Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2011, 23:52   #8
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Lulu przygładziła jakąś niewidoczna fałdę na spódnicy i jeszcze raz z rozmarzeniem popatrzyła na trzymany w dłoni dokument. Lubiła go oglądać od czasu do czasu i myśleć o tym co czeka na nią na końcu tej nudnej drogi: Własny, piękny dom na środku głównej ulicy z niezbyt dużym, ale eleganckim szyldem. Już nawet wymyśliła sobie nazwę: Les Belles de Nuit. Lekkie i prowokujące jednocześnie, sugerujące samym brzmieniem wykwintność, nie ustępująca najlepszym lokalom Paryża. Nie żeby Lulu kiedykolwiek była w choćby o sto mil od Starego Świata, i miała okazję przekonać się na własne oczy jak takie przybytki wyglądają, nasłuchała się jednak wystarczająco wiele od klientów, którzy nieraz w nich bywali, by wyrobić sobie własne zdanie.
Rozrywka dla duszy i ciała. Muzyka, taniec, śpiew i inteligentna rozmowa, to wszystko oczywiście wraz z głównym profilem działalności, miało być serwowane każdemu odwiedzającemu jej lokal klientowi.
Tak. Już niedługo.
Z nudów jak zwykle zaczęła się przyglądać towarzyszom podróży.
Przez rozcięcie z przodu wozu widziała jadącą na przedzie parę z Teksasu. Kobieta była nawet ładna, ale jakaś strasznie pokręcona wewnętrznie. Lulu nie miała złudzeń co do tego, że jej wypowiedzi na temat ludzi o innym kolorze skóry nie miały dotrzeć do jej uszu. Była wręcz przekonana, że właśnie do nich były skierowane. Nie miała jednak ochoty by cytując z pamięci teksty biblijne wytykać komuś podstawowe braki w wykształceniu. To tylko pogłębiłoby niechęć panny O'Malley i w żaden sposób nie wpłynęło na zmianę nastroju Lulu. Tak samo jak uświadomienie jej, że ewidentnie irlandzkie pochodzenie, w stanach gdzie się wychowała, równoznaczne było z pozycją czarnych niewolników, a w przypadku niektórym traktowane nawet gorzej. Prawdziwi Kreole uważali Irlandczyków i innych, biednych emigrantów z Europy, niczym plugastwo, panoszące się po ich ziemi.
Tego jednak Lulu nigdy nie powiedziałaby na głos, bo byłaby to jedynie prymitywna próba zniżenia się do czyjegoś, niezbyt wysokiego poziomu.
Kultura i poprawne zachowanie, nawet jeśli towarzysze nie grzeszyli nimi w nadmiarze, zobowiązywała. „Prawdziwa dama w każdych okolicznościach pozostaje damą” powtarzała pani Lowe, guwernantka u której Lulu pobierała podstawy edukacji. Nawet kiedy sprzedali ją do Madame Jacqlines i czasami, zwłaszcza na początku, gdy bywało ciężko, nigdy nie zapominała o tym, że wychowano ją by była niczym prawdziwa dama z południa. Może to pomogło jej przetrwać? A już z cała pewnością przyczyniło się do ogromnej popularności Lulu wśród eleganckich klientów domu Madame.
Towarzysz panny O'Malley był o całe poziomy zdecydowanie lepiej wychowany. Doprawdy trudno było zrozumieć co mogło go pociągać w niezbyt wykwintnym towarzystwie jakie sam sobie narzucił. Bo sądząc po stałej frustracji jaka wyraźnie go przepełniała, raczej nie dawała mu ulgi w sposób w jaki kobieta najlepiej może dogodzić mężczyźnie. Sądząc zaś po wypowiedziach jego towarzyszki, nie podróżował z nią dla przyjemności intelektualnej.

Potem wzrok Lulu zatrzymał się na Hugo. Lubiła go i ufała mu jak niewielu innym ludziom. To prawda, że oddawała mu zawsze część swojego wynagrodzenia, ale opieka ochroniarza warta była pieniędzy, które wydawała. Jego zła sława nie przeszkadzała dziewczynie, wręcz przeciwnie, była doskonałym pewnikiem, że nikt nie spróbuje wyprowadzić go w pole czy oszukać. Była bardzo zadowolona z umowy, która ich wiązała.
Jadący obok wozu Jared Tiggs był gadułą. Zdecydowanie wolał mówić niż działać, o czym przekonała się podczas jednej nocy, którą ze sobą spędzili. Nie żeby nie sprostał zadaniu mimo dość zaawansowanego wieku. Lulu miała jednak wrażenie, że równie wielką przyjemność jak z rozkoszy cielesnych czerpał z rozmowy, którą ze sobą prowadzili. Nie mogła powiedzieć, że to jej nie odpowiadało. Lubiła mężczyzn potrafiących docenić wyrafinowaną kurtyzanę.
Z tyłu za wozem, nie przejmując się tumanami pyłu jaki tworzył jechał kolejny członek tej dziwnej grupy. Sadząc po stroju, był jakimś duchownym. Nie miała nic przeciwko duchownym, jeśli tylko nie próbowali jej straszyć mękami piekielnymi, wielu z nich było doskonałymi klientami. Choć to właśnie wśród nich znajdowało się najwięcej klientów lubiących przeróżnego rodzaju udziwnienia i perwersje. Dopóki nie próbowali jej uszkodzić, Lulu nie miała nic przeciwko, tym bardziej, że za takie numerki doskonale płacili i byli wyjątkowo dyskretni. Ciekawe do którego grona zaliczał się pan Smith. Musiała przyznać, że sądząc po wyglądzie był chyba najbardziej intrygującym i dającym największe nadzieje na zarobek, towarzyszem podróży.

Był jeszcze przewodnik, którego na szczęście nie oglądali zbyt często. Wystarczyło jej jedno spojrzenie na trapera podczas posiłku, by od tego czasu zjadać swoje samotnie w zaciszu wozu.
To właśnie on przerwał jej rozważania.
Zjawił się niespodziewanie zawiadamiając o nadciągających koniach. Hugo nie czekał na decyzję innych i od razu skierował wóz między drzewa pod skałą.
Propozycja Willa McClyde dotycząca zamaskowania wozu wywoła grymas zaskoczenia na twarzy kurtyzany. Nie sądziła by mieli tyle czas, by przykryć gałęziami coś tak sporego jak wóz i dwa konie. No i chyba nikt nie oczekiwał po niej takiego wysiłku? Zanim jednak zdążyła wypowiedzieć swe wątpliwości zerknęła na czarnoskórego ochroniarza, który właśnie popukał się po głowie. Mimo pewnego niepokoju rozbawiła ją ta sytuacja, więc by stłumić niewczesny i trochę nerwowy chichot schowała się na dnie wozu i wtuliła twarz w miękką poduszkę. Przepełniały ją różne uczucia, a z nich największy był chyba strach. Miała nadzieje, że to nie czerwonoskórzy, o który nasłuchała się samych, mrożących krew w żyłach historii.
 
Eleanor jest offline