Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-11-2011, 13:27   #29
Maura
 
Maura's Avatar
 
Reputacja: 1 Maura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodze
Wspólny post z Kellym. Dialog przy wspólpracy Falcona.



Brantome de Abbaye miał 17 lat i przyjechał z Hugonem do Meadow Castle jako jeszcze jedna tajemnica. Kay nie wiedziała, gdzie znajdowałł się majątek Hugona, który stracił, nie miała pojęcia, w jakich to się stało okolicznościach i nie osmielała się nigdy pytać, choć była pewna jednego- nie było w tym winy sir Warwicka, ani żadnej zdrady czy hańby. Hugon był mężczyzną honorowym, dumnym i prawym i nigdy nie uwierzyłaby, że dokonałby czynów niegodnych rycerza. Był tez niestety biedny jak mysz kościelna i jedynym jego majątkiem była dość podniszczona zbroja, koń , tajemniczy medalion na piersi, którego nikomu nie pokazywał- oraz Brantome. Chłopak był cichy, milczący jak jego pan, sprawny w łuku i mieczu, obdarzony miłym, chłopięcym głosem i sporą dozą romantyzmu- Kay kilka razy przyłapała go na spojrzeniach, rzucanych w stronę Tessy i nagłym rumieńcu, właściwym raczej dorastającej panience, a nie giermkowi. Ale oboje z Hugonem polegali na manierach, uczciwości i prawdomówności chłopaka, toteż wysłanie go jako gońca z dramatyczną wieścią było ze wszech miar uzasadnione. Sam Brantome był mocno poruszony usłyszaną nowiną. Wysłuchawszy polecenia Kay i szeptanych uwag Hugona, spiął swego nieco krępego konika i ruszył cwałem w stronę majaczących na horyzoncie orszaków. Od przejęcia dostał rumieńców, myśli kołatały mu się po głowie a oddech rwał się nieco w młodzieńczej piersi. Zawsze marzył o wiekich, rycerskich czynach, o tym, jak dokazuje cudów odwagi na polu bitwy, jak w końcu dostępuje zaszczytu pasowania na rycerza- albo pełnej chwały, bohaterskiej śmierci. Jego brązowe oczy spoglądały marzycielsko i tęsknie w stronę przyszłej sławy- a teraz czuł, że coś zaczyna się wokół niego dziać, coś, co porusza stęchłym powietrzem codzienności, wiodąc go ku fantastycznej, choć niebezpiecznej przygodzie...Osadził konia przed pierwszym z brzegu rycerzem, w którym rozpoznał sir Ericka Ebittona i rwącym się głosem wygłosił dworne, choć zasapane powitanie:
- Lady Kay Orville przysyła..z wieścią...Bądź pozdrowiony panie....



Erik odchylił się w siodle i nie przestając obserwować Mormera, nachylił ucha ku giermkowi. Przeczuwał coś niedobrego, jednak nie przestawał słać modlitw ku niebu, by jednak okazało się, iż wszystko jest w jak najlepszym porządku. Ale dalsze losy leżały w rękach Pana, więc był gotów na pogodzenie się z wyrokiem niebios.
- Mów, chłopcze - rzekł, odwracając wzrok od Pikta i zmuszając Brantome’a do odjechania kawałek dalej. - Ale szeptem - dodał. Nie chciał by ktokolwiek inny, poza jego drużyną, usłyszał słowa giermka - Czego pragnie Lady Orville?

Chłopak posłusznie podjechał bliżej, manewrując wodzami i wyciągając ku Erickowi głowę, jak nieco spłoszony ptak.
- Goniec jedzie do księcia Tondberta.. król nasz miłościwy miał wypadek...Spadł z konia, bo rzuciły się na jego orszak straszliwe i diabelskie ptaszyska, krukami zwane, oczy koniom wydziobując, przez co zwierzęta poniosły. Król na wesele nie przyjedzie, do zamku Camelot wraca, a sir Stephen i lady Orville czym prędzej dogonić go zamierzają, by pomoc nieść i rozpatrzyć się co i jak z panem naszym...- szeptał bezładnie, poruszony ogromnie- To lady Orville przekazuje. A mój pan, Hugo Warwick, od siebie dodaje: niech jeszcze rycerzy paru za nami ruszy, wszak życie króla w niebezpieczeństwie, ich konie okaleczone, byle kto na niego napadnie, to dobić mogą...Takie wieści przekazać miałem i przekazuję i powrót rychły mi nakazano, bym nie zatrzymywał się dłużej. Co mam rzec rzekłem!- chłopak, dumny z siebie i straszliwie przejęty spojrzał w oczy sir Ericka, czekając na rozkaz, czy wracać już może. Nieco przelękłym spojrzeniem rozejrzał się dokoła po orszaku, widocznie wyglądem oswaldowych sług poruszony.

Twarz sir Erika stężała, słysząc te niepomyślne wieści. Rycerz pobladł, po czym przeżegnał się szybko.
- Kyrie eleison... - szepnął, po czym zacisnął zęby i wciągnął głośno powietrze, analizując dokładniej słowa chłopaka. Nie oskarżał nikogo, ale za napaść okrutnych ptaków podejrzewał nieczyste siły, które zostały wysłane przez owych sił czciciela. A jakie przecież pogłoski krążyły o hrabi? I jeszcze ten Mormer... Król ranny wraca do Camelotu i ślub ma odbyć się bez niego... to wróżyło bardzo źle, nie było więc tu nikogo, kto mógłby pilnować ewentualnych nieuczciwych kroków. Wszystko w rękach Boga, pomyślał Erik. Panie, ześlij swe łaski na mojego króla, niech żadna rana nie będzie mu problemem, niech zdrowieje szybko. Spojrzał na chłopaka, po czym kiwnął głową.
- Dziękuję - rzekł - Wracaj do Lady Orville i powiedz, że wszystko zrozumiałem i postaram się nakłonić kogoś, by podążył za wami. Myślę, że sir Edward będzie skłonny ruszyć do Artura, w końcu wiele mu zawdzięcza.
Zwrócił wzrok na Oswalda i na towarzyszącego mu Pikta, a odgłos zgrzytających zębów był głośniejszy nawet od parskania koni.

Brantome skłonił się, sztywno wyprostowany, przejęty swoją rolą, po czym odwróciwszy konia, ruszył z powrotem galopem, zostawiając sir Ericka samego- jak uważał, jako jedynego w tej chwili w orszaku człowieka, który zna prawdę o straszliwych wydarzeniach. Ale gdyby mógł widzieć spojrzenia sir Oswalda i jego sług, z pewnością zwątpiłby, czy naprawdę jedynego....

*

Kay Orville, nachylona nad karkiem swojej klaczki, galopowała obok Stephena, po raz pierwszy chyba w swoim życiu nie ciesząc się pięknem natury wokół i dziką urodą łagodnych pagórków i dolin. Kopyta ich koni nurzały się w kobiercu barw, godnym pędzla najświetniejszych artystów- od fioletu firletek, purpury dzikiego szczawiu, po białe główki wełnianek, różową wierzbówkę, tymotki, kozibrody, pęki zielonej kostrzewy....A serce Kay mimo to ściskała mroczna dłoń- uniosła głowę, szukając wzrokiem kruczych skrzydeł, ale nie bylo ich. Miała za to wrażenie, że obce, beznamiętne spojrzenie wbija się nieustannie w jej plecy, myszkuje w myślach, dotyka serca...Przeżegnała się mimowolnie i szeptem zmówiła modlitwę do świętej Hildegardy, opiekunki i patronki rodu Orville’ów:

Bóg stworzył mężczyznę silnym
a niewiastę pełną słabości
ale słabość ta stworzyła nowe życie...

- Stephenie? - odwróciła ku niemu głowę, a wiatr plątał jej ciemny warkocz delikatnymi dłońmi, jakby chciał odegnać niepokój i ochłodzić rozpalone zmartwieniem policzki- A jeśli to moce diabelskie...to czemu i do mnie kruk przyleciał? Czy to możliwe, że ta sama ręka wysłała go, co na króla się podniosła? Jak to możliwe, by ktoś pana naszego zaatakować chciał, jaki to umysł plan tak okrutny uknuł? Kto królewskim wrogiem jest...kto mu źle życzy?
- Niemal wszyscy, którzy chcieliby pomieszania wewnątrz kraju. Król Artur oraz jego dzielni rycerze silna ręka pokój wprowadzają, tymczasem takim, co to napadaniem innych sie trudnią, czy ze złym trzymają to nie w smak raczej. Możliwe, ze jakoweś złe czarodziejstwo się wmieszało sojusz zawierając pewnie przeciwko naszemu władcy. Kto bylby owym sojusznikiem? Pokonani królowie, niewierni przysiędze rycerze, któż wie - dumał Stephen zamyśliwszy się.
- Czy sądzisz....czy sądzisz, że przypadkiem stało się to teraz właśnie, gdy król w tak niewielkim orszaku zmierzał na wesele? -Kay, choć nie znała się na polityce ani kulisach władzy, wrodzony pograniczankom rozsądek podpowiadał, że splot wydarzeń nie mógł być przypadkowy....Odecthnęła wonnym wiatrem, z niepokojem patrząc na Stephena- Nie sądzę, by króla chciano zabić..jeśli magię diabelską do dyspozycji ci wrogowie mają, to mogli siłą większą zaatakować..a wiec chodziło tylko, by na wesele nie dojechał..dlaczego, Stephenie?
- Niekoniecznie. Oczywiście. Mogło chodzić o wesele, ale jeszcze pewniej, ktoś po prostu wykorzystał okazję. Ponadto przecież to doskonały pretekst do zablokowania jakiego takiego sojuszu hrabiego oraz diuka. Przecież diuk będzie podejrzewał Oswalda, zaś Oswald, jeśli to nie on, będzie sądził, że to robota jego wrogów. Posądzi diuka. Inni skorzystają tak samo - twarz rycerza zdradzała zmartwienie stanem państwa oraz całym zamieszaniem, które mogło się pojawić. - Nie martw się Kay, nie sądzę, żeby twoje włości były zagrożone. Wiesz ponadto ostrze moje będzie bronic tak mnie, jak ciebie.
Spojrzała na niego ciepło- myśl, że jest obok w takiej chwili, dodawała jej otuchy.
- Orszak króla- uniosła rękę, wskazując mu powiewające na horyzoncie sztandary

Ciężko ranny król był ciągle królem. Leżał, jednak skoro mógł podróżować, nie było az tak źle. Niewątpliwie bowiem, gdyby sprawa była cięższa, przyboczni władcy natychmiast rozbiliby namiot oraz ściągnęli jakowegoś medyka. tymczasem skoro podróżował, wprawdzie na leżąco oraz powoli, to jednak rana choć solidna, nie zagrażała władcy. Właśnie przynajmniej tak wydawało się Stephenowi. Wraz z Kaylyn podszedł do władcy z głębokim ukłonem. Oczywiście wcześniej opowiadając się, kim jest i kim jest jego przyjaciółka. bowiem pewnikiem ochrona króla była szczególnie uczulona na jego bezpieczeństwo po całym niepokojącym wydarzeniu. Rycerz planował zdać królowi krótka relację, potem zaś, żeby nie męczyć rannego, szczegółowo wyjaśnić wszystko zgromadzonym tam dostojnikom. Bowiem naprawdę nie należało się łudzić, że przy monarsze będzie ktoś inny, niżeli sam kwiat rycerstwa oraz możni urzędnicy.



Kay tłukło się nieco serce, gdy chcąc nie chcąc ściągnęli na siebie uwagę całego orszaku, przybywając z nienacka i kierując się ku królowi Arturowi. Kay pragnęła zobaczyć władcę, ale nie sądziła, że nastąpi to w takich okolicznościach. Ranny król wydał jej się przez kontrast dziwnie bardziej umiłowany i budzący szacunek. Skoro tylko podeszli blisko, skłoniła się nisko, ze wzruszeniem, czekając, aż Stephen odezwie się w ich imieniu.
 
__________________
Nie ma zmartwienia.

Ostatnio edytowane przez Maura : 08-11-2011 o 13:29.
Maura jest offline