał zadanie. Drogbar po krótkiej rozmowie z Erazmem udał się do pracowni maga, by z pomocą swych eliksirów zbadać niezwykłą figurkę.
Zaklinacz zaś, wraz Nathanielem oraz Gostagiem wyruszyli na badanie miasta. Podobnie zresztą uczyniła paladynka zabierając ze sobą Eurida i Anargosa.

Rozmowa z Erazmem krasnoluda była... dziwna. Drogbar miał wrażenie, że to miejsce zaczęło jakoś wpływać na umysł zaklinacza. I bynajmniej nie był to korzystny wpływ.
Ale może to jemu się tak tylko wydawało? Może to efekt przemęczenia?
Drogbar ponownie zabrał się za działania w pracowni, podczas gdy Tarnus i reszta jego ludzi, zajęli się umacnianiem bramy garnizonu, który miał był ich ostoją na noc.
Przygotowany eliksir mający rozjaśnić umysł pozwolił krasnoludowi stwierdzić, że... dziwaczna figurka nie jest w ogóle magiczna!
Nie potrafił on też ocenić materiału z jakiego wykonano przedmiot, aczkolwiek alchemik był pewien że jest on planarnego pochodzenia. Co tym bardziej dziwiło, że ktoś marnował metal z innego świata na dziwaczny przycisk do papieru.
Ta figurka powinna być magiczna! Tyle, że jakoś nie była.
Coś wyrwało Drogbara z zamyślenia. Szelest, coraz głośniejszy chrobot. Rozejrzał się zaskoczony.
Ze ścian i szpar komnaty wyłaziły bowiem wije.


Robactwo to było nie dłuższe niż trzy palce, ale były ich setki.Jak to możliwe?
Wszak nie znaleźli dotąd żadnej żywej istoty w tym mieście. Drogbar jednak nie bardzo miał czas na rozważanie, setki wijów najwyraźniej próbowały osaczyć krasnoluda.

Paladynka wędrowała uliczkami miasta wraz z towarzyszącymi jej dwoma żołnierzami, kierując się na południe. Po prawdzie nie wiedziała gdzie udały się Lialda i Evelyn. I nie wiedziała, gdzie sama powinna pójść. Chłodny deszczyk psuł nastrój Corelli. Już od kilku dni bowiem nie czuła się sucha. Ubranie było przemoknięte, a zbroja lodowato zimna.
A miasto ponure.


Jej dwaj towarzysze, nie odzywali się za bardzo, bacznie lustrując okolice w poszukiwaniu zagrożeń. Tych jednak póki co nie znaleźli. Już jakieś dwadzieścia minut temu oddalili się od rynku, na którym gnił olbrzymi żuk i zagubili się w labiryncie uliczek.
Nagle paladynka zatrzymała się, wstrzymując gestem dłoni towarzyszy. Wydawało się jej bowiem, że słyszała stukot kopyt końskich.
Ale nie... po chwili bowiem jedynie szmer deszczyku było słychać.
Ruszyli dalej. Znów stukot kopyt końskich dobiegający z daleko. Stanęli. Corella nasłuchiwała i nic.Czy jej się zdawało?
-Zauważyła panna jakieś … orki?- wtrącił nagle Anargos. Nie chciał jednak tłumaczyć, czemu pytał.
Znów stukot kopyt końskich. Tym razem paladynka była pewna, że je słyszała. I pognała w ich kierunku, docierając jak się okazało do bramy miejskiej i..widząc przez otwarte wrota niepokojący widok.

Nie było mostu.
Jedynie szczątki ruin na obu stronach rzeki.
Nie było mostu.
Musiał runąć podczas wczorajszej burzy.
Nie było mostu.
I byli odcięci od świata.
Nie było mostu i drogi powrotnej.
Za to tuż obok rozległ się skrzek i wyszedł z bocznej uliczki gigantyczny straszliwy żuk.
O tak. Pokonali już jednego takiego. Zabili na głównym rynku taką bestię.
Ale wtedy działali w grupie. Ale wtedy w walce z żukiem uczestniczyło dwie dziesiątki żołnierzy i alchemik oraz mag.
A teraz paladynka i dwóch żołnierzy stanęli oko w oko z gigantycznym skarabeuszem, zapewne rozwścieczonym/ną stratą partnera/partnerki.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 19-11-2011 o 20:55.
abishai jest offline