- Nie uwierzycie! Przyjęli mnie. Rozumiecie? Tak po prostu mnie przyjęli! - zaczął podekscytowany Harans.
- Minęło raptem pięć dni od naszego głupiego zakładu - spojrzał wymownie na Beckiego.
-
Nie mam zamiaru się przed tobą tłumaczyć. Przecież wiesz, że to świetna zabawa!
- Tak, zakłady po pijaku może i są śmieszne, ale zazwyczaj chodzi o rozwożenie pizzy, sprzątanie w hotelu. A tu co? Misje kosmiczne nie trwają pięciu dni - Robert nie był dziś zły, wściekły był w niedzielę. Ale z każdym kolejnym dniem coraz bardziej uśmiechała mu się taka podróż.
- No dobra, pomóżcie mi przynajmniej się na nią spakować. Ktoś wie, co może mi się przydać na taką wyprawę? - Załatwiłeś już sobie jakiegoś gnata? David kupił wczoraj nóż, który prosiłeś. Ostry jak twoja była - skinął na kumpla, który wyjął z kieszeni sporą zabawkę.
- Świetnie, dzięki stary. A gnata mają mi załatwić w bazie. Poprosiłem o Scara z kilkoma dodatkami - uśmiechnął się wymownie.
- A mówiąc o pakowaniu miałem na myśli bardziej przyziemne rzeczy. Jakiś prowiant, konserwy, kupiłem wczoraj swojego ulubione batoniki... ***
- No to powodzenia! Trzymaj się stary, trzymamy kciuki.
- Jak dobrze pójdzie to będę bohaterem narodowym - powiedział z niemałą dumą Robert.
Wszedł do podstawionej pod mieszkanie czarnej limuzyny i tyle go widzieli.
Ahoj przygodo! - pomyślał. Kumple nie mogli mu dalej towarzyszyć, położenie baz wojskowych jest ściśle tajne. Jechali długo, choć Harans wcale tego nie odczuwał - większą część drogi przespał. Od paru dni śnił tylko o jednym. Tak wyobrażał sobie moment lądowania,
a tak krainę którą władał w snach.
O tym, czy jego sen stanie się jawą, miały zadecydować najbliższe dni, może tygodnie...