WÄ…tek: Wilhelm i Smoczyca
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2011, 15:01   #1
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Wilhelm i Smoczyca

Wilhelm Archibald Ravenwild siedział w jakieś zapyziałej karczmie w Brundfähre i podobało mu się to coraz mniej. Im bardziej zbliżał się do posiadłości grafa von Blut, tym bardziej żałował swojej decyzji. Decyzji,która jeszcze przed dwoma tygodniami wydawała mu się słuszna. Bard tak piękną pieśnią zachęcał do pomocy grafowi w pozbyciu się smoka panoszącego się po jego ziemiach. Nagrodom miało być pół hrabstwa i ręka córki grafa. I chociaż paladynowi nie wypadało przyjmować nagrody, to i tak wszyscy je brali w takiej czy innej postaci. Jeżeli on sam nie mógł pojąć za żonę uratowanej dziewicy, to wpychał ją do łoża swojego krewniaka, co się łączyło z ziemiami przypisanymi do ręki i tytułami. I chociaż teoretycznie ziemie te i tytuły na zakon powinny przechodzić większość świętobliwych rycerzy rozdawała je po swych rodzinach, a sam zakon zadowolić się musiał drobnymi datkami. Oczywiście byli i tacy, którzy całą nagrodę przekazywali kapitule, ale byli zdecydowanie w mniejszości. Zresztą świętobliwi paladyni Zeusa i tak byli bogaci, to trzy wsie w tę czy wewte różnicy zbytnie nie robiły.
Skuszony nagrodą Czarny Rycerz wyruszył więc po sławę i nagrodę. Może w końcu będzie się mógł uniezależnić. Pół hrabstwa. Co tam, że marchie. Co tam, że to koniec Imperium. Co tam, że daleko od rodzinnych stron. A z ręki córki grafa jakoś się będzie można zrezygnować. Z drugiej strony, jeżeli jest tak urodziwa i cnotliwa jak ją bard odrysowywał w swych pieśniach, to i może i nad tym wartabyło się zastanowić.
Tym czasem rzeczywistość nie rysowała się najlepiej. Im bliżej marchii, tym dalej od cywilizacji. Wsie, i nie tylko one, zdawały się być w czasie zatrzymane, mniej więcej sto lat temu. No wsie to można jeszcze zrozumieć, ale żeby miasta?? To nawet na miano miasta nie zasługiwało, ot większa wieś. Karczmy były coraz podlejsze. Jedzenie i trunki w nich serwowane też.
~Żeby tylko smok okazał się naprawdę duży. ~
Rozmyślał Wilhelm nad miską czegoś co to miało być gulaszem. Może i nim było, ale z jakiego zwierzęcia mogło to być zrobione to młodszy potomek Saemusa Ravenwilda chyba wiedzieć nie chciał. Miejscowi zajadali się tym rarytasem, jak to to coś córka karczmarza raczyła była określić. Miejscowi też smalili cholewki do karczmarki. No, o gustach to się nie dyskutuje. Nie mniej jednak Wilhelm nie miał jakoś ochoty spotkać się sam na sam z lokalną pięknością, chociaż ta zdawała się go do tego zachęcać. A to otarła się o niego biodrem, niby to niechcący. A to położyła mu na kolanach swój obfity biust gdy serwowała mu posiłek. A to przypadkiem coś koło niego upuściła by mógł sobie jej krągły zadek pooglądać i do tego odsłoniła jeszcze z pół łydki.
Siedzący za jego plecami jacyś mieszczanie, wyglądali na dość zamożnych, głośno komentowali odsłaniane wdzięki panny.
A w tle jakiś grajek, co to mu chyba słoń na ucho nadepnął, raczył zebranych gości swą piosnką o dzielnym paladynie co to dziewice z rąk bestii ratował. Piosnka była sprośna, co się akurat gawiedzi bardzo spodobało. A już chyba najbardziej ten fragment opowiadający o tym, jak to przy pomocy swej kopii rycerz ów szlachetny czynił niemiłymi dla bestyj dziewice. Bo powszechnie wiadomo, że tylko dziewice lubią bestyje, więc czym prędzej trzeba je z tego dziewictwa wyleczyć.
Grajek zebrał gromkie brawa i nie mało grosza, bo słuchacze straszliwie hojni byli.
Tym czasem Wilhelm mieszał w swej misce drewnianą łyżką i zastanawiał się jak bardzo jest głodny.



A im bardziej się zawartości swej miski przyglądał tym mniej miał ochotę na jedzenie.
Karczmareczka po raz kolejny obdarzył rycerza swym perlistym uśmiechem. Chyab raczej do czarnych pereł należałby go porównać. Popękane, blade usta odsłoniły braki w uzębieniu córy karczmarza. A pozostałe zęby czarne były. Iście perlisty uśmiech lokalnej piękności.
Z opresji wyratował Wilhelma grajek, co to za jego przewodnika robił i co to sławił grafa i jego córkę.
Wpadł do karczmy i wrzeszcząc od progu i sapiąc i dysząc dopadł do stolika Ravenwilda.
- Panie mój, panie mój. - Jego zbłąkany wzrok spoczął na kuflu piwa stojącym przed rycerzem. Bard był bardzo zdyszany i Wilhelm domyślił się, że spragnionym być musi. Podsunął mu wiec swój kufel. Tego piwa to rycerz próbować też nie chciał. A grajek wypił je do dna. Otarł jeszcze usta z piany. - Panie mój. Znalazłem statek, który nas prosto do Blutfurtu zawiedzie. Do zamku grafa.
Karczmareczce w tym samym czasie mina zrzedła, bo dostojny pan nie zwracał na nią w ogóle uwagi. Ale zrazu znalazła pocieszenie przy mieszczanach siedzących za rycerzem. Tych co to jej wdzięki tak komentowali. Skomplementowali ją kilkakrotnie i z pewnością swoje łapska to tu to tam położyli, bo dziewoja zaczęła chichotać. Koniec końców na schadzkę się umówili. Za jakieś pięć minut, gdy ona będzie przerwę miała.
Bard grafa w tym czasie roztoczył przed Wilhelmem wizję wygodnej podróży statkiem. W co rycerz raczej wątpił, gdyż dotychczas to co grajek mówił dalekie było od rzeczywistości.
Zapłaciwszy za gościnę rycerz i bard udali się do portu. Raczej większej przystani. Jakież było zdziwienie Wilhelma gdy oczom jego ukazała się słusznej wielkości barak. Nie spodziewał się czegoś takiego na tym krańcu świata. Kapitan, zgięty w pół, witał swoich gości. Oczywiście z wyprawę trzeba było z góry zapłacić i to nie mało. A w zasadzie cennik był rozbojem w biały dzień. Ale ponieważ obu mężczyzną się śpieszyło to zgodzić się musieli.
Barka okazała się dość luksusowa. A goście nią płynący zamożni. A gdy dowiedziano się, że na pokładzie pojawił się paladyn od razu obskoczył go wianuszek panien i to nie tylko młódek na wydaniu, ale i statecznych matron będących ich przyzwoitkami. Zrazu posypały się prośby by rycerz uraczył ich jakąś opowieścią o swych walkach. W sukurs przyszedł mu bard. Jak z rękawa sypał balladami i pieśniami opiewającymi czyny rycerza, któremu był przewodnikiem. Był naprawdę dobry. Aż matki musiały siłą swe córki odciągać, by już spokój dały szlachetnemu członkowi zakonu.
Barka nie płynęła wcale do Blutfurtu. Jej celem był Eisental. Ale to zawsze było szybciej niż konno. Zwłaszcza, że bard wcale konno dobrze nie jeździł.
Ale w końcu po trzech tygodniach dotarli na dwór grafa Roberta von Blut.

I tu Wilhelma spotkała niemiła niespodzianka. Hrabstwo było tak rozległe, że można je było kamieniem przerzucić. A córka grafa. Bard zdaje się, że ślepy był gdy pisał o jej urodzie balladę. Była niska i gruba.
Żeby chociaż inteligentna była. Ale nie. Tego też bogowie jej poskąpili. I miała do tego przeraźliwy śmiech. Niczym rżenie konia. Głos jej był piskliwy.
Sam graf, też chyba ślepy, chwalił i urodę i inteligencję córki. Jemu też wiele brakowało. W zasadzie to chyba swoimi manierami niewiele od swych poddanych odbiegał. To był kolejny powód aby nie chcieć ręki panny von Blut.

Zamek Grafa okazał się wielką, murowaną chata górującą nad małymi, drewnianymi chatami chłopów. Na szczęście to co podawano na stoły było zjadliwe i przypominało jedzenie znane Wilhelmowi. Kucharza graf miał doskonałego. Sam cesarz nie powstydziłby się takiego.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline