Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-11-2011, 18:50   #111
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
- Ależ tak, tak, oczywiście... - mędrzec otrząsnął się z początkowego oszołomienia z wdzięcznością przyjmując wodę. - Nazywam się Dietrich Langbein, wykładam historię Imperium na Uniwersytecie Nuln. To była moja ekspedycja, finansowana przez samą Księżną von Liebowitz! Nie wiem jak to mogło się stać... Ci... Ci ludzie mieli listy polecające okraszone pieczęciami jej doradców. Nic z tego nie rozumiem! - zatroskał się spoglądając z rozgoryczeniem na trupy i poniszczony bojem sprzęt. W końcu jego pół-świadomy wzrok spoczął na ciężko rannej czarodziejce. - Bezgranicznie mi przykro, jednak nie znam się na sztukach medycznych, na łodzi nadal powinny być jednak zapasy podstawowych środków leczniczych. Wątpię jednak by były potężniejsze od zaklęć, które tu zaprezentowaliście. Czy wasza magia nie jest w stanie jej pomóc? - w jego słowach słychać było prawdziwą troskę o dziewczynę, która dla niego ryzykowała życiem.

W końcu na miejsce sprowadzono bandaże i lecznicze maści, w ruch poszły też ostrożne zaklęcia, które najwyraźniej pospołu z eliksirem leczniczym ustabilizowały stan ciężko rannej. Gdyby nie to, że w ostatnim momencie posiliła się siłą życiową umierającego najemnika, nic nie mogłoby jej teraz pomóc.

Dopiero, gdy wyrównał się jej oddech, a krew została zatamowana za pomocą tajemniczych ziół zawartych w napoju i maściach mogli pozwolić sobie na przejście do mniej naglących konkretów. Wrota nadal kusząco połyskiwały dawno zapomnianą, zaklętą w runach wiedzą.
- To grób - zaczął profesor z podekscytowaniem. - Zapewne wszyscy słyszeliście o przybyciu Teclisa do Imperium i jego pakcie z Magnusem Pobożnym? Wszak był to czyn, który przyczynił się do powstania waszych zakonów. Jednak Teclis nie przybył na naszą święta sigmarycką ziemię sam, miał ze sobą dwójkę potężnych towarzyszy i doradców, którzy jednak w przeciwieństwie do niego w tamtym czasie niezbyt wierzyli w naszą, ludzką rasę. Byli to Finreir i Yrtle, starożytni mistrzowie magicznej wiedzy. W kronikach zachowało się wiele przekazów tyczących się ich bezwzględności i surowego traktowania ówczesnych adeptów magii. Ponoć ich wysokie wymagania stawiane kandydatom spowodowały, iż tylko jeden na pięciu czarodziei wyszedł z ich nauk żywy. Reszta została bezwzględnie zgładzona jako niegodna posiadania tak wielkiej mocy. Zaprawdę, nie przepadali za nami, choć jednocześnie niechętnie przyznać musieli, iż jesteśmy im potrzebni. Trwali więc tak całą wojnę, rozdarci między nienawiścią do naszej rasy, a koniecznością współpracy i wtajemniczenia nas w najbardziej chronione sekrety. Kto wie, jakby to się rozwinęło, gdyby nie Teclis, który święcie wierzył, że czyni dobrze i historia potwierdzi jego słuszność. I wszystko byłoby jasne, gdyby nie Almara, imię, które pojawia się w zapiskach opata pewnego wissenlandzkiego klasztoru Taala. Z początku myślano, że to elfka, towarzyszka życiowa jednego z dwóch mistrzów magii. Kroniki niejakiego Tedaliusa Kulawego z Ostermarku przedstawiają jednak zupełnie inną historię. Ponoć była to ludzka dziewczyna i gdyby tego było mało, tajemna kochanka elfickich towarzyszy Teclisa! Historia iście nieprawdopodobna, nieprawdaż? Też bym tak pomyślał, gdyby nie ostatnie wykopaliska w Ostermarku w pobliżu domniemanego grobu Yrtle. Do tej pory myślano, że zginął on w wielkiej bitwie z siłami Niszczycielskich Potęg, runy na jego grobie pokazują jednak, że śmierć poniósł od miecza najwierniejszego towarzysza! Czy to kłótnia o ludzką kobietę poróżniła ich i spowodowała, iż zapałali nienawiścią do naszej rasy? A może to jakaś intryga ówczesnych czcicieli Chaosu, którzy ponoć w tamtych czasach byli jeszcze podstępniejsi niż teraz? Tego nie wiemy. Jeszcze. - Wskazał z satysfakcją pobliskie wrota.

- Musimy być jednak ostrożni.
- przystanął, czytając filigranowe pismo. - Oboje słynęli z drakońskich prób, którym poddawali ludzkich uczniów. Każdy fałszywy ruch mógł oznaczać natychmiastową śmierć, albo gorzej! Wieczny, wypaczony żywot w jakichś wymyślnych czarodziejskich pułapkach! Pojawiliście się więc w samą porę, magia jest bowiem tematem, którego mimo dziesięcioleci studiów nadal nie udało mi się zagłębić.
Powiódł palcem po ustawionej centralnie, wytłuszczonej sentencji w obcym języku.
- Przekaz zdaje się skierowany do "uczniów". Ciekawe, wszak Kolegia na moje zapytania zarzekały się, że żadna informacja o innych grobowcach nie została im przekazana. Czyżby wrażliwi na moc mogli te miejsca w jakiś sposób wyczuć? - podrapał się po brodzie, notując coś na podręcznym pergaminie.
- "Otwórz drzwi" - przeczytał z konsternacją. - No, proszę, jakie to proste - zachichotał. - Szkoda tylko, że nie wiemy jak to zrobić. I dalej... "Uwolnij umysł, otwórz drzwi, ugaś płomień" - starzec rozejrzał się po masywnych odrzwiach. Cofnął się o krok, by lepiej objąć je wzrokiem. - Na podstawie zachowanych przekazów wiemy, że obaj mistrzowie wyjątkowo uparcie zwalczali w uczniach wszelkie, jak to nazywali, szkodliwe ludzkie emocje. Może o to tu chodzi? Tylko jak tu zachować spokój, gdy ma się przed sobą tak wspaniałe odkrycie! - Na jego twarzy pojawiły się rumieńce ekscytacji. Jasnym było, iż on w danej chwili nie był najlepszym kandydatem. A kto był? Drzwi nie miały wątpliwości, starczyło by Gundulf tylko od niechcenia zbliżył się do obiektu, formując w myślach obraz rozwierających się wrót, a te bezgłośnie niczym oliwione co najwyżej wczoraj ukazały im kryształowe wnętrze w środku. Profesor omal nie zapiał z zachwytu, rzucając się w ekscytacji na szyję lekko zaskoczonego maga. Ale i inni mieli mieć okazję się wykazać, starczyło bowiem, że weszli do środka tylko na parę kroków, a niespodziewanie uderzył w nich potężny podmuch Wysokiej Magii. Otoczenie rozbłysło tysiącami kolorów, by zniknąć w oślepiającej kuli.

Alfred
Czarodziej nie bez zdziwienia zauważył, że pozostał sam. Po towarzyszach nie było śladu, zaś wrota prowadzące na zewnątrz zdawały się szczelnie zamknięte. Poza tym nic się jednak nie zmieniło. No, prawie nic. W centrum sali rozciągającej się zaraz za wrotami stał bowiem okryty ceremonialną, lśniącą od nasyconych magią kryształów szatą, elf.
- Otoś przybył, przeklęty - głos elfickiego czarodzieja przypominał głos starca, pojedyncze wychrypnięte z jego ust słowa zdawały się sprawiać mu wyraźny ból. - Wyczułem cię już z daleka, potomku gorącej krwi. Tylko ze względu na ciebie pozwoliłem się odkryć, tylko ciebie potrzebuje. - Oczy elfickiego starca zdawały się być pokryte dziwnie opalizującym bielmem. - Odrzucasz swoje dziedzictwo, tymczasem to ono czyni cię wyjątkowym i cennym... Twa krew... Niesie w sobie siłę zmiany, wyróżnia cię z morza maluczkich przedstawicieli twojej pożałowania godnej rasy. A ty jesteś niczym tchórz chowający się w kącie przez rozbrzmiewającym zewem słusznej bitwy! Marnujesz jedyne, co w tobie cenne i wyjątkowe! Otwórz się na potęgę drzemiącą w twoim rodzie! Te wszystkie magiczne sztuczki, które pozwoliliśmy poznać waszej rasie, to nic w porównaniu z tym do czego jesteś zdolny. Mógłbyś stać się heroldem nowej ery! To ty mógłbyś poprowadzić nasze ludy do ostatecznego zwycięstwa nad Mrokiem z Północy! W przeciwnym razie będziesz tylko zmarnowaną szansą i tchórzem, zasługującym jedynie na śmierć! - ostatnie słowo wykrzyknął, stając w pozycji bojowej. Jego białe oczy rozbłysły wewnętrznym złotym blaskiem, a palce uformowały się w gesty nieznanego Alfredowi zaklęcia. Powietrze w sali zaiskrzyło od gromadzących się energii.

Gundulf
- Witaj Cieniu - rozbrzmiało w pobliżu, gdy jasność ustąpiła głębokiemu mrokowi. Nie widział nic, choć jego wyczulone zmysły pozwoliły mu wyczuć fizyczną obecność właściciela głosu w ciemności przed nim. - Przeszedłeś długą drogę - głos tym razem zdawał się dobiegać z zupełnie innej strony i odległości, żaden człowiek nie zdołałby się tak szybko przemieścić niesłyszany. - A jednak, nadal pozostajesz na jej początku - tym razem Gundulf nie miał już wątpliwości, głos należał do jego mentora, a przynajmniej kogoś, kto potrafił brzmieć jak on. - Myślisz pewnie, że to iluzja, że podstępne elfickie widmo, wyciągnęło ci z głowy poczciwego starca, by cię trochę nim omamić i niecnie wykorzystać? Pewnie masz rację, ale prawdy nie znam nawet ja sam. Może pamięć o mnie, która pozostaje w twej głowie jest kompletniejsza od mego prawdziwego życia? Wszak nigdy jednego nie miałem. Byłem dziesiątkami Kurtów, Hungonów, Siegfriedów, a nawet raz Katarzyną! - w ciemności rozbrzmiał starczy chichot. - Ale nigdy nie dano mi być Waltherem, którym się urodziłem. - Czy żałuję? Żałuję, choć mając szansę zdecydowałbym jeszcze raz tak samo. Czy wolałbym być zamożnym rolnikiem, gdzieś w Averlandzie, z piękną i kochającą żoną u boku i trójką synów, z których mógłbym być dumny? Pewnie, tylko wtedy ktoś inny musiałby robić moją robotę, dbając w mroku o mój tyłek. Nie potrafiłem być takim egoistą i dlatego całe życie byłem nieszczęśliwy z własnego wyboru. Powiada się, że Ulgu zobojętnia, że czyni cię niewrażliwym na takie proste potrzeby ciepłego życia, to wszystko bzdury, jednak młodziakom takim jak ty, trza coś powiedzieć, by mieli nadzieję. Teraz mówię ci jednak co innego, prawdę, dla odmiany. Całe życie będziesz nieszczęśliwy i gówno z tego będziesz miał. Nie zaznasz miłości, satysfakcji, czy nawet prostej, pieprzonej wdzięczności! Będziesz żył i umrzesz jak widmo, nie kochany ni przez człowieka, ni przez żadnego Boga, rozpuszczony w nicości, która przez całe życie była twoim jedynym domem. No dobra - czarodziej usłyszał jak w oddali z pochwy wysuwany jest sztylet. - Jak zapewne się domyślasz nie wyciągnięto mnie gwałtem z twego upartego łba dla samej przyjemności. Wybieraj, albo spinasz dupę i idziesz dalej przed siebie, ratować pieprzony świat, albo odwracasz się i wychodzisz prowadzić szczęśliwe życie, na które po tej całej harówie dla Imperium zasługujesz. W pierwszym przypadku zostałem wezwany jako twój egzaminator i kat jeśli miałbyś się okazać niegodny. Ten zasuszony długouchy najwyraźniej ma zamiar was wesprzeć. Ale nie bez sprawdzenia, czy macie jaja. No to wio!
W mroku zadzwoniła klinga, a seria cichych, niemal niesłyszalnych kroków w ostatnim momencie uprzedziła Gundulfa przed zbliżającym się ostrzem.

Gerold
Musiał mrugnąć oczami. Jeszcze raz. Dla pewności jeszcze uszczypnął się w ramię. Wszak to nigdy nie zaszkodzi. Wszystko na nic. W ociekającej złotem sali faktycznie znalazł się sam na sam ze zgrają rozochoconych, półnagich piękności. Skoncentrował zmysły, próbując siłą woli rozwiać tanią iluzję. Nic. Kto by pomyślał, że jego test będzie wyglądał akurat tak. Co też ten elf sobie pomyślał? No dobra, czarodziej przyznać musiał, że od kobiet nie stronił, ale żeby zaraz zrobić z tego test na życie i śmierć? Nim zdążył zakończyć wywód myślowy chichoczące i gnące się ponętnie niewiasty przywarły do niego, rozgrzewając jego ciało wymyślnymi pieszczotami. Przyznać musiał, że elfy znały się na porządnych iluzjach, bo odczucia, mimo że z całą pewnością sztuczne w niczym nie ustępowały tym prawdziwym pamiętanym z realnego życia. Co warto dodać - pamiętanym z trudem. Wpierw ciężka naukowa praca, potem dbanie o własną działalność handlową, a potem ta cała szaleńcza misja, w jego życiu nie pozostawało zbyt wiele czasu dla takich prostych, życiowych przyjemności. A może to wpływ złotego wiatru stępił trochę tę część jego potrzeb, skłaniając go bardziej ku analityce i badaniom? Cokolwiek miał zamiar zrobić, musiał czynić to szybko, pierwsze dziewczyny poczęły bowiem pozbywać się ostatnich resztek skromnego przyodziewku celując całkiem otwarcie swoją golizną w jego męski atrybut. Wątpił by test polegał na tym, by im wszystkim dogodzić w jak najkrótszym czasie. Z drugiej strony, kto mógł wiedzieć, co tym starożytnym elfom odbiło?

Magnus
Szum morza wyrwał go z otępienia. Znalazł się na szczycie stromego morskiego klifu. Daleko pod nim wzburzone fale z hukiem uderzały o porozrzucane na płyciźnie głazy. Nad nim rozciągało się bezkresne, intensywnie niebieskie niebo, takie jakie w Imperium widuje się bardzo rzadko i tylko w czasie najgorętszych pór letnich. Instynktownie wyczuł, że znalazł się na obcej ziemi. Rozgrzane powietrze wokół niego pachniało zupełnie inaczej, choć jednocześnie bardzo znajomo. Czyżby to była jego zapomniana ojczyzna? Stado mew zaskrzeczało dziko, opuszczając kryjówki w klifie i podrywając do lotu. Ten dźwięk spowodował, że nie usłyszał w porę zbliżających się do niego postaci. Dwóch mężczyzn podeszło bliżej zajmując miejsca na zalegającym w pobliżu głazie. Byli to Galahad i Bernard, dawni nauczyciele Tileańczyka.
- Ładna pogoda - zagaił ten pierwszy grzecznie.
- Zaprawdę bajeczna, przyjacielu. Miło jest zobaczyć słońce, gdy twoim codziennym domem jest li tylko sosnowa skrzynia zakopana w mokrej, gnijącej ziemi. - odparł drugi, odkrywając do słońca blade, sine piszczele
- Bernardzie, nie dramatyzuj, widzisz przecież, że młody się przejął tym całym twoim gadaniem.
Gdy już oboje zakończyli przygotowania do opalania, zwrócili się zgodnie ku Magnusowi.
- No i co my tu mamy niby poradzić? - zapytał Bernard, wznosząc bezradnie ręce ku niebiosom. - Toż młodzieńcowi nic nie brakuje. Mieczem robić potrafi, to i czarować nie musi, ja tam umywam ręce. - odparł wzruszając ramionami.
- Wybrać musi - stwierdził mistrz miecza. - Czy chce pamiętać, czy zapomnieć.
- A ty niby skąd wiesz? - oburzył się stary czarodziej. - Mi nic nie powiedzieli!
- A widzisz, najwyraźniej kto ma wiedzieć ten wie - wydął prześmiewczo usta mistrz miecza.
- Ja ci dam! Rębajło-filozof się znalazł!
- W każdym razie - rozpoczął na poważnie Galahad - Ma prawo pamiętać. Ale czy chce? Czy jest w stanie udźwignąć swoje poprzednie życie?
- A co? Dobrze mu z oczu patrzy, uprzejmy, miły, zawsze posłusznie biegał do rzeki zmywać po obiedzie, przecie chyba nie był jakimś zbrodniarzem, nie? - zamyślił się czarodziej patrząc na byłego ucznia.
- Pozory mylą. Co jeśli ze wspomnieniami wróci mu stary charakter?
- To zaprawdę fascynująca myśl, przyjacielu. Myślisz, że to co pamiętamy, determinuje kim jesteśmy? Że gdyby nagle przypomniał sobie, co stało mu się złego w dzieciństwie mogłoby to odmienić jego jestestwo? Że trauma na nowo mogłaby wypaczyć jego charakter? To zaprawdę ciekawe.
- A ty co o tym myślisz? -
zwrócili się wspólnie do pomijanego do tej pory Tileańczyka.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 08-11-2011 o 23:46.
Tadeus jest offline