Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-11-2011, 11:49   #181
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Nie miał zamiaru wdawać się w dyskusję z tymi fiutami. Miał jedną kulkę i to rozstrzygało. Nie mógł wygrać starcia, a propozycja demona choć kusząca była o kant dupy potłuc. Wpuszczenie gnoja do głowy nie wchodziło w grę. Dopóki prosił znaczyło to, że nie może opanować w pełni ciała Alana i tak miało zostać. Póki co tych dwóch ziutków czekało na Wielkiego Q i nie stanowiło zagrożenia, bez względu na to jak wydzierali mordy. To nie był problem. Problemem była rana i wyciekająca krew. Jeśli Mello chciał przeżyć musiał się spieszyć. Nie było co tracić sił na strzępienie języka. Odłożył dwururkę i niezdarnie sięgnął do kieszeni zdrową ręką, by wydobyć pigułki. Jedyne co miał, to jakieś tabletki przeciw szokowi postrzałowemu. To da mu kilka więcej minut zanim straci przytomność i możliwość jako tako sprawnego działania.
Łyknął bez popitki i zajął się przykładaniem chustki pokrwawioną dłonią, do rany na piersi, by choć trochę zmniejszyć krwawienie. Bolało jak diabli, ale dragi na szczęście już zaczynały działać.
Wolną dłonią znów ujął dwururkę.
Tymczasem zamiast Wielkiego Q pojawiło się jakichś dwóch gostków.
- Znam Cię. – wydukał z trudem na widok Jakuba Szkutnika – Pomóż mi. Demon chce mnie opanować. Muszę drania wykończyć, zanim on … mnie.
Zakończył bolesny stęknięciem.
Alan nie chciał i nie mógł za wiele mówić. Nie chciał wspominać, że stwór miesza mu w zmysłach, bo jakiż z niego byłby wtedy sojusznik? W stanie w jakim się znalazł nie potrafił wymyśleć nic innego, by okazać się przydatnym. A wiedział, że jedyną szansą na ratunek jest, to by zostać uznanym za użytecznego. Taka była Gehenna. Tu nie było sentymentów i on także ich nie miał.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 07-11-2011, 16:04   #182
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
- Mamy przejebane. - Filozof tą wypowiedzą wspiął się na wyżyny swoich możliwości dedukcji, można powiedzieć, że w zasadzie osiągnął ich szczyt i pozostało mu jedynie zatknąć flagę zdobywcy. Pozostanie w pokoju przesłuchań w tej chwili nie było tak złą alternatywą. Na to było już trochę za późno.

Gogle ZiZiego były nieocenionym nabytkiem. Robociki wydzielały ciepło i nawet w ciemnościach Filozof był w stanie je dostrzec. Wiedział już co powinni zrobić. Zapamiętał doskonale każdy szczegół w korytarzu, a termalny skan tylko upewnił go w swoim postanowieniu.

- Widzę je. Zbliżają się powoli. – szepnął do wspólniczki. Schylił się nie wykonując gwałtownych ruchów po kawałek metalu, który wyczuł stopą. Nie był wielki, miał może trzydzieści na czterdzieści centymetrów. Wystawał z niego kabel za który złapał zdrową ręką. Prowizoryczna tarcza dawała więcej psychicznego komfortu niż realnej ochrony.

- Celuj w rury. Są na wysokości twojego podbródka, dwa metry na lewo. Jak się nie mylę powinien nimi lecieć gaz używany do chłodzenia. Szybko.

- Mam tylko trzy naboje - odpowiedziała cicho - Jesteś tego pewien?

- Jestem pewien, że nie damy sobie rady ze wszystkimi. To ich spowolni i da nam czas na ucieczkę. - był pewny swego. Liczył nawet, że gaz może zamrozić kilka z nich. Kobieta nie była w stanie biec, a on… cóż, też nie był najlepszym sprinterem. Jeżeli jego plan zawiedzie to zostaną przerobieni na kotlety mielone.

- Cholera, one wyglądały jakby na nas czekały. Jak ZiZi tędy łaził? Trzymaj. - podała coś Filozofowi a potem skierowała wylot samoróbki tam gdzie mówił mężczyzna.
- To pilot ZiZiego. Może działa też na nie - wyszeptała.

Pilot?!

„Kobieto czemu dopiero teraz o tym mówisz.” – pomyślał polityk, po czym zaczął klikać każdy możliwy przycisk na urządzeniu. To musiały być zabawki ZiZiego…
 
mataichi jest offline  
Stary 07-11-2011, 18:31   #183
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
ZiZi w końcu odszedł do innego świata. Czy lepszego? Pewnie tak, bo nawet piekło w porównaniu z Gehenną mogło mieć swoje zalety. ZiZi odszedł i towarzyszyły temu zwyczajowe okoliczności poza jedną. Krew szefa G0 wyglądała jakby zamierzała przeżyć swego nosiciela. Kristi nie miała czasu się nad tym zastanawiać, bo skończył im się czas.

Wbiegli w korytarz, ale zbyt wolno. Wbiegający więźniowie zaatakowali a przynajmniej jeden z nich. Lenox zamknęła drzwi do korytarza i puścili się biegiem. Adrenalina wywołana strachem dodawała im sił, ale kobieta widziała, że ani ona sama ani jej towarzysz nie byli przyzwyczajeni do forsowania swego organizmu. Korytarz na szczęście był krótki, potem wsiedli do windy, ale odgłosy z góry uświadomiły im, że tamci dali radę przebić się przez drzwi. Jakim cudem? Widocznie Zizi odwalił niezłą prowizorkę z budową tego wyjścia.

Tamci zaczęli strzelać. Dlaczego? Przecież nawet ich jeszcze nie widzieli. Takie emocjonalne podejście pokazywało, że nie odpuszczą szybko jak początkowo myślała Kristi. Kobieta zastanawiała się nawet czy nie zostać tam na górze i nie spróbować wmówić członkom Gildii, iż ona sama też była ofiarą uciekiniera. Dobrze, że się nie zdecydowała na ten pomysł. Tamci by ją pewnie zastrzelili zanim zdołałby wykrztusić słowo a nawet gdyby tego uniknęła to przejrzeliby jej bajeczkę dość szybko. Kristi nigdy nie była dobra w łganiu.

Winda poruszała się tak ślimaczym tempem, że kobieta z frustracji zaczęła przeglądać zdobyczną samoróbkę. Tylko trzy naboje! Pierdol się ZiZi gdziekolwiek jesteś! Można by pomyśleć, że będzie cię stać na więcej. A potem zaczęła się kanonada i Lenox nie myślała już o niczym. Kuliła się tylko w sobie starając się stanowić jak najmniejszy cel wiedząc jak takie zachowanie było absurdalne i bezsensowne. Tamci z góry mieli ich na tacy niezależnie, co by zrobili.

Kristi aż przyklękła, kiedy rwący ból poraził jej nerwy. Z niedowierzaniem wpatrywała się w swoją stopę. Przeżyła siedem lat na Gehennie i ani razu nie zarobiła kulki aż do teraz. Dziwna sprawa z tą krwią. Lenox mogła patrzeć na krew innych ludzi, na całe morze krwi i nie robiło to na niej wrażenia. Teraz kilka gęstych kropli, które pojawiły się na jej bucie sprawiły, że zakręciło jej się w głowie. Kap, kap, kap.

Kristi wyturlała się z windy. Kap.

Usiadła ciężko na podłodze. Kap.

Sięgnęła po medpak. Kap.

Spojrzała w twarz Filozofa i zrozumiał, że go znała, ale nie stąd, nie z Gehenny. Z innego świata. Z przedtem. Jego twarz kiedyś spoglądała na nią z hologramów podczas kampanii wyborczej.

Światło zgasło pogrążając oboje w ciemnościach.


***



- Celuj w rury. Są na wysokości twojego podbródka, dwa metry na lewo. Jak się nie mylę powinien nimi lecieć gaz używany do chłodzenia. Szybko.

- Mam tylko trzy naboje – „Trzy cholerne naboje” - Jesteś tego pewien?

Czy strategia Filozofa była dobrym pomysłem? Byłaby gdyby Kristi miała pewność, że rurą rzeczywiście leciał gaz i że trafi pierwszym nabojem w odpowiednie miejsce. Minęło trochę czasu, od kiedy ostatnio miała okazję postrzelać. Ile tam mogło być tych maszynek? Pięć a może nawet sześć.

- Jestem pewien, że nie damy sobie rady ze wszystkimi. – Filozof wypowiedział jej obawy na głos - To ich spowolni i da nam czas na ucieczkę.

- Cholera, one wyglądały jakby na nas czekały. Jak ZiZi tędy łaził? – No właśnie jak? - Trzymaj – wyciągnęła pilota, którego zabrała z góry i dała go mężczyźnie.
- To pilot ZiZiego. Może działa też na nie – wyszeptała i przycelowała w rury.

No dalej znajdź ten guzik albo oboje się przekonamy czy potrafię jeszcze strzelać czy już nie.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 07-11-2011, 19:15   #184
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
post we współpracy z woltronem

- Pax, kurwa, pax! Ogarnijcie się do cholery! - duchowny z cyrkowym tatuażem na twarzy wparował pomiędzy napastników jak niańka między walczące przedszkolaki - Pierdolony demon miesza wam w głowach, a wy dajecie się dymać jak dzieci! DOSYĆ!
Stał centralnie na linii strzałów z rozpostartymi w uspokajającym geście rękami. Miał nieodzowne wrażenie, że jeśli szybko nie zapanuje nad sytuacją, Shamael wygra, a z niego zostanie tylko krwawe sito.

- A teraz - zwrócił się do dwójki Rippersów - gdzie jest Q z chemią i o co chodzi z miotaczami?

- Wielki Q będzie tutaj zaraz - warknął jeden z więźniów - A to - poklepał miotacz płomieni - to plan B, jak zawalicie.

Eric przeglądał się całej scenie z nieskrywanym rozbawieniem. Oto klaun-ksiądz próbuje rozdzielić morderców i szaleńców - scenariusz, którego nie powstydziłby się żaden z klasyków filmów kategorii B, tanich horrorów produkowanych na Ziemi.
- Wyborne. Oto ksiądz i podrzędny aktorzyna będą ratować dupy członkom gangu, mordercom, gwałcicielom... Choć może dobrze, że Wielki Q myśli dwa kroki naprzód, wszak to co zamierzamy może się nie udać z tego czy innego powodu. Póki co proponuję jednak zastosować się do słów do Jakuba, głosu rozsądku. na tym przeklętym statku. Możesz nam wierzyć lub nie - Eric spoważniał i popatrzył się na Mello - ale Shamael nie pomoże ci, a jedynie wykorzysta cię do swoich celów. A potem porzuci, bo po co mu rany cyngiel?

- Znam Cię. – wydukał Mello z trudem na widok Jakuba Szkutnika – Pomóż mi. Demon chce mnie opanować. Muszę drania wykończyć, zanim on … mnie.

Dopiero teraz Szkutnik rozpoznał rannego Rippersa. Diabeł, Hiena Cmentarna... pamiętał go głównie przez pryzmat swojego religijnego transu. Cóż, mówią, że gdy raz uratujesz komuś życie, będziesz za niego odpowiedzialny do samego końca... do dzisiejszego dnia, Jakub nie miał pojęcia ile mądrości kryje się w tym powiedzeniu.

- Sancte Michael Archangele, defende nos in proelio; contra nequitiam et ... bla bla bla... in infernum detrude. Amen. - wyrzucił z siebie Szkutnik niemal na jednym wydechu robiąc nad Mello znak krzyża. - Nie daj mu się więcej dymać, a wszystko będzie dobrze. Właśnie szykujemy się do konfrontacji. Przyda się dodatkowa para rąk.

- O ile to co planujemy wystarczy by pokonać demona - powiedział pod nosem Eric. Wiedział jednak, że nie mogą się cofnąć, że dokonali wyboru. - Im szybciej zaczniemy tym lepiej - dodał głośno, tak by wszyscy go słyszeli.

Skład ekipy łowców demonów z każdym kolejnym członkiem nabierał na osobliwości. Plan... cóż, pozostawał ten sam, odtkąd wypełzli z legowiska Shamayella. W tej chwili sprowadzał się do czekania na Wielkiego Q i czarodziejskie beczułki z kwasem.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 08-11-2011, 09:29   #185
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


SPOOK


Spook nie umierała, ale jej system nerwowy został załatwiony na dłuższą chwilę. Biel korytarza, na którym upadła aż raniła przywykłe do półmroku oczy dziewczyny.
Leżała obojętna na zewnętrzne bodźce, zamknięta w swoich własnych lękach. Czekała, bezsilna, aż drzwi, przez które uciekła otworzą się ponownie i wyjdzie z nich ta dziwaczna maszyna, albo te drugie drzwi – białe, z czarno-żółtą linią zamknięcia – rozsuną się wpuszczając na korytarz maszyny STRAŻNIKA.

Lecz nic takiego się nie stało. Światła na korytarzu paliły się jaskrawym blaskiem, jak gdyby nigdy nic. Aż w końcu system nerwowy Spook znów zaczął funkcjonować należycie.

Poczuła smród swoich własnych nieczystości i to, jak te lepią się do jej więziennego kombinezonu. Czuła drżenie kończyn i lekki ból mięśni. Ale po chwili, gdyby zechciała, mogła podnieść się na nogi. By uciec.

Tylko dokąd? Korytarz miał trzy wyjścia. Pierwsze – te, którym na niego wskoczyła. Drugie – te, które obserwowała leżąc bez siły na podłodze. I trzecie – wyglądające identycznie, jak drugie – z tym, że umiejscowione po drugiej stronie.

Nie miała pojęcia, gdzie się znajduje i dlaczego STRAŻNIK nie dokończył jej likwidacji. Ale żyła. I na tą chwilę tylko to się liczyło.




PASTOR i SZEKSPIR

Kiedy dłoń Szekspira zetknęła się z obleczoną ciepłą, śliską od krwi łapą demona, skazaniec poczuł, że dokonał bardzo ważnego wyboru.

Demon był osłabiony. Kolejne porażki na drodze do prawdziwej wolności pozbawiały go coraz więcej niezbędnej do trwania energii. Ale teraz .... Teraz dostał bilet na drugą stronę.

Dobrowolne przymierze! Przyłączenie! Nie wymuszony siłą akt, lecz prawdziwe, oparte na akceptacji przyłączenie. To wystarczyło!

Shamhayell zawył dziko, szaleńczo z zachwytu! Łapa zacisnęła się brutalnie na dłoni Szekspira miażdżąc ją w rozbryzgu krwi, jak dojrzały, soczysty owoc.

Szekspir też krzyknął. Jak wcześniej krzyczał Wieszcz na swoim krzyżu. Jak krzyczeli jego Apostołowie, którzy przybyli do celi swego guru, by w imieniu demona dokonać samounicestwienia!

Ból był pomostem, kładką pomiędzy demonem szaleństwa, Szekspirem i człowiekiem, z którym ten drugi dzielił swoją powłokę.

Szponiasta łapa szarpnęła za ściśniętą rękę więźnia wyrywając ją z ramienia. Ćma wzbiła się do lotu śmiejąc się szyderczo, a oszołomiony bólem Szekspir zachwiał się w pułapce opinającej mu nogi.

W jednej przeraźliwej chwili ścięgna i pnącza wyrosły wyżej, oplątując całe ciało Szekspira.
Ściskając, dusząc, miażdżąc z przeraźliwą siłą, aż spomiędzy „kłączy” tryskała świeża krew, zraszając zarośniętą krwią salę.

W końcu pnącza cofnęły się, zniknęły w podłożu, pozostawiając tylko wokół trudne do rozpoznania kawałki ludzkiego ciała.

Ale to nie był koniec krwawego spektaklu. Z pleców dwugłowego potwora powieszonego na krzyżu wyłonił się najpierw ociekający krwią kręgosłup. Z jego końca, niczym z upiornego kwiatu, zaczynała uwypuklać się mięsista narośl, jak wielki wrzód. W końcu narośl pękła, tryskając wokół ropą i krwią, a w jej miejscu pojawiła się kolejna głowa. Trzecia. Wykrzywiona obłędem twarz kogoś, kto jeszcze kilkanaście sekund wcześniej, nazywał się Szekspirem.

Krzyż zadrżał w posadach. Trzygłowy Shamhayell zaśmiał się wszystkimi gardzielami na raz.

Jest tylko cienka czerwona linia między rozsądkiem a szaleństwem – głosiło stare, ziemskie przysłowie.

A teraz ta linia ponownie została zerwana. Pokłosie tego wydarzenia wypełni znów krzykami korytarze Gehenny.




JAMES “CHASE” THORN

Szedł za dziwnym przewodnikiem, który coraz bardziej przypomniał Jamesowi ducha czy zjawę, niż człowieka z krwi i kości. Nie ważne, bowiem, jak by się Chase nie śpieszył, Matt zawsze był o kilka kroków przed nim, poza zasięgiem ręki. Czasami wręcz więźniowi wydawało się, że idzie sam przez pogrążone w ciemnościach korytarze.

W pewnym momencie przewodnik zniknął. Jakby zapadł się pod ziemię. Pogrążony w ciemnościach korytarz był pusty. James niespokojnie zaciskał dłoń na rękojeści broni. Ten szalony samotnik mógł być wszędzie. Mógł właśnie podkradać się do niego z nożem w ręce.

- Tędy – szept dochodzący gdzieś z dołu wyrwał Thorna z jego myśli.

Dochodził gdzieś ... spod podłogi. Oczywiście! Szyb. I dowiązana do kawałka kratownicy czarna, wybrudzona smarem lina.

Chase zsunął się przygotowany do odparcia ewentualnej napaści, ale jedyne, co usłyszał to cichy szum pobliskiej wentylacji.

- Tędy – szept Matta prowadził go dalej, w ciemność wąskich szybów wentylacyjnych. – Szybko i cicho.

Chase ruszył zachowując paranoiczną wręcz ostrożność. Czuł ciepło rury, którą się przemieszczał. Rury tak wąskiej, że pełzł na brzuchu z głową opuszczoną nisko.

W końcu zobaczył światełko. Nikły poblask małej żarówki.
I poczuł zapach. Zapach ... wody i kanalizacji. Ostry, drażniący zmysł powonienia.

Nadal gotowy do oparcia ataku Chase wynurzył się z otworu wentylacji.

Po raz pierwszy, od momentu, kiedy dostrzegł tors mężczyzny zauważył jego twarz. Jego przewodnik kucał w pobliżu małej lampki, a jego oblicze wydawało się wynurzać z morza ciemności.



- Tutaj już możemy rozmawiać – wyszeptał Matt.

Chase za późno zorientował się, że nie tylko ich dwójka znajduje się w tym pomieszczeniu. Upewnił się wcześniej, że to nie żadna pułapka i ruszył w stronę przewodnika, nadal mierząc do niego z broni.

Cios w potylicę zadany czymś ciężkim przez kogoś, kogo więzień nie dostrzegł wcześniej, posłał go w nieświadomość.




DOUBLE B i FLAT LINE


Double B pracował pod coraz większą presją. Klawisze podążały w jego stronę z uporem cechującym bezduszne maszyny. Informatyk zdawał sobie sprawę z tego, jak niewielkie mają szanse wyjść z tego żywi. Ale pracował, czując, jak pot szczypie go tam, gdzie skórę poobcierał sobie do krwi. Przez ułamek sekundy ten ból przypomniał mu o długu względem „Chase’a” i refleksja, jakby teraz wyglądała jego sytuacja, gdyby zabrał ze sobą tego małomównego twardziela.

Przez chwilę więźniowie odnieśli mały trumf. Pierwszy KLAWISZ nie zauważył pułapki i jedna z płyt zawaliła się pod nim. Maszyna wpadła do chłodziwa, próbując jeszcze przez chwilę utrzymać się na rampie.

Pozostałe KLAWISZE szybko jednak dokonały korekty trasy i zaczęły obchodzić przeszkody z bezduszną skutecznością. Straciły jednak trochę tak cennego dla Double B czasu.

Flat Line wyczekał moment, kiedy KLAWISZ przestał strzelać i ruszył w stronę Double B. Spodziewał się, że będąc w jego pobliżu i pobliżu INFROSTRADY maszyny nie będą do niego strzelać.

Nie pomylił się.

Kiedy skakał w stronę upatrzonej osłony inny KLAWISZ, zachodzący BB, przerobił go na gulasz. Był zbyt wolny na tego typu szaleńcze i karkołomne akcje. Zdecydowanie za mało sprawny.

Seria nie była do końca celna, ale i tak skuteczna. Pociski zrykoszetowały po stalowych konstrukcjach. Kilka z nich trafiło Flat Lina po nogach, momentalnie posyłając na ziemię. Siłą inercji medyk przetoczył się za jakiś stalowy dźwigar i zniknął z linii ognia.

Był w połowie drogi do upragnionego celu. Lewą nogę trafiły dwie kule. Kość pękła na wysokości łydki, z poszarpanej rany lała się krew i wystawały kawałki kości. Prawa noga też oberwała jednym rykoszetem. W wewnętrznej części prawego uda pojawiła się spora, poszarpana dziura.

Flat Line był medykiem. Czuł nadchodzącą falę bólu. Na razie szok podtrzymywał go od utraty przytomności i niewątpliwym wykrwawieniem. Zaciskając zęby z bólu spojrzał w bok.

KLAWISZ, który go ostrzeliwał, właśnie kroczył w jego stronę, chcąc zapewne dokończyć dzieła. Pozostałe kontynuowały swój marsz w stronę Double B. Pętla wokół informatyka zaciskała się coraz bardziej. I chyba nie było już żadnej nadziei....

Double B wiedział, jak to się skończy.

KOREKTA KURSU ZOSTAŁA WYZNACZONA – poinformował go błękitny napis na holo-ekranie.

BY JĄ ZATWIERDZIĆ, PODAJ KOD DOSTĘPU.

Ostatnia przeszkoda i proces zostanie zainicjowany. Potrzebował jeszcze tylko dwudziestu kilku sekund.

Pozwolił sobie na spojrzenie w bok. Cholera. Maszyny są zbyt blisko!

Miał jeszcze szansę uciec. Do tunelu odsłoniętego przez Flat Linea. Przez chwilę byłby zasłonięty przed KLAWISZAMI. A to powinno wystarczyć, by ocalić swoje życie.






ALAN MELLO, PASTOR i JAKUB SZKUTNIK


Słowa Alana Mello były jak spowiedź, a Jakub znał się na spowiedziach, jak nikt inny.
Wymalowana twarz pozwalała mu uzyskać więcej posłuchu u Rippersów. Zapewne dlatego, że tylko największe pojeby spośród nich używały takich scenicznych ozdobników.

Sytuacja została opanowana. Co prawda Dylan nadal celował w Alana, ale pozwolił zając się jego ranami. Jako, że nikt się nie kwapił do pomocy, zajął się tym Jakub Szkutnik. Znał się odrobinę na pierwszej pomocy i mógł przynajmniej spowolnić krwawienie z ran Melo. Ale więzień potrzebował pomocy kogoś takiego, jak Laleczka. Zdecydowanie. Jakub postanowił, że powie o tym Wielkiemu Q, jak tylko ten wróci z wycieczki do Gildii Zero.

Ale zamiast Wielkiego Q wrócił jego posłaniec. Małpka, – bo tak wołali na tego niewysokiego i zwinnego więźnia o ewidentnie Azjatyckiej krwi zatrzymał się i obejrzał zakrwawiony korytarz.

- Sprawy się nieco popierdoliły – powiedział posłaniec, jak już złapał oddech. – Ktoś zajebał samego ZiZiego i jego zastępczyni zaakceptowała transakcję pod warunkiem, że Wielki Q dopadnie jego morderców. Szef wziął chłopaków z obstawy i ruszyli w pogoń. Zatem na trutkę poczekamy chwilę dłużej. Możecie na razie wrócić do cel, ale warty przy zamkniętym bloku trzeba trzymać.

Atak przyszedł niespodziewanie.

Erik wrzasnął szaleńczo, a więźniowie obrócili się w jego stronę. Krzyki przerażenia wyrwały się z ich ust.




PASTOR


Pastor szedł powoli przez ciemny korytarz. Znał go z jakiejś mglistej i krwawej wizji z przeszłości. Zgniłe ciała zastygłe w zbrązowiałych, starych kałużach krwi.

Tym razem znał ich twarze. Znał je bardzo dobrze. Często widywał je w kawałku lustra, kiedy się golił.

Szekspir wyskoczył na niego zza rogu. Szalony, umazany krwią i fekaliami, pogrążony w zupełnie nie pasującym do niego obłędzie.

Ale to nie był Szekspir. Tylko demon, który zawładnął jego jaźnią. Demon szaleństwa. Ciosy zaimprowizowanym nożem spadły na pierś Pastora, w kilka sekund zamieniając ją w siekane, krwawiące mięso.

Pastor zginął, podobnie jak wcześniej Szekspir, a zaraz za tą dwójką demon zawładnął Ericiem.





ALAN MELLO i JAKUB SZKUTNIK

Zarówno Alen, jak i Jakub widzieli już coś podobnego. Dlatego też nie byli tak zszokowani, jak reszta więźniów.

Pastor dosłownie został rozerwany na kawałki, jakby ktoś wrzucił mu do środka granat bojowy. Jednak kawałki ciała więźnia nie szybowały chaotycznie, lecz nadal trzymały się kręgosłupa, który przekształcał się, wrastał w podstawę kratownicy, rozgałęział na boki przyjmując kształt krzyża.
Trzymane kawałkami ścięgien, żył i wnętrzności szczątki, jakby prowadzone czyjąś wolą, oplotły jednego z więźniów trzymającego miotacz płomieni i dosłownie w mgnieniu oka rozerwały na kawałki.
Podobny los spotkał Małpkę, któremu kawałek kości Pastora wbił się w oko, przebił potylicę i rozczepił na kawałki, niczym kotwa. Po kolejnej sekundzie ciało więźnia ciągnięte było w stronę manifestującego się na środku korytarza demona.

Wijące się ścięgna – niczym łańcuchy piekielnej karuzeli – zaczęły wirować wokół osi, jaką stanowił kręgosłup zmieniony w krzyż. Buffo doskoczył do demona z maczugą, wchodząc w zasięg jednego z „łańcuchów”. Ten uciął człowiekowi głowę, jakby nie był zrobiony z ludzkich wnętrzności, lecz z najprawdziwszej stali. Ciało Buffo upadło i zaczęło drgać w kałuży krwi.

Na korytarzu została czwórka więźniów. Alan i Jakub, których uratowało to, że siedzieli kawałek dalej, pod ścianą, gdzie Szkutnik opatrywał Mello. Dylan, który stał kawałek dalej z pistoletem oraz jeden z ludzi z miotaczami ognia.

Sytuacja nie wyglądała za dobrze. Wyglądało na to, że Pastor zaprosił Shamhayella na wielkie, szalone żarcie, a sam stał się przystawką.

Szkutnik wiedział już, że demona nie da się tak prosto zniszczyć. Że jeśli szaleństwo posiało w kimś swoje ziarno, to jest w stanie zakiełkować w tym kimś bez większych problemów.

- Przyłączcie się do mnie

Szept, który przeszedł korytarzem zmroził ocalonych więźniów.




KRISTI J. LENOX i FILOZOF

Światła migały, kiedy Filozof wciskał guziki na zdobytym przez Kristi urządzeniu. Było ono wszyte w kawałek zwykłego materiału i tylko palcami dało się wyczuć pod nim kilkanaście maleńkich guzików i przełączników.

Kilkanaście! Jak pieprzony ZiZi sobie z tym radził!? Na pewno nie miał wtedy przestrzelonego ramienia, które przeszywało mu resztę ciała potwornym bólem przy każdym ruchu ręki.

Cholera! Filozof zdawał sobie sprawę z tego, że gra niepewnymi kartami. A jeśli urządzenie nie miało opcji sterowania maszynami to byli w niezłych opałach.

Maszyny nie czekały ani chwili. Ruszyły na nich prowadzone zapewne jakimś niezbyt skomplikowanym, zabójczym programem.

Były szybkie, jak na takie małe roboty. I uzbrojone nie tylko w piły mechaniczne, jak mieli się szybko przekonać.

Kristi zareagowała zbyt wolno nie spodziewając się takiej szybkości ze strony tych maszyn. Strzeliła instynktownie, kiedy poczuła, jak ostrza piły mechanicznej wcinają się jej w jeszcze nie zaleczoną nogę.

Strzał był celny. Huk broni zlał się w jedno z dźwiękiem rozrywanej maszyny i brzękiem kawałków metalu padających wszędzie wokół. Noga Krsiti znieczulona wcześniejszym zabiegiem kompletnie zignorowała ból i spojrzała w bok. Tuż obok niej do skoku szykowała się kolejna maszyna. Z krzykiem skierowała broń w tamtą stronę i strzeliła. Tym razem spudłowała. Widziała rozbłysk kuli na ścianie korytarza. Maszyna jednak znieruchomiała. Podobnie jak inne.

- Stój! Nie wciskaj nic! – wrzasnęła Krsiti do Filozofa, lecz ten sam już zorientował się, że pilot ZiZiego nie był takim złym pomysłem.

Żyli i poza niewielką raną na nodze Kristi nic im się nie stało.

Przez chwilę fakt ten docierał do ich nadal oszołomionych ranami i ostatnimi wydarzeniami umysłów.

Mieli dwie drogi ewentualnej ucieczki. Obie nieznane. Korytarz, z którego wynurzyły się te małe, dziwaczne roboty oraz drugi, zakończony wyraźnie jakimiś drzwiami. Drzwiami, które jak zauważyli otwierały się powoli.
Czyżby kolejne niespodzianki, a może to zadziałał któryś z przycisków na pilocie ZiZiego?

Szybko poszukali sobie kryjówek, na wypadek gdyby jednak okazało się, że zza drzwi coś wylezie. Po kilku dłuższych chwilach byli już prawie pewni, że nic zza tej grodzi nie przyjdzie by ich zgładzić.

Za to zobaczyli, jak w dół, przez przerobiony na szyb windy kanał wentylacyjny spadają dwie liny. Ktoś z góry postanowił upewnić się, czy zabójcy ZiZiego zginęli w zniszczonej windzie? A może słyszeli strzały i postanowili sprawdzić, co się dzieje na dole? Tak czy siak, uciekinierzy musieli szybko zdecydować, co robią.




WSZYSCY


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=bLV882u3fpU[/MEDIA]

Rozpacz, Wina i Szaleństwo.

Każdy z zamkniętych na GEHENNIE skazańców żył każdego dnia rozrywany na kawałki przez te trzy niewidzialne siły.

Rozpacz – rodziła się w sercach przegranych i tych, którzy już dawno temu porzucili wszelką nadzieję. Tych, którzy żyli napędzani jedynie pragnieniem przetrwania kolejnego cyklu, pragnieniem spotkania z dawnym wrogiem lub kimś z rodziny i strachem, że nigdy nie uda mu się tego dokonać. Rozpacz zatruwała serca więźniów subtelnie. Małymi dawkami. Aż w końcu, kiedy byli gotowi, wypełniała ich po brzegi i zostawiała tylko rozdarty strzępek, który kiedyś był więźniem. O tak. Rozpacz była silna i wzrastała z każdą chwilą.

Wina – wielu więźniów odczuwało ją każdego dnia. Niektórzy próbowali to zmienić, inni starali się zapomnieć. Wina jest jak robactwo. Nie da się jej powstrzymać. W końcu pożre każdego. Na GEHENNIE co rusz, każdy ludzki czyn, karmił demony Winy. Każda przemoc, każde pragnienie zemsty, każda próba zadośćuczynienia dawnym ofiarom. Wina nigdy nie chodziła głodna. Ani ona, ani jej robacze dzieci.

Szaleństwo – wielu się mu podało, wielu przybywając na GEHENNĘ było już obłąkanych do cna. Każdego dnia od uwolnienia wielu więźniów karmiło Szaleństwo swoimi czynami, swoimi myślami i swoimi decyzjami. Tak. Spośród całej trójki to chyba Szaleństwo było królem stalowych korytarzy. Teraz zyskało nowy atut.


STRAŻNIK obserwował ruchy ludzi i demonów, analizował, przetwarzał dane, podejmował decyzje. Jego ukryte oczy i uszy przesyłały mu w każdej sekundzie miliony informacji, które super inteligencja SI poddawała określonej analizie w oparciu o ustalone schematy. W ciągu danych STRAŻNIK spostrzegł pewną anomalię. Coś, co zmieniło jego kilka podstawowych założeń. SI podjęła kolejny ruch w wielkim, niekończącym się eksperymencie. Impuls został wysłany. Maszyny ruszyły tam, gdzie chciał tego superkomputer.
 
Armiel jest offline  
Stary 08-11-2011, 23:24   #186
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Zawiść, żal, udręka... To te uczucia sprowadziły na Gehennę Double B. Te same uczucia prześladowały go na ziemi. Prześladowców było wielu - agenci FBI, CIA, koledzy ze studiów a nawet jego własny ojciec. Mimo iż ich mnogość przeraża to powód szykanacji, złego traktowania, wręcz ostracyzmu był ten sam. Potencjał. Cholernie wielki potencjał jaki posiadał Ben. Wszystko przez to, że rodzice - głównie ojciec - nie potrafili wychować chłopca. Jak jego rówieśnicy Ben mógł grać w piłkę, uczyć się gry na instrumentach, szkolić się w śpiewie czy też rysować. Wszystko to co dzieciaki lubią najbardziej. On jednak dostał komputer. Elektroniczny przyjaciel mamił go od czwartego roku życia...

Ben cenił swego przyjaciela za to, że nigdy nie narzekał. Nie mówił, że jest mu zimno, zbyt gorąco, że chce mu się jeść czy pić. Zawsze spędzał czas z Benem i wyłącznie z nim. Byli przyjaciółmi. Elektroniczny sprzęt powoli przedstawiał coraz to poważniejsze problemy przed umysłem małego chłopca. Mijały lata. Przedszkole, szkoda podstawowa, gimnazjum, szkoła średnia po czym długo oczekiwane studia. Przez te wszystkie etapy życia Double B był bliski wszelkiej elektronice. Komputerom, skanerom, drukarkom, mainframe'om, dekoderom i reszcie tego całego bajzlu. Mając 12 lat chłopiec wysłał pierwszy artykuł do gazety dla programistów. Popisał się umiejętnościami programowania w sześciu wysoce zaawansowanych językach programowania. Nie został przyjęty poważnie - z zawiści. Wydawałoby się, że z wiekiem ludzie zaczną go cenić - nie tylko za umiejętności jakie posiadał, ale za sumienność, staranność i ciężką pracę. Wiele lat później - na studiach - gdy jego kumple balowali w najlepsze i korzystali z najbardziej wesołego okresu swego życia Ben cały czas pracował, uczył się, doskonalił. Po studiach inżynierskich mógł już pouczać takie sławy jak Jacob Conors - profesor zwyczajny z zakresu programowania obiektowego i strukturalnego. Sławy znane nie tylko w USA, ale szanowane na całym świecie. Młody był zbyt dobry... i to dlatego tu trafił. Gehenna uczy pokory. Uczy, że nie zawsze należy się popisywać ponadprzeciętnymi umiejętnościami. Może gdyby wiedział o tym wcześniej nadal byłby mieszkańcem Terry. Teraz jednak to nie miało znaczenia. To już nie był ten sam ułożony, elegancki student sprzed lat...



***

"Nie trafiłem tu przez przypadek. Nie trafiłem tu bez żadnego celu i pragnienia. Tutaj, na Gehennie, można żyć jak wszędzie indziej. Udowodniłem to w ciągu tych długich lat. Z grubsza wybór jest ten sam co na Ziemi. Albo przestrzegasz określonych zasad, nie podskakujesz komu nie trzeba i żyjesz albo... giniesz. Administratorze, wielki latarniczy zapalający wszystkie światłowodowe łącza na świecie, Boże... chciałbym abyś wiedział, że nie jestem złym człowiekiem. Może bywałem wulgarny, uparty albo zbyt pewny swego, ale mam też te dobre strony. Nie dałem się tu zjeść, dostosowałem się, ale moim własnym sposobem. Nie wiem czy jest poza mną osoba, która nigdy nikogo nie zabiła, nie skrzywdziła, nie uniosła ręki... nie wiem czy są tu takie osoby. Na Gehennie. Mój cel już osiągnąłem. Wiedza i zaufanie, którym mnie obdarowałeś są wynagrodzeniem za te lata nauk i treningu umysłowego. Dziesiątki kursów, szkoleń, wykładów a wszystko po to aby osiągnąć cel... Ja swój osiągnąłem. Wykradłem dane, których nikt nigdy nie widział. Wygrałem z Sztuczną Inteligencją walkę na jej terenie. Jest jednak jeszcze coś o co muszę Cię prosić - pomóż mi. Pomóż mi uratować Gehennę... Dlaczego? Bo czuję, że tak trzeba."

***

Teraz liczyła się jedynie praca. Czasu było niewiele. Nigdy nie był zmuszony do takiego pośpiechu. Nigdy też nie miał do czynienia z SI, która w każdym momencie może odłączyć go od łącza danych. Nigdy wcześniej i nigdy więcej. Double B wierzył, że nie robi tego na marne. Że kiedyś, ktoś wspomni eleganckiego okularnika, który ni muchy krzywdy nie uczynił. Czemu nagle do głowy Bena pchały się niedawne wspomnienia? Wspomnienie Chase, który w tej chwili byłby wprost posłańcem niebios. Wspomnienie doktora Robena, który dawno zniknął mu z oczu. Czyżby był kolejnym, który odda życie w imieniu ratowania Gehenny? W imieniu wyboru jakiego chciał dokonać Double B? Czemu decyzja i starania ku jej realizacji musiały uśmiercić tyle osób? Double B miał nadzieję, że sukces jest tego wart. Bo czymże jest te parę - nawet wybitnych - żywotów za uratowany milion istnień? Pewnie niczym. W pewnym momencie na ekranie hologramie pojawił się napis:

KOREKTA KURSU ZOSTAŁA WYZNACZONA. BY JĄ ZATWIERDZIĆ, PODAJ KOD DOSTĘPU.

Zaledwie dłuższa chwila dzieliła go od sukcesu. Chwila, której mu brakło. Rozejrzał się i wiedział, że zapewne nie zdąży. Maszyny były zbyt blisko...

Miał więc wybór. Pierwszy - uciekać licząc na to, że komputer sam dokończy proces i mając nadzieję, że uda mu się dostać na znane mu tereny bez pomocy sprzętu. Było to ryzykowne, bo jeśli tak zrobi STRAŻNIK może zatrzymać proces a on zapewne zginie w korytarzach statku. Był też inny wybór - drugi. Odłączyć komputer i uciekać. Cała sprawa pójdzie w zapomnienie. Double B ucieknie a statek za jakieś 60 jednostek czasowych rozbije się o wielką górę gazów...

Programista wybrał trzecią opcję. Zostanie. Będzie stał przy sprzęcie do końca. Rozkoduje to zapyziałe hasło nawet jak ma to być ostatnia rzecz jaką zrobi. Poświęci się w imię Gehenny i ludzi, którzy nieświadomie oddali życie w imieniu powodzenia tej misji. To, że się tu znalazł to nie może być przypadek. On nie wierzył w przypadki…
 
Lechu jest offline  
Stary 10-11-2011, 14:04   #187
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=BSJaCVJOn6s&NR=1[/MEDIA]

Cuchnęła. Kombinezon lepił się do ud ale Spook nie zaprzątała sobie tym głowy. Teraz liczyło się coś ważniejszego. Jej życie.

Strażnik przeszedł w jakiś swoisty stan zawieszenia ale ruda nie wnikała co było tego przyczyną. Po prostu dostała szansę i zamierzała jak najlepiej ją wykorzystać.

Podniosła się na chwiejnych nogach i przemaszerowała długość korytarza. Wybrała drzwi najbardziej oddalone. Podążała tym tokiem, że jeśli będzie jak najdalej oddalać się od punktu w którym utkwiła to wreszcie znajdzie się poza granicami terenów Strażnika. Rozglądała się także za kratkami wentylacyjnymi. Najlepiej byłoby jednak przejść do kanałów i zniknąć Strażnikowi z oczu.

Korytarz był prawie sterylny. Biały i jasno oświetlony.
System wentylacji ograniczono do minimum - znak, że nie przystosowano tej części statku dla ludzi. Stanowiły go wąskie rury podczepione pod sufitem, w których Spook nie zmieściłaby nogi. Zastanawiały ją za to dziwne panele z uchwytami rozmieszczone blisko siebie na prawie całej jego długości. Nie miała pojęcia, co też za nimi może być, ani jak się je otwiera. Poza drzwiami nie widziała żadnych innych dróg ucieczki z korytarza, na którym obezwładnił ją dziwaczny robot.
Zauważyła jednak, że jedna z takich klap, gdzieś pośrodku korytarza jest zdjęta. Z jej wnętrza biła lekka czerwonawa poświata.
Zaciekawiona znaleziskiem zajrzała wgłąb. Tkwił tam dziwny mechanizm. Jakaś skrzynka, z boku świecące na czerwono diody, oraz wyświetlacz pulsujący ze zmiennym natężeniem. Ze skrzynki wystawała wiązka kabli w czerwonej otulinie znikająca gdzieś w ścianie za urządzeniem.

- Szlag... - mruknęła pod nosem. - Raz kozie śmierć...
Dobyła nóż i przecięła wiązkę kabli jednym cięciem. Miała nadzieję, że któreś z drzwi się otworzą. Jeśli nie to może się okazać, że utknęła w dupie. Bo żadna z grodzi nie była uposażona w panel kontrolny. Tutaj otwieraniem i zamykaniem włazów kierował tylko Strażnik.

Strzeliły iskry, a łuk elektryczny o mało nie wyrwał jej ręki z ramienia. Ale poza tym efektem pirotechnicznym, nic specjalnie się nie wydarzyło.

To tyle z realizacji spontanicznych pomysłów...
Drzwi pozostały zwarte i nieczułe na jej starania. Spook poczuła się nagle bezsilna, zmęczona i psychicznie upodlona. Zdjęła buty, rozpięła suwak pasiastego kombinezonu i uwolniła się z brudnych łachów wycierając się skrupulatnie i doprowadzając do porządku. Ponownie włożyła wysokie oficerki zostając jedynie w sporo za dużej koszulce bez rękawów, która sięgała jej do połowy ud.
Czystsza poczuła się lepiej. I nawet fakt, że pod cienką warstwą materiału świeciła jedynie golizną nic nie zmieniał. Jeśli ma tu zdechnąć to chce zachować resztki własnej godności.
Podeszła do grodzi na końcu korytarza i zaparła się siłą aby uchylić dwuskrzydłowe drzwi. Czuła, że mięśnie napinają się do granic możliwości i każda żyła pulsuje z wysiłku.

I faktycznie jej wysiłki przynosiły efekty. Drzwi się otwierały! Wpierw pojawiła się wąska szczelina, potem udało jej się ją rozewrzeć jeszcze bardziej, aż w końcu …
Gdzieś usłyszała łagodną muzykę wydobywającą się jakby z sufitu i drzwi, zmuszone do tego zapewne impulsem STRAŻNIKA, zwarły się na powrót o mało nie miażdżąc jej dłoni.

Melodia wybiła ją z rytmu. Drzwi zwarły się z mechanicznym chrzęstem i do Spook dotarło, że Strażnik się przebudził. Czy dlatego, że przecięła te cholerne kable?
Nie była pewna źródła muzyki. Czy Strażnik puszczał jej pożegnalny kawałek czy może kolejny demon miesza jej w głosie. Ruda po prostu zignorowała dźwięki i raz jeszcze spróbowała zmierzyć się z drzwiami. Mogła próbować do skutku. Albo czekać jak więzień przed egzekucją.
Miała do wyboru trzy pary drzwi ale tylko jedne nie stawiały oporu. Te za którymi tkwiła uszkodzona przez nią maszyna. Gdy tylko między stalowymi skrzydłami pojawiła się szczelina buchnęły z niej ciężkie ciemne kłęby dymu. Spook zakaszlała i pozwoliła by drzwi się zamknęły. Droga powrotna odpadała. Istniała co prawda szansa, że przedostanie się do szybu winy ale najpewniej nałykałaby się smogu i odpłynęła ostatecznie. Poza tym na niższych poziomach też roiło się od maszyn.

Spook była w potrzasku. Oparła się o chłodną ścianę i osunęła na kolana.
A więc to koniec? Już?
Czeka ją tylko śmierć.
Albo niewola.

Powieki wpadły w niekontrolowany rezonans kiedy po wytatuowanym policzku popłynęła pojedyncza łza. Spook usiadła na piętach mocno zaciskając palce na rękojeściach noży. Czekała w milczeniu. Jakby pogodzona ze swoim losem. Wpatrywała się w drzwi na końcu korytarza. Bo wreszcie się otworzą. I stanie w nich maszyna. Maszyna, która zabierze ją do celi ale najpewniej zabije.

To było takie kuszące. Mieć ostatnie słowo...
Przyglądała się błyszczącemu ostrzu kiedy podetknęła je pod własne gardło i lekko zwiększyła nacisk.
Jeden wyuczony ruch. Nie popełniłaby błędu...

Nie.
Odrzuciła noże i uniosła wysoko obie ręce.
- Poddaje się, słyszysz mechaniczny skurwielu? - krzyknęła rozglądając się dookoła. - Po prostu mnie nie zabijaj, ok? Nie będę już sprawiać problemów. Ja tylko chce żyć...
 
liliel jest offline  
Stary 10-11-2011, 18:02   #188
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Tępy ból potylicy, to pierwsze co poczuł po przebudzeniu. Cios musiał być solidny. James zamrugał oczami, zaciskając zęby z wściekłości. Powinien rozwalił głowę Mattowi. Powinien strzelić, powinien zaufać pierwszemu wrażeniu. Powinien się rozejrzeć.
Gdy pierwsza fala gniewu przeminęła James zaczął się rozglądać po tym miejscu.
Wkrótce zorientował się , że wisi głową w dół z oplecionymi nogami w kostkach. Był też całkiem nagi. Ubranie zerwano z niego. Wisiał więc niczym świniak do ubicia. Mało ciekawa perspektywa. Ale przynajmniej, nie będą go żywcem jeść.
Nadal było ciemno. Żadnego źródła światła, ale czuł, że znajduje się w niedużym pomieszczeniu. Chyba. Dalsze czekanie nie wchodziło w rachubę. Żadna odsiecz tu nie przybędzie. A James nie zamierzał się poddawać sytuacji.
Pozostało spróbować oswobodzić ręce, bo cóż innego pozostało. Spróbował się podciągnąć na tyle, by móc zorientować się na czym wisi.
To był solidny kawałek sznura.

- Z ciemności zrodzony, w ciemności żyjący, ciemność jest jego domem -
usłyszal szept gdzieś z boku.

- Z ciemności zrodzony, w ciemności żyjący, ciemność jest naszym grobem - zawtórował mu kolejny szept.

- Z ciemnością kroczymy, ciemność wielbimy, ciemnością się stajemy -
dopowiedziały kolejne dwa glosy chórem z ciemności.

- Czy czcisz ciemność? Czcisz ją z nami? Lękasz się jej, jak surowego ojca?

To było pytanie chyba zadane jemu, bo po nim zapanowała na powrót cisza.

-Zapewne tak. Ostatnio tylko ciemnymi kanałami chodzę. I w mroku się poruszam.- stwierdził Chase zgodnie z zasadą “kiedy wejdziesz miedzy wrony...” Inna sprawa, że potem przyjdzie czas ukręcania ptaszkom łepków.

- Czy chcesz zjednoczyć się z ciemnością? Obmyć z winy? Stać się jednym z nas? Braci w mroku. Ukrytych, cierpliwych i pogodzonych z mrokiem? Wielka Ciemność sprowadziła cię tutaj, byśmy dali ci tą szansę.

- Dali szansę -
chór kilkunastu głosów przeszył jednym szeptem mrok.

Cudnie... banda czubków religijnych. Pokraki z zacięciem profetycznym. Czciciele ciemności, albo demonów w niej ukrytych. Niestety Chase miał niewielki wybór. Mógł, albo odmówić i dać się zaszlachtować. Albo zgodzić się... i zaszlachtować ich przy pierwszej okazji.
-Tak. Jestem pewien ,że chcę się stać jednym z was.- odparł James z niewielkim przekonaniem w głosie.

- Nim tak się stanie Ciemność poda cię trzem próbom. Sprawdzi twe oddanie i siłę twej wiary. Czy jesteś gotów przyjąć na siebie brzemię tych prób. Stawić im czoła by stać się jej prawdziwym dzieckiem. Ukochanym synem i prawdziwym rozumiejącym. Jesteś na to gotów, wędrowcze w mroku?


Nie miał ochoty na próby, na spotkanie Ciemności. Nie miał jednak także ochoty na zaszlachtowanie przez religijnych czubków, lub czcicieli demonów. Westchnął głośno i z irytacją rzekł.- Tak. Jestem gotów.

- Pierwsza zatem próba, to próba trzech pytań. Oto pierwsze z nich. Czego nienawidzisz najbardziej?

-Bezkarności.-
krótko odparł Chase. Owszem, chciał dopaść kilku osobników na tym statku.
Ale nie było w tym nienawiści. Była zbrodnia, nie było kary za nią. Trzeba więc było ją wymierzyć. Owszem czuł do pewnego mężczyzny niechęć kuszącą do zbrodni. Ale panował nad tym, przynajmniej tak długo jak ów mężczyzna był poza jego zasięgiem.

- Drugie pytanie. Czy jesteś bezkarny? -
kontynuował niewidoczny mistrz tej dziwacznej ceremonii.

Chase wybuchł śmiechem.- Ja już zostałem ukarany za swe czyny.

- Czy kara była adekwatna do twych win? To trzecie i ostanie pytanie z pierwszej próby.
-Ostatecznie. Tak. -
stwierdził James. Wszak dostał dożywocie, a tyle byłyby winne jego zbrodnie. Zresztą czy to były zbrodnie? Wszak jedynie dopilnował by sprawiedliwości stało się zadość.

Głosy zamilkły na chwilę. Potem Chase poczuł szarpnięcie i został opuszczony na ziemię. Potem coś upadło koło niego. Jego ubranie.

- Odziej się. I przygotuj do drugiej próby. Próby dużo trudniejszej i dużo bardziej prawdziwszej. Czy jesteś gotowy ją przejść? Przekonać się, co skrywa w sobie ciemność?

- Co skrywa ciemność
- powtórzyły głosy w ciemnościach.
Uśmiechnął się ironicznie ubierając. Wszak dobrze wiedział co kryje ciemność. Strach i zagrożenie. Nic więcej.
- Gotowy? - powtórzył mistrz ceremonii.
-Tak. Gotów jestem.- odparł James próbując przebić wzrokiem mrok, dostrzec postaci i ocenić skalę zagrożenia.
Ktoś podszedł do niego, ale poczuł tylko jego obecność. Jakaś dłoń złapała go za rękę. Po chwili druga wcisnęła mu w dłoń … pistolet. Po ciężarze rozpoznał swoją własną broń.
- Trzy kroki za twoimi plecami. Ostrożnie. Nie wpadnij tam. Zejdź w dół. Przejdź tunel zrozumienia. Wyjdź z drugiej strony. A dotrzymasz zaszczytu trzeciej, ostatniej próby. Gotów, wędrowcze w mroku? Czy nie? Chcesz zrozumieć? Poznać prawdę, którą poznają nieliczni?
Chase nie potrafił powiedzieć nic więcej. Ani ilu jest ludzi, ani gdzie są.
-Tak. Tak. Jestem gotów.- warknął niemalże James. Miał wielką ochotę powystrzelać kultystów ciemności, ale pokraki dobrze się ukrywały. Za dobrze jak na jego gust. Znowu był w gównianej sytuacji, nie lepszej niż ta z Desperados u góry. Ruszył więc do przodu, w kierunku wyznaczonym przez kultystów. Ze spluwą w dłoni i z drugą dłonią na nożu. Chętnie by tu zrobił masakrę, ale... miał niejasne przeczucie, że nie wyszedłby stąd żywy.

To był kolejny szyb. Z małą drabinką prowadzącą w dół. Prowadził do jakiegoś ciemnego pomieszczenia.
- Wybierz mądrze swoją drogę.
Chase usłyszał szept nad sobą a potem zgrzyt ciężkiej płyty uświadomił mu, że szaleńcy na górze zakryli czymś ciężkim wejście. Ciemność panująca wokół niego wydawała się wręcz czymś fizycznym. Czymś, co można dotknąć palcami. Budziła uczucie klaustrofobii i przytłoczenia.

Pozostała znów jedna droga... w dół. Na razie wsunął broń za pas i schodził w dół, bardzo ostrożnie. I nasłuchując odgłosów. Latarka już mu się nie przyda, bateria wysiadła już jakiś czas temu. Pozostały więc pozostałe zmysły, słuch i węch... oraz wola przetrwania.
Chase schodził powoli i starając być cicho, co jakiś zatrzymywał się i nasłuchiwał. Wątpił by któryś z kultystów zszedł tu zanim, ale był niemal pewien, że coś kryje się tam na dole.

To był szyb, wydawało mu się, że gdzieś musi być z niego wyjście. Ale pozbawiony najważniejszego dla siebie zmysłu mógł tylko zdać się na przeczucia. Na nic więcej. Musiał szybko wymyślić jakiś sposób, jak się stąd wydostać. Może nawet nawiać tym dziwakom na górze.
Pozostawało więc dotrzeć do ściany i lewą dłonią ostrożnie macać ściany w nadziei na natrafienie, na jakieś drzwi, lub szyb. Należało to czynić jednakże z dużą dozą ostrożności. Bo mogły tu być nieprzyjemne pułapki.
Ściany były metalowe i śliskie. W końcu jednak dłoń Chase’a trafiła na pustą przestrzeń. Wejście do jakiegoś ciasnego tunelu.
Jamesa irytowała ta sytuacja. Tym bardziej, że im dalej szedł, tym gorzej to wyglądało jednakże jaki wybór? Nawet gdyby znalazł kolejny tunel to po ciemku i tak wszystkie koty są czarne. Pozostało więc podążając dalej tą drogą i uważać, by się nie zaklinować w tym tunelu. Ta wizja prześladowała go. Utknąć po ciemku w ciemnym korytarzu. Umierać powoli z głosu i pragnienia, nie mogąc nawet popełnić samobójstwa. Nie bał się szybkiej śmierci, nawet bolesnej. Ale długa samotna agonia... przerażała go.
Zaś prawie zwierzęca wola przetrwania, pchała go dalej.

Tunel prowadził przez dłuższą chwilę i pokonać go dało się jedynie czołgając. Będąc w połowie rękę rozciął o kawałek czegoś ostrego. Ostrożniej obmacał drogę. Wszędzie, na całej długości, na ścianach, na podłożu i na suficie wyczuwał coś, jak zacementowane kawałki szkła, metalu - ostre, jak diabli. Dało się przejść dalej, ale z niezwykłą ostrożnością i narażając na szereg rozcięć i zranień.
-Banda masochistycznych czubów.-jęknął Chase odcinając kawałek rękawa stroju i robiąc z niego prowizoryczny opatrunek. Sytuacja z każdą chwilą stawała się gorsza, ale trzeba było ostrożnie iść naprzód, kawałek po kawałeczku. Ostatecznie, nigdzie mu się nie spieszyło.
Szedł najostrożniej jak potrafił, dokładnie badając drogę przed sobą, unikając ostrzy, ale i tak, nim przeczołgał się dłuższy odcinek, nim przeszkoda skończyła się, uda, ręce, dłoń i brzuch pokryły mu różnej długości rany. Nikt, nawet ktoś tak sprawny jak James, nie dałby rady przejść tego odcinka bez uszczerbku na zdrowiu. Dzięki swojej pomysłowości i sile ograniczył jednak zranienia prawie do minimum.
Kolce szybko skończyły się i Chase dotarł do rozwidlenia w kształcie litery “T”. Mógł pójść w lewo gdzie dostrzegał jakieś światło, lub w prawo - gdzie korytarz nadal tonął w ciemnościach.

Światło kusiło. Uwodziło. Niczym namiętna kochanka. Światełko w tunelu obiecywało wolność. Ale była to wolność zwodnicza. Kultyści czcili ciemność, zapewne więc światło było pułapką. Może prowadziło do korytarzy Strażnika. Albo jeszcze gorzej.
Poraniony James zastanawiał się jednak czy nie zaryzykować, czy nie wejść wprost w pułapkę licząc, że jego siła wystarczy by uniknąć śmierci. Zastanawiał się czy nie kusić losu.
A może też i mylił się? Może należało uciec od ciemności, którą oni czcili, a której się bali?
Może to ciemność jest pułapką?
Może.
Niemniej jednak w ciemny tunel skręcił, ciemnym tunelem zaczął podążać znacząc swą drogę drobinkami krwi z lekkich zranień. Cholera. Ryzykował już nie raz. Pora zaryzykować ponownie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 11-11-2011, 10:13   #189
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
No i koniec. Nie czuł bólu kiedy pociski rozrywały jego ciało. Przekoziołkował po stalowej ramie i upadł, schodząc z linii strzału. Oparł się plecami o dźwigar i popatrzył rozszerzonymi oczami na swoje nogi. Wieloletnie przyzwyczajenia wzięły górę. Triage. Nie przeżyje. Lewa noga, dwie rany postrzałowe, fractura aperta fibulae. Nie mógł przekręcić kończyny, ale pewnie i rozerwana arteria. Rana szarpana prawej nogi po rykoszecie. Wystarczyło kilka chwili by krew utworzyła kałużę. Odwrócił głowę i usłyszał metaliczny klekot gąsienicy. Klawisz się zbliżał. Nie ma szans, nie wstanie na nogi. Każdy ruch spowoduje, że ból go obezwładni i zemdleje.
Flat Line uśmiechnął się obłąkańczo. A więc koniec. I tak miał niewiarygodne szczęście, nigdy nie miał wątpliwości, że nadaje się do roli komandosa. Radził sobie na Gehennie siedząc w swoim labie i knując jak przeżyć. A teraz pokraki, pijawki z kwasem w żyłach, roboty Strażnika... Dałby radę się opatrzyć? Pewnie jakby miał z pół godziny i medpack, który zużył na Punishersa. Zaśmiał się głośno, tak że zagłuszył na chwilę odgłos zbliżającej się mechanicznej śmierci. Zaryzykował i się nie udało, nie było innego wyjścia i gdyby miał okazję cofnąć się minutę wstecz zrobiłby tak samo. Infostrada była jedyną szansą, roboty bały się ją zniszczyć. Oznaczało to jedno, dla złośliwego, cynicznego psychopaty – ostatni cel. Skoro ja nie przeżyję, to choć zabawię się na koniec. Podniósł rękę w której ciągle jak przyklejona tkwiła samoróbka. Wymierzył w węzeł mocy, tuż nad konsolą holograficzną przy której szarpał się jeszcze BB King. Broń drżała, Robenowi robiło się ciemno przed oczami, ale czekał jeszcze. Oparł lufę o metalową barierkę, kilkanaście metrów, nieruchomy cel, nawet on nie spudłuje.

Klawisz wyjechał zza przeszkody i zaczął obracać lufy w jego stronę. Doktor zasalutował mu w parodii kurtuazyjnego gestu, po czym pociągnął za spusty. Śruciny uderzyły chmurą w przekaźnik mocy rozwalając go w fontannie iskier i błękitnych pajączków wyładowań elektrycznych.

Rzuciwszy 1k12 dla gracza o nicku Harard, Harard uzyskał(a) wyniki:
kość 1: 10.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 11-11-2011 o 10:30.
Harard jest offline  
Stary 12-11-2011, 19:35   #190
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=x7dWKOdvJJ0&feature=related[/MEDIA]

"Poeta", którego Wielki Q nazywał Pastorem miał na imię Eryk. Chyba był aktorem. Wydawał się dobrym człowiekiem, choć pajprawdopodobniej ciężko chorym. Jakaś schizofrenia paranoidalna z rozszczepieniem osobowości. Numer 6740468... i tyle. To wszystko co Szkutnik umiał powiedzieć o człowieku, który dwa razy ocalił mu życie, a teraz ginął paskudną śmiercią wchłonięty w mięsno-mentalną tkankę demona.

Czy zostanie zbawiony? Cholera raczy wiedzieć. Jak w niemal każdej sprawie w tej branży należało mieć nadzieję.

Szkutnik nie zdążył zarejestrować co właściwie się stało. Poczuł jak krew bryzga mu na placy. Widział jak oczy faceta, którego ranę właśnie opatrywał, zrobiły się okrągłe, jak jego ręka złapała za broń. Odwrócił się i od razu tego pożałował.

Korytarz w ułamku sekundy zmienił się w krwawą jatkę. Ramiona świętej pamięci Pastora oddarte ze skóry tworzyły ramiona krzyża, kręgosłup - po zrośnięciu z nogami i kratownicą - stanowił jego podstawę. Nadal widać było żebra i pulsujące organy wewnętrzne. Wokół nich wirowało coś na kształt łańcuchów uformowanych z żył, ścięgien, kawałków kości i cholera wie czego jeszcze. Na szczycie krzyża formowały się właśnie trzy głowy, jak jakieś makabryczne pąki w kształcie okrwawionych czaszek.
Wokół centralnej konstrukcji krążyła już cała masa odrażającej drobnicy. Drobnych mięsno-kościstych stworków.

- Przyłączcie się do mnie. - szepnął demon.

I długo nie czekał na odpowiedź.

Szkutnik miał łzy w oczach, ale to co poczuł było dla niego zupełną nowością. Groza, żal, frustracja zlały się w prostą atawistyczną furię. Czystą nienawiść i chęć zniszczenia wroga.
Niewiele myśląc rzucił się do przodu, nurkując pod krwawymi mackami, niemal w tym samym ułamku sekundy w którym Mello i Dylan oddali pierwsze strzały. Pośliznął się na jakimś kawałku mięcha, ale utrzymał równowagę, przeskoczył i znalazł się przy ochlapanym szczątkami poprzedniego właściciela miotaczu ognia.

Wyszarpnął uchwyt ciężkiego urządzenia z pomiędzy szczątków współwięźnia. Nigdy czegoś takiego nie używał, więc musiał zdać się na swoje inżynierskie wyczucie. Przykucnął i wymierzył w krzyż, upewnił się, że nie ma nikogo innego na linii ognia i wdusił spust.

To co wychodziło z jego ust nie było już uporządkowaną modlitwą, a prostym pierwotnym wrzaskiem wściekłości. Najstarszym, znany ludzkości egzorcyzmem, najbardziej adekwatnym do warunków Gehenny.
Nie mogli przegrać. W tej chwili tylko oni blokowali Shamayellowi drogę do swobodnego rozpełznięcia się po całym statku. Anioły z przypadku. Czwórka ludzi, których nawet ze sporą dozą poczucia humoru ciężko uznać za świętych, a wśród nich on - upacykowany na clowna z gorejącym mieczem w dłoni - naprzeciw mięsnemu Lucyferowi.

Szkutnik nie myślał co będzie dalej. Miał nadzieję spalić paskudztwo do ostatniego mięsnego włókienka. Zafundować Dies Irae, jakiego to paskudztwo jeszcze nie oglądało. Gdyby im się nie udało... cóż, będą musieli się wycofać do najbliższej grodzi i odciąć kolejny korytarz.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 12-11-2011 o 20:06.
Gryf jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172