Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-11-2011, 06:16   #51
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Konrad miał kiepski humor.
Znowu dostał w zęby, tamtym zabijakom za mało wtlukli, a na koniec musieli uciekać, by się nie dostać w ręce przedstawicieli władz. A jakby tego było mało, to jeszcze ktoś się za nimi wlókł. No i jeszcze Gomrund...
Morr im chyba zesłał takiego krasnoluda, co uszy zapewne brudem miał zarośnięte. Albo od uderzeń mózg mu się poluzował. Jakby nie rozumiał, co się do niego mówi.
A na dodatek, zamiast zrobić coś pożytecznego, po prostu sobie poszedł.
- Chodźmy za nim - powiedział Konrad, kręcąc głową. - Jak znajdziemy jakieś dobre miejsce, ktoś z nas się schowa i weźmiemy tych dwóch, co to się za nami wloką, w kleszcze. Co wy na to? - zwrócił się do Imraka i Dietricha.

Ten ostatni, jako człek bywały i znający się na wielu rzeczach (i zapewne znający wiele ciemnych zaułków i sprawek miasta) od razu podchwycił pomysł. W krętych uliczkach, podwórkach, przejściach między podwórkami łatwo bylo komuś uciec, ale równie łatwo można było na kogoś się zaczaić. W tym drugim przypadku trzeba było tylko uważać, by śledzący się nie zniechęcił...
 
Kerm jest offline  
Stary 10-11-2011, 14:46   #52
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Okazje są po to żeby je chwytać. Któż o tym mógł wiedzieć lepiej, niż woźnica. Mało to razy podrzucał różnych podróżnych za parę szylingów? Teraz właśnie miał taką okazję. Kuftsos nieopatrznie zostawił zapalony kaganek. Coś Oldenbachowi mówiło, że jak ktoś ma na imię Adolf, to musi być szalony. Łowca nie wyglądał na gotowego przyjąć do wiadomości prawdę, że jest patałachem i złapał nie tego człowieka co trzeba. Erich zaś nie miał zamiaru mu tego tłumaczyć. Jako że nie miał spętanych nóg podszedł do kaganka i spróbował przepalić więzy, tak by się nie poparzyć. Trwało to na gust Oldenbacha strasznie długo, ale w końcu się udało. Erich spróbował wziąć kaganek i ruszył ostrożnie przed siebie.

Jeszcze zanim udało mu się oswobodzić, słyszał całkiem wyraźne odgłosy zamieszania, które miało miejsce na górze. Coś gdzieś się przewróciło, ktoś krzyczał, ktoś strzelił ponownie. Cokolwiek działo się w pomieszczeniu nad nim, działo się na poważnie. A poza drzwiami jakimi wybiegł przed chwilą Kuftsos, z tego miejsca nie było żadnej innej ucieczki.
Płomień skwierczał wyzwalając z palonych więzów i jego włosów na nadgarstku, charakterystyczny siarkowy smród przywodzący natrętnym skojarzeniem na myśl złą magię, polowanie na czarownice i heretyków...
Pęta w końcu jednak ustąpiły.

Gdy klamka drzwi piwnicznych kliknęła nad wyraz głośno, z góry nie było już słychać niczego poza rytmicznym dudnieniem, lub uderzaniem czymś twardym w drewno. Dało się też posłyszeć jakieś pokrzykiwanie, ale treści nie sposób było wyznać. Erich Oldenbach ostrożnie pociągnął drzwi i rozejrzawszy się wyszedł z prowizorycznej celi. Znajdował się teraz w pomieszczeniu, z którego prowadziło jeszcze dwoje innych bliźniaczych drzwi na lewo i prawo. Jedyne co je wyróżniało to fakt, że nie wykonano w nich roboczego wizjera, przez którego można było zajrzeć do środka. Przy jednej ze ścian stała niedbale ułożona kolumna z drewnianych skrzynek ozdobionych pojedynczymi liśćmi kapusty. Odór starych warzyw mieszał się tutaj mniej więcej po równo z zapachem przeleżanego mięsa. Chłód był jednak tak samo przejmujący jak w celi. Dokładnie naprzeciw niego zaczynały się wąskie schody wiodące ku górze.
Oldenbach, choć kusiło go sprawdzenie czy w sąsiednich pomieszczeniach nie ma jego rzeczy, skierował się ku wąskim schodom ostrożnie stawiając kroki.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 15-11-2011, 14:50   #53
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Abitur jednym kurewskim gestem ich tam wysyłał. Tak po prostu. Wiedział kim są i miał to w dupie. Pierdolony los. Sami się w to wpakowali. Patrzyli jeszcze przez chwilę jak znika w ciemnościach po czym spojrzawszy na siebie ruszyli za tamtą trójką. Wystarczy, że gdzieś wejdą. Tylko tyle i do domu. Bogowie, Mathias nie łgał. Idzie na poważnie. Spoglądający na niego Waldherr przełknął ślinę i kiwną głową.
Poszli.

***

Ze swoją jedyną i jakże mizerną bronią, jaką był niemrawo płonący kaganek, Oldenbach ruszył ku wolności. Dudnienie na górze nie ustępowało. Wręcz przybierało na intensywności. Pokrzykujący zaś głoś, który mu towarzyszył można już było zdecydowanie rozpoznać jako wysoki i kobiecy.
Schody były niskie i wąskie. Bogowie raczą wiedzieć jak strażnik się tędy przeciskał. Szczęśliwie już po jednym zawijasie doprowadziły wozaka do kolejnych drzwi. Te były niedomknięte. Przez przerwę jaka dzieliła je od framugi, wyraźnie było widać jakieś oświetlone lampami pomieszczenie. Oldenbach poczuł na twarzy powiew zimnego altdorfskiego powietrza. Uchylił drzwi.

Pomieszczenie zdawało się być jakimś zapleczem kuchennym przez, które przed chwilą przeszła burza, lub jak kto woli, kilkuosobowa grupa zieleńców. Krzesła i stoły z resztkami jakiejś żywności mocno przypominającej Erichowi jego ostatnią strawę, były powywracane, a znajdujące się na nich wcześniej gliniane naczynia leżały w kawałkach rozrzucone niemal po całej podłodze. Tuż pod stopami Ericha walało się kilka jabłek ze strąconego na ziemię koszyka. Chłodny powiew dochodził z otwartego na tyły tego miejsca wyjścia, które znajdowało się po jego prawej stronie. Altdorfski zaułek świecił przez nie groźną pustką nocy.

Nim jednak Erich zdążył cokolwiek postanowić, dudnienie zastąpił trzask wyłamywanego zamka. Ozdobione symbolem gołębia drzwi znajdujące się dokładnie na przeciw niego, a po lewo od wyjścia otworzyły się z hukiem rozbijając jedną z nielicznych całych misek, która znalazła się na ich drodze. Do środka wkroczyła rosła niewiasta w nocnej koszuli i szlafmycy nałożonej na głowę. Miała niemal dwa metry wysokości, a po kształcie w jaki nocna koszula okrywała jej ciało można było spokojnie założyć, że ważyła niemal dwa razy tyle co Erich. Na pucołowatej buzi malowało się zaniepokojenie. Do czasu. Gdy zobaczyła Ericha jej twarz wykrzywił grymas nieskrywanej złości.
- A ty czego tu, złodzieju??? Już ja ci kości... - nagle przerwała i zamknęła sobie usta dłonią jakby chcąc powstrzymać krzyk zgrozy i przerażenia. Jej wzrok spoczął na czymś co i Erichowi wcześniej umknęło. Za jednym ze stołów leżał rozciągnięty na ziemi strażnik, który przyniósł wcześniej wozakowi posiłek. Wokół jego głowy zdążyła się już utworzyć niewielka kałuża ciemnej krwi.
- Morderca - wycedziła przez zęby kobieta i z ławy znajdującej się przy ścianie zgarnęła pierwsze lepsze narzędzie, którym był pokaźny hak do zawieszania mięsa - Zabiłeś go złodzieju... Zabiłeś Olafa! Niech ci Shallya wybaczy, bo ja nie zamierzam!
Kobieta niepomna ani na przeszkody w postaci przewalonych stołów, ani na możliwość niesłusznego oskarżenia, ani także na symbol bacznie wszystko obserwującego niewinnego gołębia, ruszyła w stronę wozaka. Mosiężny hak zalśnił w świetle trzymanego przez Ericha kaganka.

***

Sjoktraken nijak się miał do Altdorfu. Kilka raptem skalistych uliczek przecinających klifowe Torrdokki gdzie mieściły się właściwe sale. Można było z zamkniętymi oczami obejść cały port i nie zajęłoby to więcej jak kilkanaście minut. Gomrund po uliczkach Altdorfu szwendał się już dobre pół godziny; głodny i niebotycznie wkurzony na tutejszych zbirów, tutejszych architektów, ogół ludzi i niektóre krasnoludy z południa. Na początku przypuszczał, że da radę trafić do Kota. Trochę przecież już dziś w tych okolicach się kręcił. Sęk jednak tkwił w tym, że do gildii miał wytłumaczone jak krowie na miedzy krok po kroku jak ma iść z królewskiego. Z wybrzeża do placu droga niby podobna, a wiła się jakoś zupełnie nie po myśli młodego krasnoluda.
Poruszanie się po stolicy Imperium szybko okazało się nie najprostsze i nie pomagały nawet stare sprawdzone metody kierowania się gwiazdami, których przez wyziewy altdorfskich palenisk zwyczajnie nie było widać. W momencie, w którym więc Gomrund stwierdził, że nie może dać głowy, że tej kamiennicy już nie mijał, nie pozostało nic innego jak zwyczajnie zapytać o drogę. Szczęśliwie żebraków nie brakowało, a i on teraz miedziaków miał pod dostatkiem. Co więcej, z gębą taką jak dziś jego, ciężko było usłyszeć „nie”. Po upływie więc kolejnych kilku kwadransów trafił na powrót na Plac Królewski gdzie pośród kilku gospód, bezsprzeczny prym wiódł Kot w Gaciach. Była to też jedyna o tej porze gospoda nadal licznie oblegana przez najróżniejszego rodzaju klientów lokalnych i przejezdnych.

Mimo iż chłód nocy dał mu już trochę ochłonąć, nadal zły usiadł przy jednym ze stolików i kazał sobie czym prędzej przynieść suty obiad i flaszkę czegoś mocnego. Flaszka przyszła od razu więc nie czekając na posiłek wyrwał zatyczkę zębami i pociągnął z gwinta sycząc przy tym z bólu jaki na poobijanej gębie wywarł alkohol. Niemniej tego chwilowo było mu trzeba.

Deska z pieczeniną i pszennymi podpłomykami, oraz miska smażonej kapusty, przyszła kilka chwil później. Gomrund Płomienny Łeb wciągnąwszy głęboko w nozdrza zapach jaki roztaczało danie, przez chwilę zapomniał o rozczarowaniach tego dnia i zabrał się za jedzenie. Nie trwało to jednak długo nim do jego własnego stolika ktoś się dosiadł naprzeciw niego. Było to o tyle dziwne, że odkąd tu wszedł był omijany względnie szerokim łukiem przez niemal każdego. Dziewczynka miała na oko coś koło dziesięciu lat. Była chuda, brudna, miała płowe włosy i bardzo zdecydowany wyraz twarzy. Ponurym, jak to tylko u ludzkiego pacholęcia możliwe, wzrokiem wpatrywała się w gladiatora jakby chcąc mu pokazać kto tu rządzi.
- Strasznie mlaszczesz - powiedziała w końcu starając się nie patrzeć na pełną jedzenia deskę.
Krasnolud zmarszczył brwi i przerwał na chwilę jedzenie. Wybitnie nie miał dziś nastroju na pobłażliwość.
- Mam dla ciebie propozycję - powiedziała bardzo poważnie. Tym razem jednak nie udało się jej już ukryć drżenia głosu - Wyjdziesz ze mną na zewnątrz i odprowadzisz mnie do Domu. Ja w zamian powiem ci kto się dziś tobą bardzo interesował.

***

Ślepa Kiszka mogła spokojnie uchodzić w całym Starym Świecie za cud dzikiej myśli inżynieryjnej. Dietrich doskonale sobie z tego zdawał sprawę i wiedział, że jeśli ich ogon jest rzeczywiście niezbyt doświadczony, to pójdzie za nimi w ten felerny dla wielu ludzkich istnień zaułek.

Imrak i Konrad ruszyli więc za ochroniarzem. I bardzo szybko zaczęli być wdzięczni losowi, że nie muszą się przez to miasto sami przedzierać. Dało się wyczuć wiszącą w smrodzie miejskiego powietrza wrogość Altdorfu. Jakąś taką niechęć tego wielkiego żywego niemal bytu, który w najmarniejszym nawet dowcipie nie mógł się wydawać teraz gościnnym. No i jakby tego było mało, komuś czymś zaleźli za skórę. Czy za sprawą Ericha? Czy może burdą z Ernstami? Nie dało się stwierdzić tego teraz. Faktem tylko pozostawało, że miasto obecnie miało ich na swoim bacznym kaprawym oku śledząc ich przez pozamykany, lub wręcz pozabijane drewniane okiennice dzielnicy biedoty. Jedyne żywe dusze kręcące się po ulicach to obserwujący ich żebracy, taksujące ich majętność kurwy obu płci, oraz lokalne męty krzywo patrzące na obcych. Konrad w altdorfskim porcie mimo iż bywał, nie wiedział, że miasto jest aż tak wielkie, a ten labirynt ulicznych kanałów, może być aż tak poplątany. Imrak, żołnierz przyzwyczajony do niezbyt zaludnionych sztolni i otwartych górskich przestrzeni, również nie narzekał na zbyt dużą pewność siebie. Zaraza z tymi ludźmi. Nawet dziki zwierz lepiej żyje...

Spieler manewrował między uliczkami bez wahania i na spokojnie. W końcu chcieli się załapać za ogon, a nie go stracić. Konrad co i rusz oglądał się wokół po części słusznie zaniepokojony okolicą, a po części by mieć szpicli na oku. Tym samym nie sprawiali wrażenia jakby wiedzieli, że są śledzeni. Tamci szli za nimi cały czas. Dwóch ludzi. I to tak wykwalifikowanych, że nawet on, zwykły przewoźnik rzeczny nie mający pojęcia o przekradaniu się po miastach, chyba lepiej by się sprawił na ich miejscu.

W pewnym momencie Spieler po zakręcie Ślepej Kiszki, zatrzymał ich i wskazał Imrakowi i Konradowi miejsca, w których powinni się szybko i po cichu ustawić. Dobyli broni i czekali przylgnąwszy plecami do spróchniałego drewna budowlanych podbudówek. A może to nie byli amatorzy? Może tak im się tylko wydawało? Dwóch podstarzałych, niespełnionych facetów i jeden dzieciak nieopierzony... Co sobie wyobrażali? W Altdorfie, największym ludzkim mieście, nic nigdy nie było pewne...
Wstrzymali oddech. Któryś ze szpiegów powinien już się pokazać. Zdążyli by już pokonać tę odległość... A może się zorientowali?
Jest!
W zaułku dało się słyszeć czyjeś kroki. Lekkie i ostrożne. Nie był to żaden pijak... Zobaczyli go. Mężczyzna ani wysoki ani krępy, za to... Dietrich głowę by sobie dał uciąć, że to jeden z tych dwóch typków co do nich te kretyńskie miny na placu robili. Wyglądał mocno niepewnie i sprawiał wrażenie niemniej zaniepokojonego niż ich trzech. Jeszcze ten drugi...
Trwało to krótki ułamek sekundy gdy spojrzenia szpicla i przyczajonego w ciemności Konrada skrzyżowały się. Konrad i Dietrich skoczyli w kierunku przeciwnika. Tamten ani myślał wdawać się w jakiekolwiek starcie. Odwrócił się i pędem ruszył w przeciwnym kierunku. Z nóg zwaliło go jednak uderzenie krasnoludzkiego młota Imraka, który skrył się najbliżej zakrętu. Szpicel runął z jęknięciem na uliczny bruk. Dietrich i Konrad błyskawicznie do niego dopadli, ale w tym samym też momencie dostrzegli drugiego ze szpiegów. Obaj też ruszyli za nim biegiem podczas gdy Imrak przygniótł tarczą jęczącego na ziemi mężczyznę.

Krasnolud nie czekał długo na powrót współtowarzyszy. Po ich minach łatwo można było wywnioskować, że drugi ze szpicli czmychnął. Jednego jednak mieli.

Mężczyzna na oko nie mógł mieć więcej jak trzydzieści lat. Ubrany był w skróconą do pasa rewerendę jaką najczęściej nosili urzędnicy, lub bakałarze, oraz solidną, skąpo zdobioną, skórzaną kamizelkę w jakiej na “ulicy” uchodziłoby się już za fircyka. Jęczał boleśnie, próbując złapać się za nogę, które w najlepszym razie wyglądała na stłuczoną uderzeniem.

***

Dam radę. Dam radę. Dam radę. Muszę dać. Nie on, to ja. Stos, kurwa, stos...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 17-11-2011, 10:55   #54
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Furiatka, bo najwyraźniej z kimś takim miał do czynienia, nie wyglądała na kogoś do którego jakiekolwiek słowa wyjaśnienia by dotarły. Babsztyl był pokaźnych gabarytów. W dodatku kobieta była uzbrojona w hak rzeźnicki i wyglądała tyleż groźnie, co groteskowo. Erich nie miał zamiaru się z nią bić, ani tym bardziej dać się bić. Pozostawało jedno, choć może niezbyt eleganckie wyjście. Ucieczka. Nie czekając aż baba zbliży się do niego bardziej chwycił za leżące krzesło i cisnął nim w kobietę biegnąc jednocześnie w stronę wyjścia.
Nie poszło tak łatwo. Babsztyl machnął hakiem i wbił go w krzesło, częściowo je roztrzaskując. Wbite narzędzie jednak utkwiło w jednej z desek. Oldenbach tymczasem zdążył ja wyminąć i już jedną nogą był na zewnątrz, gdy poczuł jak jej ręce i to bynajmnie nie delikatne chwyciły go za nogę i pociągnęły. Erich stracił równowagę i wyłożył się jak długi prosto w rynsztok, którym akurat spływały sobie mydliny. Pozostałość ablucji jakiegoś okolicznego mieszkańca. Erich zdążył przewrócić się na plecy wypluwając mydlaną wodę, gdy baba nie zrażona zupełnie tym, że już nie ma haka chwyciła go za oszewki próbując podnieść.
Tym razem, to ona ufna w swój wzrost i masę przeliczyła się. Oldenbach bowiem też nie był ułomkiem, w dodatku był całkiem silny. Pociągnął babsztyla za koszulę. Ta trzasnęła ukazując na chwilę pocieszny widok obwisłych cycków, a po chwili baba zwaliła się na Ericha. Doszło do wzajemnej szamotaniny i pośród stęknięć i sapnięć Erich w końcu znalazł się na górze. Baba zaś widząc, że przegrywa zaczerpnęła powietrza w płuca i zawołała:
- Ludzieee …!
Na więcej ja nie było stać, bo Erich złapał za jej skołtuniony łeb, uniósł nieco i dość silnie walnął jej potylicą o bruk.
Źrenice babysztyla powędrowały do góry ukazując białka gałek i baba straciła przytomność. Zataczając się z wysiłku i Erich wstał. Ciągle w nogach czuł odrętwienie. Wszak długo leżał związany jak baran. Chciał się wrócić po hak, ale nagle usłyszał szczęk zasuwy i skrzypienie otwieranych drzwi. Ktoś usłyszał wrzask babsztyla. Oldenbach zrezygnował z haka i nie czekając, aż pojawi się więcej świadków, pomimo bólu nóg rzucił się do ucieczki ciemnymi zaułkami.

Sam nie wiedział jak długo biegł. Biegł póki mu starczyło tchu, biegł póki nie dotarł do jakiejś większej ulicy. Wtedy zdało mu się, że rozpoznaje okolicę. Przystanął by nieco odpocząć i rozejrzał się.
Tak … już tu kiedyś był. Teraz musiał dotrzeć do “Kota w Gaciach”. Sam zresztą prócz gaci nie miał wiele więcej. Podróż do domu póki co trzeba było odłożyć. Ludzie i krasnoludy, których poznał na szlaku mogli mu pomóc, w zasadzie tylko oni. Erich nie miał wielkiego wyboru. Podstępny los niczym wielka tajemnicza ręka kierował go w stronę w jaką wcale nie miał ochoty podążać. I jak tu nie wierzyć w fatum.
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 17-11-2011 o 10:58.
Tom Atos jest offline  
Stary 18-11-2011, 14:05   #55
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Za szybko ich zauważyli... Konrad pożałował, że nie sprawił sobie kapelusza. Gdyby spoglądał spod ronda, może wtedy ich spojrzenia by się nie spotkały. Ale gdybać sobie można było do upojenia kiedy indziej. Wyskoczył z bramy i rzucił się w pościg za tym drugim, bardziej ostrożnym.

Szukaj wiatru w polu. Tamten dostał chyba skrzydła ze strachu. I trudno mu się było dziwić. W końcu napad w ciemnej uliczce zwykle oznaczał kres żywota, zaś oni on, ani Dietrich nie wyglądali w tym momencie na praworządnych obywateli. Na szczęście jednego mieli. Trochę przygniecionego przez krasnoluda.
- Ktoś zacz i kto cię tu przysłał - spytał Konrad tytułem wstępu, gdy Imrak pozwolił pojmanemu zaczerpnąć oddechu.

Mężczyzna jęczał boleśnie. Widać było, że niezwyczajny wobec bólu jest. Jego noga po pobieżnych oględzinach wyglądała na całą, choć imrakowy młot z pewnością nie był najprzyjemniejszym narzędziem z jakim mogła mieć kontakt. Gdy dali mu na tyle swobody by mógł się ruszyć, złapał się tylko za bolącą kończynę i krzywiąc z bólu jęczał notorycznie:
- Moja noga… Moja cholerna noga…
Jeśli udawał, to robił to bardzo przekonywająco.

- Mogło być gorzej. Ciesz się, że ten zacny krasnolud nie przekonał cię do zostania z nami toporem. - Spieler pochylił się nad jeńcem, uśmiechając się nieprzyjemnie. Od niechcenia szturchnął go w udo czubkiem buta. - Pierwsze możesz sobie darować. Ale w drugiej sprawie będziemy... naciskać.

- Nie, nie zrobimy ci krzywdy. - Na twarzy Konrada pojawił się uśmieszek. Dość szyderczy. - Nawet cię stąd zabierzemy - zapewnił. - Ale jak będziemy zadowoleni z twoich odpowiedzi, to trafisz w bardziej cywilizowane rejony miasta. Może nawet w okolice jakiejś gospody. Jeśli nie... Umyjemy ręce, a ty zostaniesz w takim miejscu, gdzie dla pary butów można pożegnać się z życiem. Ale to twój wybór.

Słowa Konrada i Dietricha najwyraźniej przemówiły mu do rozsądku bo choć nadal ściskał nogę, jego spojrzenie skupiło się na dwóch przesłuchujących.
- Kto mnie przysłał... kto mnie przysłał... - mimo łez bólu zaśmiał się powtarzając pytanie Konrada - A ja niby wiem, kto!? Nie mówią: „Dzień dobry. Na imię mi Hans. Może pójdziesz tam i tam?”. Kazali iść na królewski to poszedłem. Kazali leźć za wami to też poszedłem... Ooo... Wiedziałem, że to się tak skończy. Stryczek, stryczek, stryczek... Albo gorzej.

Stryczek? Za co mu groził stryczek? To było pytanie, na które Konrad nie potrafił znaleźć odpowiedzi.

- Publiczna egzekucja? - spytał uprzejmie. - To brzmi mało ciekawie, przyznaję. Ale ten ktoś gdzieś cię spotkał, jakoś wyglądał i zapewne gdzieś na ciebie czeka.
- Żeby ci kazać włożyć głowę między nogi i pocałować się w dupę
- wtrącił Spieler, muskając butem stłuczoną kończynę jeńca. - A ty zrobisz to tak samo chętnie, choć nie masz zasranego pojęcia, kim jest. - Kiwnął z uznaniem głową. - Brawo.

Leżący przetarł rękawem łzy z oczu i łypnął zdziwiony na Konrada.
- Gdzie czeka? A to WY chcecie JEGO znaleźć? - pokręcił energicznie głową i znowu się zaśmiał. Sprawiło to jednak, że niechcący poruszył nogą więc śmiech utonął w sykliwym jęczeniu - Porwaliście Magistra i nie jedziecie po pieniądze tylko chcecie znaleźć JEGO? No to chyba macie jeszcze mniej zasranego pojęcia co się dzieje niż ja! My po gaciach ze strachu robimy, że polecą głowy, a wy o niczym nie wiecie...
Teraz już śmiał się bez przerwy. Choć śmiech ten był równie wisielczy i bolesny co prawdziwy.
Konrad spojrzał na swoich kompanów.
Albo trafili na jakiegoś niezłego aktora. albo na szaleńca. Albo też wpakowali się w niebotyczne gówno. Kim, na wszystkich topielców pływających w Reiku, jest ów magister? No i kogo niby porwali? Tego wypłosza, co za nimi przylazł?
- Jakiego magistra? - spytał. - I kim jest ten on, ze strachu przed którym w gacie robisz? - zadał kolejne pytanie.

Mężczyzna nadal chichocząc, podniósł się trochę. Przestał też jęczeć i tylko syczał przy każdym naruszeniu stłuczonej kończyny.
- Kim jest Magister tego wam nie powiem. Ale ten, który was teraz ma na oku to Abitur. Nie znam go. Sam do nas przyszedł gdy…
Świst był słyszalny dla wszystkich trzech. Wpierw szybującego pocisku, a potem zatkanego oddechu schwytanego przez nich mężczyzny. Bełt w jego pierś wbił się po samą lotkę mniej więcej na wysokości serca. Odwrócili się gwałtownie wypatrując napastnika. Dietrich go dostrzegł pierwszy. Przykucnięta postać na dachu pobliskiej kamiennicy. Nim zdążyli cokolwiek zrobić, zniknęła gdzieś w ciemnościach.

- Na zadek Morra! - zaklął Konrad widząc efekt strzału. Kolejny trup. A zabójca zniknął. A zresztą... nawet gdyby stał sobie na dachu, to co miałby mu zrobić? Kamieniami rzucać?
- Nie kuś - rzucił Spieler, rozglądając się pospiesznie po okolicznych gzymsach. - Dajcie go na bok, żeby kto nie wybił po ciemku zębów.
- Dobrze, że nas nie wystrzelał
- mruknął Konrad, przeszukując kieszenie ich “rozmówcy” w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby rzucić światło na tożsamość ubitego (nie przez nich, acz zapewne z ich powodu) człeka. Garść monet, sztylet, jakiś papier.
- Znikamy stąd - zaproponował. - Pogadamy po drodze.
 
Kerm jest offline  
Stary 19-11-2011, 11:28   #56
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Krasnolud popełnił błąd i bardzo szybko to zrozumiał. Chwilę po pierwszym kęsie… poranione policzki i dziąsła, do tego jakiś poluzowany ząb nie dawały w spokoju pogryźć pieczeni tak aby się nie krzywić. Wódka paliła, najpierw gębę, potem przełyk ale na koniec dawała przyjemne odrętwienie. Właściwie to cała opuchnięta morda go piekła. Chętnie by go wsadził w jaki śnieg, pokruszony lód albo przynajmniej owinął umoczoną w zimnej wodzie szmacie. Apetytu nie poprawiła mu gówniara. Trochę go rozbawiła, w sumie to miała więcej odwagi niż niejeden z obecnych tu mężczyzn… jednak jej propozycja była jakaś taka słaba. – Nie. Odpowiedział krótko i przesunął deskę z żarciem pod jej nos. – Sadzaj tą chudą dupkę na stołku. Masz tu jedź i gadaj kto się o mnie rozpytywał? A jak mi się to spodoba to i może dostaną ci się jakieś monety. Zapytał z zainteresowaniem… może to woźnica.


Potarła brudny nos zezując to na niego to na deskę. Potem również na drzwi wyjściowe Kota. W końcu jednak usiadła na wskazanym miejscu. Walka z apetytem nie trwała długo. Mała dziewoja w iście krasnoludzkim stylu zaczęła rozrywać i ogryzać prawie nienapoczętą pieczeń. Chwilę trwało zanim znów się odezwała spoglądając w końcu na Gomrunda.- Co mi po monetach jak i tak mi je zabiorą jak stąd wyjdę – powiedziała wpychając do buzi umoczony w tłuszczu kawałek chleba.

- Nie filozofuj tylko napchaj kichę jak ci kto daje żreć i zacznij wreszcie gadać nim stracę cierpliwość. Żarty żartami ale krasnolud miał ograniczone zasoby cierpliwości.

Po tych słowach dziewczyna przestała na chwilę jeść jakby w obawie przed groźbą, która zważywszy na oblicze Gomrunda nie była raczej rzucana na wiatr. Przez chwilę nawet Norsmenowi przeszło przez myśl, że spłoszył to dziecko, które zaraz czmychnie gdzieś i zniknie w tłumie. Dziewczyna jednak przełknęła żuty kęs i jedząc już nieco wolniej zaczęła mówić zdecydowanie swobodniej. Łatwo było poznać, że jedzenie poprawiło jej humor.
- A co tu gadać. Wpiernicz chcą mi spuścić i tyle. Natek i jego chłopaki. A do Kota bojają się wejść, bo Tur przyobiecał im, że jak tylko zobaczy ich krostowate gęby w jego knajpie to im nimi wychodek wyczyści. A Tur jak coś mówi, to raz zapomina, a raz nie. Nigdy się nie wie. Ale igrać z nim nie ma co. Widziałam jak jednego gostka, co to kelnerce w złości buźkę przefasonował, to normalnie tak ścisnął w żebrach, że te ino chrupnęły, a chłopina się juchą zapluł na wszystkie strony. Samymi rękami! Grube, nie? No i chłopaki Natka też to widzieli i tu nie włażą. Dlatego się tu skryłam. A potem ciebie obaczyłam i se przypomniałam o co to się na królewskim rozchodziło koło południa. Nooo… Bo się fest rozchodziło. Trup nawet był! – zaśmiała się z dziecinnym podziwem – No i se pomyślałam… - Tu ponownie przestała jeść i spoważniała – Jak nie ten to krezka.

Krasnoludowi ciężko było nadążyć za potokiem słów dziewczynki. Teraz żałował, że jeść jej dał bo nowych sił do paplania pewnikiem nabierze. Jak to z tymi małymi dzieciakami było żal wzbudzały... z jednej strony wielkie serce w takim małym ciałku było jeno sił nie starczało aby odwadze dorównać. - Jaka znowu Pietruszka? Lecz po chwili się zorientował, że nic mu do tych band gówniarskich. - A zresztą co mi tam... chu... kij mu w oko się znaczy. Dobra odprowadzę cię, ale najpierw gadaj co za trup i kto się rozpytywał. No i mięso dojedz boś jakaś taka mizerna. Skinął jeszcze na karczmarza coby kubek mleka dał małej do popitki, sam wziął kufelek piwa bo ta wódka będzie musiała poczekać.

Po takich słowach nie trzeba było jej dalej zachęcać. Z nowym zapałem zabrała się za jedzenie i nie przeszkadzając sobie pełnymi ustami zaczęła wyjaśniać.- Trup się pojawił - przerwała walcząc z większą chrząstką - ponoć zara jakeście z królewskiego odeszli. Pierwej to i nic takiego, bo i co to kogo obchodzi. Ale później przylazł taki jeden facio do Kota i inszych szynków wokoło i się rozpytuje. O dwa krasnoludy i trzech gostków. No to jak są pytania i jest grosz to się znajdują odpowiedzi, nie? I zara wyszło co i jak. Że przyjechał dyliżans. Że wśród pasażerów był ktoś ważny, którego pojmał jakiś rudy krasnolud. Że do tego ważnego dwóch uniwerków znaki robiło. Potem, że tych dwu kto zwabił jakim innym znakiem i jednego ukatrupił na śmierć no i na koniec, że ten ważny to całkiem sam wyszedł z Kota i gdzieś na mieście się zawieruszył - Wzięła od tęgiego karczmarza kubek i uśmiechnęła się do niego bardzo miło. Tamten w odpowiedzi tylko zmarszczył brwi i odszedł - Aaaa... no i jeden z tych uniwerków to to ten trup.

Gomrund zaklnął po krasnoludzku i szczyknął śliną przez zęby. Jednak bez wódki się nie obejdzie. Łyknął z butelczyny i dopiero wtedy zabrał się za piwsko. Korzystając z chwili ciszy jakie zajmowało dziewczynie połknięcie większego kawałka mięcha próbował to przetrawić. Z jednej strony mógł to sobie poukładać i dopasować twarze do głównych bohaterów tej opowieści... oprócz jednego. - Kto rozpytywał, jak wyglądał? I w ogóle to skąd ty to wiesz?

Najpierw uśmiechnęła się w odpowiedzi szeroko, ale zaraz potem jej mina nabrała profesjonalnie obojętnego wyrazu, z którym tylko wzruszyła ramionami.
- A bo to na królewskim mało ślepiów co to cały dzień nic nie robią tylko się gapią? Zawsze któreś coś wychwyci. Jak potem pobiegasz, porozpytujesz każde jedne i połączysz, to wyjdzie co zaszło. Normalnie wszyściutko. A jak tak ruchawe miejsce jak królewski to już w ogóle. Czasem to i bzdura jaka, ale i to da się sprzedać... - zawahała się - Ale to o tym trupie to żadna bzdura! Był! Szyszaki przyszły i uprzątnęły. A dopiero potem przylazł ten pytalski. Gęba taka, że nawet tak mu dobrze z oczu patrzyło. No i w ogóle nie taki zgred jak to się czasem zdarzają. Znaczy się ze mną nie gadał przecież. Ja tylko biegam. Na razie. Bo potem ja będę wysyłała gamoni, żeby dla mnie biegali. Zobaczysz. Wtedy to dopiero pogadamy... - widząc krzywiącą się coraz bardziej minę Gomrunda zaprzestała tego wątku i przywarła do kufla z mlekiem. Chwilę to trwało, ale w końcu westchnąwszy oderwała naczynie od ust i otarła buzię rękawem. Z jej ust dobyło się ciche beknięcie - Ale go widziałam i trochę słyszałam. A jak wyglądał... a wysoki był jak ten tam przy szynkwasie. Chudszy tylko. Czerniawy, a włosy i łapska czyściutkie jak u panny na wydaniu. Tylko nos miał taki przetrącony, że widać, że niezłe bęcki dostał.
Spojrzała na deskę, na której poniewierały się już tylko kawałki tłuszczu, chrząstek i kości. Nawet w kategoriach Gomrunda dzieciak miał zastraszający apetyt. Choć po jej wątłej posturze w życiu by tego nie można było powiedzieć.

Krasnolud już właściwie wiedział co miał się dowiedzieć ze spraw, które go bezpośrednio dotyczących. Może gdyby był bardziej biegły w tych całych wywiadach, śledztwach czy innszych tajemnicach to by starał się podrążyć temat. Jednak nie był... Wypytał jeszcze dziewczynkę o to czy mieszka z rodzicami czy w jakiejś hanzie młodych łotrów... czy ma rodzeństwo. Jak daleko mieszka i kto to ten Natka... no i zwrócił się do karczmarza by zapełnił worek żarciem dla młodych głodomorów i udał się z małą na przechadzkę. Tym razem jednak nie miał już ochoty na mordobicie więc ubrał hełm, koszulki kolczej nie ukrywał pod kaftanem, a nowy dwuręczny topór przełożył przez ramię. Wyglądał jak nie-zaczepiej-mnie-kurwa-bo-zginiesz.*

Dziewczyna odpowiadała na wszystkie dość jasno i bez ogródek. Dopiero gdy spytał, czemu chłopaki Natka, czy Natki, chcą ją dopaść stwierdziła tylko, że ona go nie pyta kto go tak obił. Widać jednak było, że ukrywa to, bo tak trzeba, a nie dlatego, że chce przed nim coś ukryć. Nie wynikał więc więcej i opuścili przybytek Tura. Od tego momentu trzymała się bardzo blisko niego. Nie rozglądała się jednak na boki. Wręcz szła krokiem bardzo pewnym podskakując co jakiś czas z nogi na nogę. Królewskiego jednak opuścić nie zdążyli, bo spostrzegawcza nad wyraz dziewczyna zatrzymała go gwałtownie ciągnąc za rękaw i wskazując ręką kierunek. Gomrund może gdyby i był człowiekiem, zastanawiałby się o co małej idzie. Ciemności jednak nie zdołały przed nim skryć idącego brzegiem placu mężczyznę, który pośpiesznie, choć wyraźnie utykając przemieszczał się w stroną Kota. Erich Oldenbach nawet z tej odległości nie wyglądał najlepiej.
- Grube, nie? – powiedziała z uśmiechem dziewczyna.

Gladiator rzucił krótko do małej - Za mną! Po czym podbiegł w stronę kompana. Pierwsze o co go spytał to czy jest cały... jednak bardzo szybko zorientował się z obecności aldorfskiego ucha i stwierdził. - Odprowadzimy tą małą i pogadamy na spokojnie. Kiedy się zorientował, że woźnica jest goły jak jaki dziad proszalny wyciągnął zza pasa długi nóż i wręczył mu “na wszelki wypadek”.

Na widok krasnoluda Erich ucieszył się, jakby zobaczył pękatą sakiewkę złota. Chętnie przyjął ofiarowany nóż i tylko skinął głową na propozycję odprowadzenia dziewczynki. Oldenbach nie miał zamiaru chodzić samemu po Altdorfie uzbrojony tylko w nóż. W towarzystwie Gomrunda czuł się znacznie bezpieczniej. Po drodze wyjaśnili sobie kilka spraw. Teraz wszystko stało się jasne. Ktoś go cały czas obserwował od wyjścia z “Kota w Gaciach” i mógł być w karczmie nadal. Lepiej było tam nie wracać.


Obawy Ericha nie były bezpodstawne ale szczerze powiedziawszy perspektywa kluczenia po przystani w poszukiwaniu tej barki na którą chcieli się zadokować była bardzo kiepska. Chcą nie chcą trzeba było liczyć iż Konrad jednak pojawi się w okolicach Kota. Zaopatrzeni w bukłak alfdorskiego piwa przyczaili się w jednym z zaułków tak by w razie pojawienia się reszty mieć możliwość ściągnięcia ich nim wdepną w kocie gówno.
Jak na razie to propozycja Josepha była najrozsądniejszą jaką usłyszał Krasnolud w tym pieprzonym mieście. Całe szczęście, że na ten wieczór limit pecha się wyczerpał bo Płonący Łeb odczuwał trudy całodziennej gonitwy po tej śmierdzącej zgnilizną stolicy Imperium… i kontaktów z miejscowymi.
 
baltazar jest offline  
Stary 22-11-2011, 01:18   #57
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
przy znaczącym udziale Marrrta

Nagadać się zanadto nie zdążyli. Bo – choć to na pozór całkiem niemożliwe – jeśli tylko skręci ze Ślepej Kiszki we właściwą odnogę ani się człowiek albo inny krasnolud obejrzy, a już stuka obcasami w szeroki, równy trotuar, wiodący do innego zupełnie świata, gdzie nie sięga przyzwoity zaduch i gwar miasta, a problemy liczy się na brzęczące worki. Zanim oczy przyzwyczai do odblasków lamp w złotych kolcach na kutych zawijasach ogrodzeń, mija na szczycie wzgórza groźnie wyszczerzoną bramę i już staje przed szerokimi, dębowymi wrotami. Które uchylają się przed nim zaskakująco gościnnie, jeśli tylko zna...

– Takem sobie myślał, że wrócisz, Spieler.
– Zawsze jakiś początek, Brad.


… właściwe zaklęcie. A w środku zostaje już tylko rozdziawić gębę na to całe marnotrawstwo, które lśni, zwiesza się, pokłada i kapie dookoła. No i znaleźć w tym oszałamiającym bezguściu kanciastego, wbitego w przyciasny kostium osobnika, który – uczciwie trzeba przyznać – za nic do takiego otoczenia przystawać nie chce. Podbródek nieustępujący niczym kowadłom gnie sztywny kołnierz, poręczny nadziaczek za paskiem skutecznie ściąga i uspokaja rozbawione wyglądającym zza ucha piórem spojrzenia. Widok bohaterów spod Przewoźników może nawet zaszkliłby głęboko osadzone oczka tęsknotą za Kopniakiem w Krocze, Szturchańcem Klausa i całą resztą prostych przyjemności dawnego życia, gdyby nie pielęgnowana przez lata, wrodzona wrażliwość granitowej płyty, bezcenna u każdego osobistego sekretarza.

– Z podkulonym ogonem, co nie, Spieler?
– Proś Fritzena.
– Zajęty.
– Proś, Oter...
– Kpiący uśmieszek stężał na zakazanej gębie sekretarza, kiedy Spieler wyłożył półgłosem argumenty i przypieczętował poufałym klepnięciem w ramię. Odpowiedź potwierdziła, że były trafne.
– Czekaj w gabinecie.
– Nie chcemy nabrudzić. –
Na dowód Spieler strzyknął w kąt gęstą mieszaniną śliny i krwi. Wciąż miał nadzieję, że naruszony ząb miał się dotąd w jego dziąsłach wystarczająco dobrze, żeby wstrzymać się z przedwczesną wyprowadzką.

– Ach, Spieler. Czyżby na swoim niekoniecznie lepiej się wiodło? – W mocnym głosie dobiegającym od strony szerokich, wyłożonych wzorzystym dywanem schodów, brzmiały echa wielu już lat, ale przegrywały wyraźnie z dość sztucznym, zabarwionym irytacją rozbawieniem, nie mówiąc już o absolutnej zupełnie wyższości. Należał do wysuszonego, żylastego mężczyzny o orlim nosie i pogardliwym z natury spojrzeniu. Tak samo – bez wątpienia – jak rzeczone schody, otaczający je przepych, Oter i szlafrok w iście burdelowej palecie z wykaligrafowanym na piersi, złotym inicjałem.
Przyjacielskim gestem zaprosił do siebie Spielera, który zaczął odpowiadać, jeszcze zanim zamknęły się za nim drzwi gabinetu:
– Potknęliśmy się na Ernstach, panie Fritzen. Wzięli nas przypadkiem między dwa nazwiska. Z dołu Lieberung, z góry Kuftsos. – Skrzywił się i pomasował żebra – Albo na odwrót. Szukam kogoś, kto potrafi przypiąć do nich konkretne osoby.
– I przychodzisz z tym do mnie. W środku kurwa nocy. Masz tupet staruszku…

Dirk Fritzen usiadł za swoim biurkiem z miragliańskej dębiny i schylił się po coś do szafki. Brzęknęło szkło, po czym po chwili na wierzchu pojawiła się całkiem swojska i pospolicie wyglądająca lokalna berbelucha. Projektant tego pięknego mebla z pewnością załamałby się widząc jak Fritzen w swoim aksamitnym szlafroku zębami wyrywa korek flaszki i wywaliwszy nogi na blat pociąga z gwinta kilka niemałych wcale łyków.
– Ciężko się wyzbyć starych nawyków – rzekł westchnąwszy po czym przetarł zraszający jego czoło pot – Szczególnie gdy wcale się nie chce. Ale przy tobie przecież nie muszę. Znamy się od podszewki, nie Dietrich? Dwa, kurwa, łyse konie. Pamiętasz?
Dietrich nie wszystko pamiętał. Zwyczajnie za długo znał Fritzena. Ten milcząc przez chwilę kiwnął głową jakby doskonale to wiedział. Potem pociągnął ponownie i kontynuował.
– O ludzi łatwo w Altdorfie. I o zdolnych i o zbędnych. Choćby takich Ernstów. Nawet nie trza za bardzo franków na to. Ale takich starych pewnych druhów jak my… ooo to w mieście mógłbym se długo i namiętnie szukać. Nie Dietrich. Tych to tylko na smętarzu już niedługo będziemy mogli wyglądać. Takie życie. Im dalej w las, tym więcej ujebanych pniaków.
Łypnął na Dietricha złowrogo. Gdyby się go nie znało, to z pewnością nie zauważyłoby się nieznacznego skinienia głowy.
Ochroniarz zadziałał instynktownie. Z całej siły uderzył głową w tył, tam gdzie zapewne była już gęba sekretarza. Nie pomylił się. Trzask łamanego nosa był dziś jak muzyka. Pewnie by dał radę temu krępemu pomagierowi, ale Fritzen był już przed nim, a jego pięść wbiła się nieprzyjemnie w słabiznę zginając w pół Dietricha. Oter ucapił go za ramiona unieruchamiając je twardym chwytem.
– To już nawet nie o Seppiego idzie. Pies jebał tego narwańca. – powiedział gangster podnosząc za resztkę włosów głowę Spielera tak żeby ten spojrzał mu w oczy - Nawet jeśli to rodzina i po twojej nauce manier nie potrafi wydukać z siebie trzech składnych słów. Tyś mnie po prostu potraktował jak jaką dziurkę, w której można trochę pomoczyć, a potem się zmyć.
Tym razem walnął po gębie. A krzepy mimo wieku nie można mu było odmówić.
– I to ubodło w moje serducho, Spieler.
Uderzył ponownie. Szczęście, że był leworęczny, bo już na pewno było po nadwerężonym dziś zębie.
– Wybitnie ubodło.
Czwarty cios spadł na brzuch nieprzygotowanego na to ochroniarza. Ponieważ uścisk Otera zelżał, Dietrich mógł się swobodnie przewrócić na podłogę.
– Jesteśmy kwita, Spieler – usłyszał zmęczony głos Fritzena – A co do twoich nowych znajomków, to nie znam tego pierwszego. Choć brzmi dość pospolicie. Ale Kuftsos to już konkretniejsza persona. Adolphus Kuftsos. Łowca głów. Mówią, że zawzięty skurwysyn. Nieprzekupny. Ale od dłuższego czasu nie przyjmuje zleceń. Rozpracowuje więc coś pewnie. Więcej nie wiem, bo i sam wiesz, że do swoich spraw wynajmuję innych ludzi. Chcesz go znaleźć i pogwarzyć to graj po jego myśli. Sam cię wtedy znajdzie. Tylko nie zapomnij się przygotować.

– Mam jeszcze jednego – rzekł podnoszący się z trudem Dietrich – Abitur. Przytwierdza bardzo koślawe kity. Bełtami.
Fritzen pokręcił w odpowiedzi głową i ponownie zabrał się za flaszkę:
– Nie słyszałem.

Spieler pozbierał się na tyle, żeby gabinet opuścić prawie pewnym krokiem, mrucząc pod nosem:
– Obyś nie usłyszał.
Machnął ręką na kompanów, nie siląc się na uprzejmości.
- Nic tu po nas.
Jakby na przekór własnym słowom przystanął jednak w progu, splunął krwiście na posadzkę, otarł gębę dłonią i nie bez satysfakcji rzucił przez ramię:
- Przyłóż sobie lód, Oter.
 
Betterman jest offline  
Stary 25-11-2011, 16:38   #58
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Noc w Altdorfie wydawała się niespokojnym, niezwykle ruchliwym mrowiskiem, w które ktoś raz za razem wkładał kij. Osaczała ich ze wszystkich stron, usiłując udusić, stłamsić, zniszczyć i zastraszyć. Tak jakby oplotły ich same wiry magicznej energii, o której rozsądny człowiek za wszelką cenę nie chciał nawet myśleć. Wielkie miasto, w którym nie mogli znaleźć tego jednego spokojnego, ustronnego miejsca. Wielkie miasto, które wydawało się patrzeć na nich setkami, tysiącami podstępnych oczu. Znać każdy ruch a nawet każdą myśl. A co gorsza, wcale nie spało, choć oni sami odpoczynku potrzebowali, rozpraszając się po ulicach stolicy Imperium.
Ulicach zdecydowanie zbyt ruchliwych, jak na ich gust.
Nawet Spieler wiedział, że choć mieszkało w Altdorfie mnóstwo ludzi, to nimi interesowało się zdecydowanie zbyt wiele osób, aby nawet tak duże miasto mogło ich ukryć. Barka Josepha wydawała się więc rozwiązaniem idealnym, bezpiecznym i rozsądnym. Takie problemy przecież musiały zgasnąć, umilknąć i przeminąć, zniknięcie na kilka dni nie kosztowało wiele, a pozwalało ocalić skórę.

Gdy nadszedł świt, każdy z nich był w porcie, patrząc na wody Reiku, z prądem których zaczęli się unosić, powoli oddalając się od portu. I woleli nie myśleć, o czym myślał patrol straży, odprowadzający ich wzrokiem.

***

Quartjin płynął do Bogenhafen, więc skierował barkę w stronę śluzy, prowadzącej do kanału. Olbrzymie wrota pilnowane były przez strażników, którzy jednakże tylko pobrali opłatę i przepuścili ich. Wody szerokiego na osiem metrów kanału były bardzo spokojne, a oni wreszcie mogli odetchnąć, wykonując polecenia Josepha. Sam robił główną robotę, ale i tak musiał większość czynności pokazać i wytłumaczyć, aby jego nowi pomocnicy do czegoś się nadawali.
- Do Weissbrucku trzy dni. To spokojny obszar, piratów rzecznych nie uświadczysz. Nigdy nie pchają się tak blisko stolicy.
Być może dla niego spokojny, ale gdy barka już spokojnie sunęła przed siebie, na trakcie, biegnącym wzdłuż kanału, pojawiło się kilku jeźdźców w reiklandzkich barwach. Przez jakiś czas jechali razem z barką, a potem dali znać, aby ją zatrzymać. Nie było powodów, aby ich nie usłuchać, chociaż ze wszystkich sił próbowali trzymać twarze odwrócone w inną stronę, a krasnoludy zepchnięto pod pokład, aby przypadkiem nie rzucili się zbytnio w oczy. Strażnicy jednakże chyba ich nie szukali, bowiem rozmawiali z kapitanem całkiem przyjaźnie. Na koniec ich sierżant zasalutował szybkim ruchem.
- Miejcie się na baczności, kapitanie. W okolicy mogą grasować bandyci, zeszłej nocy zabito w Altdorfie młodego szlachcica i dwóch rzemieślników. Patrole krążą, ale w nocy nigdy nie wiadomo.
Pogonił wierzchowca i już ich nie było. Odetchnęli, chociaż pewnie sami mogli rzucić sporo światła na część tych miejskich niepokojów.

Mimo tego początkowego zaniepokojenia, trzy dni minęły bardzo spokojnie. Nie pojawili się żadni bandyci, łowcy ani strażnicy, więc zdążyli już nieco odetchnąć od nagonki, być może nawet mieć nadzieję, że została za nimi, w stolicy Imperium. Przynajmniej do czasu, gdy nie dotarli do Weissbrucku, wsi liczącej niecałych trzystu mieszkańców, umiejscowionej dokładnie na końcu kanału. Wpłynęli do śluzy, obserwując ruch na rzece Bogen, zamierający już z powodu zachodu słońca, kryjącego się powoli za horyzontem. Wzdłuż kanału i rzeki stały tawerny i gospody, wabiąc klientów zapachami i muzyką. Przy pomoście stało już zresztą całe mnóstwo łodzi i barek, których załogi wylały się na ląd i najwyraźniej w większości bawiły w przybytkach. Joseph zaczął wydawać stosowne polecenia i wkrótce oni także przycumowali.
- Wypływamy znów o świcie, miejsce na barce macie do spania. Ja się do karczmy nie wybieram, ale wy możecie jak chcecie.
Raczej nie spodziewał się żadnych problemów, miejsce takie jak to na pewno miało także własną straż.
Oni jednakże dostrzegli coś zdecydowanie bardzo niepokojącego. Jeszcze podczas cumowania spostrzegli człowieka w kapeluszu nasuniętym na twarz. Stał w cieniu przy najbliższej gospodzie, a zza jego pleców wyraźnie wystawała duża kusza. Obserwował ich, nie było co do tego wątpliwości, a Erich nie miał wątpliwości. Czekał na nich Adolphus Kuftsos. Zanim dobrze przywiązali cumy, odwrócił się i zniknął w karczmie.
Weissbruck stał się nagle niezbyt przytulny.
 
Sekal jest offline  
Stary 29-11-2011, 22:58   #59
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Pokiereszowani, z pewnym uszczerbkiem jeśli chodzi o majątek, ale - co najważniejsze - żywi, trafili wreszcie na pokład barki Quartjina. Tu Konrad poczuł się jak u siebie. Nic zresztą dziwnego... W końcu pół życia spędził na łodziach, a u Quartina czuł się lepiej, niż w rodzinnym domu.
Prawdę mówiąc w wielu miejscach czuł się lepiej, niż w domu, ale nie o szczegóły w tym momencie chodziło.
Barka, jakakolwiek, zawsze kojarzyła się Konradowi z czymś, na czym się dobrze znał. W dodatku zapewniała więcej bezpieczeństwa niż byle jaka gospoda, do której mógł wejść każdy włóczęga.

Łagodne kołysanie, szum wody rozcinanej dziobem barki, wszystko napawało poczuciem spokoju. Jednak w chwili, gdy nikt ich nie gonił, gdy oni nie gonili nikogo, gdy nie bili się z nikim, w chwilach spokoju człowiek od razu miał czas na zastanawianie się. A wtedy mogły się przyplątać i mniej wesołe myśli.
Co by nie mówić - mieli szczęście. Udało im się wydostać z Altdorfu i to, prawdę mówiąc, niewielkim kosztem, uwzględniając oczywiście to, co ich spotkało, ze szczególnym uwzględnieniem Ericha. Co prawda pozostawili za sobą trupy, czy też nawet dwa trupy, uwzględniając relację pechowego woźnicy. Na szczęście nikt ich nie łączył z tamtymi truposzami, o czym, przynajmniej częściowo, świadczyła rozmowa ze strażnikami. Gdyby było inaczej, pewnie już by tkwili w lochu.
Splunął przez lewe ramię, by odegnać ewentualnego pecha i chwycił za wiosło sterowe. Prąd niósł barkę, ale uważać trzeba było. Wstyd by by, gdyby taki doświadczony przewoźnik jak on spowodował jakiś wypadek. Pewnie przez długie miesiące nikt by mu nie powierzył steru. I nie dziwota.

Życie na barce, choć wypełnione pracą, zostawiały jednak dość czasu na rozmyślania. A rozmyślać stale było o czym, zaś oczywisty temat natrętnie powracał, mimo usilnych prób zepchnięcia go w mroki niepamięci. Fakty nie napawały optymizmem. Wplątali się w coś dziwnego, z czym - prawdopodobnie - miał coś wspólnego Erich. Czy tez może jego sobowtór, znaleziony onegdaj bez ducha na trakcie. Jego zwłoki, wraz z innnymi, trafiły już zapewne do Altdorfu. Czy ktoś je rozpozna i prześle dalej wieści? A może bez problemowo trafią na cmentarz, dołączając do setek, a raczej tysięcy innych, bezimiennych truposzy. W tym drugim przypadku Erich miałby szansę wcielić się w rolę młodego spadkobiercy. A sam los chyba im sprzyjał, gdyż barka w odpowiednią płynęła stronę. Gdyby był przesądny to by uwierzył, że sami bogowie zesłali im Quartjina i jego łódź. Oczywiście Erich nie musiał ryzykować. Trudno było kogoś zmuszać do odegrania takiej roli. Ale wtedy zapewne lepiej by dla niego było, gdyby w Bogenhafen łba spod pokładu nie wystawiał, gdyż zdawać się mogło, że to on właśnie ściąga kłopoty, tak jak wysokie drzewo przyciąga pioruny. A narażać się na kłopoty bez wizji zysku? To już by była głupota.
Ale, pytanie ponownie zaczęło dręczyć Konrada, kim był ów magister, o którym mówił ‘ich’ trup? Mowa była o młodym Kastorze Lieberungu? Tylko czemu magister? I co z tym wszystkim miał wspólnego stryczek? Wizja konopnego sznura pojawiła się przed oczami Konrada, a nie był to widok zbyt przyjemny.
Czy ich ‘jeniec’ był owym młodym szlachcicem, zabitym przez bandytów? Jeśli tak, to dobrze, że strażnicy nie wiedzieli, że mieli do czynienia z naocznymi świadkami owego zdarzenia.
Oni nie wiedzieli, ale był ktoś, kto potrafił połączyć ze sobą niektóre osoby i zdarzenia. Konrad słyszał o łowcach nagród i rzadko kiedy były to opowieści i opinie pochlebne. A ten, który się nimi zainteresował, Kuftsos, zaliczał się, wedle słów Dietricha, do najpaskudniejszego sortu.

Złudzenie bezpieczeństwa rozwiało się niczym dym gdy dotarli do Weissbruck. Przeciwko samej miejscowości Konrad nic nie miał, ale widok mężczyzny czekającego najwyraźniej na ich przybycie znacznie zmniejszyło pozytywne zdanie, jakie do tej pory Konrad miał o tym miejscu.
Cholerny Adolphus musiał być nieźle uparty, skoro przywędrował aż tutaj za nimi. Albo też cała sprawa warta była takiego zainteresowania. Chodziło o nagrodę, czy o coś innego? Któż mógł wiedzieć.
- Nie jestem aż tak spragniony tawernianych przyjemności - stwierdził Konrad, wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał łowca nagród. - Zostaję na pokładzie. Ktoś musi pilnować barki.
oczywiście dobrze by było dowiedzieć się, czego sobie życzy imć Kuftsos, ale Konrad nie był pewien, czy chciałby się znaleźć w gronie zadających pytania.
 
Kerm jest offline  
Stary 30-11-2011, 09:25   #60
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Nikt nie lubi się zwierzać przed obcymi, a oni bądź co bądź byli dla niego obcy, lecz Erich czuł, że wdepnął w coś co go przerasta. Po za tym kompani z dyliżansu mieli jakby podobny problem. Los związał ich ze sobą i jakoś nie chciał rozwiązać.

Podróżując barką mieli dość czasu by wyjaśnić sobie co zaszło od ich rozstania przed „Kotem w Gaciach”. Erich powiedział całą prawdę, że chciał opylić rusznicę, że znajomy rusznikarz wybył, więc postanowił pojechać do drugiego potencjalnego kupca w swojej rodzinnej wiosce, jak dostał się do niewoli, jak był przesłuchiwany i jak uciekł goły niczym święty z Arabii.
W zamian dowiedział się co robili w tym czasie jego kompani, a także nie próżnowali. Ucieczka z Altdorfu na pokładzie barki Quartjina wydawała się najlepszym rozwiązaniem.
Przynajmniej dopóki nie dotarli do Weissbruck. Dni spokojnej żeglugi pozwoliły Erichowi trochę odpocząć. Miał co jeść, miał gdzie spać. Podróżowanie rzeką było o wiele przyjemniejsze niż telepanie się po trakcie na koźle. Zaczęło mu się to nawet podobać. Lubił patrzeć na płynącą leniwie wodę, to go uspokajało. Był człowiekiem podróży, ciągle w ruchu. Myślał już, że warto by gdzieś osiąść, ale teraz dotarło do niego, że podróżowanie wciąż sprawia mu przyjemność. Zwłaszcza takie niespieszne. Chętnie uczył się od Josepha trudnej sztuki nawigacją łodzią. Nawet w wolnych chwilach przysiadywał na jakieś skrzyni z kawałkami lin i ćwiczył węzły żeglarskie. Żegluga rzeczna zdecydowanie miała swoje uroki. Starał się nie rozmyślać zbytnio nad tym co się stało. Póki co płynęli do Bogenhafen, a później się zobaczy. Nie specjalnie miał ochotę zostać dziedzicem, choć z drugiej strony był ciekaw o co w tym wszystkim chodzi, może sprawa się wyjaśni na miejscu?

Z radością powitał Weissbruck. Wreszcie była okazja, by rozprostować kości na stałym lądzie i poznać ofertę miejscowej karczmy. Humor jednak mu się popsuł, gdy podczas cumowania dostrzegł mężczyznę w kapeluszu.
- Şkurwiel znalazł mnie. – zaklął Erich – Kuftşoş. To on ştoi przy goşpodzie. Wredna świnia.
Tymczasem mężczyzna zniknął w budynku.
- Widzieliśçie çwaniaka? Chçe mnie wywabiç na ląd. Niedoçzekanie gada. Też zoştaje na barçe. Gnój nie odpuśçi. Założę şię, że çoś wymyśli, by mnie doştać w şwoje łapy.
Rzucił wściekle. Jedno było pewne, dopóki Kuftsoso jest w pobliżu Erich nie mógł czuć się bezpiecznie. Było zbyt ciemno by płynąc dalej. Zapowiadała się długa, bezsenna noc.
 
Tom Atos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172