Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-11-2011, 18:12   #87
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Gościnnie występującemu Abiemu - dzięki

Klapnęła na zydel spocona jak mysz i wyzuta z sił jak po całej nocy ostrego rżnięcia przez grupę wesołych orków.

Odmierzyła odległość do łóżka. Całe dziewięć kroków. Dziewięć pieprzonych bohaterskich iście kroków. Wyczyn godny zasranej legendy. Tylko gdzie ten tłum wiwatujących mieszczan? Gdzie płatki róż? Gdzie, do kurwiej dziury, laur szczerozłoty? Nie było. Podrapała się po nosie, podniosła oczy na stojącego obok Albrechta, przyłożyła palec do warg, nakazując milczenie. Oparła się wygodniej o ścianę, wyciągnęła przed siebie długie nogi, w parodii dworskiego gestu poprawiła wyświechtaną sukienkę. Myślałby kto - thar Dzierzba pełna godności, gotowa przyjąć pokornego petenta. Udzielna władczyni żebracza, psia mać.

I teraz ta w rzyć pukana szlachcianka musiała zrobić coś, czego nienawidziła z całego serca.
Musiała spokojnie pomyśleć.

W zbyt głębokiej dupie była, żeby na instynkt się znowu zdawać, na uliczne wyczucie. Nie miała złudzeń - powiedziane grobowym głosem “będziesz potrzebna” oznaczało, że jest mięsem ofiarnym. Chyba, że oszuka los jeszcze raz, wykradnie kolejny cud. I sama ofiarę złoży. W imię Cierń. Najlepiej zanim rozmówi się z nią Księga. Ale żeby los oszukać, nie można było losu kusić. Choć w głowie już obracała miły sercu obraz kolejnego spotkania z Białą Lisicą, wiedziała, że najpierw przyjdzie jej wylizać buty nadobnym kapłankom Lyrii. Niech będzie i tak. Na szczęście honor i duma nie były jej grzechem. Nigdy nie miała problemów, by ugiąć kark, by płaszczyć się jak robak w rynsztoku.

Więc niech tak będzie.
A potem może przyjdzie się spotkać z bękarcią elfką na własnych warunkach.
I wtedy odpłaci dziwce za urok, za swój strach, za pętlę, którą marajiści zacisnęli na jej szyi.
O tak, odpłaci. Żelazem wbitym w plecy.

Aż uśmiechnęła się z rozmarzeniem. Dobrze smakowało to marzenie, wizja krwawej zemsty zgodnej z wszelkimi prawidłami ulicznej sprawiedliwości. Aż przykro było oczy otwierać na kościstą twarz Albrechta.

- Obsobaczył cię? - zachrypiała cicho.

- Stare sprawy wspominałem. Zapomniane - pokręcił przecząco głową.

- Po co?

- Niektóre koszmary wracają same. Nieproszone
- wzdrygnął się, spojrzał na siedzącą Dzierzbę. - W tobie stryczek nie budzi złych wspomnień? - Nachylił się nad nią nieco, iście jak chudy bocian gapiący się na żabę

A żaba roześmiała mu się bezgłośnie w twarz. Rozsiadła się wygodniej, skrzyżowała nogi w kostkach, świecąc gołymi łydkami spod przykrótkiej sukienki. Dopiero wtedy pokręciła głową, w niemej odpowiedzi na jego pytanie.

Patrzył na nią przez chwilę z rezygnacją wymalowaną wyraziście na całej twarzy. Jakby nie mógł zadecydować, czy proste pospólstwo ma życie wielce szczęśliwe dzięki swej ignorancji, czy straszne na tyle, by wspomnienia tortur nie robiły na nich wrażenia.

- Miałaś leżeć w barł... łóżku - powiedział w końcu tonem matki strofującej niegrzeczne dziecko. - Odpoczywać. Czekać na Cierń.

Spochmurniała prawie natychmiast, wykrzywiła blade usta w nieładnym grymasie. Czy musiała wymawiać imię Księgi? Popatrzyła wymownie. Nie musiała. Kapłan zmienił wszystko.

- Położy mnie na ciernie... - powiedziała powoli, z trudem dobywając głos. - Bezużyteczną. Potrzebuję cudu. Kolejnego. Lyrianek.

Położyć na ciernie...” Albrecht doskonale wiedział co to znaczy. Jego też kiedyś varunathowcy przecież położyli na cierniach. I nie pozwolili wstać, dopóki kolce ich aspektu nie wbiły się głęboko w jego ciało. Aż do samej duszy.

- Księga należy do innej świątyni. Nie wiem czy ma prawo rozporządzać Cierń - stwierdził, drapiąc się za uchem.

Wywróciła oczami. Nie rozumiał.
Dotknęła szybko noża. Pokazała dwa palce. Potem trzy.

- Ja bym się na jej miejscu nie dał zapędzić do kąta - mruknął buńczucznie. - W końcu Cierń ma tu swoje zadanie. Nie jest dziewczynką na posyłki Księgi.

Popatrzyła na niego z jakimś smutnym, cynicznym politowaniem. Ciągle nie rozumiał. Nie rozumiał, zaraza, że Cierń nie ma tu nic do rzeczy. Że to nie o nią chodzi, a o Dzierzbę. Ulicznicę, niedoszłą kurwę, żelazo do wynajęcia. Zbędną jeśli bezużyteczną. Bezużyteczną jeśli ranną. Tak bardzo łatwą do wymienienia na kogoś lepszego. Szczególnie gdy Cierń miała Karę i Pazura, a Księga Rysia. Nie rozumiał, że jej życie gówno kapłanów obchodzi, że im za jedno. Żeby tylko pieprzony Varunath był kontent a cała reszta świata może płonąć i zdychać w rynsztoku.

-To kwestia tego, do kogo należysz. Wątpię, by kapłanka potulnie pozwalała na rozporządzanie swoją własnością, nieważne w jakim stanie - prychnął w odpowiedzi na spojrzenie dziewczyny.

A Dzierzba kilkakrotnie otworzyła usta, jakby bardzo chciała coś powiedzieć, jakby chciała wyrzucić z siebie gwałtowny potok szybkich słów. Zaniechała jednak, machnęła słabo ręką. Będzie co ma być.

Kucnął obok niej. Znalazł spojrzeniem drobną, wciąż krwawiącą ranę na prawym przedramieniu.

- Przyciągasz kłopoty jak magnes żelazo - oświadczył, wstając i podchodząc do siennika. Sztyletem odciął wąski pasek materiału od brudnawego płótna, którym był pokryty. - Nawet jeśli tam doczłapiesz, to jak je nakłonisz do pomocy?

Otarła rękawem drobne krople potu z czoła. I zaraz potem przechyliła głowę, przymrużyła trochę podejrzliwie, trochę chytrze zielonkawe oczy.

- Prośbą. Lizaniem dupy. Cierń.

Albrecht zaśmiał się głośno, bandażując ranę niemalże nieludzko precyzyjnymi ruchami. Sprawnie, ze znawstwem. Prawie hipnotyzująco.

- Nie ty jedna prosisz o łaski uzdrowicielki. Aspekty tylko wiedzą, co one mogą zażądać za swe usługi. Nie jesteś szlachetnie urodzona, więc... - urwał, zamilkł. Popatrzyła pytająco. Sprawdził gotowy opatrunek, przesunął po nim kciukiem, wyrównał drobne załamanie materiału. - Wstawiennictwo Cierń, najlepiej osobiste...

Położyła mu palec na tych rozgadanych ustach. Na jeden krótki moment, przerywając w pół słowa. Znużona do granic, westchnęła cicho, poprawiła się na niewygodnym stołku. Przełknęła ślinę zwilżając obolałe gardło. Nie o to jej chodziło.

- Nie wstawiennictwo - wychrypiała. - Ściga kogoś. Teraz. Chcą ją zabić. Żeby pomóc Cierń. Potrzebuję cudu. Kurwa - dokończyła soczyście.

- Cudnie - burknął pod nosem alchemik. Wstał gwałtownie, nerwowo przespacerował się po korytarzu. - Cudnie. Niewychędożone baby z was. Jedna i druga. Ganiacie jak w gorętwie, szukając okazji do zakończenia życia. A mnie was łatać przychodzi. Co to za śledztwo, jak tylko ścigacie, niczym psy, kolejne szczury? Gdzie tu miejsce na rozeznanie, na analizę, na wyciąganie wniosków? Psiakrew. Jak ją ubiją, to my...

Właśnie. W końcu.

- Pomożesz? - spytała niecierpliwie.

- Dotrzeć? Pewnie. Czemu nie. I tak planowałem odwiedzić przybytek Lyrii. Dotrzesz na włas... - mówił nerwowo, urywanie, nie tak płynnie jak zazwyczaj. I nie tak dużo. Zastanawiał się nad czymś, kalkulował, imaginował sobie wizje nagłej śmierci być może. Dreptał po izbie jakby nagle owsików dostał. Zatrzymał się w końcu, popatrzył na Dzierzbę. - Trzeba by nosze przyszykować. I ludzi.

- Frykas?
- rzuciła uliczną nazwą specyfiku, który umarłego postawiłby na nogi i pozwolił walczyć.

- Nie w tym stanie. Za dużo krwi straciłaś - stwierdził po namyśle alchemik, przyglądając się siedzącej nieruchomo na stołku Dzierzbie. Przymknął oczy, szukając w pamięci rozwiązania. - Obiad najpierw. Potem może coś na wzmocnienie. Żadnych trutek, bo możesz niedociągnąć do świątyni.

Wlepiła w niego te swoje jasne, przekrwione ślepia, nagle tak ciemne w twarzy, z której zdawałoby się ktoś całą krew spuścił. Pokręciła głową.

- Świątynia. Reszta później - nawet mówienie ją męczyło. Nierówny, płytki oddech zniekształcał dodatkowo kolejne słowa. - Lub po drodze. Czas, Chudzino.

- Nie jestem chudziną
- warknął z irytacją w głosie chudy jak tyczka alchemik. - Ale mogę być twoim katem - rzucił zjadliwie. - Nie noszę frykasa przy sobie. To dobre dla jarmarcznych konowałów. Mam coś lepszego. Tyle, że może cię rozerwać od środka.

Popatrzyła na niego z tą samą niecierpliwością, co wcześniej. Prychnęła, wstając powoli i opierając się o ścianę. Powstrzymując mdłości, które podprowadzały jej żółć do gardła. Wiedziała, że, zaraza, powinna leżeć. Czuła przecież, że resztki sił, wyciekają z niej jak wino z przebitego strzałą bukłaka.

- To daj. Albo przestań. Mleć ozorem - rzuciła chrapliwie. - I pomóż.

- Powinienem nauczyć cię dobrych manier... kiedyś
- burknął urażony pyskowaniem dziewczyny Albrecht. Kucnął ponownie koło niej i podał jej niewielki, szklany flakonik. - Pij. Wywar z siedmiosiłu, powinien stłumić ból i pozwolić ci zachować przytomność bez względu na to, co się stanie za chwilę.

Sięgnęła po niego bez namysłu, bez wahania. Przymknęła oczy i opróżniła jednym łykiem. Mikstura spłynęła lepkim śladem w dół gardła, ciągnąc za sobą smugę błotnistego posmaku. Jakby ślimaka bez skorupki, świeżo wyciągniętego z bajora, przyszło jej przełknąć. Nawet się nie skrzywiła.

A Chudzina już kolejną fiolkę pod nos jej podstawiał, capiącą dla odmiany piżmem jak jakieś zwierzę w rui.

- Jeśli kapłanki ci nie pomogą, możesz umrzeć - ostrzegł miłosiernie.

Zamarła w pół ruchu. Umrzeć? Zdechnąć? Prosto w łapy biało-czarnej suki? Zaryzykować wątpliwe miłosierdzie świątynnych kurewek? Powstrzymała przemożną chęć ciśnięcia szkłem o podłogę. Oddała ją zamiast tego, jak oddawać mogłaby sparszywiałego szczura, którego ktoś wręczył jej przez pomyłkę moment temu. Da radę bez tego. Musi. Grunt, że przytomności nie straci. Chwyciła kij, oparła się ciężko na nim i zaciskając zęby zaczęła iść w kierunku wyjścia.

Dziewięć kroków od siennika do stołka. Od stołka do schodów kroków będzie z piętnaście...

- Żadna substancja używana na arenie by ci nie pomogła. One nie służą do leczenia. Potrzebujesz odzyskać siły poprzez sen i jedzenie. Lub cud - powiedział Albrecht zadziwiająco spokojnie do jej pleców.

...szesnaście może. Schodów dziesięć... - odliczała w duchu kolejne etapy podróży bohaterskiej Dzierzby, zakładała się sama ze sobą po ilu krokach przewróci się i nie będzie miała siły wstać.

Nie przewróciła się. Alchemik wyrósł koło niej jak wyczarowany przez Białą Lisicę. Podparł ją, podtrzymał. Pomógł.

- Za jakie grzechy - mruknął tylko, patrząc spode łba na upartą dziewuchę.

I prawie mógłby się założyć, że gdzieś pomiędzy jednym a drugim ciężkim oddechem, usłyszał niewyraźne i zmęczone “dziękuję”.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 09-11-2011 o 11:19.
obce jest offline