Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-11-2011, 18:29   #51
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Po walce z diabłem Astegor usiadł ciężko na pobliskim, niewysokim murku i odprowadzał wzrokiem ludność cywilną, która zbierała się w Pałacu.

Jego chwilową uwagę przykuły dwie kobiety eskortowane przez strażników. Obie przyprawiały go o dreszcze i jeśli miałby mieć z którąkolwiek z nich coś do czynienia... to tylko z mieczem w ręce. Albo przez grube kraty więzienne.
Niemałym otrzeźwieniem był nagły huk w jednej z wież Pałacu trafionej pociskiem balistycznym - paladyn aż podskoczył w miejscu.
- No, koniec przerwy! - powiedział po chwili.

Rozejrzał się dookoła - nigdzie w okolicy nie było widać niczego godnego ubicia. Nawet czerwonego smoka zdawało się już nie być w okolicy.
Astegor udał się więc na południe, słyszał bowiem stamtąd niepokojące hałasy. Daleko jednak nie zaszedł - most łączący północną i południową część miasta był podniesiony. A za nim szaleli orkowie.
- Niedobrze. - mruknął pod nosem. - Spalą i zagrabią wszystko i zostanie nam tylko połowa Silverymoon.
- A co, wolałbyś żeby się rozlali i po północnej części? - odpowiedział Amazer zawieszony u pasa. - Lepiej tu tak nie stój, tylko idź na mury!

Paladyn przytaknął i pobiegł ku najbliższym schodom na mury. W międzyczasie pomyślał też o sprawdzeniu domu Adolfalcona... co prawda nie spodziewał się, żeby czarownik wciąż tam był, ale może zostawił za sobą swoje księgozbiory, w których było by coś... na interesujący go temat...
- Skup się! - krzyknął nagle Amazer, a Astegor przyłapał się na tym, że stoi na środku ulicy.

Potrząsnął głową i wbiegł na mury, w międzyczasie sięgając po miecz i tarczę.
Szybko jednak wymienił je na kuszę, bowiem na samych murach nie było z kim walczyć, a Astegor wolał nie niszczyć więcej konstrukcji na murach, jak wcześniej.
Załadował więc kuszę i wystrzelił. Chwilę później zaś wykrzyczał do pobliskiego żołnierza pytanie o najbliższy skład amunicji - dwadzieścia bełtów (a raczej dziewiętnaście) raczej na długo mu nie wystarczy.
 
Gettor jest offline  
Stary 02-11-2011, 20:39   #52
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
-Tchórzliwe psy- splunął idąc w stronę najbliższej karczmy.

-Mówię ci Bruna, gdyby nie ci zasrańcy południowe mury mogłyby wytrzymać! Ha, a te psie kurwy od razu zaczęły uciekać gdy pobiegłem za smokiem... - znowu splunął.

-Musisz jednak przyznać, że było to głupie z twojej strony.- odpowiedziała.

- A co? Miałem kurwa zostawić cywili samych ze smokiem?

-Alustriel się nim zajęła i tak, a ty musiałem bronić mostu...- krasnolud był wkurzony, na siebie, na Brunę i na żołnierzy Silverymoon.

Miał ochotę teraz zapić gębę i przez parę dni trzeźwieć - ale dobrze wiedział, że nie może. Walki wciąż się toczyły, więc musi zatrzymać się na 3 piwach, czyli akurat tyle, aby nie mieć kaca, dobrze się zabawić i być trzeźwym na tyle aby móc spokojnie walczyć... może też jakaś dziewka będzie chętna pomóc mu w zabawie, z bohaterem Silverymoon? Z dobrych wieści przynajmniej nie będzie niańczył drowki.

Sięgnął po klamkę, drzwi karczmy jednak postawiły opór. Przybytek był bowiem zamknięty...

- Że co?! Co za pierdolony kutas zamyka karczmę podczas oblężenia gdy gorzałka jest potrzebna jak nigdy!!! - i kopnął z całej siły drzwi gospody klnąc jeszcze trochę pod nosem.

Reszta karczm była zbyt daleko, a on nie miał tyle czasu do zmarnowania... ruszył więc do oddziałów wojska, gdzie stacjonowali oficery, mając nadzieję zobaczyć kwatermistrza wśród ocalałych. Może tam ktoś będzie miał trochę gorzałki, albo robotę dla krasnoluda.
 
Qumi jest offline  
Stary 02-11-2011, 21:32   #53
 
Grytek1's Avatar
 
Reputacja: 1 Grytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie coś
itwa sprawiła że czuł się znów niczym przed ćwierćwieczem. Nawet nie miał pojęcia jak leniwe życie karczmarza go rozmiękczyło. Jednooki pokonywał schody susami niemal czując jak krew w żyłach wrze, z trudem powstrzymywał szaleństwo wytryskujące z serca i promieniujące na całe ciało. Niczym młody bóg wojny i zniszczenia parł ku górze. Jego zapał przygasł gdy ujrzał garstkę zielonoskórych którzy jakby od niechcenia wspinali się do szturmu. Brama napastowana przez taran wydawała się żartem Gruumsh'a z ludzkich obrońców. Siły obrońców były w stanie wyciąć w pień atakujących nawet jeśli brama nie wytrzymała by naporu prymitywnych sprzętów oblężniczych. Coś tu śmierdziało, i nie były to nawet orcze ścierwa zalegające zwałami pod murem obronnym. Nawet orki nie były na tyle głupie by atakować nie mając szans na zwycięstwo. Wojenne doświadczenie mówiło mu że chodzi o coś innego niż zniszczenie samego Silverymoon oraz wymordowanie jego mieszkańców. Ktoś próbował odwracać uwagę mieszkańców od prawdziwego celu - tylko co nim było ? Miasto posiadało wprawdzie bogate zbiory magicznych artefaktów o nieprzeciętnej mocy, liczne cenne towary o niebagatelnych wartościach, stanowiło smakowity kąsek lecz działaniami tych zielonych półmóżdżków musiał ktoś kierować ! Nawet nie będąc geniuszem dedukcji Wulfram doszedł do wniosku że ktoś może chcieć pozyskać bogactwo miasta zaś sam atak może być jedynie symulowanym szturmem dającym okazję do niepostrzeżonego zwinięcia czegokolwiek z obrębu murów miasta. To jednak nie był jego kłopot. Pozostawiając zmartwienia możnym tego miasta, skupił swe oko na reszcie Silverymoon.
Miasto było ogarnięte chaosem, niczym zarazą. Ludzie biegali bez sensu i nikt zdawał się nad tym nie zastanawiać. Kilka domostw stało w płomieniach. Pożar nie rozprzestrzeniał się jednak dzięki niedawnym opadom śniegu, mimo to również nie wygasał podsycany zapewne alchemicznym świństwem. Szczęście w nieszczęściu zdawało się sprzyjać obrońcom. Odległa południowa część miasta była stracona - krążyły tam watachy zielonoskórych które nie brały jeńców. Wielu zostało zabitych, domostwa niektórych ulatywały wraz z płomieniem. Obywatele mogli się czuć przygnieceni faktami.Wszyscy szczerze wierzyli w moc magów których zadaniem była ochrona miasta. Prawie wszyscy - Wulfram Savage uśmiechnął się okrutnie. Mit wszechpotężnych magów został skalany, zapewne ciężko będzie im odzyskać dawne poważanie. Nieufność Silverymoończyków mogła okazać się brzemienna w skutki. Już dawno karczmarz twierdził że czaromioty mają za dużo władzy w swych wypielęgnowanych rączkach. Teraz ktoś będzie musiał odpowiedzieć za katastrofę...Wzruszył ramionami i odszedł. Nic tu po nim.

Czas było sprawdzić co z jego rodziną i "Tańczącym Kozłem". Popatrzył na łeb bestii który wciąż miał w ręce. Uśmiechnął się wesoło. Będzie miał piękną pamiątkę po tym pełnym przygód wieczorze.

Rodzinka mężczyzny miała się zaś dobrze, o ile można tak nazwać przebywanie w jednej z przepełnionych piwnic Wysokiego Pałacu, wśród ogólnych lamentów, pochlipywania dzieci i co wrażliwszych kobiet. Mimo jednak wszystko, byli tu bezpieczni, z dala od tego co działo się w mieście... z dala od tego co ponad nimi. Z tego zaś co Wulfram wiedział, sam pałac był wewnątrz chroniony jeszcze bardziej niż Silverymoon, nie powinno się więc wewnątrz niego nikomu przydarzyć nic złego. Choć z drugiej strony, wielki niby Mythral miał w ogóle nie dopuścić do zaistnienia takiej sytuacji, a tu proszę, Orcza armia przed, a nawet i już w części miasta.

Stał więc na placu nie bardzo wiedząc co z sobą począć. Postanowił sprawdzić co z jego przybytkiem, jednocześnie mając "oko" na orki za rzeką. Miał nadzieję że całe to zamieszanie szybko się skończy i będzie tylko ciekawym urozmaiceniem szarej codzienności. Liczyły się tylko dobro jego rodziny i interesy. Zaś głowa ubitego dziwoląga, będzie pięknie prezentować się nad kominkiem - przyciągając ciekawskich klientów oczywiście !
 

Ostatnio edytowane przez Grytek1 : 02-11-2011 o 22:48.
Grytek1 jest offline  
Stary 02-11-2011, 22:06   #54
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kto chciał i mógł, ten się schował - albo w Wysokim Pałacu, albo w jakiejś mysiej norce. Kto musiał - stał na murach, patrolował ulice miasta lub gasił resztki pożarów. A inni... Łazili po mieście sprawdzając, co się stało z ich bliskimi lub domami, szukali okazji do zarobku, szli na mury lub nad rzekę popatrzeć na hordy zielonoskórych napastników. Niektórymi nawet nie kierowała ciekawość...

Widok nie był najbardziej optymistyczny. Morze paskudnych mord po południowej stronie rzeki, dość mizernie przy nich wyglądające grupki obrońców po stronie jeszcze nie zdobytej. I od czasu do czasu mniejsza czy większa garść strzał przelatująca z jednej strony na drugą.
Teoretycznie przynajmniej każda strzała wypuszczona przez obrońców powinna trafić w któregoś z orków, znajdujących się w takiej liczbie, że trudno było im schować się za jakąś osłoną. Deszcz wystrzeliwanych przez napastników strzał również czynił pewne szkody wśród obrońców, czego jawnym dowodem był jakiś przedstawiciel rodziny kotowatych, przypominający w tej chwili poduszeczkę na szpilki.
Czarów leczących Tarin nie posiadał. Od dawna tego typu zabiegi pozostawiał w dłoniach kapłanów, a czego jak czego - świątyń w Silverymoon nie brakowało. Poza tym stało przy nim kilku wojaków i nie wyglądało na to, by pomocy musiał mu udzielić akurat Tarin...

Między licznymi obrońcami Silverymoon pojawił się całkiem zwyczajowy służący, niczym nie wyróżniając się z tłumu. Obserwował zaś zebranych przy rzece, wiodąc wzrokiem po poszczególnych twarzach, i najwyraźniej kogoś szukając...

- Hej, życie ci niemiłe? - spytał go Tarin i posyłając w stronę drugiego brzegu kulę ognia. Nie czekając na odpowiedź służącego czy ripostę orków schował się za załomem muru.
- O wilku mowa - powiedział mężczyzna podbiegając do zdziwionego Tarina - Szukałem cię panie!
- Mnie? - Tarin nieco się zdziwił. Nie sądził, by był w Silverymoon aż tak popularny, żeby ktoś miał go poszukiwać na (jakby nie było) polu walki. - Któż czegoś ode mnie potrzebuje? - spytał. - I gdzie jest ten ktoś?
- W Wysokim Pałacu. A kto, to się dowiesz na miejscu, teraz nie mogę o tym mówić
- odparł służący.
Wysoki Pałac oznaczał wysokie sfery. Najprawdopodobniej.I raczej nie wypadało odmówić, nawet gdyby miała to być najzwyklejsza rozmowa, dużo nudniejsza niż przekomarzanie się z orkami.
- Prowadź zatem - powiedział Tarin, wybierając taką drogę, by ewentualny ostrzał ze strony orków sprawił mu jak najmniej kłopotów.
- Chodźmy więc! - "Przewodnik Pałacowy" ruszył przodem, gnając prosto do Wielkiego Pałacu. Tam z kolei, po pokonaniu bram, już wewnątrz pałacu, wręczono niespodziewanie Tarinowi wisior, wyjaśniając iż umożliwia on poruszanie się właśnie w pewnych częściach rezydencji...

To było jeszcze ciekawsze, niż samo zaproszenie do Pałacu. Trudno było sądzić, że w takim akurat dniu, gdy Wielki Pałac był (zapewne) zatłoczony od piwnic po strychy, zaoferowano mu możliwość zwiedzenia kilku ciekawych miejsc, zwykle publice nie udostępnianych.
Mimo zrozumiałej ciekawości nie zamierzał jednak nikogo o nic wypytywać. W końcu prędzej czy później ktoś się do niego sam zwróci. A teraz - miał czas, by obejrzeć sobie to czy owo. A przy okazji dowiedzieć się, jeśli się uda, co dzieje się z Loradian.
 
Kerm jest offline  
Stary 02-11-2011, 22:36   #55
 
Velo's Avatar
 
Reputacja: 1 Velo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znany
- Mistrzu, mistrzuuu-agh! - Urwał Irq, gdy tylko chuda, blada dłoń Morvina zacisnęła się na jego gardle. Arcymag mimo licznych protestów chowańca, wpakował go ostentacyjnie do głębokiej kieszeni wewnątrz płaszcza.

Spóźnione zaklęcie zwiększonej niewidzialności okryło zarówno Morvina, jak i wijącego się wewnątrz jego szat impa, skutecznie chroniąc ich przed wzrokiem orczej hordy kotującej się poniżej.

Jakkolwiek czar uratował im właśnie życie, Lirish odwiecznym zwyczajem czarodziejów wysokiego kalibru, nie mógł powstrzymać się przed narzekaniem, chociażby tylko w głębi swojego umysłu.

"Co się dzieje z tym cholernym zaklęciem? Warunkowanie ze zwiększoną niewidzialnością zaplecione było z myślą o początku walki... Skąd się biorą te zakłócenia? Z czego oni uszyli ten Mythal, z faerrimmskich ekstrementów?!"

Na wysłowienie myśli Morvin pozwolić sobie jednak nie mógł - jakkolwiek wionąca na prawo i lewo przedwieczną barbarią, armia zielonoskórych pokazała wystarczające zorganizowanie i sprawność bojową, by nie czmychnąć po pierwszej lepszej kuli ognistej. To zaś znaczyło, że celem zrealizowania krwawej zemsty, Morvin musiał przełączyć się z trybu rekreacyjnego, na tryb profesjonalny. Zdradzanie swojej pozycji lewitując ponad armią wrogów przy pomocy zaklęcia lotu do tego drugiego się naturalnie nie zaliczało.

Chcąc nie chcąc, arcymag zmuszony był pofrunąć w stronę północnej części miasta - było nie było, gdyby przyszło mu walczyć samemu z takimi ilościami zielonych knurów bez uprzedniego przygotowania odpowiednich czarów, z potyczki wyszedłby w najlepszym wypadku w postaci zaprawy pod pomnik Gruumsha. Nie, jakiekolwiek ruchy ofensywne wymagały wejścia w komitywę z Silverymoończykami...

...a także uprzedniego zaleczenia ran - zorientował się błyskawicznie Morvin, o mały włos nie wykonując kolejnego tragicznego w skutkach lądowania. Nogi nie funkcjonowały mu jeszcze jak należy, mimo iż po drodze dla złagodzenia bólu pochłonął chciwie dwie miksturki leczące.

- Uzdrowiciela - jęknął arcymag, rozpraszając zaklęcie niewidzialności i opierając się ciężko o ścianę pobliskiego domu. - Hejże, królestwo za uzdrowiciela! Albo inaczej, odwrócenie grawitacji za uzdrowiciela. Rzecz jasna to przed chwilą rzucone... Czy ktoś mógłby ruszyć tu d... dłoń pomocą. Tak, tak, dłoń pełną pomocy. Medycznej rzecz jasna... Cholera jasna, Irq, w powietrze i szukaj jakiegoś znachora, niezależnie jakiego wyznania!
 
Velo jest offline  
Stary 03-11-2011, 20:52   #56
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Orcze hordy... Nie... Orcza armia.


Te orki były zbyt dobrze zorganizowane. Wspierała je zbyt potężna magia. A sam atak był doskonale skoordynowany.
Otulony cieniami, siedząc na wozie mag obserwował przeciwnika znajdującego się na drugim brzegu.
Zerknął na strzelającą z łuku Dottę i rzekł.- Nie marnuj strzał i sił. Nie warto.
Orki stały na drugiej stronie rzeki, odcięte od wrogów naturalną przeszkodą.
Przynajmniej na razie... Miasto bowiem dostarcza tylu materiałów, że średnio rozgarnięty mięśniak prędzej czy później wpadnie na pomysł zbudowania tratwy.
Póki co obie strony prowadziły niemrawą wymianę obelg i strzał.

Wóz na którym siedział samotnik podjechał do brzegu rzeki. Raetar zeskoczył i wykonał kilka gestów dłonią.
Woda zabulgotała.
W jej głębinach pojawił się czarny miazmat, który przekształcił się w kotłowaninę wnętrzności, oczy, zębów kłów i macek. By w końcu przybrać postać przerośniętej ośmiornicy.



Potwór zanurzył się w głębinach rzeki posłuszny telepatycznym nakazom swego pana.
A kilka chwil później...
Z rzeki wystrzeliła macka, owinęła się wokół jednego z nieostrożnych orków, który stał blisko brzegu i błyskawicznie wciągnęła go wrzeszczącego w głębiny rzeki Rauvin.
Woda się zakotłowała, zaczerwieniła od posoki, na powierzchnię wypłynął jedynie okrwawiony płaszcz.
Samotnik uśmiechnął się ironicznie. To powinno bowiem sprawić, że orki dwa razy pomyślą, zanim spróbują się przeprawić przez rzekę.
Pojawienie się rzecznego potwora zaskoczyło obie strony. Porwanie orka w głębiny wywołało zamieszanie w szeregach atakującej armii. I rozdziawione gęby obrońców.
Raeatar jednakże nic z sobie z tego nie robił i klepnął dłonią wóz na którym siedział.
A ten posłusznie zaczął się cofać, by w końcu wjechać w uliczki wyludnionego pośpiesznie miasta.
Ślady walki i płonące gdzieniegdzie domy przypominały o niedawnej napaści. Ale poza tym była cisza.. choć cisza przed burzą. Napastnicy zbierali siły szykując się do kolejnego szturmu. Obrońcy zaś organizowali bardziej zorganizowaną obronę w miejsce tej chaotycznej. Dwa giganty szykujące się do rzucenia nawzajem do gardła.

Ale to... mało obchodziło Raetara, podobnie jak Dotta. Nie miał czasu ni ochoty niańczyć kogokolwiek, a tym bardziej dorosłej kobiety. Skoro ona nie widziała swego interesu w ruszeniu za nim, to on nie widział powodu, by jej go wskazywać.
Wóz na którym jechał Samotnik turkotał się więc w ciszy dróżkami miasta. Wóz bez koni, poruszający się z woli Raetara. Paktujący nie wiedział dokąd jedzie, ani co teraz czynić.
Jeszcze nie zdecydował czy chce przeczekać bitwę, wykorzystać zamieszanie bitewne do przemknięcia się po za obszar tego zamieszania, czy też bezczelnie torować sobie drogę wśród orczych hord, znacząc swój szlak trupami głupców którzy staną mu na drodze.
Na razie więc jechał na północ, by zapoznać się z innymi możliwościami ucieczki.
Głosy w głowie kłóciły się zawzięcie, było dwoje przeciw Desharis. Dusza pierwszego miasta, jako jedyna chciała bronić Silverymoon.

Drogę jadącemu Raetarowi na wozie poruszanym magią, zagrodził nagle szpakowaty służący, unosząc w górę dłoń w geście pozdrowienia.
- Witam. Zostałem wysłany w celu zaprowadzenia pana do pałacu - Odezwał się ściszonym głosem.
-Doprawdy? Przez kogo?- spytał zaskoczonym głosem Samotnik przyglądając się nagłej "przeszkodzie."
- Przez ważne osoby w mieście. - Odparł dziwnie wymijająco mężczyzna.
-To zależy kim są te ważne osoby.- odparł mag skupiając się lekko i wyszukując swym umysłem inne myślące istoty w okolicy. Namierzył wiele z nich, ale poruszały się albo chaotycznie, albo... zbierały w konkretne oddziały i maszerowały w kierunku murów miasta. Jedne umysły należały do miejscowych cywili, inne do strażników bądź żołnierzy miejskich.
Nigdzie umysły nie tworzyły wzorca przypominającego pułapkę.
- W tej chwili nie mogę wyjawić kim są owe osoby. - Mężczyzna pokiwał przecząco głową - Byłoby to nierozsądne w obecnej sytuacji. Jeszcze usłyszy ktoś kto nie powinien...
"-To pomyśl o nich. To mi wystarczy. Wyjaw w myślach ich miano."-
sługa usłyszał w głowie głos Samotnika.
- To ty panie w mojej głowie mówisz? - Zdziwił się wielce.
-Mówię w każdy sposób i słyszę w każdy sposób.- odparł Raetar i dodał mentalnie.- "Nie traćmy czasu."
- "Ostroróg ma pewną sprawę" -
Pomyślał sobie służący.
"-Prowadź więc."- odparł mentalnie mag.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 06-11-2011, 02:56   #57
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Silverymoon

1 Ches(Marzec)
około 3 w nocy









Astegor Ravillin

Strzelającemu w najlepsze na murach do Orków "Inkwizytorowi", niespodziewanie odezwał się jakiś męski głos prawie że do ucha:
- Przepraszam, jeśli przeszkadzam - Powiedział kucający za blankami mężczyzna, z wyglądu będący służącym - Zostałem jednak wysłany celem doprowadzenia pana do Wysokiego Pałacu, jest pan tam oczekiwany.
- E? A niby po co?
- Astegor ledwie spojrzał na posłańca, by znów całą swą uwagę skupić na swojej kuszy.
- Ważne osoby chcą z panem porozmawiać - Odparł mężczyzna - Teraz, natychmiast.
Dopiero wtedy paladyn przerwał “zabawę” z kuszą i popatrzył na posłańca.
- Widzę, że i tak nic nie wiesz. - stwierdził po chwili. - Dobrze więc, chodźmy.





Morvin Lirish

Zamiast jednak jakiegoś znachora czy tam i Kapłana, do Maga po paru chwilach podszedł szpakowaty jegomość, wyglądający jak jakiś arystokratyczny sługus...
- To pan był odpowiedzialny za perypetie Orków tuż przed mostem prawda?. Otrzymałem zadanie, by zaprowadzić pana natychmiast do pałacu, tam też znajdzie się zapewne odpowiednia pomoc medyczna - Służący zlustrował Morvina od stóp do głowy.

Arcymag, dotąd zawodzący i jęczący jak ogr z problemami żołądkowymi, na dźwięk słowa "pałac" przeszedł błyskawiczną transformację - wyprostował się, spoważniał, zmrużył oczy, wygładził szaty - słowem, przestał bawić się w wabik na medyków, a wrócił do bycia sobą - to jest, do bycia arystokratą.
- Do pałacu, tak? I jeszcze oferujecie interwencję uzdrowiciela? No cóż, nie żebym tragicznie potrzebował pomocy, w końcu ci orkowie to dla mnie żart, pchły, błahooooszzzkurrr... - Zachwiał się, oparł na kosturze, omal nie padając plackiem na twarzy. - Do pałacu - wychrypiał. - I bez komentarza jeśli łaska, bo jak Mrok kocham, przychrzanię kulą ognistą...
Służący ponownie przyjrzał się uważnie Magowi, zamrugał parę razy, odchrząknął, po czym wskazał dłonią kierunek.
- Chodźmy więc - Powiedział, ruszając przodem.





Zoth'illam

Na właściwie pustym placu, oprócz Zotha, pojawił się pewien starzec, już z daleka przyglądający się uważnie Zaklinaczowi. Ruszył od razu do niego szybkim krokiem, po czym zatrzymał tuż przed nim, na powitanie kiwając głową.
- Witam pana. Zostałem wysłany w celu doprowadzenia pańskiej osoby do Wysokiego Pałacu, ważne osobistości czekają...
-Tak, jasne. A pan kto jest? - najemnicy mieli nieufność w krwi.
- Adorry Chorster się zwę i służę w pałacu - Odpowiedział mężczyzna.
-Skoro tak... nawet dobrze się składa, bo właśnie tam zmierzam. Myślę, że trafię. - A po chwili dodał - a w jakim to celu mam zostać doprowadzony?
- Nie mogę tego w tej chwili wyjawić - Pokręcił przecząco głową jegomość.
-Czyli równie dobrze mogę iść na ścięcie? Miło, że wprowadza mnie pan w dobry nastrój - zazwyczaj Zoth'illam nie był tak złośliwy w rozmowach (szczególnie z potencjalnymi mocodawcami), ale akurat dzisiaj był w paskudnym nastroju.
- Chcą jedynie porozmawiać, co się więc panie denerwujesz? - Zdziwił się mężczyzna.
Denerwują mnie odciski na lewej stopie. Paskudnie parzą - marudził, ale szedł dość raźnie w stronę pałacu. Na dobrą sprawę, gdyby nie marudził, to pewnie syczałby przy każdym kroku.





Wulfram Savage

Nagle na ulicy pojawił się szpakowaty, służbowo ubrany mężczyzna, podchodzący szybkim krokiem do Wulframa. Skinął głową na powitanie, po czym odezwał się, przechodząc od razu do rzeczy:
- Przepraszam że tak pana nachodzę, lecz mam sprawę. Wysłano mnie, bym przekazał wiadomość, iż ważne osobistości oczekują na pana osobę w pałacu...
Zagadnięty w trakcie otwierania drzwi Wulfram Savage niedostrzegalnie napiął mięśnie. Był gotów - jak zawsze. Cmentarze Faerunu pełne były niegotowych. On żył - Na razie. Nie sądził jednak że ktoś go zaczepi, prędzej spodziewałby się orków.
- To musi być jakaś pomyłka, nie znam osobiście nikogo z pałacu. Jestem TYLKO zwykłym karczmarzem, ma Pan niewłaściwego człowieka. - Zaprzeczenie było zwięzłe i stanowcze. Iście po żołniersku.
- Nie ma żadnej pomyłki panie Wulfram Savage, chodzi właśnie o pana - Odparł spokojnie mężczyzna.
- A co jeśli nie pójdę ? Nie mam takiego obowiązku ? Czyż nie ? - Nigdy nie lubił gdy ktoś wykraczał poza swoje kompetencje. Znał swoje prawa jako obywatela i nie miał zamiaru dać się wciągnąć w pułapkę jakiemuś rzekomemu posłańcowi. Za rogiem mogło czekać kolejnych czterech przyjaźnie nastawionych tajemniczych panów którzy mają ochotę zaprzyjaźnić się z sakwą karczmarza. W tym chaosie nikt by ich nie znalazł. Głupi nie był. Bez poświadczeń o prawdziwości słów tego człowieka nigdzie się nie wybierał.
- Glejt jakowyś macie... Panie ? - zapytał z wahaniem.
- Glejt?? - Zdziwił się rozmówca, po czym dodał z lekkim uśmiechem - Nie ma czasu na takie fanaberie i wielce oficjalne sprawy. Za dużo roboty w obecnej chwili, a im mniej osób coś wie tym lepiej.
- Posłuchaj mnie człowieku. Nie znam Cię, zjawiasz się diabli wiedzą od kogo i myślisz że pobiegnę za tobą grzecznie niczym tresowany piesek ? Ktoś chce czegoś od mojej skromnej osoby ? Niech się pofatyguje sam a nie wysyła mi gońca czy kim tam jesteś ? Jestem obywatelem miasta, płacę podatki, nie złamałem żadnego prawa. Więc jeśli mam iść gdziekolwiek należą mi się wyjaśnienia. Czas to pieniądz.

Służący zacisnął usta i przymrużył z nerwów oczy.
- Owszem, czas to pieniądz, jednak w tym przypadku czas to wróg wielu ludzkich, i nie tylko ludzkich istnień, nie pomijając choćby i twojej rodziny. Sam widzisz co się wokół dzieje. Zamiast więc się ze mną wykłócać wykaż się rozsądkiem i chodź ze mną panie do Wysokiego Pałacu. "Chodź ze mną panie", a nie "biegnij piesku", wyraziłem się jasno? - Mężczyźnie drgnęła nerwowo szczęka - Z drugiej zaś strony, ze względu na wiele okoliczności jest chwilowo niemożliwe przybycie właśnie tu do ciebie tych, którzy mnie posyłają. Jaka jest więc twoja ostateczna decyzja Wulframie Savagu?.
Ten zaś nieco brutalnie przepchnął się, i ruszył już bez słów ku pałacowi. Drogę znał doskonale, toteż nie potrzebował przewodnika. Nie czując potrzeby dalszych dyskusji i najwyraźniej upośledzonym społecznie sługą uparcie milczał.





Dagor "Suchy Rębajło"

Do Krasnala podszedł nagle jakiś schludnie ubrany mężczyzna, wyglądający jak...kamerdyner. Skinął Dagorowi głową na powitanie, po czym się odezwał:
- Witam. Szukałem pana celem zaproszenia do pałacu w sprawie omówienia pewnych ważnych spraw. Nic więcej jednak powiedzieć nie mogę, jeszcze kto usłyszy przypadkiem. Czy zgodzi się więc pan, panie “Suchy Rębajło” mi potowarzyszyć?.

Krasnolud zmierzył przybysza wzrokiem i ostrożnie ocenił. Mężczyzna zjawił się jakby znikąd, ale nie wyglądał na czarodzieja czy zabójcę. Ani na orka. No i nie był elfem. I tyle mu wystarczyło.

-Ta, jasne. Tylko nie próbuj żadnych sztuczek, bo Bruna jeszcze jest podekscytowana po dzisiejszej jatce - starał się ostrożnie dobierać słowa.

- Weź się ogarnij, Dagor. Może wreszcie zaczniesz ludziom grozić bo ty jesteś “podekscytowany”?! Podejrzewam, że dla większości mężczyzn taka wiadomość byłaby wystarczająco przerażająca aby wywołać u nich zawał serca. Czemu to ja zawsze muszę być ta śmiertelnie niebezpieczna...- odezwała się nieco poirytowana siostrzyczka krasnoluda, onieśmielona kamerdynerem nie odważyła się wypowiedzieć jakichkolwiek wulgaryzmów.

- Teraz akurat zachciało ci się o to sprzeczać? Teraz?! Do najjaśniejszej p.... - wstrzymał się z przekleństwem zerkając na mężczyznę. Miał ochotę jej powiedzieć Brunie “Bo jesteś toporem”, ale to skrzywdziłoby jej uczucia, a tego jako brat nie mógłby znieść. - Pogadamy o tym później. - stwierdził stanowczo.

- Prowadź. - rzucił do przybysza.


~


Takimi oto sposobami (i paroma podobnymi), siedmiu niezależnie działających od siebie, i kompletnie zarazem sobie obcych śmiałków, udało się do Wysokiego Pałacu w Silverymoon, podążając za nietypowym zaproszeniem ze strony "wielce tajemniczych i ważnych osobistości". Wkraczając zaś w mury pałacu byli świadkami dziwnych prób szybkiego przekopywania naprawdę wielkiej ilości gruzu, jaką pozostawiła po sobie wieża, która runęła w połowie, zapewne po pocisku katapulty, czy czegoś podobnego... no chyba, że była to sprawka Czerwonego Smoka. Pod owym gruzem zaś chyba znajdowały się jakieś osoby, sądząc z zaangażowania ratujących.

To jednak nie był problem awanturników, nie zawracali więc tym sobie zbytnio głów.

Każdy otrzymał specjalny, niewątpliwie magiczny naszyjnik, pozwalający poruszać się po dostępnych jedynie niewielu miejscach w Wysokim Pałacu, i niemal już każdy domyślał się na czyje polecenie ich wezwano.


~


Mimo, że zawiadomiony nieco wcześniej niż parę innych osób, Tarin zjawił się jako ostatni. Postanowił bowiem, wbrew jedynie minimalnym prostestom służącego, odwiedzić swoją kuzynkę. Alistiane, wciąż nieco ranna, poparzona, łkała jak bóbr w ramionach swego ojca, Zangeona, przeżywając utratę swego świeżo poślubionego męża. Cormyrczyk zapewniał ją, iż nic nie jest stracone, istnieje wszak potężna magia, mogąca przywrócić ukochanemu życie, mimo jednak wszystko, nie zmieniało to jej nastroju.


~


Towarzystwo było wprowadzane pojedynczo do niewielkiej sali, gdzie... zostawali pozostawieni sami sobie. Sala zaś była oczywiście urządzona z arystokrackim przepychem, wprost nieco nawet onieśmielając swym wyglądem. Kto bowiem spodziewał się na przykład małej fontanny tryskającej z jednej ze ścian. Nie wspominając o takich "drobnostkach" jak bogato wyglądające meble, gobeliny, obrazy, dekoracyjne zbroje i tym podobne, z całą pewnością cenne rzeczy. Na długim, stojącym na środku stole spoczywała zaś spora ilość jadła i różnorodnych trunków. Jak było więc widać, nawet w chwili najazdu, w Silverymoon nie zaprzątano sobie głowy problemem wyżywienia. W końcu miasto miało ważniejsze kłopoty na głowie, a taki błahy problemik z pewnością łatwo rozwiązano magią.




Nieznani sobie awanturnicy spoglądali po sobie czasem "spod byka", częściej raczej jednak jedynie zaciekawieni. Niezręczną ciszę przerwały zaś może góra dwa zdania.

Drzwi, którymi ich wprowadzono, pozostawały otwarte, przed nimi zaś stało dwóch z wyglądu zaprawionych w swym fachu strażników. Nie był to więc raczej żaden podstęp, nie zostali nagle uwięzieni czy coś podobnego, choć parę osób stało się nieco nerwowe, knując w tym jakiś wielki spisek. I jak się po chwili okazało, zupełnie niepotrzebnie.

Całkiem innymi drzwiami wszedł nagle do sali jakiś siwobrody jegomość, trzymając w dłoni jakieś zwoje. Skinieniem głowy powitał zebrane tam osoby.

- Witam wszystkich, i dziękuję za przybycie - Odezwał się mężczyzna - Być może paru z was mnie rozpoznaje, żeby jednak nie było czasem wątpliwości, przedstawię się: Zwę się Taern Ostroróg, jestem władcą Silverymoon, i można śmiało powiedzieć, iż i prawą ręką samej Alustriel. Jesteście tu zaś z niemal całkiem zwyczajowego powodu, potrzebujemy bowiem waszej pomocy. Udowodniliście swą przydatność w chwili zagrożenia, samodzielnie rozprawiając się z nękającymi miasto wrogimi siłami. Zanim jednak przejdziemy do szczegółów, proszę, usiądźcie, ja z kolei zajmę się na moment pewnymi środkami bezpieczeństwa...




Na skinienie Ostroroga zamknięto główne drzwi sali, on sam zaś przez chwilę mamrotał pod nosem zaklęcia czytane ze zwojów, czyniąc to trzy razy, przed wszystkimi drogami prowadzącymi do pomieszczenia, które - nawiasem mówiąc - nie miało żadnych okien. W końcu Arcymag uśmiechnął się pod nosem, po czym zasiadł do stołu.

- Teraz nikt nam nie będzie już przeszkadzał, a co ważniejsze, nie miał możliwości na podsłuchanie naszych rozmów - Wyjaśnił zebranym, po czym nalał sobie wina - Jak więc mówiłem, potrzebujemy waszej pomocy w tej ciężkiej dla Silverymoon chwili. Wasze działania zwróciły uwagę, zaskakując nas co do nich niezwykle pozytywnie. Sprawa wygląda więc w sumie dosyć prosto. Chcielibyśmy zlecić wam pewne zadanie... a właściwie dwa, których celem będzie sprowadzenie posiłków do walki z Orkami. Dzięki magii oraz magicznym posłańcom powiadomiliśmy już naszych sojuszników o panującej tu obecnie sytuacji, i są oni już w drodze, jednak lepiej dmuchać na zimne, i sprowadzić tak wielu, jak to tylko możliwe przeciw tak potężnej, i dziwnym trafem wyjątkowo dobrze zorganizowanej armii zielonoskórych.

Taern przerwał na chwilę, po czym napił się wina, wyciągniętą dłonią powstrzymując pierwsze "ale", chcąc wyjaśnić do końca nietypową propozycję.

- Wasze zadanie ma w głównej mierze rolę dyplomatyczną, nie ukrywam jednak, iż zapewne spotkacie na swej drodze jakieś problemy. Świat bowiem jest pełen problemów... - Zdawało się, że westchnął - Pytacie się zaś zapewne, dlaczego wy, często zupełnie obcy względem Silverymoon, wyróżniający się jedynie w chwili ogólnego zagrożenia talentami do... eliminacji owych zagrożeń?. Odpowiedź zaś brzmi... a dlaczego nie?. Od wielu, naprawdę wielu lat nie tylko Silverymoon opierało się w dużej mierze na niezależnych śmiałkach, gotowych za odpowiednie wynagrodzenie stawić czoła każdemu zagrożeniu. Nie oznacza to jednak, iż ślepo wam zaufamy - Na jego ustach pojawił się przelotny uśmiech - Za wasze czyny zostaniecie sowicie wynagrodzeni, zanim jednak przejdziemy do jakichkolwiek szczegółów, musicie już teraz podjąć decyzję: Jesteście zainteresowani, czy też was to wszystko raczej nie obchodzi?.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest teraz online  
Stary 20-11-2011, 16:09   #58
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Zoth'illam musiał przyznać, że jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Co prawda lewą stronę twarzy wciąż miał poparzoną, pokrytą nabiegłymi bąblami, a i włosy miał poważnie przerzedzone wśród tych, które były jedynie osmalone, ale przynajmniej był ubrany odpowiednio do miejsca. Biała, przetykana srebrną nicią koszula, błękitny kaftan z najdroższego sukna przykryty ciemnym płaszczem, spodnie w modnym wciąż kroju z Waterdeep i buty z delikatnej skóry - arystokracja jak się patrzy. A do tego aksamitne, czarne rękawiczki, skrywające dłonie które z pewnością pracą się nie splamiły.
Nie czuł się też w żadnym wypadku skrępowany wystawnością sali. Wprost przeciwnie, nie zważają na pozostałe osoby zasiadł przy stole (choć nad wyraz ostrożnie) nakładając sobie jadła i nalewając do pucharu odrobinę wina.
Dopiero przybycie Ostroroga wyrwało mężczyznę z konsumpcji. Otarł sobie wtedy usta serwetką i podniósł się z fotela by złożyć przed gospodarzem należny mu pokłon.

-Sprowadzić? Kogo?- stwierdził beznamiętnym tonem głosem Samotnik. Otulony mrokiem Raetar powoli popijał kielich wina, obojętnie rozglądając się po towarzystwie. Dość różnorodnym towarzystwie. W umyśle głosy analizowały sytuację sprzeczając się głośno. Jak zwykle zresztą.
Raetar skłonny uznać, że niektórzy ze zgromadzonych, rzeczywiście nadawali się na posłańców dobrej woli do swych... ludów, bądź współpracowników. Ale reszta? Wyglądała na najemne płaszcze i rębajłów opłacanych złotem.
Spojrzenie dwóch odmiennych oczu skupił się na Ostrorogu.-Mimo wszystko zanim zaczniemy być kuszeni złotem i magią, wolałbym wiedzieć do czego jesteśmy kuszeni. Tajemnica, tajemnicą, ale pakować się na ślepo w kabałę?

Ignorując kompletnie słowa przedmówcy, a nawet trochę wchodząc mu w słowo, Zoth z należnie grzecznym tonem zwrócił się do Ostroroga.-Pozwoliłem sobie powziąć już pewne działania w sprawie sprowadzenia posiłków - powiedział z wyraźnie słyszalnym, obcym akcentem. Mogę osobiście potwierdzić, że rada Everlundu zdecydowała wysłać swoją armię na pomoc. Już rozpoczynają mobilizację - zawsze dobrze jest pokazać się pracodawcy z dobrej strony.

- Tarin - przedstawił się (ku użytkowi pozostałych) posiadacz tego imienia. - Cóż stoi na przeszkodzie, by wykorzystując magię zawiadomić sojuszników.

- Spokojnie panowie, po kolei... - Władca miasta spojrzał po twarzach zabierających już głos - Sprowadzić macie posiłki. A jakie i gdzie, to rozmowa na później, jeśli zgodzicie się wykonać dla nas owe zadanie. Rozumiem waszą dociekliwość i podobne temu wątpliwości, zrozumcie jednak i naszą sytuację. Jeśli wyjawię teraz o co naprawdę chodzi, a ktoś z was powie “nic tu po mnie” będzie posiadał już odpowiednie informacje, mogące znacznie zaszkodzić Silverymoon. Powiem więc raz jeszcze, chodzi w dużej mierze o dyplomatyczne zadanie, i niejako... zwerbowanie kolejnych popleczników do walki z Orkami, popleczników, którzy chwilowo nie mają z naszym miastem nic wspólnego i najprawdopodobniej nie ruszą nam na pomoc, wiedząc nawet co tu się obecnie dzieje, co jest raczej wątpliwą sprawą. Za powiadomienie... a właściwie to potwierdzenie panującej tu sytuacji radzie Everlund dziękujemy - Arcymag zwrócił się do Zotha, na co ten odpowiedział pochyleniem głowy, następnie zaś ponownie do wszystkich - Zdaję sobie sprawę, iż wszystko wygląda jak kupowanie kota w worku, jednak w końcu waszymi... ekhem... pracodawcami nie są przecież jakieś podejrzane osoby w portowej karczmie prawda? - Uśmiechnął się jakby przekornie.

- Rzeczywiście - potwierdził Tarin. - Portowa karczma to to nie jest.
Co nie znaczyło, że niektórzy władcy nie są gorsi od różnej maści podejrzanych typków.

-Też prawda. Ale to bynajmniej nie ułatwia sytuacji. Jesteście może wiarygodni, ale za to misja może być stosowna do waszej reputacji. Czyli straceńcza niemalże.- uśmiechnął się Raetar. Skinął głową.-Ale niech będzie. Jako podstawę do negocjacji, chcę srebrną tacę. A na tej tacy dwie głowy. Głowę przywódcy Ognistych Noży, Targetha Cormaerila oraz głowę Beztwarzego, obecnego przywódcy Nocnych Masek i władcy Dworu Nocy. Niewiele o nim wiem, poza tym że jest albo wampirem, albo liczem. Niemniej ufam, że nie będę się musiał martwić potencjalnym oszustwem przy zapłacie?
Ciekaw był reakcji Ostroroga na tak niecodzienną wszak propozycję wynagrodzenia.
Arcymag na słowa Raetara zrobił minę, którą można było nazwać... “karpikiem”. Do tego nawet zamrugał oczami, szybko jednak otrząsnął się z tergo stanu, po czym odchrząknął.
- Oczywiście nie przyłożymy ręki do takiej prośby. Wychodzi to zdecydowanie ponad nasze poglądy etyczne. Z naprawdę wielu powodów nie podejmiemy się więc zabójstwa wymienionych przez pana osób, jednak... jestem przekonany, że kwestia chociażby dziesięciu tysięcy złociszy mogłaby rozwiązać pański problem?.
-Nie. Nie sądzę. Gdyby chodziło tylko o pieniądze, to sam bym się zajął tą sprawą. Nie chodzi też o etykę, prawda? Przywódca gildii zabójców, i władca złodziejskiego półświatka to jednak zadanie ponad wasze siły, nieprawdaż? Bo chyba zabicie nieumarłego i człeka lekką ręką zlecającego mordowanie innych osób trudno nazwać uczynkiem ze wszech miar, złym?-zapytał retorycznie spokojnym głosem Samotnik.
Ostroróg nie odezwał się ani słowem do Raetara, zwracając spojrzenie na inne osoby w sali...
Astegor dotąd wolał milczeć i sprawdzać co do powiedzenia mają inni. Twarz mu lekko drgnęła, kiedy posłyszał że jeden z przedmówców - ten z poparzoną twarzą - jest z Everlund.
Westchnął zaś ciężko, z częściową rezygnacją lub ogólnym wyrazem frustracji, kiedy Ostroróg dodał warunek o tym, co paladyn w myślach nazwał “szpiegostwem wewnętrznym”.
- Astegor. - Barczysty mężczyzna wstał i wzorem jednego z przedmówców zaczął od przedstawienia się. - Rozumiem zatem, że zanim czegokolwiek się dowiemy, musimy się zgodzić na pomoc miastu... albo won stąd.
Milczał przez chwilę, spojrzawszy kątem oka na swój miecz, który jakby drgnął...
- To... rozsądny warunek. - powiedział w końcu. - Zgadzam się zatem. Ten inkwizytor z Twierdzy Helma w Everlund wspomoże waszą sprawę.

Dagor obserwował zebranych w sali oceniając ich możliwości i charakter. Nie był dyplomatą i nie miał zamiaru wdawać się w długie dyskusji. Miał tylko jeden cel - i jeśli ten cel może zostać zrealizowany dzięki wykonaniu tego zadania to nie miał nic przeciwko.
- Mi wszystko jedno, ale skoro tacyście potężni, mości panie, to mam jeden warunek:- postawił Brunę przed sobą, trzymając za trzonek toporu - Moja siostra - dajcie jej ciało i przenieście duszę do tego ciała. Uwolnijcie ją z tej klątwy, a nie dbam co mam dla was zrobić - zrobię to! - po to zbierał złoto. Wiedział tylko o jednym sposobie oswobodzenia siostry - życzenie, jedno na nowe ciało, drugie na przeniesienie duszy. Było to jednak potężne i kosztowne zaklęcie i wymagało sporych przygotowań.

- Rozumiem i potrzebę dochowania tajemnic - powiedział Tarin - i sytuację, w jakiej znalazło się miasto. A zatem zgoda - oznajmił. - Mi za zapłatę wystarczy jedno wskrzeszenie i możliwość ewentualnego uzupełnienia zapasów w pałacowym arsenale. Pomnik na rynku byłby miłym, acz niekoniecznym dodatkiem do nagrody - uśmiechnął się.
Wulfram Savage przysłuchiwał się uważnie negocjacjom. Oferowano dużo ale z doświadczenia wiedział że wymagania zazwyczaj adekwatne są do zapłaty a to wróżyło...kłopoty z gatunku tych dużych po których przy życiu zostaje niewielu. Możliwe że gdy narzędzia spełnią swą rolę władcy po prostu ich się pozbędą. Bo czym może zaszkodzić banda mniej lub bardziej włóczęgowskich przybłędów z miejsc których nazw lepiej nie wspomnieć ? Postanowił milczeć i czekać. To zawsze owocowało, oraz pozostawiało otwarte drzwi.
Zoth cierpliwie czekał, słuchając żądań pozostałych... cóż, osób. Stroszenie piórek i targowanie się zawsze było istotną cechą wszelkich najemników, ale dobrze też znać wypłacalność pracodawcy. A jak lepiej ją poznać niż obserwując jego reakcje na stawiane warunki?
- Nie widzę najmniejszego problemu - Ostroróg zwrócił się najpierw do Dagora - Możemy przywrócić twoją siostrę do życia i zapewnić jej ciało. Jest to jak najbardziej w naszych możliwościach - Następnie Arcymag odezwał się do Tarina - Tobie również możemy pomóc, podaj oczywiście szczegóły kogo mamy wskrzesić... co zaś się tyczy pomnika, pomyślimy, pomyślimy - Mężczyzna pokiwał lekko głową.
- Obiecujesz dziesięć tysięcy, więc sprawa warta jest co najmniej drugie tyle, dodatkowo za taką “usługę” miłym gestem będzie zwolnienie z podatków i przyjęcie mego dziecka do którejś z elitarnych miejskich szkół.
- Nikt tu nikogo nie trzyma na siłę - Odparł bezbarwnym tonem władca miasta - Droga wolna w razie czego, drzwi stoją otworem. Dziesięć tysięcy, zgadza się, zwolnienie z podatków, niech będzie. Ale czy w ogóle twoje dziecko będzie się nadawało na elitarną szkołę, tego to dowiemy się dopiero w przyszłości. Nie każdy rodzi się z odpowiednimi predyspozycjami, nie należy więc w tym przypadku raczej brać owej sprawy na pewniaka. Jeśli jednak tak jest, to i z tym nie powinno być problemu.
- Nie przypominam sobie bym dobijał się tu na siłę, zostałem zaproszony i wiem że ryzyko jest znaczne. Gdy ktoś nie mówi wszystkiego zawsze ma w tym interes. Macie gromady rycerzy, tabuny prze-edukowanych dyplomatów więc z całym szacunkiem ale nie wierzę by okrągłe dwadzieścia tysiączków nie było adekwatne do ryzyka. Planujecie coś grubszego i jeśli chcecie bym tańczył do waszej melodii płaćcie jak trzeba. -odgryzł się Wulfram.
- Obejdziemy się bez ciebie - Odpowiedział z perfidnym uśmiechem Arcymag, po chwili jednak dodał - Dziesięć tysięcy i dwie przysługi, za wykonanie zadania, i nie doszukuj się wielkich intryg gdzie ich nie ma. Akceptujesz, lub miłego dnia Wulframie.
Starzec targował się niczym wieśniaczka z targu...Karczmarzowi się to podobało. Oblizał nerwowo wargi na zakończenie przygryzając dolną. Przysługa u kogoś u sterów mogła być cenniejsza od złota.
-Zgadzam się - na ustach wojownika pojawił się grymas który miał być uśmiechem.- Ale jeśli zginie mi się w nieprzyjemny sposób na tej wielce pokojowej i dyplomatycznej misji moja rodzina otrzyma rekompensatę od miasta umożliwiającą godziwy byt ? Nieprawdaż?-
Gdy już złapał złotą rybkę chciał ją wyssać niczym wampir. Takie okazje nie pojawiają się co dzień.
Raetar spojrzał na kielich wina i przechylił go patrząc na spadające na stół krople wina... czerwone niczym krew.- Więc, jakież to zadanie jest warte dziesięciu tysięcy złociszy?
- Jeszcze jedna osoba nie zdecydowała czy jest zainteresowana - Wzrok Ostroroga wbił się w Morvina.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 20-11-2011 o 20:14.
abishai jest offline  
Stary 20-11-2011, 17:23   #59
 
Velo's Avatar
 
Reputacja: 1 Velo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znany
Krewetki! Sos śmietankowy! Wino o smaku wina, a nie octu! Morvin przez dłuższą chwilę przebierał przy stole, rzucając od czasu do czasu okiem na dyskutujące towarzystwo. Dopiero zaspokoiwszy pierwszy głód odsunął się od stołu, odchrząknął, po czym pokosił oczy na swojego gospodarza.
- Panie Ostroróg - zaczął, niespecjalnie uprzejmym tonem, choć też nie wprost zaczepnym. Ot, głosem wzorowego obywatela, który po oberwaniu cegłą w łeb od robotnika, udał się na rozmowę z architektem odpowiedzialnym za budowę. - Ten wasz Mythal jest dziurawy jak Cormyrski budżet tuż przed przednówkiem. Jeszcze jedno dysfunkcyjne zaklęcie i wędziłbym się teraz nad ognikiem po drugiej stronie rzeki.
To rzekłszy zamilkł na chwilę, obracając wzrokiem ni to po zebranych awanturnikach, ni to po ustawionych w estetyczny rządek butelkach wina. Nie spodziewał się żadnej konkretnej odpowiedzi na swoje marudzenie - ot powiedział, co mu duma, wróć, sumienie podpowiadało - więc nie tracąc już więcej czasu przyszedł do konkretów.
- Pomoc z mojej strony otrzymacie - odparł, uśmiechając się kącikiem ust. - Ale w zamian prosiłbym o dopuszczenie do nieco bardziej... egzotycznych ksiąg, niedostępnych dla pospolitych czytelników, wszystkich tych cudeniek pozamykanych na cztery spusty w trosce o dobro publiczne, czy jak to tam sobie tłumaczycie. Chętnie poczytałbym sobie o tym waszym Mythalu i jeśli łaska, pozwoliłbym sobie zostawić na marginesach kilka szczerych, praktycznych uwag i osobistych obserwacji. - Cień uśmiechu w okamgnieniu zniknął z jego bladych ust. - Na temat tego, co i jak zostało spieprzone. Dla dobra przyszłego pokolenia, że tak się wyrażę...
O tak, dla dobra przyszłego, lepszego, Thunthallarskiego pokolenia - pomyślał, obserwując oczyma wyobraźni sterty zakurzonych, Silverymoońskich zwojów, pełnych arkanicznej wiedzy dawnych, elfich czarodziejów, którzy przed wiekami opracowali swoje słynne Mythale. Śmietanka towarzyska Pomroku może i podchodziła lekceważąco do większości obcych osiągnięć magicznych, ale na perełki tego typu była jeszcze łasa. Było to jedno z nielicznych znalezisk na świecie, które mogło mu ze stuprocentową pewnością zapewnić dar transformacji w Pomroka od Najwyższego Księcia... Zakładając rzecz jasna, że uda mu się wynieść z tego miasta coś konkretnego. Tutejsi arkaniści nie są w końcu skończonymi kretynami i z pewnością nie omieszkają nawrzucać mu kłód pod nogi przy pierwszej okazji. Jeśli jednak udałoby mu się zdobyć chociaż trochę informacji o Mythalu...
"Może ta wycieczka w końcowym rachunku nie okaże się taka znowu zła..." - Pomyślał Morvin, pacnięciem dłoni odganiając Irq, który próbował przemycić do kieszeni jego szaty kanapkę z kawiorem.

- Ten nasz Mythal panie Lirish działał bez zarzutu, póki nie skradziono do niego magicznych... mniejsza z tym - Ostroróg powstrzymał się przed pewną kwestią - Co się zaś tyczy samej pańskiej propozycji, odpowiedź brzmi oczywiście nie. Nie wiem za jakich głupców uważa pan co niektóre osoby, jednak wyjawienie jakichkolwiek tajemnic Mythalu Silverymoon jest równoznaczne z podaniem na tacy samego miasta. Nie będę więc owijał w bawełnę, wgląd do pewnych interesujących ksiąg jak najbardziej, o reszcie jednak nie ma mowy - Arcymag odpowiedział stanowczym tonem.

- Oczywiście, mości Ostrorogu - Morvin uśmiechnął się półgębkiem. - Gdzieżbym śmiał narażać to szlachetne miasto na niebezpieczeństwo. Czy te oczy nie wzbudzają zaufania? - Zażartował, wskazując na swoje matowe, stalowoszare ślepia.
"Trzeba będzie znowu wydębić od wywiadu jakichś terenowych do pomocy" - pomyślał, wracając do konsumpcji wina, rozkoszując się smakiem nie tyle trunku, co perspektyw. "Ale to później, dużo później. Najpierw trzeba będzie uwinąć się z tymi cholernymi, zielonymi prymitywami. O tak, będzie z tego nie lada satysfakcja..."
- Nie żebym był natarczywy, ale jeśli skradziono wam jakieś... istotne dla Mythalu precjoza... - Zaczął niewinnie arcymag, pozornie skupiając lwią część uwagi na upijanym łyk po łyku winie. - To rzecz jasna możemy obok naszej podstawowej misji postarać się je odnaleźć i zwrócić prawowitym właścicielom. Czyż nie? - Tu czarodziej powiódł oczyma po zebranych awanturnikach.

- Tą akurat sprawą zajmują się już odpowiednie osoby, poradzimy sobie bez konieczności mieszania w to waszych indywiduów - Odparł spokojnie władca Silverymoon, po czym zwrócił się na chwilę do Astegora - Pan zdaje się zapomniał wymienić kwestię interesującego go wynagrodzenia, podobnie jak pan? - Spojrzał i na Zotha.
Astegor westchnął ciężko rozmyślając nad sprawami dla niego względnie ważnymi, w których Ostroróg mógłby jemu pomóc w ramach wynagrodzenia.
- Są pewne... sprawy, które mnie interesują. - powiedział w końcu. - Mówić o nich przy takim towarzystwie nie lza, gdyż dotyczą one magii przeklętej i plugawej. Moją ceną za pomoc w waszej sprawie będzie zatem udostępnienie wszelkich informacji na ten temat, gdy to wszystko się już zakończy.
- Konkrety bym chciał usłyszeć panie Astegorze, jaka to znowu sprawa? - Powiedział Arcymag.
Paladyn westchnął.
- Dwa lata temu plugawa magia wymordowała mieszkańców pewnej wioski na południe od Everlund. W tym także kogoś dla mnie ważnego. Od sprawy mnie odsunięto, co nijak mi się nie podoba. Takie konkrety wystarczą?
- Tak, wystarczą - Ostroróg skinął głową.
- Wynagrodzenie... - zastanowił się, na dobrą sprawę zupełnie bezimienny dla całej reszty obecnych, Zoth’illam. -Szczerze mówiąc, szanowny panie, stawiacie mnie w nietypowej sytuacji. Nie przywykłem do takiej hojności, jaką raczysz panie okazywać. Nie wiem także, co będzie ode mnie wymagane, lecz w obliczu żądań pozostałych tu obecnych, myślę że tysiąc sztuk platyny nie wywrze tak wielkiego wrażenia, jak możnaby sądzić - odpowiedział niespiesznie.

-Skoro więc już chyba wszystko wyjaśnione, możemy przejść do dalszej części zajmującej nas sprawy? - Spojrzał po zebranych.
Raetar skinął głową w milczeniu. W zasadzie ciężko było coś ustalać z pozycji w jakiej postawił ich Ostroróg.

- W porządku, przejdźmy w takim razie do konkretów - Odezwał się Ostroróg, niespodziewanie wstając. Założył ręce na plecach, po czym zaczął spacerować po sali.
- Jeśli może zauważyliście, jedna z wrogich katapult trafiła zachodnią wieżę pałacu. Tuż obok owej wieży zbieraliśmy już odpowiednich ludzi, aby wykonali zadanie jakie wam zaproponowano. Tak, zgadza się - Zwrócił na moment twarz w kierunku siedzących przy stole - Jesteście naszym drugim wyborem. Ci, którzy zginęli pod gruzem, byli naszymi zaufanymi współpracownikami, teraz zaś w dużej mierze los Silverymoon powierzamy w wasze ręce... tylko bez melodramatów oczywiście. Wasze zadanie, a właściwie zadania, są naprawdę ważne, lecz gdyby, nie dajcie bogowie, coś poszło nie tak, nie powinniśmy zginąć z kretesem - Arcymag zatrzymał się przy kominku, wpatrując na chwilę w płonący tam ogień, po czym odwrócił do pozostałych - Od tej chwili jest dla was zabroniona teleportacja, aż do powrotu do Silverymoon, po wykonaniu zadania. Jakiekolwiek złamanie tego nakazu równoznaczne jest nie tyle z wykluczeniem danej osoby, co całej grupy. Nie muszę więc chyba dogłębnie wyjaśniać, jak wielce zachwyceni będą pozostali towarzysze owego...hmmm... “zdrajcy” jeśli dojdzie do takiej sytuacji?. Same zadanie będzie zaś polegało na uzyskaniu pomocy w walce z Orczą armią. Zostaniecie podzieleni na dwie grupy, jedna z nich uda się na zachód, kolejna zaś na wschód. Wytyczne otrzymywać będziecie w trakcie samej wędrówki, przez towarzyszące wam, przydzielone przez nas osoby, które miały szczęście przeżyć zawalenie wieży.

Ostroróg podszedł do stołu, po czym napił się wina, dając chwilę na przetrawienie słów zebranym.
- Wiem, iż nadal niewiele wam powiedziałem, to jednak ze względów bezpieczeństwa. Zostaniecie teleportowani przez naszych Magów możliwie jak nabliżej celu, na wykonanie zadań macie zaś 2 dni, a dzięki magii będziemy pozostawać w nieprzerwanym kontakcie. To są misje dyplomatyczne, jeśli więc wszystko pójdzie gładko jedyne co wam przyjdzie, to wyjątkowo dobrze pomielić jęzorem, a widzę, że mamy tu kilku nieźle wygadanych... - Arcymag uśmiechnął się przelotnie.

-Kogo panie wyznaczysz na głównych negocjatorów? Gadająca trzema głowami hydra, choćby nie wiem jak elokwentna była, nie sprawdza się za dobrze w dyplomacji.-rzekł pozornie obojętnym tonem Samotnik, potarł podbródek kciukiem mówiąc.-Nie wiem jaką nagrodę zażądam za me usługi, ale przyjmijmy dla ułatwienia, że... zamknie się ona w koszcie owych dziesięciu tysięcy. O ile sprawy się nie skomplikują, ponad miarę.

Dagor przysłuchiwał się rozmowie, ale sam już się nie wtrącał - miał co chciał, reszta go nie interesowała. Nie miał zamiaru ryzykować umowy przez swój długi jęzor.

- Owszem owszem, hydra to nie najlepszy negocjator, potrzeba kogoś, kto potrafi wystarczająco sprawnie mielić ozorem - Ostroróg uśmiechnął się “krzywo” pod nosem - Dlatego więc, czemu i nie ty Raetarze?. Możesz wspomóc w negocjacjach w jednej z grup. Co się zaś tyczy samego podziału - Przytknął na chwilę dwa palce do skroni, jakby się na czymś koncentrując. I wtedy, niemal natychmiast, jedne z bocznych drzwi sali zostały otwarte, do środka zaś weszły... dwie kobiety.
 

Ostatnio edytowane przez Velo : 20-11-2011 o 17:32.
Velo jest offline  
Stary 20-11-2011, 17:56   #60
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Pierwsza z nich wyglądała na kogoś, kto zajmował się raczej magią, była bowiem bez jakiejkolwiek zbroi i widocznego oręża. Minę za to miała tęgą, a spojrzenie dosyć surowe. Kiwnęła Ostrorogowi na powitanie głową, do zebranych śmiałków zaś... chyba uczyniła podobnie, bowiem skierowane w ich stronę “tyknięcie” było wprost niemal niezauważalne.


- To Zinnaella Darkeyes, Kapłanka Mystry. Będzie przewodziła jednej z grup - Wyjaśnił Arcymag, kobieta z kolei zasiadła przy stole. Następnie zaś Ostroróg przedstawił drugą z nich. Ta nosiła na sobie wyjątkowo lekki pancerz, krótki miecz, i dzierżyła długi łuk.


- Alistine Milner, Tropicielka - Wyjaśnił mężczyzna, a Półelfka lekko uśmiechnęła się do wszystkich.
- Witam - Powiedziała, i również zasiadła do stołu.

- No więc tak - Kontynuował Ostroróg - Grupa Zinnaelli, w skład której wejdzie Raetar, Morvin i Dagor wyruszą na zachód, grupa Alistiane z Zothem, Tarinem, Wulframem i Astegorem na wschód. Jak już wcześniej powiedziałem, będziemy pozostawali w kontakcie dzięki magii, a na wykonanie zadania macie dwa dni. Istnieje oczywiście możliwość za chwilę wyekwipowania się w pałacu, a tuż po tym możemy was już wysłać w odpowiednie miejsca dzięki “Teleportacji”. Są jeszcze jakieś pytania?.

Grupa Alistiane z kim?” - myśl przemknęła przez umysł Zoth’illama jak błyskawica.
Nawykł do tego, że pracodawcy nie mówią mu nawet połowy tego co wiedzą - ich sprawa. Nawykł do pracy z najdziwniejszymi indywiduami - taki zawód. Ale nigdy nie był nawykły do bycia szpiegowanym.
-Owszem, są - wycedził niemal przez zęby. -Kompletnie nie obchodzą mnie wasze plany “Ostrusiu”, ani wasz dobór ludzi do ich wykonywania - maska ułożoności i wysokiej kultury opadła niczym jesienny liść. -Obchodzi mnie za to, i to bardzo, kiedy ktoś mnie szpieguje. Irytowanie ludzi, którzy mają ratować twoje miasto czarodzieju to bardzo głupie polityczne zagranie. Ktoś złośliwy i nieżyczliwy mógłby stwierdzić, że miasto rządzone przez takiego władcę zasługuje na upadek - mężczyzna nigdy nie miał wielkiego szacunku do magów. A pokaz nieporadności w walce ze smokiem nie stawiał w oczach Zoth’illama Ostroroga w poczet potężnych osób, z którymi należy się liczyć. Brak ogłady za brak ogłady.
- Nie obrażaj mnie człowieku, bo źle to się skończy. A skoro nie obchodzi cię plan ratowania miasta, to w sumie jednak nie masz tu czego szukać. Jakiekolwiek sondowanie twojej osoby magią miało na celu ustalenie twojej lokacji, nie rozumiem więc w czym tak wielki problem. - Warknął Ostroróg.
-To może ja sobie wynajmę Czerwonych Magów i posonduję arystokrację Silverymoon? To też nie będzie problem, prawda? - naprawdę nie lubił, gdy ktoś deptał mu po odciskach. Czy też raczej poparzeniach, co byłoby bardziej adekwatne do sytuacji.
- Jeśli masz na coś takiego ochotę i ku temu powody, to twoja sprawa czy tak uczynisz czy nie - Arcymag wzruszył ramionami.
Jakże on cholernie niecierpiał magów. I jakże głęboko nienawidził Silverymoon. Ale z drugiej strony lubił złoto.
-Dobrze magu. Po pierwsze, jeśli szpiegujesz, to szpieguj dobrze. Zwę się Zoth’illam i nie jesteśmy w żadnym stopniu zażyli, byś zdrabniał me miano. Po drugie oczekuję odpłaty za przysługi, które już wyświadczyłem twojemu miastu. Ryzykowałem życie walcząc ze smokiem pustoszącym wasze ulice i sięgałem do własnych środków by pertraktować z radą Everlund - wszystko albo nic.
- Nie mam czasu ani ochoty na udzielanie zaliczek. Twoje ewentualne, dodatkowe zasługi zostaną najpierw rozpatrzone, a później odpowiednio nagrodzone. Tyle mam na ten temat do powiedzienia. I zaczyna mnie już męczyć wszelkie przekomarzanie, czas działać.
-Chcesz nas panie słać na coś, co może być równie dobrze pewną śmiercią nie racząc nawet wypłacać zaliczki? Jeśli męczą cię pertraktacje z najemnikami, to korzystaj z usług swoich podwładnych - coraz mniej podobał mu się nowy pracodawca. A warto tu podkreślić, że opinia o nim startowała z bardzo niskiego pułapu.
- Skoro więc możecie iść na ową śmierć po co wam w kiesach złoto? - Arcymag rozłożył ręce w geście rezygnacji, po czym dodał już z poważną miną - Dosyć tego dyskutowania, czas nagli.
-Walczyłem ze smokiem w waszym mieście, ubiegałem się o pomoc dla waszego miasta i nie zobaczę za to nawet miedziaka? I mam przez to mieć pewność, że za pomoc teraz zobaczę coś więcej? - Zoth miał czas na dyskusje.
- Nie chce mi się z panem więcej dyskutować, już o tym powiedziałem. Powiedziałem również, że istnieje mopliwość wyekwipowania się za chwilę w pałacu. Jeśli to nie jest wystarczające jako zaliczka to już nie mój problem panie Zoth’illam, proszę więc się już łaskawie nie odzywać - Warknął Ostroróg.
-Dziwne. Myślałem, że jestem potrzebny do misji dyplomatycznej wymagającej mówienia - powarkiwania Ostroroga nie wywierały na Smoczym Potomku właściwego wrażenia. Obiecał sobie jednak ogołocić silverymoońskie zapasy ile tylko się dało.

-Jako, że... wy wiecie, gdzie nas teleportują. Może więc poradzicie, jakie to przedmioty byłyby użyteczne tam gdzie się udajemy? - Samotnik zwrócił się po chwili milczenia do obu kobiet.- Nie pogardziłbym na tę chwilę paroma miksturami ochronnymi i leczniczymi.
- Po to właśnie ja z wami jestem, żeby rzucać czary ochronne i lecznicze, gdy zajdzie potrzeba - Odparła suchym tonem Kapłanka - Nie ma więc zbyt dużej potrzeby na owe mikstury.
-Przezorny zawsze przygotowany, na niespodzianki.-odparł Samotnik spokojnym tonem głosu, choć...jedno z jego oczu błyszczało złowrogo.-Także na taką niefortunną, jak nieprzytomna kapłanka. Czego, miejmy nadzieję, bogowie nam oszczędzą.
- A apetyt rośnie ponoć w miarę jedzenia - Odparła kwaśno uśmiechając się Zinnaella - Ogólnie również, oby z pomocą bogów, nie doszło do takiej sytuacji, gdzie Kapłanka będzie nieprzytomna, poprzez karygodne zaniedbania towarzyszących jej osób...
-Och, czyżbyśmy nagle z negocjatorów zeszli do roli ochroniarzy? A może za chwilę przypadnie nam smutna rola... tragarzy?-uśmiechnął się ironicznie Samotnik, mówiąc jednak te słowa ponurym tonem.
- Wystarczy! - Astegor grzmotnął stalową pięścią w stół. - Pani Alistiane prawdę rzecze, że dołącza do nas w takim celu. Poza tym nie ma co zakładać pesymistycznie, że będziemy musieli walczyć z niewiadomo kim. Dopiero co słyszałem, że to misja dyplomatyczna, a nie wyprawa wojenna.
-Drogi panie rycerzu.- odparł Samotnik, splatając dłonie i pozwalając by cień go otaczający rozszerzył się bardziej skrywając jego postać przed otaczającymi go osobami..-Zważając na fakt, że tak... niecodzienne grono, zostało oddelegowane do tych misji,ośmielę się stwierdzić, że wszystko się może zdarzyć. I na wszystko należy być gotowym. Gdyby to była zwykła misja dyplomatyczna... jestem pewien, że wśród dworzan i mieszczan Silverymoon, są zacne osoby znacznie lepiej przygotowane oratorsko.
- Więc i rola tragarza nie powinna pana dziwić w takiej sytuacji. - paladyn uśmiechnął się kpiąco. - A nade wszystko nie przystaje okazywać takiej dozy braku zaufania dla naszej przewodniczki.
-Nie planuję do nikogo smażyć cholewek, nie lubię wyruszać na ślepo, nie lubię też ryzykować skóry nie wiedząc z kim ją ryzykuję. Nie widzę też powodu do okazywania większego zaufania, niż... okazano wobec mnie.- odgryzł się paktujący z ironią w tonie głosu.-I nie wątpię że do roli tragarza, bardziej ciebie postura predestynuje niż mnie, panie rycerzu.
- Obawiam się, że nie doceniasz zaufania, jakim cię obdażono dopuszczając do tego grona. - syknął Inkwizytor. - Czy może sądzisz, że pierwszego lepszego kmiota na ulicy dopuścili by do tego grona?
Astegor zrobił się czerwony na twarzy. Chciał wstać, lecz wyglądało jakby jego własny miecz go powstrzymał przed zrobieniem czegoś głupiego.
- Zresztą, jak się wam nie podoba, jestem pewien że w jakiś sposób możesz jeszcze zrezygnować. Oczywiście nasz pracodawca musiałby w tym wypadku zadbać, byś nikomu nie zdradził tajemnicy już ci powierzonej. - dodał ze złośliwym uśmiechem.
-O tak. Dołączono nas do tych zacnych wypraw ze względu na potencjał i tylko z tego powodu.- odparł obojętnym tonem Samotnik. Wzruszył ramionami dodając.- De facto... jesteśmy pierwszymi lepszymi kmiotami z ulicy. Nie wątpię rycerzu, że o tobie ballady piszą, nie wątpię, że twa lojalność wobec Marchii nie podlega wątpliwości. A może się... mylę?- ironiczny uśmieszek widoczny był wśród cieni.-Niemniej czy to samo można powiedzieć o... reszcie z nas? Czy wyrazem tego zaufania było odmówienie mości czarodziejowi dopuszczenia do interesujących go lektur. Jakkolwiek rozważna decyzja mości Ostroroga, niewątpliwie jednak świadczy o zaufaniu jakim jesteśmy obdarzani przez władze Silverymoon. Wyjątkowo ograniczonym, skoro mimo zgodzenia się na wyprawę w ślepo nadal jesteśmy mamieni kierunkami wschód-zachód. I traktowani jak małe dzieci.-przerwał ten przydługi wywód w celu przepłukania gardła winem.-Tak więc, jesteśmy pierwszymi lepszymi osobami z ulicy. Jestem pewien, że jeśli Jontek pracujący w tutejszej stajni, miałby potencjał równy memu, z nim byś w dysputy teraz wchodził. Zresztą mości Ostroróg nie ukrywał tego mówiąc, iż zebrali nas naprędce w zastępie grupy, które niefortunnie zginęła.-splótł ręce razem i dodał złośliwie.- Jeszcze czegoś nie rozumiesz mości rycerzu? Jeszcze jakiś detal umknął twej uwadze? Z chęcią ci sytuację rozjaśnię. A straszyć...- tu ton głosu Raetara stał się bardziej ponury.-To swych giermków możesz straszyć. Nie jestem bowiem człowiekiem rzucającym słowa na wiatr. I nie przybyłem tu nieprzygotowany.
W czasie tej przemowy Astegor skrzyżował ręce na piersiach i słuchał z nieustającym uśmieszkiem na twarzy. W końcu, kiedy Raetar skończył mówić, Inkwizytor pochylił się do przodu.
- Wierzcie sobie w co chcecie. I myślcie o rządzących co chcecie. Nie zamierzam się z wami o to spierać, bo do kubła pełnego gówna wody nie naleję.
-Najpierw trzeba mieć wodę którą można nalać, a potem szukać kubłów do ich wodą wypełniania.-odgryzł się Samotnik.
- Na waszym miejscu nie martwił bym się o to, gdzie znaleźć wodę, skoro od waszego własnego kubła cuchnie, jakby służył za wychodek dla całej stajni.

-No proszę urodzony dyplomata z waści. Choć może bardziej tragarz?-odparł Samotnik ironicznie.-Tak...zdecydowanie tragarz.
Astegor parsknął śmiechem, jakby właśnie przypomniał sobie coś wyjątkowo zabawnego.
- Tragarz? Przekonamy się... przekonamy. - dodał krótko.
 
Zapatashura jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172