Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2011, 09:35   #1
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
[Gasnące Słońca] Warsztaty



Warsztaty
Dwór Cierni



Oto Pandemonium, planeta bez przyszłości. Niewielki glob położony gdzieś na odległych rubieżach Cesarstwa z dala od technologicznych i kulturowych centrów ludzkiego dominium. Będący niegdyś Folwarkiem, rolniczym zapleczem sektora, obecnie straszy już tylko piekielnymi kataklizmami i coraz to nowymi doniesieniami o epidemiach szerzących się w jego stolicy - Węźle. A jeszcze parę lat temu żyło się tam niczym w sielance. Nieskończone pola rozciągnięte po licznych malowniczych równinach obradzały obficie w plony, a pracujący tam ludzie wiedli spokojny, bezpieczny żywot. Tak było do momentu, w którym starożytne maszyny terraformoujące nie uległy awarii. Zaledwie w parę dni rolniczy raj przerodził się w toksyczne piekło. Ziemia zatrzęsła się, tworząc w skorupie szerokie, pochłaniające całe miasta rozpadliny. W wielu miejscach na powierzchnię wystąpiła magma. Lecz nie tylko ziemia stała się wroga człowiekowi, w powietrzu tworzyć zaczęły się niepokojące anomalie pogodowe wychodzące daleko poza znane nauce huragany i tornada. I gdyby tego było mało, życie zwierzęce i roślinne również oszalało. Spanikowani rolnicy na powierzchni zauważyli wiele drapieżnych gatunków, które do tej pory uważano za wymarłe, i inne, pokraczne, nienaturalne i całkiem nowe. Zaczął się szaleńczy eksodus ku jedynemu bezpiecznemu miejscu - przeludnionej już i tak stolicy, pod którą pieczołowicie serwisowane terraformatory najwyraźniej nadal działały.

Po jakimś czasie kataklizmy ustały prawie całkowicie. Nikt nie mógł jednak przewidzieć, czy piekło niespodziewanie nie rozpęta się na nowo.

Oczywiście, katastrofa nie dla wszystkich była nieszczęściem. Z całego Cesarstwa na Pandemonium przybyli awanturnicy i wszelacy łowcy okazji. Węzeł zapełnił się łotrami, złodziejami i zdesperowanymi młodszymi szlacheckimi synami, szukającymi dla siebie szansy na chwałę i bogactwo. A dla spragnionych tego ostatniego zaprawdę nie brakowało na Pandemonium szans. Opuszczający swe domy w popłochu częstokroć zostawiali tam cały swój niestrzeżony dobytek. Nie brakowało też doniesień o starożytnych artefaktach Drugiej Republiki, które przez trzęsienia ziemi nagle znalazły się na powierzchni, gdy wstrząsy zdruzgotały skryte głęboko pod ziemią, dawno zapomniane schrony. Pandemonium było piekłem, ale i wielką szansą dla gotowych zmierzyć się z przeznaczeniem.

I tu właśnie zaczyna się nasza przygoda.




***


Węzeł w ostatnich dniach wydawał się dziwnie spokojny. Ciężko było stwierdzić, czy była to jedynie cisza przed burzą, czy może faktycznie rządzącym miastem Decadosom wreszcie udało się zapanować nad wzburzonymi tłumami uciekinierów. To drugie było mało prawdopodobne, wszak uchodźców zdawało się ciągle przybywać. Nawet do tego stopnia, że z braku miejsca w samym mieście zmuszeni byli założyć swoją własną koślawą osadę poza ich obrębem. To, że mieszkańcy Pandemonium ratowali życie przed zagładą nie było jednak niczym dziwnym, dziwne było to, że przyrost odbywał się też w drugą stronę. Do tego przeklętego miasta przybywało coraz więcej ludzi z innych zakątków Cesarstwa! Dla miejscowych było to niewyobrażalnym szaleństwem. Wszak oni sami oddaliby wszystko, by tylko opuścić rozpadający się glob i polecieć gdzie indziej, a ci wariaci przylatywali tam dobrowolnie, przy okazji podbijając ceny międzyplanetarnego transportu do nieosiągalnych dla miejscowych kwot.

Jednak były i w Węźle miejsca, w których łatwo było zapomnieć o codziennych troskach, brudzie i biedzie przeludnionego miasta za oknami. Jednym z takich miejsc była rezydencja rodu Gilgarów, do której zostali sproszeni. Sam ród ponoć wywodził się od samego Gilgara, żyjącego ponad dwa tysiące lat temu mistrza terraformacji, który z jałowego, pustynnego globu stworzył rajską planetę rolniczą. Niestety, jego dzieło najwyraźniej miało datę przydatności i ta się właśnie skończyła. Sam ród nie był w dużo lepszym stanie niż planeta stworzona przez ich przodka. Odkąd po Wojnie o Tron Decadosi przejęli władzę nad Pandemonium im pozostały już tylko drobne przywileje administracyjne i liczne skrawki ziemi, z których większość znajdowała się teraz na terenach wyniszczonych kataklizmami. Powiadało się jednak, że posiadali coś dużo cenniejszego od namacalnych bogactw - rozległą wiedzę o planecie i jej sekretach, których Decadosom, ze względu na ich krótki pobyt na Pandemonium, nie udało się jeszcze odkryć. Czy naprawdę w głowach ich starszych i pieczołowicie chronionych rodowych kronikach znajdywały się bezcenne tajemnice? Tego nikt póki co nie był w stanie jednoznacznie potwierdzić.


Zaproszono ich do sali gościnnej, wskazując miejsca za potężnym, zdobionym shantorskim złotem stołem. Ten niewątpliwie musiał być pamiątką po dawnej świetności rodu, obecnie sprowadzenie takiego artefaktu kosztowałoby prawdziwą fortunę.

Po chwili, zgodnie ze zwyczajem, podano na stół trzy karafki, z wodą, winem i verbe - miejscowym napojem ziołowym, który lekko rozbudzał zmysły. Niemal wszyscy zwrócili uwagę na to, że zgodnie z wymogami etykiety napojom bezwzględnie towarzyszyć powinna choć drobna zakąska. Tej jednak najwyraźniej umyślnie nie podano. Powody mogły być dwa, albo gospodarz specjalnie okazywał im brak szacunku, albo sprawa była skrajnie pilna.

I faktycznie, gospodarz zjawił się na sali iście nie po szlachecku. Do środka wpadł niemal z rozpędu, na wózku inwalidzkim pchanym przez dwóch zdyszanych służących. Za nim pojawiła się nie mniej zziajana dama, piękna Zeena zad Gilgar, małżonka pana domu. Widać było, że jeszcze przed chwilą prowadzili żywiołową dyskusję, nadal spoglądali bowiem na siebie ukradkiem, jakby wzrokiem kończąc ognistą dysputę. Sama pani domu znana była lepiej jedynie obecnemu obuńskiemu mistykowi, który to właśnie na jej życzenie znalazł się w ekipie ratunkowej. Inni słyszeli tylko plotki o tym, iż ponoć jest kobietą wielkiej wiary.
- Wybaczcie mi najmocniej ten brak kultury - przemówił Książe Aval Gilgar silnym, młodzieńczym głosem. - Niestety, moja szacowna małżonka nalegała, by odbyło się to jak najszybciej.
- Czuję, że dzieje się tam coś bardzo złego, książę -
weszła mu w słowo towarzyszka. - Nie możemy tracić czasu.
- Słyszeliście - rozłożył bezradnie ręce, wzdychając ciężko - W drodze poinformowano was już pokrótce o co w tym całym ambarasie chodzi. Nie wiemy co dzieje się z moim dziadem i innymi mieszkańcami jego rezydencji. Bardzo zależy nam na tym, by powrócił do nas bezpieczny.
- Jesteście specjalistami w swoich fachach, które są nam z goła obce, jeśli więc sądzicie, że potrzebujecie jeszcze jakichś informacji, z chęcią wam dopomożemy, choć z prawdziwym żalem przyznać z mężem musimy, iż nie wiemy zbyt wiele o tym, co działo się w Dworze. - dodała z brzmiącym szczerze zatroskaniem Zeena zad Gilgar.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 10-11-2011 o 12:17.
Tadeus jest offline