Wątek: Cena Życia III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-11-2011, 10:04   #45
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Wysiłki Greena chyba dawały plony. Morale grupy poprawiało się, podobnie jak kondycja fizyczna Johna. Cokolwiek za „cuda współczesnej medycyny” zaaplikowali mu ich „pracodawcy” czarnoskóry mężczyzna nie myślał o tym. Już i tak w jego krwi pływał jakiś wirus, którego Maria Bowen nie rozpoznawała. Nie znał się na biologii tak, jak ona, ale pierwsze, co przychodziło mu do głowy to myśl "stworzone przez Umbrellę skurwysyństwo zwyczajnie mutuje” . Green widział już przecież nie tylko zombie, ale także jakieś monstra z jęzorami niczym pejcze.
Nie chciał teraz o tym myśleć. Cieszył się drobnymi przyjemnościami: kawą, posiłkiem i ciepłem lokalu.

Po śniadaniu wyszedł na chwilę na zewnątrz, by pooddychać świeżym, górskim powietrzem. Było nawet przyjemnie, gdyby nie śmiertelna epidemia, szaleństwo końca świata i ciężar pistoletu za paskiem spodni. John zapalił papierosa. Nie powinien tego robić. Zabronił mu lekarz. Ale teraz każdy dzień mógł być tym ostatnim. Polisa na dożycie wieku emerytalnego wygasła. Doktor Rimmel zapewne już nie żył, lub biegał po ulicach szukając ludzkiego mięsa. A papieros miał właściwości terapeutyczne. Pozwalał Johnowi skupić się na tu i teraz.

Korzystając z chwili spokoju włożył ponownie kartę sim do telefonu i spróbował zainicjować połączenie ze wspólnikiem i członkami rodziny. Efekt zerowy, ale przynajmniej próbował. Dokończył papierosa i wrócił do środka baru. Wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki ładowarkę i korzystając z tego, że znajdują się w miejscu z dostępem do elektryczności zaczął ładować telefon. Czekał. Jak każdy z ich przypadkowej gromadki. Obserwował. Starszy Indianin był chyba w wieku zbliżonym do Greena. Był też kolorowy. To dawało szansę na silniejsze relacje. Ale nie teraz. Teraz John chciał po prostu przez chwilę posiedzieć w ciszy i spokoju.

Kiedy przyjechał samochód Rosjan, John wstał, zabrał doładowany telefon, schował ładowarkę do kieszeni i z kubkiem ciepłej kawy ruszył tam, gdzie reszta.

Dla Swena i Gorana sprawdzanie zawartości bagażnika było chyba, jak rozpakowywanie prezentów pod choinką. Ich oczy aż śmiały się do kolejnych „fantów”. Green jednak zachował swoją „pokerową twarz”. Dla niego zawartość bagażnika była jedynie zestawem śmiercionośnych narzędzi zagłady. Ubolewał nad faktem, że sam musiał ich używać. Znów stanęła mu przed oczami maska żołnierza przestrzelona wystrzeloną przez Greena kulą. Zabił człowieka. Prawie z zimną krwią. W obronie dzieci ludzi, którzy porzucili go jak psa. No i – rzecz jasna – w obronie swojego własnego dupska. To było oczywiste.

- Miotacz ognia. Heh. – żachnął się Jorg. – Green lubi smażyć. To jemu dasz tę zabawkę. I tak chujowo strzela. – polecił Jugolowi. – Rozdaj wszystkim ubrania i kevlary. Niech nie wyglądają na cywili, jak mamy odstawiać teatrzyk. Daj czerwonym granatnik do M4.

John nie skomentował wypowiedzi Swena. Cóż. Po tym, jak oberwał od szaleńca, jako terapię zalecono mu treningi na strzelnicy. By pozbył się lęku przed bronią. Lęku nie pozbył się do końca. Ostatnia doba więcej zrobiła w tej kwestii, niż pół roku terapii. No, ale te pół roku wystrzelanych ćwiczeń zrobiły z Greena całkiem sprawnego, aczkolwiek niechętnego strzelca. W milczeniu przeładował rzeczy tam, gdzie kazali motocykliści, a potem zajął się przygotowaniami do drogi. Nałożył na siebie, nie bez trudu, czarne ciuchy i kewlar. Wyglądał teraz prawie, jak zawodowy wojak. Ze swoją miną twardego „czarnucha” mógł uchodzić właśnie za „twardego czarnucha”. Świat stanął na głowie. Faktycznie.

* * *

Przed wyjazdem pogadał trochę ze Swenem. To dziwne, jak Green zaczynał szanować tego zabijakę i przestępcę. Był twardym skurwielem – to było widać na pierwszy rzut oka, ale coś w Swenie pozwalało rodzić się podejrzeniom, że jest w nim też „jasna strona”. Sposób, w jaki traktował Gorana, próba uratowania dziewczyny ze zniszczonego helikoptera, a teraz spojrzenia i sposób prowadzenia rozmowy z doktor Patton. Mowa ciała motocyklisty zdradzała Greenowi więcej, niżby ten zapewne chciał sam zdradzić. Jednak Murzyn nie był głupcem. Zatrzymał swoje spostrzeżenia dla siebie.

Był gotowy do drogi, jednak nie pchał się za kółko. Miejsce pasażera w samochodzie Swena i Gorana bardzo mu odpowiadało. Przed wyruszeniem uścisnął dłoń każdemu z Indian. Solidnie. Po męsku.

- Trzymajcie się blisko – – powiedział na pożegnanie.

Ruszyli.

- No to, co teraz? - zapytał Green Swena, kiedy tylko samochód opuścił podjazd przed barem.

- Lotnisko – odparł Jorg.

- Dobra – John pokiwał głową. - Dobry plan. Może mają tam monitoring albo coś. Spróbujemy przejrzeć zapisy z kamer.

Swen wykrzywił usta i uniósł brew jakby doceniając i nie spodziewając się po murzynie tak roztropnego pomysłu.

- Dobrze kombinujesz. - mruknął patrząc na drogę.

- Zobaczymy czy to byli oni, czy używają tego samego samochodu, kto im nadal towarzyszy – wyliczał Green prawie sam do siebie. – Jest jedna sprawa, Swen. Jeśli mogę prosić. Postarajcie się nie szaleć z Goranem, dobra. Jeśli z Marią będzie reszta. No wiesz. Montrose i jej siostra z dzieciakami czy Thomson, postarajmy się, aby nie wplatać ich w to bardziej. Ani, aby nie stała się im krzywda. Dobra?

- Kurwa, człowieku – Goran obrócił na chwilę głowę. – Pozostawili cię, byś zdechł w jakiejś dziurze, a ty się nimi przejmujesz.

- Polubiłem ich – odpowiedział zgodnie z prawdą Green. – To zwykli, przytłoczeni sytuacją ludzie. Dlatego odjechali. Bali się mnie. I zapewne was i tego pojebanego Radcliffa.

- Kurwa, człowieku ... – odpowiedział Goran i skupił uwagę na drodze.

Green zamilkł. Oszczędzał siły. Nie wiedział, co też przyniesie im los i na co lub na kogo mogą natknąć się na lotnisku. W końcu nie byli chyba jedynymi psami gończymi polującymi na Bowen. Mógł na to postawić całe swoje oszczędności, razem z funduszem na studia dzieciaków. Po tym, ile uwagi skupiała na sobie ta lekarz był przekonany, że wie więcej, niż powiedziała im, czy nawet rodzinie Montrose i Thomsonowi. Jednego Green był pewien. Doktor Bowen traktuje tamtych ludzi, jako swoistego rodzaju tarczę. Zasłania się nimi. Wykorzystuje udając przyjaciółkę i kogoś, kogo los pokrzywdził.

Gówno prawda! Jednego Green nauczył się przez ostatnią dobę. Nikt, kto zajmował w Umbrelli wysoką pozycję, kto posiadał dostęp do tylu informacji jak Maria Bowen, że szuka jej pół USA, nie był „aniołkiem”, czy „niewinną ofiarą wydarzeń”. Była bez wątpienia zimną, wyrachowaną, dobrze wiedzącą, co ma zrobić wirus „panią doktor”. Na pewno eksperymentowała na ludziach. Na pewno maczała palce w „pozbywaniu się niepotrzebnego materiału eksperymentalnego”, czy jak tam Umbrella nazywała likwidację niepotrzebnych ludzi. Przypomniał sobie o tym, co powiedziała w podziemiach tajnego laboratorium przy schronisku, gdzie walczyli z żołnierzami. O ludziach – bezdomnych, – których Umbrella wykorzystywała do swoich eksperymentów. Wiedziała o tym! Wiedziała, a więc brała w tym udział! To było logiczne!

John Green miał teraz nową misję. Przypomniał sobie przestraszone twarzyczki Eathana i Nathali. Przypomniał sobie, jak jego żarty przywołały uśmiech na ich buziach.

Tak. Świat stworzony przez Umbrellę stał się zimnym, bezdusznym miejscem. Jednak nadal były na nim sprawy, o które warto było walczyć.

Chociażby uśmiech na twarzy dziecka.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 16-11-2011 o 17:48.
Armiel jest offline