Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-11-2011, 09:29   #185
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


SPOOK


Spook nie umierała, ale jej system nerwowy został załatwiony na dłuższą chwilę. Biel korytarza, na którym upadła aż raniła przywykłe do półmroku oczy dziewczyny.
Leżała obojętna na zewnętrzne bodźce, zamknięta w swoich własnych lękach. Czekała, bezsilna, aż drzwi, przez które uciekła otworzą się ponownie i wyjdzie z nich ta dziwaczna maszyna, albo te drugie drzwi – białe, z czarno-żółtą linią zamknięcia – rozsuną się wpuszczając na korytarz maszyny STRAŻNIKA.

Lecz nic takiego się nie stało. Światła na korytarzu paliły się jaskrawym blaskiem, jak gdyby nigdy nic. Aż w końcu system nerwowy Spook znów zaczął funkcjonować należycie.

Poczuła smród swoich własnych nieczystości i to, jak te lepią się do jej więziennego kombinezonu. Czuła drżenie kończyn i lekki ból mięśni. Ale po chwili, gdyby zechciała, mogła podnieść się na nogi. By uciec.

Tylko dokąd? Korytarz miał trzy wyjścia. Pierwsze – te, którym na niego wskoczyła. Drugie – te, które obserwowała leżąc bez siły na podłodze. I trzecie – wyglądające identycznie, jak drugie – z tym, że umiejscowione po drugiej stronie.

Nie miała pojęcia, gdzie się znajduje i dlaczego STRAŻNIK nie dokończył jej likwidacji. Ale żyła. I na tą chwilę tylko to się liczyło.




PASTOR i SZEKSPIR

Kiedy dłoń Szekspira zetknęła się z obleczoną ciepłą, śliską od krwi łapą demona, skazaniec poczuł, że dokonał bardzo ważnego wyboru.

Demon był osłabiony. Kolejne porażki na drodze do prawdziwej wolności pozbawiały go coraz więcej niezbędnej do trwania energii. Ale teraz .... Teraz dostał bilet na drugą stronę.

Dobrowolne przymierze! Przyłączenie! Nie wymuszony siłą akt, lecz prawdziwe, oparte na akceptacji przyłączenie. To wystarczyło!

Shamhayell zawył dziko, szaleńczo z zachwytu! Łapa zacisnęła się brutalnie na dłoni Szekspira miażdżąc ją w rozbryzgu krwi, jak dojrzały, soczysty owoc.

Szekspir też krzyknął. Jak wcześniej krzyczał Wieszcz na swoim krzyżu. Jak krzyczeli jego Apostołowie, którzy przybyli do celi swego guru, by w imieniu demona dokonać samounicestwienia!

Ból był pomostem, kładką pomiędzy demonem szaleństwa, Szekspirem i człowiekiem, z którym ten drugi dzielił swoją powłokę.

Szponiasta łapa szarpnęła za ściśniętą rękę więźnia wyrywając ją z ramienia. Ćma wzbiła się do lotu śmiejąc się szyderczo, a oszołomiony bólem Szekspir zachwiał się w pułapce opinającej mu nogi.

W jednej przeraźliwej chwili ścięgna i pnącza wyrosły wyżej, oplątując całe ciało Szekspira.
Ściskając, dusząc, miażdżąc z przeraźliwą siłą, aż spomiędzy „kłączy” tryskała świeża krew, zraszając zarośniętą krwią salę.

W końcu pnącza cofnęły się, zniknęły w podłożu, pozostawiając tylko wokół trudne do rozpoznania kawałki ludzkiego ciała.

Ale to nie był koniec krwawego spektaklu. Z pleców dwugłowego potwora powieszonego na krzyżu wyłonił się najpierw ociekający krwią kręgosłup. Z jego końca, niczym z upiornego kwiatu, zaczynała uwypuklać się mięsista narośl, jak wielki wrzód. W końcu narośl pękła, tryskając wokół ropą i krwią, a w jej miejscu pojawiła się kolejna głowa. Trzecia. Wykrzywiona obłędem twarz kogoś, kto jeszcze kilkanaście sekund wcześniej, nazywał się Szekspirem.

Krzyż zadrżał w posadach. Trzygłowy Shamhayell zaśmiał się wszystkimi gardzielami na raz.

Jest tylko cienka czerwona linia między rozsądkiem a szaleństwem – głosiło stare, ziemskie przysłowie.

A teraz ta linia ponownie została zerwana. Pokłosie tego wydarzenia wypełni znów krzykami korytarze Gehenny.




JAMES “CHASE” THORN

Szedł za dziwnym przewodnikiem, który coraz bardziej przypomniał Jamesowi ducha czy zjawę, niż człowieka z krwi i kości. Nie ważne, bowiem, jak by się Chase nie śpieszył, Matt zawsze był o kilka kroków przed nim, poza zasięgiem ręki. Czasami wręcz więźniowi wydawało się, że idzie sam przez pogrążone w ciemnościach korytarze.

W pewnym momencie przewodnik zniknął. Jakby zapadł się pod ziemię. Pogrążony w ciemnościach korytarz był pusty. James niespokojnie zaciskał dłoń na rękojeści broni. Ten szalony samotnik mógł być wszędzie. Mógł właśnie podkradać się do niego z nożem w ręce.

- Tędy – szept dochodzący gdzieś z dołu wyrwał Thorna z jego myśli.

Dochodził gdzieś ... spod podłogi. Oczywiście! Szyb. I dowiązana do kawałka kratownicy czarna, wybrudzona smarem lina.

Chase zsunął się przygotowany do odparcia ewentualnej napaści, ale jedyne, co usłyszał to cichy szum pobliskiej wentylacji.

- Tędy – szept Matta prowadził go dalej, w ciemność wąskich szybów wentylacyjnych. – Szybko i cicho.

Chase ruszył zachowując paranoiczną wręcz ostrożność. Czuł ciepło rury, którą się przemieszczał. Rury tak wąskiej, że pełzł na brzuchu z głową opuszczoną nisko.

W końcu zobaczył światełko. Nikły poblask małej żarówki.
I poczuł zapach. Zapach ... wody i kanalizacji. Ostry, drażniący zmysł powonienia.

Nadal gotowy do oparcia ataku Chase wynurzył się z otworu wentylacji.

Po raz pierwszy, od momentu, kiedy dostrzegł tors mężczyzny zauważył jego twarz. Jego przewodnik kucał w pobliżu małej lampki, a jego oblicze wydawało się wynurzać z morza ciemności.



- Tutaj już możemy rozmawiać – wyszeptał Matt.

Chase za późno zorientował się, że nie tylko ich dwójka znajduje się w tym pomieszczeniu. Upewnił się wcześniej, że to nie żadna pułapka i ruszył w stronę przewodnika, nadal mierząc do niego z broni.

Cios w potylicę zadany czymś ciężkim przez kogoś, kogo więzień nie dostrzegł wcześniej, posłał go w nieświadomość.




DOUBLE B i FLAT LINE


Double B pracował pod coraz większą presją. Klawisze podążały w jego stronę z uporem cechującym bezduszne maszyny. Informatyk zdawał sobie sprawę z tego, jak niewielkie mają szanse wyjść z tego żywi. Ale pracował, czując, jak pot szczypie go tam, gdzie skórę poobcierał sobie do krwi. Przez ułamek sekundy ten ból przypomniał mu o długu względem „Chase’a” i refleksja, jakby teraz wyglądała jego sytuacja, gdyby zabrał ze sobą tego małomównego twardziela.

Przez chwilę więźniowie odnieśli mały trumf. Pierwszy KLAWISZ nie zauważył pułapki i jedna z płyt zawaliła się pod nim. Maszyna wpadła do chłodziwa, próbując jeszcze przez chwilę utrzymać się na rampie.

Pozostałe KLAWISZE szybko jednak dokonały korekty trasy i zaczęły obchodzić przeszkody z bezduszną skutecznością. Straciły jednak trochę tak cennego dla Double B czasu.

Flat Line wyczekał moment, kiedy KLAWISZ przestał strzelać i ruszył w stronę Double B. Spodziewał się, że będąc w jego pobliżu i pobliżu INFROSTRADY maszyny nie będą do niego strzelać.

Nie pomylił się.

Kiedy skakał w stronę upatrzonej osłony inny KLAWISZ, zachodzący BB, przerobił go na gulasz. Był zbyt wolny na tego typu szaleńcze i karkołomne akcje. Zdecydowanie za mało sprawny.

Seria nie była do końca celna, ale i tak skuteczna. Pociski zrykoszetowały po stalowych konstrukcjach. Kilka z nich trafiło Flat Lina po nogach, momentalnie posyłając na ziemię. Siłą inercji medyk przetoczył się za jakiś stalowy dźwigar i zniknął z linii ognia.

Był w połowie drogi do upragnionego celu. Lewą nogę trafiły dwie kule. Kość pękła na wysokości łydki, z poszarpanej rany lała się krew i wystawały kawałki kości. Prawa noga też oberwała jednym rykoszetem. W wewnętrznej części prawego uda pojawiła się spora, poszarpana dziura.

Flat Line był medykiem. Czuł nadchodzącą falę bólu. Na razie szok podtrzymywał go od utraty przytomności i niewątpliwym wykrwawieniem. Zaciskając zęby z bólu spojrzał w bok.

KLAWISZ, który go ostrzeliwał, właśnie kroczył w jego stronę, chcąc zapewne dokończyć dzieła. Pozostałe kontynuowały swój marsz w stronę Double B. Pętla wokół informatyka zaciskała się coraz bardziej. I chyba nie było już żadnej nadziei....

Double B wiedział, jak to się skończy.

KOREKTA KURSU ZOSTAŁA WYZNACZONA – poinformował go błękitny napis na holo-ekranie.

BY JĄ ZATWIERDZIĆ, PODAJ KOD DOSTĘPU.

Ostatnia przeszkoda i proces zostanie zainicjowany. Potrzebował jeszcze tylko dwudziestu kilku sekund.

Pozwolił sobie na spojrzenie w bok. Cholera. Maszyny są zbyt blisko!

Miał jeszcze szansę uciec. Do tunelu odsłoniętego przez Flat Linea. Przez chwilę byłby zasłonięty przed KLAWISZAMI. A to powinno wystarczyć, by ocalić swoje życie.






ALAN MELLO, PASTOR i JAKUB SZKUTNIK


Słowa Alana Mello były jak spowiedź, a Jakub znał się na spowiedziach, jak nikt inny.
Wymalowana twarz pozwalała mu uzyskać więcej posłuchu u Rippersów. Zapewne dlatego, że tylko największe pojeby spośród nich używały takich scenicznych ozdobników.

Sytuacja została opanowana. Co prawda Dylan nadal celował w Alana, ale pozwolił zając się jego ranami. Jako, że nikt się nie kwapił do pomocy, zajął się tym Jakub Szkutnik. Znał się odrobinę na pierwszej pomocy i mógł przynajmniej spowolnić krwawienie z ran Melo. Ale więzień potrzebował pomocy kogoś takiego, jak Laleczka. Zdecydowanie. Jakub postanowił, że powie o tym Wielkiemu Q, jak tylko ten wróci z wycieczki do Gildii Zero.

Ale zamiast Wielkiego Q wrócił jego posłaniec. Małpka, – bo tak wołali na tego niewysokiego i zwinnego więźnia o ewidentnie Azjatyckiej krwi zatrzymał się i obejrzał zakrwawiony korytarz.

- Sprawy się nieco popierdoliły – powiedział posłaniec, jak już złapał oddech. – Ktoś zajebał samego ZiZiego i jego zastępczyni zaakceptowała transakcję pod warunkiem, że Wielki Q dopadnie jego morderców. Szef wziął chłopaków z obstawy i ruszyli w pogoń. Zatem na trutkę poczekamy chwilę dłużej. Możecie na razie wrócić do cel, ale warty przy zamkniętym bloku trzeba trzymać.

Atak przyszedł niespodziewanie.

Erik wrzasnął szaleńczo, a więźniowie obrócili się w jego stronę. Krzyki przerażenia wyrwały się z ich ust.




PASTOR


Pastor szedł powoli przez ciemny korytarz. Znał go z jakiejś mglistej i krwawej wizji z przeszłości. Zgniłe ciała zastygłe w zbrązowiałych, starych kałużach krwi.

Tym razem znał ich twarze. Znał je bardzo dobrze. Często widywał je w kawałku lustra, kiedy się golił.

Szekspir wyskoczył na niego zza rogu. Szalony, umazany krwią i fekaliami, pogrążony w zupełnie nie pasującym do niego obłędzie.

Ale to nie był Szekspir. Tylko demon, który zawładnął jego jaźnią. Demon szaleństwa. Ciosy zaimprowizowanym nożem spadły na pierś Pastora, w kilka sekund zamieniając ją w siekane, krwawiące mięso.

Pastor zginął, podobnie jak wcześniej Szekspir, a zaraz za tą dwójką demon zawładnął Ericiem.





ALAN MELLO i JAKUB SZKUTNIK

Zarówno Alen, jak i Jakub widzieli już coś podobnego. Dlatego też nie byli tak zszokowani, jak reszta więźniów.

Pastor dosłownie został rozerwany na kawałki, jakby ktoś wrzucił mu do środka granat bojowy. Jednak kawałki ciała więźnia nie szybowały chaotycznie, lecz nadal trzymały się kręgosłupa, który przekształcał się, wrastał w podstawę kratownicy, rozgałęział na boki przyjmując kształt krzyża.
Trzymane kawałkami ścięgien, żył i wnętrzności szczątki, jakby prowadzone czyjąś wolą, oplotły jednego z więźniów trzymającego miotacz płomieni i dosłownie w mgnieniu oka rozerwały na kawałki.
Podobny los spotkał Małpkę, któremu kawałek kości Pastora wbił się w oko, przebił potylicę i rozczepił na kawałki, niczym kotwa. Po kolejnej sekundzie ciało więźnia ciągnięte było w stronę manifestującego się na środku korytarza demona.

Wijące się ścięgna – niczym łańcuchy piekielnej karuzeli – zaczęły wirować wokół osi, jaką stanowił kręgosłup zmieniony w krzyż. Buffo doskoczył do demona z maczugą, wchodząc w zasięg jednego z „łańcuchów”. Ten uciął człowiekowi głowę, jakby nie był zrobiony z ludzkich wnętrzności, lecz z najprawdziwszej stali. Ciało Buffo upadło i zaczęło drgać w kałuży krwi.

Na korytarzu została czwórka więźniów. Alan i Jakub, których uratowało to, że siedzieli kawałek dalej, pod ścianą, gdzie Szkutnik opatrywał Mello. Dylan, który stał kawałek dalej z pistoletem oraz jeden z ludzi z miotaczami ognia.

Sytuacja nie wyglądała za dobrze. Wyglądało na to, że Pastor zaprosił Shamhayella na wielkie, szalone żarcie, a sam stał się przystawką.

Szkutnik wiedział już, że demona nie da się tak prosto zniszczyć. Że jeśli szaleństwo posiało w kimś swoje ziarno, to jest w stanie zakiełkować w tym kimś bez większych problemów.

- Przyłączcie się do mnie

Szept, który przeszedł korytarzem zmroził ocalonych więźniów.




KRISTI J. LENOX i FILOZOF

Światła migały, kiedy Filozof wciskał guziki na zdobytym przez Kristi urządzeniu. Było ono wszyte w kawałek zwykłego materiału i tylko palcami dało się wyczuć pod nim kilkanaście maleńkich guzików i przełączników.

Kilkanaście! Jak pieprzony ZiZi sobie z tym radził!? Na pewno nie miał wtedy przestrzelonego ramienia, które przeszywało mu resztę ciała potwornym bólem przy każdym ruchu ręki.

Cholera! Filozof zdawał sobie sprawę z tego, że gra niepewnymi kartami. A jeśli urządzenie nie miało opcji sterowania maszynami to byli w niezłych opałach.

Maszyny nie czekały ani chwili. Ruszyły na nich prowadzone zapewne jakimś niezbyt skomplikowanym, zabójczym programem.

Były szybkie, jak na takie małe roboty. I uzbrojone nie tylko w piły mechaniczne, jak mieli się szybko przekonać.

Kristi zareagowała zbyt wolno nie spodziewając się takiej szybkości ze strony tych maszyn. Strzeliła instynktownie, kiedy poczuła, jak ostrza piły mechanicznej wcinają się jej w jeszcze nie zaleczoną nogę.

Strzał był celny. Huk broni zlał się w jedno z dźwiękiem rozrywanej maszyny i brzękiem kawałków metalu padających wszędzie wokół. Noga Krsiti znieczulona wcześniejszym zabiegiem kompletnie zignorowała ból i spojrzała w bok. Tuż obok niej do skoku szykowała się kolejna maszyna. Z krzykiem skierowała broń w tamtą stronę i strzeliła. Tym razem spudłowała. Widziała rozbłysk kuli na ścianie korytarza. Maszyna jednak znieruchomiała. Podobnie jak inne.

- Stój! Nie wciskaj nic! – wrzasnęła Krsiti do Filozofa, lecz ten sam już zorientował się, że pilot ZiZiego nie był takim złym pomysłem.

Żyli i poza niewielką raną na nodze Kristi nic im się nie stało.

Przez chwilę fakt ten docierał do ich nadal oszołomionych ranami i ostatnimi wydarzeniami umysłów.

Mieli dwie drogi ewentualnej ucieczki. Obie nieznane. Korytarz, z którego wynurzyły się te małe, dziwaczne roboty oraz drugi, zakończony wyraźnie jakimiś drzwiami. Drzwiami, które jak zauważyli otwierały się powoli.
Czyżby kolejne niespodzianki, a może to zadziałał któryś z przycisków na pilocie ZiZiego?

Szybko poszukali sobie kryjówek, na wypadek gdyby jednak okazało się, że zza drzwi coś wylezie. Po kilku dłuższych chwilach byli już prawie pewni, że nic zza tej grodzi nie przyjdzie by ich zgładzić.

Za to zobaczyli, jak w dół, przez przerobiony na szyb windy kanał wentylacyjny spadają dwie liny. Ktoś z góry postanowił upewnić się, czy zabójcy ZiZiego zginęli w zniszczonej windzie? A może słyszeli strzały i postanowili sprawdzić, co się dzieje na dole? Tak czy siak, uciekinierzy musieli szybko zdecydować, co robią.




WSZYSCY


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=bLV882u3fpU[/MEDIA]

Rozpacz, Wina i Szaleństwo.

Każdy z zamkniętych na GEHENNIE skazańców żył każdego dnia rozrywany na kawałki przez te trzy niewidzialne siły.

Rozpacz – rodziła się w sercach przegranych i tych, którzy już dawno temu porzucili wszelką nadzieję. Tych, którzy żyli napędzani jedynie pragnieniem przetrwania kolejnego cyklu, pragnieniem spotkania z dawnym wrogiem lub kimś z rodziny i strachem, że nigdy nie uda mu się tego dokonać. Rozpacz zatruwała serca więźniów subtelnie. Małymi dawkami. Aż w końcu, kiedy byli gotowi, wypełniała ich po brzegi i zostawiała tylko rozdarty strzępek, który kiedyś był więźniem. O tak. Rozpacz była silna i wzrastała z każdą chwilą.

Wina – wielu więźniów odczuwało ją każdego dnia. Niektórzy próbowali to zmienić, inni starali się zapomnieć. Wina jest jak robactwo. Nie da się jej powstrzymać. W końcu pożre każdego. Na GEHENNIE co rusz, każdy ludzki czyn, karmił demony Winy. Każda przemoc, każde pragnienie zemsty, każda próba zadośćuczynienia dawnym ofiarom. Wina nigdy nie chodziła głodna. Ani ona, ani jej robacze dzieci.

Szaleństwo – wielu się mu podało, wielu przybywając na GEHENNĘ było już obłąkanych do cna. Każdego dnia od uwolnienia wielu więźniów karmiło Szaleństwo swoimi czynami, swoimi myślami i swoimi decyzjami. Tak. Spośród całej trójki to chyba Szaleństwo było królem stalowych korytarzy. Teraz zyskało nowy atut.


STRAŻNIK obserwował ruchy ludzi i demonów, analizował, przetwarzał dane, podejmował decyzje. Jego ukryte oczy i uszy przesyłały mu w każdej sekundzie miliony informacji, które super inteligencja SI poddawała określonej analizie w oparciu o ustalone schematy. W ciągu danych STRAŻNIK spostrzegł pewną anomalię. Coś, co zmieniło jego kilka podstawowych założeń. SI podjęła kolejny ruch w wielkim, niekończącym się eksperymencie. Impuls został wysłany. Maszyny ruszyły tam, gdzie chciał tego superkomputer.
 
Armiel jest offline