Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-11-2011, 21:25   #406
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Był rozbity... Rozbity psychicznie i fizycznie. Nie był nawet pewien po co idzie przed siebie, dokąd zmierza. Spojrzał za siebie ... widniał tam szlak jaki wyrył w śniegu uciekając ze ... zrujnowanego miasta?

Pyły...

Levelion?

- Czego tu szukasz, smoku?!

Poderwał łeb i odwrócił go ku krzyczącej przekąsce. Wpatrzył się w nią.

Czego tu szukam? Ja? Smokiem?!

Przecież wcześniej nie byłem smokiem, nikt mnie tak nie nazywał! Ale teraz...

Spojrzał w drugą stronę. Las majaczył na horyzoncie, na wzgórzach w które przechodziły poszarpane szczyty. Majestatyczne. I nieosiągalne.

Podniósł głowę ku krzyczącemu. Coś nie dawało mu spokoju. Nie pytanie dwunoga, coś ... innego. Otworzył pysk. Myśl o tym by spróbować coś powiedzieć była zadziwiająca ale i kusząca. W końcu kiedyś mówił i śpiewał. Nie był wtedy smokiem. Dlaczego teraz nim był? I czego tu szukał?

- Jeść - przypomniał sobie i zadudnił, usiłując wyartykułować słowa. Nie dla przekąski - dla siebie, by udowodnić że jest w stanie mówić. - Jeść - spróbował powtórzyć, wsłuchując się w dźwięki wydobywające się z jego gardła i przekrzywiając głowę. Pytanie nadal gdzieś się kryło głęboko pod czaszką, drażniło i uwierało.

Mężczyźni spojrzeli po sobie.
- Czy jesteś sługą Shar, Nocnej Śpiewaczki, Pani Utraty, Pani Nocy? - spróbował jeszcze raz Melchior. Aida poruszyła się niespokojnie, zapewne usiłując odgonić od siebie obraz głodnej paszczy smoka.
Uderzył łapą w śnieg, wzniecając fontannę białego puchu.
- Nie jestem niczyim sługą! - ryknął gniewnie po czym wpatrzył się w ruiny miasta. Wypowiedziane przez przekąskę słowa zaniepokoiły go, na tyle by przysiąść na tylnych łapach i zapomnieć o głodzie i fruwających nad nim kształtach. Gdzieś słyszał te nazwy. Kojarzyły mu się z nienawiścią i bólem i był pewien że walczył z kimś kto miał z nimi coś wspólnego … w Levelionie? Pytanie ciągle go trapiło, było kluczem do … czego? Jak ono brzmiało? Był pewien że to bardzo ważne. Zniechęcony potrząsnął łbem.
- Co robiłeś w podziemiach? - przekąska nie dawała za wygraną.

Co? Pamiętał że walczył, obrazy jakichś ohydnych kształtów przewijały mu się przed oczyma, skaczących na niego, wyciągających łapska i broń, błyszczących kłów i grotów wymierzonych w niego. Czuł że jest o krok od tego by wydobyć z chaosu i ułożyć wszystko, wydarzenia których był świadkiem i sprawcą. Jak by pytania nie były irytujące niemal z nadzieją czekał na następne. Ale też w trzewiach rosła mu zimna kula strachu.

Dlaczego znalazłem się tutaj? Dlaczego nie jestem z innymi??

- Walczyłem - powiedział niepewnie - Najpierw maszerowaliśmy a potem … walczyliśmy - kręcił się niespokojnie. To co po walce się wydarzyło tonęło w bólu i strachu.
- Z kim maszerowałeś? Z elfem?

Już prawie to miał! Smok poderwał się na równe nogi, oddychając gwałtownie i wypuszczając z nozdrzy kłęby gorącej pary, a ludzie szarpnęli uzdy wierzchowców i unieśli obronnie różdżki.
- Jestem elfem! - ryknął i zastanowił się, potrząsnął łbem - Byłem elfem - powiedział spokojniej spoglądając po sobie i rozkładając skrzydła, zadziwiony że panuje nad czymś czego nigdy wcześniej u siebie nie widział. Machnął ogonem obserwując jak ten podnosi istną kurzawę śniegu. Mógłby oszaleć od szturmujących jego smoczy umysł wspomnień gdyby nie nawykł do różnych zadziwiających doświadczeń.
- Veyelis - poderwał nagle głowę - Veyelis, Tua, Maeve i Sorg. Tak, Veyelis, Tua, Maeve i Sorg. Pamiętam. Veyelis, Tua, Maeve i Sorg. Miałem im pomóc. Obiecałem.
- Mów dalej... - krzyknął zachęcająco Melchior. Miało już dość zabijania. Aesdil znów uczuł znajome mrowienie na obrzeżach umysłu.

- Sala? Miały być zjawy, miały być, ale ich nie było - mamrotał przypominając sobie kolejne obrazy - I glify! Ochronne glify. O tak, cała masa, jeden za drugim, w życiu tyle nie widziałem. A nie, glify były wcześniej - oklapł nieco - Zbrojni byli zamiast zjaw, magowie i zbrojni i … Pathox! - przypomniał sobie imię. - Dopadłem go! - ryknął podniecony - Nie, zaraz, złapałem go tylko i wtedy … i wtedy … - zamyślił się i zadygotał - Nie pamiętam! - zaryczał i sfrustrowany uderzył łapą o ziemię. Coraz bardziej bał się że … zostawił towarzyszy?!
- Ogień... To pamiętam, a potem tylko ból... - poskarżył się zmrożonej na kość ziemi. Ale też czuł że jeszcze jeden wysiłek, jedno słowo a przypomni sobie o wszystkim.

Mężczyźni naradzali się chwilę ze sobą. Gdyby nie informacje od elfów nie dali by wiary słowom gada, ale teraz... Niemniej jednak uwięziona między dwoma światami istota była nie mniej - a nawet bardziej - niebezpieczna niż zwykły smok. I o wiele bardziej nieobliczalna.
- Co zrobiłeś z Helfdanem i Silvercrossbowem? - mag spróbował innej drogi, sondując informacje, które mógł i nie mógł posiadać Pathox.
- Silvercrossbowem?! - zaryczał wściekle smok - Ten głupiec! Dawno powinienem go zabić!!! Ale powstrzymałem się - złość w nim przygasła, zamiast tego rozejrzał się bowiem zaśnieżony krajobraz coś mu przypomniał - Atoli go dźgnął! Ale to było na powierzchni - zdziwił się, bowiem był przekonany że pamięta jak maszerowali razem korytarzem. - Silvercrossbow też walczył. Z demonami i … czaromiotem? Atoli też tam był. Wszyscy byli, tylko Kalela nie było i Helfdana - mamrotał usiłując poskładać wszystko w spójną całość - Odeszli. Sorg płakała. Nie, Helfdan uciekł już drugi raz, a Kalel nie odszedł, siedziałem przy nim, leżał nieruchomy i zakrwawiony. Spaliliśmy go! - przypomniał sobie i wstrząsnął nim dreszcz - Zebraliśmy prochy żeby nie został w Levelionie - wyjaśnił, bardziej sobie niż przekąsce - Kerstana i Herso też nie było - nagle go oświeciło, ale dlaczego tak się stało, to już umykało jego pamięci. Zastanowił się nad nieobecnymi - Kull, gdzie on wtedy był? - z jakiegoś powodu się zmartwił. Czuł że jastrząb jest bardzo ważny i mu bliski. Jemu, czyli...
- Aesdil! Tak! Tak mam na imię! - ryknął nagle i wraz z tym odkryciem wspomnienia jęły ustawiać się w szeregu. Przytułek. Scornubel. Beregost i nieśmiała Veyelis. Nowe Elturel i przesycone magią miasto Południa. Stolice Torilu i pełznąca na czworakach dziewczynka. Jego córka! Ból ran odniesionych pod wieżą Urgula i przeszywający do szpiku kości mróz w czasie wędrówki. Cierpienie gdy Płomień palił każdą cząstkę jego ciała, determinacja z jaką wlókł się przez podziemia i gorączka walki po odkryciu kryjówki Pathoxa. Stał niczym posąg sortując i przeglądając obrazy z przeszłości odległej o lata i o godziny, zapomniawszy o unoszących się nieopodal kształtach.

Wreszcie jednak ruch w powietrzu zwrócił jego uwagę. Skrzydlate wierzchowce rozpoznawał, jeźdźców już nie. Zdał sobie sprawę że to oni wypytywali go od dłuższej chwili, teraz zaś dyskutowali przyciszonymi głosami a Aesdil z przerażeniem zdał sobie sprawę że dużo im powiedział, sam natomiast nie wiedział...
- Kim jesteście? - zapytał cofając się o krok i łypiąc ku nim podejrzliwie.
- Magami Królestwa - enigmatycznie odparł młodszy z jeźdźców.
- To wy chcieliście zawalić nam na głowy jaskinie i korytarz?! - warknął czując jak ogarnia go wściekłość - Co z resztą? Sorg, Tuą, Maeve i innymi?!
- My - odparł spokojnie Melchior mimo narastającej agresji smoka. - Co do reszty... część przeżyła. Cztery osoby - dodał; sam nie wiedział zresztą więcej.
- Nie mogliście przybyć dzień wcześniej czy później?! - ryknął Aesdil - Jeden fethowy dzień!!! Gnaliśmy jak głupi żeby zdążyć i upewnić się że Pathoxowi się nie uda! Cokolwiek zamierzał! Walczyliśmy jeszcze wtedy gdy korytarz się walił! - oddychał z furią, ale myślał już o czymś innym.
“Pierścień” - przypomniał sobie. Nowa myśl sprawiła że znowu uniósł głowę.
- Pokonaliśmy Pathoxa i jego służki? - warknął. - Dlaczego tutaj jesteście zamiast pomóc Tui i reszcie?
- Nie wiem, co zdarzyło się na dole, ale zawiedliście. Ofiara została złożona, a służebnica Shar przyzwana - ponuro oznajmił Feliks. - Módl się do swoich bogów, by owa Tua była wśród ocalałych.
Smok spoglądał z furią na maga ale nie odzywał się. Nie pamiętał! Nie pamiętał niczego co wydarzyło się po tym jak chwycił Pathoxa a płynny ogień rozlał się po jego ciele. Tylko ułamki obrazów już po tym jak wydostał się na powierzchnię. Ignorując jeźdźców na nietypowych, latających stworzeniach ruszył ku miastu choć na powrót poczuł jaki jest głodny, jednak wściekłość na razie dodawała mu sił. Musiał dotrzeć do Tui bądź Maeve i przypomnieć im o pierścieniu, a jeśli nie żyją - samemu go znaleźć i użyć. Złość na parszywych magów tego fethowego Królestwa wręcz go dławiła. Ale też wściekłość na samego siebie, że zostawił resztę w potrzebie. Ból ran zadanych w walce z cieniami nie pomagał mu uspokoić nerwów.
“Tua...”
- STÓJ! - głos Melchiora przeszył powietrze, a niewielki magiczny pocisk uderzył w ziemię nieopodal dla dodania wagi jego słowom. - Jak chcesz im pomóc, skoro ledwo się ruszasz? Jeszcze przed chwilą nie pamiętałeś nawet jak się nazywasz. W każdej chwili twoja smocza natura może na powrót przejąć nad tobą kontrolę, a wtedy wszyscy, których napotkasz będą tylko łatwo dostępnym posiłkiem. - jakby na potwierdzenie słów mężczyzny, przez okolicę przetoczył się nieduży grzmot: burczenie w smoczym brzuchu. Laure nie wiedział, że czarodziej obawia się nie tylko o Tuę i resztę, ale również o inną “spiżarnię” - świątynię pełną oczekujących powrotu nauczyciela adeptów magii.

Aesdil zatrzymał się. Uważnie przypatrzył się kraterowi w ziemi, z taką samą uwagą spojrzał na czarodzieja, by ten nie miał wątpliwości czy smok aby błędnie eksplozji nie przypisał jakiemuś kosmicznemu fenomenowi. Dokładnie zakarbował sobie twarz maga w wytrenowanej podczas bardowskiego terminu pamięci. Jego reakcja na groźby była dokładnie taka sama jak w elfiej postaci - zimna wściekłość, podobnie jak determinacja i bezwiedne wręcz splatanie faktów. To przekonało go że smocza natura od zawsze gdzieś w nim tkwiła i przemiana była tylko etapem, nie końcem jednego życia i początkiem następnego.
- Wy jakoś nie spieszycie się do pomocy, wcześniej również, nieprawdaż? Jeśli nie zamierzacie ratować moich towarzyszy to fethujcie się i spieprzajcie stąd; przetrzymajcie tyle co ja, to wtedy możecie zacząć się martwić o moją smoczą naturę! - warknął nie kryjąc co myśli o rozmówcach - Skąd taka troskliwość, magiku Królestwa? Byłem dwa dni temu w forcie i sprawdziłem co nieco Wykryciem magii - i dobrze wiem że już wcześniej węszyliście, żadnej próby kontaktu nie poczynając! Wystawiliście nas i gdyby nie Helfdan pewnie zginęlibyśmy przywaleni przez was skałami, wy skurwysyny! Więc nie mydlcie mi oczu swoją troską. Chcecie pomóc to po moim śladzie łatwo dotrzecie do uwięzionych, a jeśli nie - zejdźcie mi z drogi!
Przygotował się do walki. Płomień już nie gorzał tak mocno, zużyty w dużej części na transformację, więc kombinował że może uda mu się pochłonąć jedno czy dwa zaklęcia i w tym czasie wystartować - jakie by to nie było ryzykowne w tym stanie - i próbować uciec obciążonym jeźdźcami wierzchowcom do granicy przeklętego kręgu i lasu.
- Niczego nie wiesz, choć nie dziwi twoja złość. Ale jeśli się jej poddasz zaszkodzisz i sobie, i swoim towarzyszom; jeśli zdołasz do nich dotrzeć. Potem zaś reszcie Królestwa. A na to nie pozwolimy - odparł mag.

Smok stał i trząsł się z wściekłości. Mag złapał go w pułapkę odpowiedzialności. Aesdil mógł być pewien że “smocza natura” nie weźmie góry, bowiem od zawsze była jego częścią; niestety głodu szarpiącego trzewia nie mógł zignorować. Podobnie walka ze zdradzieckimi magikami nie pomogłaby Tui i reszcie.
- Wydostaniecie moich towarzyszy z podziemi? - zapytał wreszcie zimno.
- Helfdan już się tym zajął.
- Przekażcie żeby pamiętali o śnie Maeve i moim chowańcu w plecaku. Niech Tua albo Sorg zajmą się moją własnością, również wierzchowcami w forcie, wedle swojego uznania; księgi niech rozdzielą między siebie tak jak się dogadają.
Miał chęć przekazać coś Tui, ale nie chciał tego robić przez tych akurat rozmówców. Zamiast tego rzucił:
- Życzcie im ode mnie powodzenia.
Odwrócił się i z ciężkim sercem ruszył w stronę wzgórz. Znienawidzona już przez niego trójka jeszcze chwilę unosiła się w powietrzu, upewniając się, że nie zawróci, po czym poleciała w stronę miasta.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline