Erick Mead
Wrzaskliwy przybój pijanej krwi uderzył z impetem w podstawę jego czaszki. Prawie wyraźnie czuł przeszłą ekstazę i smak innych używek tej dziewczyny. Stęknął cichutko krzywiąc twarz w nieokreślony spazm bólu i smutku i padając na kolana skrył twarz w dłoniach. - Ad sum in nomine tuo ludzka słabości - zaczął żalić sie wierzchom swych dłoni siadając na piętach i powoli schylając się, by wreszcie dotknąć czołem drewnianej podłogi tuż przy schodkach na scenę. - "Boże święty, Jak nudna, stęchła, płaska i jałowa Jest każda z ziemskich spraw, cały ten świat! Świat? Śmiechu warte: nie plewiony ogród, Gdzie się panoszy zielsko ordynarnej
Ludzkiej podłości”. Każda z ziemskich spraw, nad którą króluje chuć i pożądanie osnutą hurtową kiczowatością tak zwanej mody i sztuki. O Boże, który wykląłeś mnie z tego zwierzęcego padołu dając percepcyjną pustkę i sposobność do estetycznych illuminacji czemu znów strącasz mnie w to bagno ?- wyprostował się gwałtownie, gdy zmartwiony przyjaciel biegł w jego stronę, by spytać co się stało, zalewając go swym zmartwieniem nad wyraz szczerym na jego młodzieńczej twarzy.
-Nic to Horacjo - szepnął do niego wstając z klęczek i przybierając znów maskę błazna wykrzywioną w cudny uśmiech - płacę tylko za swe lenistwo i nagłą słabość do skromnej dawki alkoholu - rozłożył ręce i podszedł do chłopaka. Delikatnie objął jego głowę obiema dłońmi i przybliżył twarz do jego twarzy spoglądając w mu oczy. Nagle gwałtownie zatrzasnął własne powieki i opuścił delikatnie głowę. Zetknął sie z przyjacielem. Czoło w czoło... - nic nie zniszczy tego momentu, nie może... znów błyśnie chwała dzieci Theodora- zamilkli obaj na wspomnienie dawnego mistrza...
Zabrzmiały dźwięki wiolonczel - Coma Apocalyptici zwiastująca rozpoczynające się przedstawienie...
Erick z wciąż zamkniętymi oczami przekrzywiając głowę jakby nasłuchując zwrócił sie do przyjaciele puszczając go z uścisku - Idź, mój Roderigo - Twój to już czas, czekaj na swego Otella- oparł się o ścianę starając się by otrzeźwieć. Błagał wciąż w myślach Ojca, by dodał mu sił...
Kurtyna z cichym szelestem rozsunęła sie ukazując publice dwóch idących mężczyzn... -Zamilcz, nie wmówisz mi tego. Jak mogłeś, Sakiewką moją rządzić jak swą własną..."
Erick drgnął na słowa Roderiga - Twą własna sakiewka i Twym życiem Ojcze teraz rządzę jako swoim bo oto i moim się przecież stało... |