Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-11-2011, 02:56   #57
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Silverymoon

1 Ches(Marzec)
około 3 w nocy









Astegor Ravillin

Strzelającemu w najlepsze na murach do Orków "Inkwizytorowi", niespodziewanie odezwał się jakiś męski głos prawie że do ucha:
- Przepraszam, jeśli przeszkadzam - Powiedział kucający za blankami mężczyzna, z wyglądu będący służącym - Zostałem jednak wysłany celem doprowadzenia pana do Wysokiego Pałacu, jest pan tam oczekiwany.
- E? A niby po co?
- Astegor ledwie spojrzał na posłańca, by znów całą swą uwagę skupić na swojej kuszy.
- Ważne osoby chcą z panem porozmawiać - Odparł mężczyzna - Teraz, natychmiast.
Dopiero wtedy paladyn przerwał “zabawę” z kuszą i popatrzył na posłańca.
- Widzę, że i tak nic nie wiesz. - stwierdził po chwili. - Dobrze więc, chodźmy.





Morvin Lirish

Zamiast jednak jakiegoś znachora czy tam i Kapłana, do Maga po paru chwilach podszedł szpakowaty jegomość, wyglądający jak jakiś arystokratyczny sługus...
- To pan był odpowiedzialny za perypetie Orków tuż przed mostem prawda?. Otrzymałem zadanie, by zaprowadzić pana natychmiast do pałacu, tam też znajdzie się zapewne odpowiednia pomoc medyczna - Służący zlustrował Morvina od stóp do głowy.

Arcymag, dotąd zawodzący i jęczący jak ogr z problemami żołądkowymi, na dźwięk słowa "pałac" przeszedł błyskawiczną transformację - wyprostował się, spoważniał, zmrużył oczy, wygładził szaty - słowem, przestał bawić się w wabik na medyków, a wrócił do bycia sobą - to jest, do bycia arystokratą.
- Do pałacu, tak? I jeszcze oferujecie interwencję uzdrowiciela? No cóż, nie żebym tragicznie potrzebował pomocy, w końcu ci orkowie to dla mnie żart, pchły, błahooooszzzkurrr... - Zachwiał się, oparł na kosturze, omal nie padając plackiem na twarzy. - Do pałacu - wychrypiał. - I bez komentarza jeśli łaska, bo jak Mrok kocham, przychrzanię kulą ognistą...
Służący ponownie przyjrzał się uważnie Magowi, zamrugał parę razy, odchrząknął, po czym wskazał dłonią kierunek.
- Chodźmy więc - Powiedział, ruszając przodem.





Zoth'illam

Na właściwie pustym placu, oprócz Zotha, pojawił się pewien starzec, już z daleka przyglądający się uważnie Zaklinaczowi. Ruszył od razu do niego szybkim krokiem, po czym zatrzymał tuż przed nim, na powitanie kiwając głową.
- Witam pana. Zostałem wysłany w celu doprowadzenia pańskiej osoby do Wysokiego Pałacu, ważne osobistości czekają...
-Tak, jasne. A pan kto jest? - najemnicy mieli nieufność w krwi.
- Adorry Chorster się zwę i służę w pałacu - Odpowiedział mężczyzna.
-Skoro tak... nawet dobrze się składa, bo właśnie tam zmierzam. Myślę, że trafię. - A po chwili dodał - a w jakim to celu mam zostać doprowadzony?
- Nie mogę tego w tej chwili wyjawić - Pokręcił przecząco głową jegomość.
-Czyli równie dobrze mogę iść na ścięcie? Miło, że wprowadza mnie pan w dobry nastrój - zazwyczaj Zoth'illam nie był tak złośliwy w rozmowach (szczególnie z potencjalnymi mocodawcami), ale akurat dzisiaj był w paskudnym nastroju.
- Chcą jedynie porozmawiać, co się więc panie denerwujesz? - Zdziwił się mężczyzna.
Denerwują mnie odciski na lewej stopie. Paskudnie parzą - marudził, ale szedł dość raźnie w stronę pałacu. Na dobrą sprawę, gdyby nie marudził, to pewnie syczałby przy każdym kroku.





Wulfram Savage

Nagle na ulicy pojawił się szpakowaty, służbowo ubrany mężczyzna, podchodzący szybkim krokiem do Wulframa. Skinął głową na powitanie, po czym odezwał się, przechodząc od razu do rzeczy:
- Przepraszam że tak pana nachodzę, lecz mam sprawę. Wysłano mnie, bym przekazał wiadomość, iż ważne osobistości oczekują na pana osobę w pałacu...
Zagadnięty w trakcie otwierania drzwi Wulfram Savage niedostrzegalnie napiął mięśnie. Był gotów - jak zawsze. Cmentarze Faerunu pełne były niegotowych. On żył - Na razie. Nie sądził jednak że ktoś go zaczepi, prędzej spodziewałby się orków.
- To musi być jakaś pomyłka, nie znam osobiście nikogo z pałacu. Jestem TYLKO zwykłym karczmarzem, ma Pan niewłaściwego człowieka. - Zaprzeczenie było zwięzłe i stanowcze. Iście po żołniersku.
- Nie ma żadnej pomyłki panie Wulfram Savage, chodzi właśnie o pana - Odparł spokojnie mężczyzna.
- A co jeśli nie pójdę ? Nie mam takiego obowiązku ? Czyż nie ? - Nigdy nie lubił gdy ktoś wykraczał poza swoje kompetencje. Znał swoje prawa jako obywatela i nie miał zamiaru dać się wciągnąć w pułapkę jakiemuś rzekomemu posłańcowi. Za rogiem mogło czekać kolejnych czterech przyjaźnie nastawionych tajemniczych panów którzy mają ochotę zaprzyjaźnić się z sakwą karczmarza. W tym chaosie nikt by ich nie znalazł. Głupi nie był. Bez poświadczeń o prawdziwości słów tego człowieka nigdzie się nie wybierał.
- Glejt jakowyś macie... Panie ? - zapytał z wahaniem.
- Glejt?? - Zdziwił się rozmówca, po czym dodał z lekkim uśmiechem - Nie ma czasu na takie fanaberie i wielce oficjalne sprawy. Za dużo roboty w obecnej chwili, a im mniej osób coś wie tym lepiej.
- Posłuchaj mnie człowieku. Nie znam Cię, zjawiasz się diabli wiedzą od kogo i myślisz że pobiegnę za tobą grzecznie niczym tresowany piesek ? Ktoś chce czegoś od mojej skromnej osoby ? Niech się pofatyguje sam a nie wysyła mi gońca czy kim tam jesteś ? Jestem obywatelem miasta, płacę podatki, nie złamałem żadnego prawa. Więc jeśli mam iść gdziekolwiek należą mi się wyjaśnienia. Czas to pieniądz.

Służący zacisnął usta i przymrużył z nerwów oczy.
- Owszem, czas to pieniądz, jednak w tym przypadku czas to wróg wielu ludzkich, i nie tylko ludzkich istnień, nie pomijając choćby i twojej rodziny. Sam widzisz co się wokół dzieje. Zamiast więc się ze mną wykłócać wykaż się rozsądkiem i chodź ze mną panie do Wysokiego Pałacu. "Chodź ze mną panie", a nie "biegnij piesku", wyraziłem się jasno? - Mężczyźnie drgnęła nerwowo szczęka - Z drugiej zaś strony, ze względu na wiele okoliczności jest chwilowo niemożliwe przybycie właśnie tu do ciebie tych, którzy mnie posyłają. Jaka jest więc twoja ostateczna decyzja Wulframie Savagu?.
Ten zaś nieco brutalnie przepchnął się, i ruszył już bez słów ku pałacowi. Drogę znał doskonale, toteż nie potrzebował przewodnika. Nie czując potrzeby dalszych dyskusji i najwyraźniej upośledzonym społecznie sługą uparcie milczał.





Dagor "Suchy Rębajło"

Do Krasnala podszedł nagle jakiś schludnie ubrany mężczyzna, wyglądający jak...kamerdyner. Skinął Dagorowi głową na powitanie, po czym się odezwał:
- Witam. Szukałem pana celem zaproszenia do pałacu w sprawie omówienia pewnych ważnych spraw. Nic więcej jednak powiedzieć nie mogę, jeszcze kto usłyszy przypadkiem. Czy zgodzi się więc pan, panie “Suchy Rębajło” mi potowarzyszyć?.

Krasnolud zmierzył przybysza wzrokiem i ostrożnie ocenił. Mężczyzna zjawił się jakby znikąd, ale nie wyglądał na czarodzieja czy zabójcę. Ani na orka. No i nie był elfem. I tyle mu wystarczyło.

-Ta, jasne. Tylko nie próbuj żadnych sztuczek, bo Bruna jeszcze jest podekscytowana po dzisiejszej jatce - starał się ostrożnie dobierać słowa.

- Weź się ogarnij, Dagor. Może wreszcie zaczniesz ludziom grozić bo ty jesteś “podekscytowany”?! Podejrzewam, że dla większości mężczyzn taka wiadomość byłaby wystarczająco przerażająca aby wywołać u nich zawał serca. Czemu to ja zawsze muszę być ta śmiertelnie niebezpieczna...- odezwała się nieco poirytowana siostrzyczka krasnoluda, onieśmielona kamerdynerem nie odważyła się wypowiedzieć jakichkolwiek wulgaryzmów.

- Teraz akurat zachciało ci się o to sprzeczać? Teraz?! Do najjaśniejszej p.... - wstrzymał się z przekleństwem zerkając na mężczyznę. Miał ochotę jej powiedzieć Brunie “Bo jesteś toporem”, ale to skrzywdziłoby jej uczucia, a tego jako brat nie mógłby znieść. - Pogadamy o tym później. - stwierdził stanowczo.

- Prowadź. - rzucił do przybysza.


~


Takimi oto sposobami (i paroma podobnymi), siedmiu niezależnie działających od siebie, i kompletnie zarazem sobie obcych śmiałków, udało się do Wysokiego Pałacu w Silverymoon, podążając za nietypowym zaproszeniem ze strony "wielce tajemniczych i ważnych osobistości". Wkraczając zaś w mury pałacu byli świadkami dziwnych prób szybkiego przekopywania naprawdę wielkiej ilości gruzu, jaką pozostawiła po sobie wieża, która runęła w połowie, zapewne po pocisku katapulty, czy czegoś podobnego... no chyba, że była to sprawka Czerwonego Smoka. Pod owym gruzem zaś chyba znajdowały się jakieś osoby, sądząc z zaangażowania ratujących.

To jednak nie był problem awanturników, nie zawracali więc tym sobie zbytnio głów.

Każdy otrzymał specjalny, niewątpliwie magiczny naszyjnik, pozwalający poruszać się po dostępnych jedynie niewielu miejscach w Wysokim Pałacu, i niemal już każdy domyślał się na czyje polecenie ich wezwano.


~


Mimo, że zawiadomiony nieco wcześniej niż parę innych osób, Tarin zjawił się jako ostatni. Postanowił bowiem, wbrew jedynie minimalnym prostestom służącego, odwiedzić swoją kuzynkę. Alistiane, wciąż nieco ranna, poparzona, łkała jak bóbr w ramionach swego ojca, Zangeona, przeżywając utratę swego świeżo poślubionego męża. Cormyrczyk zapewniał ją, iż nic nie jest stracone, istnieje wszak potężna magia, mogąca przywrócić ukochanemu życie, mimo jednak wszystko, nie zmieniało to jej nastroju.


~


Towarzystwo było wprowadzane pojedynczo do niewielkiej sali, gdzie... zostawali pozostawieni sami sobie. Sala zaś była oczywiście urządzona z arystokrackim przepychem, wprost nieco nawet onieśmielając swym wyglądem. Kto bowiem spodziewał się na przykład małej fontanny tryskającej z jednej ze ścian. Nie wspominając o takich "drobnostkach" jak bogato wyglądające meble, gobeliny, obrazy, dekoracyjne zbroje i tym podobne, z całą pewnością cenne rzeczy. Na długim, stojącym na środku stole spoczywała zaś spora ilość jadła i różnorodnych trunków. Jak było więc widać, nawet w chwili najazdu, w Silverymoon nie zaprzątano sobie głowy problemem wyżywienia. W końcu miasto miało ważniejsze kłopoty na głowie, a taki błahy problemik z pewnością łatwo rozwiązano magią.




Nieznani sobie awanturnicy spoglądali po sobie czasem "spod byka", częściej raczej jednak jedynie zaciekawieni. Niezręczną ciszę przerwały zaś może góra dwa zdania.

Drzwi, którymi ich wprowadzono, pozostawały otwarte, przed nimi zaś stało dwóch z wyglądu zaprawionych w swym fachu strażników. Nie był to więc raczej żaden podstęp, nie zostali nagle uwięzieni czy coś podobnego, choć parę osób stało się nieco nerwowe, knując w tym jakiś wielki spisek. I jak się po chwili okazało, zupełnie niepotrzebnie.

Całkiem innymi drzwiami wszedł nagle do sali jakiś siwobrody jegomość, trzymając w dłoni jakieś zwoje. Skinieniem głowy powitał zebrane tam osoby.

- Witam wszystkich, i dziękuję za przybycie - Odezwał się mężczyzna - Być może paru z was mnie rozpoznaje, żeby jednak nie było czasem wątpliwości, przedstawię się: Zwę się Taern Ostroróg, jestem władcą Silverymoon, i można śmiało powiedzieć, iż i prawą ręką samej Alustriel. Jesteście tu zaś z niemal całkiem zwyczajowego powodu, potrzebujemy bowiem waszej pomocy. Udowodniliście swą przydatność w chwili zagrożenia, samodzielnie rozprawiając się z nękającymi miasto wrogimi siłami. Zanim jednak przejdziemy do szczegółów, proszę, usiądźcie, ja z kolei zajmę się na moment pewnymi środkami bezpieczeństwa...




Na skinienie Ostroroga zamknięto główne drzwi sali, on sam zaś przez chwilę mamrotał pod nosem zaklęcia czytane ze zwojów, czyniąc to trzy razy, przed wszystkimi drogami prowadzącymi do pomieszczenia, które - nawiasem mówiąc - nie miało żadnych okien. W końcu Arcymag uśmiechnął się pod nosem, po czym zasiadł do stołu.

- Teraz nikt nam nie będzie już przeszkadzał, a co ważniejsze, nie miał możliwości na podsłuchanie naszych rozmów - Wyjaśnił zebranym, po czym nalał sobie wina - Jak więc mówiłem, potrzebujemy waszej pomocy w tej ciężkiej dla Silverymoon chwili. Wasze działania zwróciły uwagę, zaskakując nas co do nich niezwykle pozytywnie. Sprawa wygląda więc w sumie dosyć prosto. Chcielibyśmy zlecić wam pewne zadanie... a właściwie dwa, których celem będzie sprowadzenie posiłków do walki z Orkami. Dzięki magii oraz magicznym posłańcom powiadomiliśmy już naszych sojuszników o panującej tu obecnie sytuacji, i są oni już w drodze, jednak lepiej dmuchać na zimne, i sprowadzić tak wielu, jak to tylko możliwe przeciw tak potężnej, i dziwnym trafem wyjątkowo dobrze zorganizowanej armii zielonoskórych.

Taern przerwał na chwilę, po czym napił się wina, wyciągniętą dłonią powstrzymując pierwsze "ale", chcąc wyjaśnić do końca nietypową propozycję.

- Wasze zadanie ma w głównej mierze rolę dyplomatyczną, nie ukrywam jednak, iż zapewne spotkacie na swej drodze jakieś problemy. Świat bowiem jest pełen problemów... - Zdawało się, że westchnął - Pytacie się zaś zapewne, dlaczego wy, często zupełnie obcy względem Silverymoon, wyróżniający się jedynie w chwili ogólnego zagrożenia talentami do... eliminacji owych zagrożeń?. Odpowiedź zaś brzmi... a dlaczego nie?. Od wielu, naprawdę wielu lat nie tylko Silverymoon opierało się w dużej mierze na niezależnych śmiałkach, gotowych za odpowiednie wynagrodzenie stawić czoła każdemu zagrożeniu. Nie oznacza to jednak, iż ślepo wam zaufamy - Na jego ustach pojawił się przelotny uśmiech - Za wasze czyny zostaniecie sowicie wynagrodzeni, zanim jednak przejdziemy do jakichkolwiek szczegółów, musicie już teraz podjąć decyzję: Jesteście zainteresowani, czy też was to wszystko raczej nie obchodzi?.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline