Konrad miał kiepski humor.
Znowu dostał w zęby, tamtym zabijakom za mało wtlukli, a na koniec musieli uciekać, by się nie dostać w ręce przedstawicieli władz. A jakby tego było mało, to jeszcze ktoś się za nimi wlókł. No i jeszcze Gomrund...
Morr im chyba zesłał takiego krasnoluda, co uszy zapewne brudem miał zarośnięte. Albo od uderzeń mózg mu się poluzował. Jakby nie rozumiał, co się do niego mówi.
A na dodatek, zamiast zrobić coś pożytecznego, po prostu sobie poszedł.
- Chodźmy za nim - powiedział Konrad, kręcąc głową. - Jak znajdziemy jakieś dobre miejsce, ktoś z nas się schowa i weźmiemy tych dwóch, co to się za nami wloką, w kleszcze. Co wy na to? - zwrócił się do Imraka i Dietricha.
Ten ostatni, jako człek bywały i znający się na wielu rzeczach (i zapewne znający wiele ciemnych zaułków i sprawek miasta) od razu podchwycił pomysł. W krętych uliczkach, podwórkach, przejściach między podwórkami łatwo bylo komuś uciec, ale równie łatwo można było na kogoś się zaczaić. W tym drugim przypadku trzeba było tylko uważać, by śledzący się nie zniechęcił... |