Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-11-2011, 02:35   #150
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Życie uchodziło z Jana, niczym woda przeciekało między palcami Wiedźmy, choć tak usilnie starała się je zatrzymać. Nie mogła jednak pomóc mężczyźnie, jego rana była zbyt poważna.


Jego głowa spoczywała na jej kolanach. Nawet na długo po tym jak jego serce zabiło po raz ostatni, Erlene siedziała nieruchomo. Tak jak by bała się go zbudzić ze snu. Snu wiecznego. Delikatnie gładziła tylko jego martwe skronie. Jak by, wbrew logice, znów chciała na nich wyczuć życiodajne tętnienie.

Dopiero z czasem jej umysł napełnił się myślami. Co teraz powinna zrobić? Samo rozdzielenie się było głupie. Podróż w pojedynkę była czystym szaleństwem. Czy miała zatem szukać Samkhy i Chrisa? Może to byłoby najrozsądniejsze… Ale jaką miała pewność, że ich znajdzie? I jaką miała pewność, że podążą za nią, skoro wcześniej nie zawahali się ich zostawić?

Choć w głowie młodej Noituus aż szumiało od natłoku wątpliwości, nie mogła się ruszyć. Pozostawanie w tym miejscu przez dłuższy czas było równie nierozważne, co dalsza podróż. Zaalarmowani przez uciekiniera Hirvio mogli w każdej chwili wrócić. Z drugiej strony nie miała odwagi zostawiać ciała Jana na pastwę losu, a godnie pogrzebać go nie miała możliwości. Siedziała więc, dziwnie otępiała, nie mogąc wykrzesać z siebie cienia inicjatywy.

Gdyby jakiś przeciwnik zechciał ją w tej chwili zaatakować, wygraną miałby niemal pewną. Nie musiałby się nawet specjalnie skradać. Pogrążona w rozmyślaniu kobieta zauważyłaby go dopiero, gdy wbijałby jej nóż w pierś. Najlepiej świadczył o tym, fakt, że zbliżającego Chrisa dostrzegła dopiero, gdy ten zsiadł z konia i zbliżył się do niej.

Wtedy też dostrzegła Samkhę. I cała złość, która zbierała się w niej od ostatniego uderzenia serca Polaka, teraz chciała wydostać się na wolność.

- Zabiłaś go – warknęła w kierunku wojowniczki nawet nie siląc się na spokój.

Czuła w sobie wzbierającą nawałnicę emocji. Czuła burzę i była burzą. I nie widziała powodu, by się hamować. Gdyby tylko bogowie obdarzyli ją śmiercionośnym spojrzeniem, z pewnością użyłaby go właśnie w tej chwili w stosunku do swej pobratymczyni. I odczułaby w tym dziką, szaleńczą wręcz satysfakcję.

Samkha milczała uparcie, nie miała nic na swą obronę. Bo i cóż miała powiedzieć? Że uratowała tamte dziewczyny? Wszystkie razem nie były warte nawet włosa z głowy Jana. Córka Herebeohrt naprawdę sądziła, że ich marny żywot mógł być zadośćuczynieniem za śmierć mężczyzny? Była głupia, głupia bezgranicznie.

Chris włączył się do ich małej i bezsensownej wymiany zdań. Może faktycznie chciał się dowiedzieć więcej o szczegółach walki. A może zwyczajnie chciał wesprzeć Samkhę. To, jakie pobudki kierowały mężczyzną, były młodej wiedźmie całkowicie obojętne. Nie miała natomiast zamiaru dać zrzucić winy za śmierć Jana na siebie. W przeciwieństwie do Krigarki i Utladask, ona była przy nim, gdy konał.

Z wymiany zdań wywiązała się kłótnia. Chris najwyraźniej nie miał zamiaru przyznać się do winy. Jego skrucha, lub jej brak nie miała dla Erlene znaczenia. Życia Janowi i tak już to nie mogło przywrócić. Wreszcie jednak Kanadyjczyk zaczął ją zasypywać zarzutami. Nie miał do tego prawa. Raz, że był tu całkowicie obcy. Dwa, że jakoś nie wydawał się specjalnie związany z Janem. Wręcz przeciwnie, przy pierwszej sposobności opuścił towarzysza broni. Wreszcie Noituus nie wytrzymała. Odwróciła się na pięcie i ruszyła w las. Nie mogła już patrzeć na mężczyznę. Nie bała się przy tym niczego, nie chciałaby być w skórze Hirvio, który stanąłby jej wtedy na drodze. Marnie by skończył.

Gdy wróciła, Spencer kończył kopać grób. Mężczyzna z pewnością widział, że jego pomysł na pochówek Jana nie spotkał się z uznaniem ani wojowniczki, ani wiedźmy. Musiałby być ślepcem, by tego nie zauważyć. Kopał jednak zawzięcie.

Erlene pokręciła głową z dezaprobatą widząc poczynania Spencera.

- Wojownika powinno się chować z honorami, spalić jego ciało, by oczyszczający ogień przeniósł go do krainy bogów - wycedziła przez zęby, nie patrząc na kopiącego grób Utladask, lecz gdzieś w bok, w las. Tak, jakby nie mogła znieść jego widoku. - Dobrego wojownika - dodała po chwili z naciskiem. Dopiero wtedy spojrzała na niego, a wzrok jej jednoznacznie mówił, że jego za dobrego woja nie uważa. - Wojownika nie grzebie się, jak psa, w ziemi.

- Jego ciału z pewnością jest to obojętne - odparł na zarzuty domorosłej wiedźmy - lecz jego duch chciałby wrócić do swego boga. Jego wiara wymaga właśnie takiego pochówku. Nic nie wiesz o obyczajach jego ludu, więc nie decyduj za niego.

Na te słowa, na ustach dziewczyny zagościł ledwo dostrzegalny uśmiech. Przypomniała sobie bowiem swoje wrażenie na temat Jana przy ich pierwszym spotkaniu. “Jan... dziwne imię, krótkie, jak dla psa.” - pomyślała wtedy. Jeszcze nie wiedziała, że przyjdzie im odbyć razem misję. Jeszcze nie wiedziała, że mężczyzna stanie się jej tak bliski.

Po chwili uśmiech zniknął z twarzy Erlene, jej oblicze znów było ni to smutne, ni gniewne. Jan miał imię jak dla psa. Jak psu przyszło mu spocząć w ziemi, bo jego towarzysz broni porzucił go, goniąc za Samkhą niczym pies za suką w rui. To porównanie aż cisnęło się na usta kobiety, nie powiedziała jednak nic. Życia Janowi i tak by to nie wróciło.

Gdy pochówek dobiegł końca, ruszyli w dalszą drogę. W milczeniu, w grobowych nastrojach, nie mogąc na siebie patrzeć. Przynajmniej Erlene tak to odczuwała.

***

Gdy wieczorem usiedli przy niewielkim ognisku, natknął się na nich konny oddział. Po krótkiej rozmowie stało się jasne, że mężczyźni – zaalarmowani przez towarzyszy pojmanych kobiet – mieli je odbić z rąk nieprzyjaciela. To tylko utwierdziło wiedźmę z przekonaniu, że Samkha źle postąpiła zawracając i, że śmierć Polaka była daremna. Rzuciła Krigarce jadowite spojrzenie, nie powiedziała jednak nic. Nie było sensu kolejny raz strzępić sobie języka. Samkha i tak nie przyjęłaby jej słów do wiadomości.

Nad ranem dotarli do grodu. Erlene nigdy wcześniej tu nie była. O tym miejscu słyszała jedynie z opowieści ojca wiele lat temu. Audiencję u królowej Mildrith mieli dopiero po południu, gdy byli już wypoczęci i umyci.

Młoda Noituus słabo przysłuchiwała się temu, co działo się na sali. Bardziej interesowali ją zgromadzeni w pomieszczeniu ludzie. Widziała ich ukradkowe spojrzenia, widziała jak szepcą między sobą. Już dawno uznali ją za zmarłą, a jednak teraz wróciła „zza grobu”. I to nie jako byle kto, była Noituus. Była wiedźmą i właśnie jako młoda wiedźma została wybrana przez Bogów. Czy togo chcieli, czy nie, zgromadzeni w sali tronowej wojownicy musieli to zaakceptować. Z wolą bóstw się wszak nie dyskutuje, to niebezpieczne. Wybrańcy przekonali się o tym na własnej skórze, a właściwie na skórze Jana.

Wśród zgromadzonych w komnacie Erlene dostrzegła parę znajomych twarzy, w tym swego najstarszego brata – Demana. Mężczyzna nieznacznie zmienił się od ich ostatniego spotkania, minęły wszak raptem dwa lata. Lekko posiwiał i zrobił się bardziej podobny do ojca.

Nie tylko ona zorientowała się, że są tutaj razem. Deman również dostrzegł obecność siostry. Ich spojrzenia spotkały się kilkakrotnie, lecz za każdym razem mężczyzna odwracał wzrok. Jakby bał się patrzeć jej prosto w oczy. W sumie miał trochę racji, to między innymi przez jego decyzję była na „wygnaniu”. Ale nie miała mu tego za złe, nie aż tak, by chcieć się mścić. Z perspektywy czasu widziała, że lepiej się stało iż wyjechała z rodzinnych stron.

Narada dobiegła końca. Jak zwykle nie obyło się bez przepychanek, ale mieli to za sobą. Wtedy królowa poprosiła wiedźmę o zajrzenie do rannych. Kobieta trochę bała się reakcji ludzi na swój powrót. Była Noituus, należał jej się szacunek, a jednak doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że dla wielu będzie to bardzo niewygodne. Plotki na jej temat pewnie odbiły się po okolicy szerokim echem. Pewnie połowa z nich była zmyślona, ale i tak żadna nie mogła przynieść jej chluby. A jednak sama Mildrith poprosiła ją o pomoc, uznając tym samym jej wiedzę. Trudno powiedzieć, czy echo tamtego skandalu dotarło nawet do pałacu. Pewnie tak, wszak władca miał wiele oczu i uszu. Ale dla żony króla Eadgarda nie miało to teraz znaczenia. Erlene była Noituus, miała wiedzę. Dziewczyna poczuła się pewniej podążając za kobietą do lazaretu. Teraz wiedziała już, że jest właściwą osobą na właściwym miejscu.

Córka Rodora nie była medykiem polowym, ale trochę już w życiu widziała. Nie miała doświadczenia z obrażeniami wojennymi, ale rana, którą oglądała nie przypominała niczego, z czym kiedykolwiek wcześniej miała do czynienia.

Po pierwsze rana była niemal idealnie okrągła. Miecz ani topór nie zostawiały takich urazów. Nawet obrażenia po strzałach miały inny kształt, poza tym usunięcie grotu zawsze deformowało początkową ranę. Po drugie.. rana była nie jedna, a właściwie dwie. Jedna po zewnętrznej stronie ramienia, druga po wewnętrznej, nieco większa niemal idealnie po lini prostej w stosunku do pierwszej. Erlene nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziała. Nie mogła również wyobrazić sobie narzędzia, które zadałoby takie obrażenie. Czymkolwiek by ono jednak nie było, precyzja jego wykonania była godna pozazdroszczenia, tego wiedźma była pewna.

Nie było sensu zbyt długo zastanawiać się nad narzędziem zbrodni. Młoda Noituus wprawnie zmienił opatrunek. Przed założeniem świeżego przemyła wodą i nasmarowała ziołową maścią, która miała nie dopuścić do zakażenia. Potem założyła czyste bandaże. Skończyła, co do niej należało. Mogła odejść.

Wracając do komnaty, w której spała, Erlene natknęła się na swego brata. Gdy mężczyzna dojrzał ją na końcu korytarza, przyspieszył kroku, tak jakby chciał od niej uciec. Dogoniła go jednak, chciała porozmawiać. Nie o starych dobrych czasach. Te już dawno odeszły i nigdy nie wrócą. Nie o tym, jak bardzo odtrącona się czuła, gdy najbardziej ich potrzebowała. Również nie o tym, jak bardzo – ich zdaniem – zhańbiła swój ród. Co było, minęło. Córka Rodora nie chciała do tego wracać.

Nie miała zamiaru zabierać Demanowi zbyt wiele czasu. Widziała w jego spojrzeniu, że ta rozmowa zdecydowanie była mu nie na rękę. Ona chciała tylko wiedzieć, czy ich bracia są cali i zdrowi, i czy matka jeszcze żyje. Może jego zdaniem takie pytania z jej strony były nie na miejscu. Może sądził, że nie miała do nich prawa. Ale chociaż rodzina odwróciła się od niej, nigdy nie przestała być ich siostrą. W ich żyłach płynęła ta sama krew i nic nie mogło tego zmienić.

Pierworodny syn ich ojca odpowiedział trochę niechętnie, że wszyscy zdrowi. I tylko tyle. Widać nie chciał się wdawać w szczegóły. I choć wypowiedział raptem jedno zdanie, chłód jaki temu towarzyszył powiedział Erlene więcej niż tysiąc słów. Skinęła tylko głową, po czym odeszła życząc bratu, by bogowie czuwali nad nim i jego rodziną. Nie odpowiedział jej tym samym. Jakoś jej to nie zdziwiło.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline