Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-07-2011, 22:58   #141
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Po ostatnich słowach Samkha natychmiast ruszyła w stronę polanki, gdzie, z pewnością już zniecierpliwieni, czekali Erlene i Jan. Chris, uznając, że w obozowisku Dzikich nie ma już nic do roboty, poszedł za nią.
Początkowo kroczyła nawet dość energicznie i stanowczo, jednak im bardziej zbliżała się do polanki, tym bardziej zwalniała. Do tego stopnia, że niewiele brakowało, by zupełnie zatrzymała się za linią zarośli. Może, gdyby polanka była bardziej oddalona od opuszczonego obozowiska, sprawy potoczyłyby się zgoła inaczej? Rozpalona głowa zdążyłaby ostygnąć na tyle, by zdrowy rozsądek mógł dojść do głosu.
Chris, idący dwa kroki za Samkhą, również coraz bardziej zwalniał. Nie miał zamiaru ni gestem, ni słowem poganiać Krigarki. Poza tym i tak wiadomo było, że tamta dwójka bez nich nie odjedzie. Nie musieli się aż tak spieszyć.
Zanim wkroczyła na odkrytą przestrzeń przystanęła, zapatrzona gdzieś, jak gdyby poza to miejsce i czas, a potem odwróciła twarz ku Chrisowi. Nigdy dotąd nie widział w jej oczach takiego smutku. Trwało to tylko chwilę, mgnienie, zanim znów odwróciła się do niego plecami i szybkim krokiem podeszła do dwojga zatopionych w rozmowie towarzyszy.

Zaczekała chwilę, aż oderwą myśli od spraw, które ich zaprzątały, przyglądając się ich twarzom, oczom, gestom, zdając sobie nagle sprawę, że nie ma prawa powiedzieć im tego, co wcześniej zamierzała. Zacisnęła zęby, a potem odetchnęła głęboko.

- Musicie sami jechać do stolicy - oznajmiła im głosem pełnym determinacji.
Stojący za jej plecami Chris rozłożył ręce na znak, że nie ma żadnego wpływu na tę decyzję, i że nie przyczynił się do jej podjęcia.
- To znaczy? Czemu? - Jan lekko się zdziwił tą deklaracją. Nie bardzo wiedział jak zareagować na te słowa.
Erlene nie powiedziała nic, ale skinieniem głowy potwierdziła, że również chciałaby poznać odpowiedź na to pytanie.
Chris, chociaż mógłby podać motywy postępowania Samky równie dobrze, jak ona sama, nic nie powiedział, czekając na jej słowa. Ciekaw był, jak wojowniczka uzasadni swoją decyzję.
Tymczasem Samkha, świadoma pełni wagi podejmowanego ryzyka, szukała odpowiednich słów, by przekazać im swoją decyzję. Samo opisanie sytuacji, jaka prawdopodobnie miała miejsce w opuszczonym obozie nie stanowiło jeszcze problemu. Przekazała Janowi i Erlene możliwie zwięźle i szybko to, co zdołali wspólnie z Chrisem odczytać z pozostawionych przez Dzikich tropów. Liczebność wroga i czas od jakiego tu stacjonował, a także prawdopodobną porę w jakiej opuścił polanę oraz obecność kobiet i ślady świadczące o haniebnych czynach jakich dopuszczali się wobec nich Hirvio. Trudniej jej było powiadomić ich o swoich, potwierdzonych znalezionymi szczątkami odzieży podejrzeniach, iż przynajmniej jedna z owych kobiet mogła być Krigarką. Głos drżał jej i rwał się od tłumionych emocji, a dłonie bezwiednie zaciskały się w pięści.
- Pojadę za nimi. Jeśli się pospieszę dogonię ich przed następną nocą. Posuwają się dość wolno, nie mają zbyt wiele koni. Kobiety, jeśli są więzione, będą opóźniać marsz.
Z tym akurat Chris by się nie zgodził. Kobiety na koń i nie byłoby żadnego spowolnienia marszu. Ale o tym mogą się przekonać dopiero w praktyce.
- Pojedziemy w dwójkę za nimi - powiedział.
- Nie! - Wojowniczka nie zdołała powstrzymać wybuchu. - Nie - powtórzyła ostro, spoglądając twardo w oczy natrętnego Utlandsk. - Pojadę sama. Wy jedźcie prosto do stolicy.
- Już o tym rozmawialiśmy - odparł spokojnie Chris. - Jadę z tobą. Uważasz, że nie podołam trudom tej wyprawy? - spytał.
-Pojedziecie i... co dalej?- spytał Jan przyglądając się obojgu.
Fala wrzącej krwi, która uderzyła Samkhce do głowy na postawione przez Chrisa oświadczenie, opadła lekko po słowach Jana. Dobre pytanie... Sama jeszcze nie było pewna co dalej.
- To się okaże. Najpierw muszę zdobyć pewność czy rzeczywiście Hirvio prowadzą jakieś branki. Może to ich własne kobiety. Nie stwierdzę tego, nie widząc ich dalszych tropów, albo jeśli na własne oczy nie zobaczę kim są i jak są traktowane.
- A nawet jeśli są to Krigarki, to co? - zapytała beznamiętnie Erlene. - Zamierzasz do nich dołączyć, bo chyba nie sądzisz, że w pojedynkę zdołasz cokolwiek im zrobić? - w jej głosie słychać było ironię.
- Nie będzie sama. - Chris uprzedził odpowiedź Samkhy.
- To bez znaczenia, czy będziesz z nią czy nie - przerwała mu Erlene ostro. - Hirvio zwykle poruszają się w kilkunastoosobowych grupach. Nawet odejmując tych kilku zabitych, czy też ciężko ranny, jest ich pewnie ze dwa razy więcej niż nas, może nawet lepiej.
- Jeśli ich będzie z trzydziestu - odparł Chris - to potrwa to troszkę dłużej. A kilkunastu nie będzie stanowić aż takiego problemu.
- Jesteś bardzo pewny siebie, Utlandsk. Za bardzo - mruknęła zerkając na Jana w oczekiwaniu, że coś powie. Poprze ją.
- Pewnie nie wiesz... Jak na razie mieliśmy przyjemność spotkać się z dwiema grupami Hirvio. - Chris jakoś się nie przejął pesymizmem swej rozmówczyni. - My żyjemy.
- Tak...tylko wtedy był z nami Tim. Czyli było trzech strzelców. I więcej amunicji.-stwierdził krótko Jan. Spojrzał na Chrisa.- Jeszcze żyjesz.
- I nie zamierzam dopuścić do tego, by ten stan się zmienił - odparł Chris. - Wszystko polega tylko i wyłącznie na odpowiednim podejściu do zagadnienia.
- Gadanie, jasne - machnął ręką Jan z ironią w głosie. - Na razie to pieprzysz od rzeczy. Nie macie planu, nie macie pomysłu, nie macie strategii. Macie tylko chęci.
Erlene pokiwała energicznie głową potwierdzając, ze zgadza się z Janem. Spojrzała na Samkhę uważnie.
- Co ty chcesz zrobić? - zwróciła się do niej łagodnie, jak do dziecka. - Pójdziesz, zobaczysz, że to Krigarki i co?
Samkha aż nazbyt dobrze wiedziała, że to, co zamierza zrobić, w praktyce równa się samobójstwu. Doskonale też zdawała sobie sprawę, iż słowa Erlene i Jana są czystą prawdą. Im dłużej ich słuchała, tym więcej wątpliwości się w niej budziło.
- Są tu w okolicy jakieś wojska? Osady z dużą ilością wojów?- spytał Jan, pocierając podbródek.- Można by ich powiadomić, o tym co się znalazło.
Chris nie okazał, w jakim stopniu wypowiedź Jana go rozbawiła. A chłopak był naprawdę zabawny. Mówił tak, jakby nie pojmował, że w takiej sprawie liczy się pospiech, że żadne zawiadamianie kogokolwiek nic nie da. Zanim ktokolwiek cokolwiek postanowi, będzie już za późno na jakieś działania. Hirvio zdążą zniknąć. Ale nic nie powiedział. Zawsze istniała szansa, że Samkha zmieni zdanie. Bardzo mała szansa...
Plan, wbrew temu, co myślał Jan, również miał. Prosty. W dodatku nieraz się już sprawdzał. Co prawda wolałby, żeby nie było z nim Samkhy. Wtedy byłoby prościej. Ale na to nic poradzić nie mógł. Przynajmniej bez użycia środków specjalnych, których użyć nie chciał.
 
Kerm jest offline  
Stary 31-07-2011, 23:20   #142
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
- Samkho! - powtórzyła młoda wiedźma oczekując jakiejś odpowiedzi.
- Tak! - odparła szybko Samkha. Pytanie Jana było dobrym sposobem na skierowanie ich uwagi na coś innego, niż odwodzenie jej od powziętego zamierzenia. - Niedaleko stąd powinna znajdować się osada. Jeżeli będziecie dalej posuwać się tym traktem, wystarczy, że skierujecie się lekko na zachód. Leży niemal nad brzegiem jeziora.
- A ty w tym czasie co? - nie dawała za wygraną rudowłosa Krigarka. - Dogonisz Hirvio i co wtedy?!
- Jakiej odpowiedzi oczekujesz Erlene?
- Chcę się dowiedzieć, co zamierzasz - odparła dziewczyna z naciskiem. - Rozumiem, że chcesz uratować te dziewczyny. Pomijając fakt, że to bez sensu, bo tak samo dobrze jak ja wiesz, że one i tak nie będą wdzięczne za ratunek. Po takiej hańbie jedynym wyjściem dla nich będzie odebranie sobie życia. I zrobią to, doskonale o tym wiesz. Pomijając to, jak chcesz je uratować?
- Bez sensu jest snucie jakichkolwiek planów nie mając pełnego obrazu sytuacji - odpowiedziała łagodniej wojowniczka. - Jednego jestem pewna. Gdybym ja znalazła się na ich miejscu nie chciałabym, żeby o mnie zapomniano. Nie mogę więc pozwolić, żeby ta banda zwierząt dalej się nad nimi pastwiła. - Miała dość tej przedłużającej się dyskusji nad oczywistymi jej zdaniem sprawami.
- Bez sensu to jest ryzykować życie na marne, Samkho - powiedziała poważnie Erlene. - Bez sensu jest narażać misję, która ma uratować cały nasz lud po to, by próbować ratować parę dziewczyn, którym i tak już się nie pomoże. To okrutne, ale taka jest niestety prawda.
- Erlene, mówiąc o naszym ludzie nie mam na myśli jedynie grodów i wsi. Nasz lud to każdy żyjący tu człowiek, ja, ty, każda z tych dziewcząt. Mam wierzyć, że zdołam uratować cały lud, jeśli nie potrafię zdobyć się na próbę uratowania jednego człowieka? Mam ze spokojem sumienia złożyć je w ofierze na rzecz sprawy, o której powodzeniu nawet bogowie nie są przekonani?
- Tak, Samkho - powiedziała z naciskiem Erlene - Tak właśnie podpowiada zdrowy rozsądek.

- W zasadzie to nie masz pojęcia, Samkho, jak chcesz ich uratować. Zamierzasz patrzeć na ich kaźń? Czy rzucisz się do samobójczej próby ich ratowania? Jeśli wtedy nie zginiesz, to dołączysz do nich.- stwierdził chłodnym tonem Jan i dodał.- Rozumiem twoje chęci i uczucia, ale... poza nimi, nie masz nic. Gdyby chociaż istniał jakiś sposób, plan... Dlatego najlepiej będzie jak najszybciej dotrzeć do osady i przekonać wojów, by wyruszyli na pomoc twoim rodaczkom.
- Masz całkowitą rację, Jan - Samkha z pełnym przekonaniem potwierdziła swoje słowa głębokim skinieniem głowy. - Dlatego proszę was. - Jej głos brzmiał żarliwością. - Jedźcie do osady i powiadomcie kogo trzeba. Ja zrobię zwiad. Zdobędę informacje i jeśli to będzie konieczne... zawrócę. Chciałabym, wierzcie mi, dożyć dnia, kiedy Hirvio znikną z tej ziemi.

Rosiński uznał, że na to może się zgodzić. Skinął więc na potwierdzenie głową.
- Musimy odnaleźć Róg Odyna i oddać go w godne ręce. Tylko wtedy zapanuje tu spokój, a ludzie będą bezpieczni. Rozumiem to i z całych sił tego pragnę. Im szybciej więc wyruszę, tym szybciej do was dołączę i zdam sprawę.
- Dołączymy - poprawił ją Chris.

Gdyby Samkha potrafiła ciskać piorunami jak Thor, jeden z nich na pewno trafiłby w tej chwili w Chrisa.
Erlene parsknęła cicho. Nie mogła uwierzyć w to, że oni naprawdę chcą to zrobić. Zastanawiała sie dlaczego Samkha chce się tak narażać? Co ją do tego pchało? I dlaczego Utlandsk tak usilnie starał się jej towarzyszyć? Chciał tylko zadbać o to, by Krigarce nic się nie stało, czy może... liczył na jakieś dowody wdzięczności? Erlene spojrzała to na mężczyznę, to na ciskającą gromy z oczu dziewczynę i doszła do wniosku, że odpowiedź jest aż nad to oczywista.

Twarz wojowniczki pociemniała od tłumionego gniewu. Podeszła do Chrisa wolno, zadzierając dumnie głowę tak, że mimo sporej różnicy wzrostu wydawało się, jak gdyby chciała spojrzeć na niego z góry.
- Nie potrzebuję niańki, Przybyszu - syknęła. - Nie pierwszy raz idę na zwiad. Potrafię się też obronić, jeśli zajdzie taka potrzeba.
- Nigdy w to nie wątpiłem, Krigarko - odparł zimno Chris. - Ale zapewniam cię, że pojedziemy razem, albo wcale. Już przecież o tym rozmawialiśmy i mogłabyś to wreszcie zapamiętać.
- Pamiętam to jak zły sen, co jeszcze nie znaczy, że życzę sobie twojego towarzystwa. - Syk stał się jeszcze bardziej jadowity.
- Będziesz musiała to jakoś znieść. - Chris nie wyglądał na kogoś, kto zmieni zdanie. Zdawać by się mogło, że jest równie uparty jak Samkha. I wyraźnie nie przejmował się tonem wypowiedzi wojowniczki.
Ta dyskusja do niczego nie prowadziła. Erlene przekonywała się o tym coraz bardziej. Mogli tak stać aż do śmierci, a i tak nic by nie ustalili. Z takimi nastrojami o porozumieniu nie było mowy.

- A ty - tym razem Wiedźma zwróciła się do przybysza, gdyż dyskusja z Samkhą nie miała sensu - uważasz że to dobry pomysł? Gdyby nie to, że Samkha koniecznie chce iść, poszedłbyś? - W tej chwili powód, dla którego chciał towarzyszyć dziewczynie nie miał dla Erlene najmniejszego znaczenia. Chciała poznać jego własne zdanie.
- To i tak nie ma znaczenia w tej sytuacji - stwierdził Chris. - Ale ogólnie biorąc uważam, że takie akurat podejście do tej sprawy, jakie prezentuje Samkha, jest jak najbardziej słuszne. Historie opowiadane przez moich rodaków zawierają i takie zdarzenia.

Zwężone w szparki oczy wojowniczki rozszerzyły się zdumieniem, by po chwili znów wbić się w jego twarz uważnym spojrzeniem.
- A ty - Chris dla odmiany zwrócił się do Samkhy - tracisz niepotrzebnie czas na dyskusję, która w moim przypadku i tak nic nie zmieni.
W pewnym sensie zgadzała się z nim co do tej sprawy. Nie zamierzała jednak przyznawać mu racji żadnym swoim gestem czy słowem. Fuknęła tylko, krzywiąc się w ironicznym uśmieszku i odwróciwszy się na pięcie podeszła do Nuoli. Jej koncentracja na sprawdzaniu popręgu i dopinaniu juków dawała wyraźnie do zrozumienia, iż nie ma najmniejszej ochoty poświęcać upartemu jak kozioł Utlandsk choćby krzty uwagi. A czyniła to tak energicznie, że istniała obawa, iż zerwie któryś ze skórzanych pasków, lub urwie jakąś klamrę. Nuola jedynie odwróciła łeb, przyglądając się z oburzeniem tej szarpaninie przy swoim grzbiecie.

- Weźmiecie ze sobą ciało? - Choć pytanie dotyczyło Erlene i Jana, Samkha skierowała je raczej do siodła na końskim grzbiecie.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 31-07-2011 o 23:40.
Lilith jest offline  
Stary 03-08-2011, 00:42   #143
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Erlene spojrzała na Samkhę zaskoczona jej pytaniem. I ona, i - jak jej się wydawało - Jan od początku byli przeciwni zabieraniu tego trupa. To córka Herebeohrta w przypływie emocji zadecydowało, że chce taszczyć ze sobą ten ciężar, więc teraz powinna wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje.

Wiedźma spojrzała jeszcze na Jana, chciała odczytać z jego oczu, jakie on ma zdanie na ten temat. Może był skłonny ulec wojowniczce? Może mimo początkowej niechęci teraz chciał przystać na ten układ? Może, ale Erlene nadal nie zmieniła zdania w tej materii.

- Nie, Samkho - odparła chłodno. - To ty chciałaś go zabrać, więc teraz ty się o niego martw.

Erlene nie poznawała dziewczyny. Nigdy nie podejrzewała, że Samkha tak emocjonalnie do wszystkiego podchodzi. Nie potrafiła trzeźwo osądzać sytuacji, nie potrafiła trzymać swych uczuć na wodzy. To mogło być bardzo niebezpieczne.

Samkha się zmieniła, przed laty nie wydawała się Erlene tak wewnętrznie rozedrgana. Może to czas ją zmienił, tak jak zmienił i samą córkę Rodora. Może..., a może tak naprawdę nigdy się nie znały i prawdy o sobie dowiadywały się dopiero teraz.

- Nie. Przykro mi ale... nie - stwierdził krótko Rosiński. Rozumiał, że jej lud ma własne skomplikowane pochówki, ale był czas wojny. A wedle wierzeń Jana, to jak kto był chowany, nie miało znaczenia przed ostatecznym sędzią.

Nie było to dla Samkhy zaskoczeniem. Spodziewała się takiej odpowiedzi, szczególnie po Janie. Musiała sama zatroszczyć się o to, co się stanie ze szczątkami poległego wojownika. Jeśli chciała ścigać Dzikich, nie mogła zabrać go z sobą. Spalenie go tutaj tym bardziej nie wchodziło w grę. Mieli się przecież rozdzielić. W przypadku, gdyby jakaś banda Dzikich dostrzegła dymy stosu, dużo łatwiej byłoby im rozprawić się z dwójką samotnych wędrowców niż z całą czwórką na raz.

- W takim razie jedźcie jak najszybciej - powiedział Chris do Erlene i Jana. - Im szybciej stąd wyruszycie, tym szybciej załatwicie pomoc. A my damy sobie radę sami. Bez waszej łaski, dodał w myślach.

Samkha zerknęła bykiem na Chrisa zastanawiając się wciąż, jak skłonić go do porzucenia myśli o wspólnym tropieniu Hirvio. Wyszarpnęła z juków toporek. Przewidziane początkowo do transportu ciała włóki musiały ulec drobnej przeróbce i zmienić się w nosze, które zawisną wysoko, podwieszone do konarów dębu. Z dala od padlinożerców.

Chris, z podobnym narzędziem w ręku, ruszył jej na pomoc.
- Zostawcie nam zapasy jedzenia - poprosił pozostałą dwójkę.

W pierwszym momencie Erlene chciała zaprotestować. Doszła jednak do wniosku, że to bez sensu. Jeśli racjonalne argumenty nie były w stanie zmienić decyzji Samkhy, to tym bardziej nie mogło tego zdziałać takie zachowanie. Jedyne, co by osiągnęła to niechęć ze strony Krigarki. Istniała niestety pewne niebezpieczeństwo, że już więcej się nie zobaczą. Czy był zatem sens właśnie tak kończyć ich spotkanie po latach? Młoda wiedźma szczerze w to wątpiła. Właśnie dlatego bez słowa podeszła do swoich juków i wyjęła z nich zapakowany prowiant. Wkładając go w ręce córki Herebeohrta uśmiechnęła się nieznacznie. Tylko tyle mogła w tej sytuacji dla niej zrobić.

***

Kiedy już przygotowania czynione do rozdzielenia się i odjazdu obydwu par dobiegały końca, Samkha, starając się nie rzucać w oczy mężczyznom skupionym na przeglądzie uzbrojenia i podziale żywności, podeszła do młodej Wiedźmy.

- Erlene - powiedziała cicho, dotykając jej ramienia. - Erlene, chciałam cię o coś poprosić.
- Słucham? - odparła tamta z nutą zaciekawienia w głosie. Cóż jeszcze miała jej do powiedzenia Samkha takiego, że potrzebowała rozmowy na osobności. Bo bez wątpienia chciała to załatwić w cztery oczy, w przeciwnym wypadku nie zwlekałaby aż do teraz.
- Wiem, że jesteś przeciwna tej wyprawie. Może to zabrzmi dziwacznie, ale gdybym była na twoim miejscu pewnie zachowałabym się podobnie. - Uciekła wzrokiem od Erlene, wbijając go w ziemię pod swoimi stopami. - Rozumiem i ciebie, i Jana - dodała, nerwowo wyłamując palce. - I nie oczekuję, że zmienicie zdanie ani, że w jakiś sposób przyczynicie się do poparcia tego przedsięwzięcia, ale... - odetchnęła głębiej - zdaję sobie sprawę, co czeka mnie, jeśli tamci mnie schwytają. Dlatego chcę cię prosić... - przerwała. Język plątał się jej i trudno było jej skończyć zdanie, jak gdyby wypiła zbyt dużo odurzającego napoju.

Podniosła oczy, spoglądając wprost w oblicze Erlene. Odetchnęła jeszcze raz głęboko, prostując ramiona.

- Jesteś Noituus. Na pewno znasz wszelkie zioła, trucizny i jady. Czy możesz dać mi na tę drogę coś, co przyniesie szybką śmierć, jeśli zajdzie taka potrzeba? - zapytała z nadzieją w głosie.

A więc jednak Samkha zdawała sobie sprawę z tego, jakie zagrożenia niesie za sobą pogoń za Hirvio. Tylko cóż z tego, skoro mimo to dalej uparcie obstawała przy swoim pomyśle?

- Jestem Noituus - potwierdziła Erlene, choć nie zabrzmiało to tak pewnie, jak by chciała. - Mogę ci dać to, o co prosisz, ale najpierw porozmawiam z duchami - powiedziała kategorycznie, ale jednocześnie uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Poczekam - odpowiedziała Samkha, skłaniając głowę przed młodą Wiedźmą, ale i jej oczy pojaśniały.

Erlene czuła, że Jan, a już tym bardziej Chris nie będą zadowoleni z tego opóźnienia. Nie zamierzała im tłumaczyć, dlaczego muszą czekać, nie zamierzała też rezygnować z tego rytuału. Już nie raz przekonała się, że rozmowy z duchami są ważne i mogą przynieść wiele korzyści.

Nie zwlekając zbytnio wiedźma zabrała się do pracy. Warunki nie były sprzyjające, nie miała dość czasu, by wszystko dokładnie przygotować, ale to nie miało aż takiego znaczenia. Usiadła na ziemi po turecku, by ewentualna utrata równowagi nie wytrąciła jej z transu. Wyjęła ze swej torby potrzebne zioła i włożywszy je sobie do ust, zaczęła je żuć powoli. Powinna tą samą mieszanką posłużyć się również jak kadzidłem, ale na otwartej przestrzeni i tak nie przyniosłoby to zbyt wiele, poza tym wiedziała od Noituus, że samo posmakowanie magicznych ziół wystarczy.

Gorzkawy smak roślin zalał jej usta i przełyk powodując w żołądku dziwne pieczenie. Zamknęła oczy starając się wyłączyć również słuch, by zbędne dźwięki nie rozpraszały jej uwagi. W myślach, jak mantrę, powtarzała tajemne słowa starając się, by prócz tego nic nie zakradło się do jej umysłu.

Z początku nic się nie działo, a w jej głowie zakwitła nawet myśl, że przeceniła swe możliwości, a duchy nie zechcą do niej przyjść. Zaraz jednak odrzuciła wątpliwości, w dalszym ciągu nawołując prastare i nieskończone byty.

Wreszcie, gdzieś na granicy świadomości dostrzegła ich obecność. Słyszała je w szumie wiatru wśród koron drzew, mimo zamkniętych oczu widziała je w świetle przebijającym się przez kurczowo zaciśnięte powieki, czuła ich dotyk w wietrze, który delikatnym tchnieniem omiatał jej wątłe ciało. Odpowiedziały na jej wołanie, przyszły gotowe pomóc.

Erlene zdała sobie nagle sprawę, że właśnie zakończyła się ta łatwiejsza część rytuału. Wołane duchy przychodziły niemal zawsze, jednak czasami nie udzielały odpowiedzi na postawione pytanie, czy to nie znając jej, czy też nie chcą się nią podzielić. Poza tym należało być bardzo ostrożnym przy stawianiu pytań, należało dokładnie przemyśleć, w jakiej sprawie chce się zasięgnąć ich pomocy. Duchy bywały bowiem kapryśne, poza tym kierowały się swoją własną, z punktu widzenia człowieka, dość pokrętną logiką, więc ich odpowiedź rzadko kiedy była jasna i prosta. Im bardziej skomplikowane pytanie się zadawało, tym bardziej zagmatwanej odpowiedzi należało się spodziewać.

Córka Rodora zdążyła dokładnie przemyśleć pytanie, jakie chce zadać duchom. Chciała wiedzieć, czy misja Samkhy i Chrisa się powiedzie. Zamierzała również prosić o przychylność i opiekę nad nimi w ich niebezpiecznym zadaniu.

Choć była pewna, że duchy wysłuchały jej uważnie, odpowiedzi nie otrzymała od razu. Wydawało jej się nawet, że dostrzega pewne poruszenie wśród tych tajemniczych istot. Czyżby sprawa, z jaką do nich przychodziła była trudniejsza, niż mogło jej się wydawać? A może był jakiś inny powód, dla którego duchy tak długo milczały? Zaczynała powoli wątpić, czy kiedykolwiek doczeka się z ich strony jakiejś reakcji.

Odpowiedź przyszła nagle. Poczuła dreszcze wstrząsające jej ciałem, do nozdrzy uderzył zgniły zapach, w ustach zaś pojawił się metaliczny posmak krwi. Mimo zaciśniętych powiek widziała krew i śmierć. Czuła wielkie niebezpieczeństwo wiszące nad uczestnikami wyprawy. Była pewna, że misja powiedzie się, jednak będzie okupiona wielkimi ofiarami.

Choć odpowiedź wydawała się jednoznaczna, dziwna niepewność ogarnęła jej serce. O której misji mówiły duchy? Przez chwilę chciała o to zapytać, zrezygnowała jednak doskonale wiedząc, że lepszej odpowiedzi nie otrzyma. Duchy kierowały się swoją logiką. Nigdy dwa razy nie odpowiadały na to samo pytanie i należało się z tym pogodzić.

W myślach podziękowała za poświęcony jej czas, po czym otworzyła oczy. Wstała otrzepując ubranie z ziemi i trawy. Ile czasu mogło minąć? Nie wiedziała, zresztą nie miało to aż takiego znaczenia. Duchy odpowiadały w swoim tempie i na to nie było żadnej siły.

Cóż miała w takiej sytuacji zrobić? Czy powinna mówić Samkhce o tym, czego dowiedziała się od duchów? Czy świadomość konieczności poniesienia ofiary mogła coś zmienić w zachowaniu Krigarki? Czy mogła ją skłonić do pewnych działań, których nie podjęłaby się, gdyby tej świadomości nie miała? Te i wiele innych pytań nagle nagromadziły się w głowie Erlene niczym woda w korycie rzeki. I tak jak ciasne koryto z trudem przyjmuje nagły przypływ wody z roztopów, tak umysł kobiety z trudem mieścił wszystkie obawy i wątpliwości, jakie zrodziły się po rozmowie z duchami. Córka Rodora miała nawet wrażenie, że odpowiedź duchów jeszcze bardziej zaciemniła obraz całej sytuacji. Ale i tak musiała je zapytać o zdanie, gdyby tego nie zrobiła, z pewnością miałaby o to do siebie żal.

Wiedźma znów zajrzała do swej torby, tym razem wyjęła z niej jednak małą glinianą buteleczkę szczelnie zatkaną korkiem. Przez chwilę ważyła ją w dłoni, jakby się nad czymś zastanawiając, wreszcie podeszła do Samkhy.

- Oto specyfik, o który prosiłaś – powiedziała cicho wkładając buteleczkę w dłonie wojowniczki. – Pamiętaj jednak, by użyć go w ostateczności. Potem nie będzie już odwrotu.

Samkha skinęła głową dając znak, że zrozumiała.

- Jeśli bogowie okażą wam łaskę, a ja nie wrócę, powiedz o mnie mojemu ojcu i braciom. Niech nie trwają w niepewności o mój los i zachowają mnie w pamięci. - Samkha zrobiła wszystko, by to oświadczenie zabrzmiało jak najmniej dramatycznie. - Jeśli nasze zamysły powiodą się - zupełnie nieświadomie włączyła w swój wywód udział upartego Utlandsk - a wam nie uda się skłonić nikogo do udania się z odsieczą, wrócimy po niego. - Skinieniem głowy wskazała zawieszone wysoko tymczasowe mary z ciałem wojownika. - Wtedy jedźcie prosto do stolicy. Dogonimy was.
- Naprawdę wierzysz w to, że wam się powiedzie? - zapytała Erlene nie z powątpiewaniem, lecz jakby z troską.
- Gdyby nie było we mnie wiary, zostałabym z wami. Nie szukam śmierci - z przekonaniem odrzekła wojowniczka. - Ani dla siebie, ani tym bardziej dla niego - skinęła w stronę Chrisa, kiełznającego tańczącego pod nim w miejscu czarnego ogiera.

Tym razem to wiedźma bez słowa przytaknęła głową. Uśmiechnęła się nieznacznie, po czym odwróciła się na pięcie i podeszła do swojego wierzchowca. Sprawnie wskoczyła na jego grzbiet, gestem zachęcając Jana do tego samego. Czas im było ruszać w drogę.

Niebawem rozłączyli się, mając cichą nadzieję, że wkrótce znów się spotkają.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 31-08-2011 o 18:48.
echidna jest offline  
Stary 04-08-2011, 13:35   #144
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Erlene i Jan

Gdyby wybrali podróż traktem i jechali nawet nocą, do świtu znaleźliby się u bram eadgardowego grodu. Ale nie mogli sobie pozwolić na taki luksu jak ubita droga. Poruszali się więc znowu lasem. Konie może nie były z tego powodu zbyt zadowolone, ale też nie protestowały. Jeźdźcy pozwolili im dostosować chód do drogi jaką poruszały się.
Polak jechał jako pierwszy. Czujny. Spięty. Gotowy do ataku. I może ta przesadna ostrożność ich ocaliła.
Popuścili koniom cugli. Las się trochę przerzedził, więc zwierzęta mogły zwiększyć tempo. Zrobiło się jakoś tak cicho. Do tej pory drobne leśne zwierzęta czasami umykały spod końskich kopyt. To znowu jakiś ptak uleciał z drzewa gdy pod nim przejeżdżali. Ale od jakiegoś czasu nie było zwierzyny. To zaniepokoiło Rosińskiego. Jego rumak zwolnił, więc i Erelene musiała zwolnić. Po chwili zatrzymali się zupełnie. Ich konie zaczęły strzyc uszami i węszyć. Żołnierz nasłuchiwał.
Ciche rżenie dotarło do ich uszu. Jan nawet nie musiał mówić Erlene, żeby zeszła z konia. Zostawił jej cugle swojego i najostrożniej jak potrafił podczołgał się w kierunku, z którego jego zdaniem dochodziły odgłosy.
Nie mylił się. Po kilku metrach zobaczył obozowisko Dzikich. Dostrzegł też dwa wierzchowce. A ludzi przy ognisku było ze dwudziestu. Rosiński przyłożył do oczu lornetkę. Policzył mężczyzn. Na chwilę zatrzymał się na dwóch ubranych zupełnie inaczej nie pozostali. Nie dane było mu jednak przyjrzeć się im dokładniej.
- To Dzicy?? - Wyszeptała mu do ucha. Rosiński natychmiast odwrócił się do niej. Poruszała się tak samo cicho jak starucha, u której terminowała.
- Tak, ale... - Żeby ją opieprzyć przyjdzie czas później, obiecał sobie w myślach i ponownie przyłożył lornetkę do oczu. Ale nie dojrzał już tamtych dwóch. Był niemal pewien, że to byli Krigar.
Lustrował bacznie okolicę. Dzicy urządzili sobie coś w rodzaju pikniku. Nie wystawili nawet wart. Czyżby aż tak pewnie czuli się na terenie wroga??
Jego rozmyślania przerwało dzikie rżenie. To był z pewnością jedne z ich koni. Nawet nie musiał patrzeć na obóz. Dobrze wiedział, że i oni usłyszeli te odgłosy. Przez chwilę zaczął się nawet zastanawiać cóż też się stało biednemu zwierzęciu, że tak przeraźliwie rżało.
Rosiński sprawie poderwał się na nogi i pomógł wstać Erlene. Krycie się nie miało większego sensu. Żołnierz zdawał sobie sprawę, że nie będą w stanie w tak krótkim czasie uspokoić oszalałego zwierzęcia.
Niemniej jednak pchnął dziewczynę w kierunku koni. Tuż obok nich wbiły się w ziemię dwie strzały. Trzecia przeleciała obok ucha Erlene i zakończyła swój lot w pniu drzewa. Dziewczyna odwróciła się na chwilę. Zobaczyła biegnących za nimi Dzikich. Nawet z tej odległości widziała w ich oczach żądzę mordu.
W końcu dobiegli do koni. To koń Polaka tak rżał. Teraz stał dęba. Piana mu z pyska leciała, a on atakował jakiegoś niewidzialnego przeciwnika. Wierzchowiec Erlene starał się odsunąć od rozszalałego towarzysza, ale lejce którymi były przywiązane oba konie do drzewa skutecznie mu to utrudniały.
Młoda wiedźma musiała jednak spróbować uspokoić rozszalałego wierzchowca. Zamknęła oczy. Przystanęła. Starałą się skupić. Wyłączyć. I to był błąd.
Jan posuwał się tyłem. Chciał pozwolić podejść bandzie ścigającej ich jak najbliżej. Tu w lesie i tak na niewiele zdały się ich strzały. A on miał potężniejszą broń. Jeszcze chwila. Jeszcze trochę.
Okrzyki bojowe zostały zgłuszone przez wystrzały. Pierwsza linia padła. Ale i tak śmierć towarzyszy nie ostudziła zapału pozostałych. Niczym Rambo koszący swoich wrogów ogniem RKMu. Trafił też jeźdźca, który usiłował zbiec na swym rumaku. Konny zachwiał się w siodle i opadł na szyję zwierzęcia, które nieprzejmując się tym zbytnio pogalopowało przed siebie.
Rosiński cofnął się o krok, by mieć lepsze pole widzenia. Wpadł jednak na coś, a właściwie kogoś. Erlene niefortunnie ustawiła się za nimi pogrążona w swoim transie nie zdołała utrzymać równowagi i upadła. Rosiński też się zachwiał, ale on pozostał na nogach.
Na chwilę odwrócił się, żeby zobaczyć co się stało. Kątem oka dostrzegł leżącą dziewczynę.
To był kolejny błąd. Gdy Rosiński się odwrócił, widział już tylko opadający miecz. Nim zimna stal zetknęła się z jego głową zdołał jedna dostrzec ukryte pod hełmem niebieskie oczy Krigar. Czerwona fala zalała mu oczy. Nicość go porwała.
Erlene poczuła jak coś ciężkiego ją przygniata. Potem poczuła lepką maź na swoim ciele.


Samkha i Chris



Jechali w milczeniu. Nie mieli, w zasadzie to Samkha nie miała ochoty na rozmowę a Chris zachowując się taktownie też milczał. To dziwne, ale ślady wypatrzyłby ślepiec nawet. Nikt nie starał się ich zatrzeć. To było jak wielki, jaskrawy neon z napisem “TU JESTEŚMY”.
Po mniej więcej pół godziny odnaleźli nowe obozowisko. Ale było tam tylko czterech wartowników.
Trzeba było więc czekać. Zobaczyć jak się sprawy mają. To że dostrzegli tylko czterech wartowników, nie znaczyło, że gdzieś tu nie kręcą się inni. Związane kobiety zauważyli po chwili. Były tylko trzy. Wartownicy się nimi nie interesowali.
Chris już otwierał usta by ustalić plan działania, gdy do ich uszu dotarł odgłos wystrzałów. Oboje dobrze wiedzieli co to oznacza.
W obozowisku zapanowało zamieszanie. Czterech mężczyzn zaczęło nerwowo rozglądać się dookoła. Ale nie pojawił się nikt. Szczęście im sprzyjało. Mieli do załatwienia tylko tych tutaj. Pozostali musieli być gdzieś dalej.
Samkha napięła swój łuk. Pewnie wypuściła strzałę, która szybko dosięgnęła celu. Trafiony nią Dziki chwycił się za krtań i rzężąc opadł na ziemie. Chris równie sprawnie zdjął drugiego. A potem trzeciego. Samkha przymierzyła się do ostatniego, który przeczuwając co się świeci schował się za związanymi kobietami. Zabawa w chowanego nie trwała długo. Kanadyjczyk zaszedł go z prawej a Krigar z lewej. Strzała i pocisk niemal jednocześnie sięgnęła celu. Ostatni wartownik padł.
Samkha i Chris czekali jeszcze chwilę nasłuchując czy nikt się nie zbliża. Konie rżały niespokojnie, ale nikt się nie pojawił. Odgłosy serii z RKMu też ucichły. W końcu zniecierpliwiona kobieta podniosła się ruszyła w stronę związanych. Spencer chciał ją zatrzymać, ale zręcznie uniknęła jego ręki. Podbiegał do siedzących kobiet i jednym zręcznym cięciem uwolniła je z więzów. Wszystkie trzy nie był starsze od nie. Na ich twarzach malowała się jednocześnie wdzięczność i rozpacz. Samkha doskonale zdawał sobie sprawę z tego co niedługo nastąpi.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 12-08-2011, 20:25   #145
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Ledwo ujechali kilkadziesiąt metrów, i para Erlene-Jan zniknęła im z oczu, z wzajemnością zresztą, Samkha zatrzymała swego wierzchowca i zeskoczyła na ziemię. Zaczęła, dość nerwowo, szarpać się z paskami swej zbroi.
- Lepiej byś pomógł - mruknęła pod adresem przyglądającego się jej z zainteresowaniem Chrisa. - Przecież nie będę mogła podkradać się do Hirvio w zbroi - wyjaśniła.

Chris nie miał zamiaru jej tłumaczyć, przynajmniej na razie, że jeśli jego plan się powiedzie, to o żadnym podkradaniu nie będzie nawet mowy, jako że stanie się ono zgoła zbędne.
Samkha zrzuciła kolczugę, by po chwili przystąpić do rozwiązywania troczków koszuli. Chris spoglądał na nią z pewnym zaskoczeniem. Słyszał co prawda o wojownikach, Szkotach bodajże, co to przed walką rozbierali się do naga, ale nie sądził, by i Samkha do nich należała...
Dziewczyna, nie zważając na zaciekawione spojrzenie swego towarzysza, wyciągnęła z juków pęk połączonych ze sobą rzemieni i zaczęła je na siebie zakładać.
- Pomóż mi dociągnąć te rzemyki, zamiast się gapić - powiedziała.
Po chwili, przy pewnej pomocy Chrisa, nieco się przeobraziła.


- Wygląda to całkiem... interesująco - powiedział Chris, gdy Samkha zawinęła swą kolczugę w koc i przytroczyła do siodła. Bez koszuli wywierała co prawda większe wrażenie, niż w tych rzemykach, i pierwszy Hirvio, który by ją zobaczył, z pewnością stanąłby jak wryty, nie wierząc własnym oczom. Ale teraz też było nie najgorzej.
- Wojownikom Hirvio też to się spodoba. Jeśli oczywiście uda się im ciebie zauważyć.

Spojrzenie, jakim obrzuciła go Samkha, było ciężkie i trafiło w Chrisa niczym głaz z katapulty.
- W takim razie postarajmy się, żeby nas nie zauważyli - prychnęła. - Choć podejrzewam - kontynuowała jednak, dociągając popręg - że strój nie miałby większego znaczenia, jeśli wpadlibyśmy w ich ręce.
- Lepiej byłoby nie wpadać - zgodził się Chris. Z kolczugi by cię dłużej wysupływali, dodał w myślach. Nie powiedział tego głośno, bo Krigarka z pewnością nie doceniłaby dowcipu.

Samkha nie zamierzała ograniczać się do zmiany stroju. Zmoczywszy dłonie wodą z bukłaka roztarła w nich parę grudek wilgotnej, ciemnej ziemi. Kilka brudnych smug zeszpeciło gładką skórę na odkrytym brzuchu i ramionach dziewczyny. Resztką błota przetarła czoło i policzki, potem wytarła ręce w liście.
Chris, obserwujący te przygotowania do podchodów, nie powiedział ani słowa. Osobiście wolał Samkhę w nieco czystszej wersji, ale przy kryciu się wśród krzaków mogło to nieco pomóc. Ciekaw był tylko, czy Samkha zechce skorzystać z pomocy przy zmywaniu tego błota...

- Powinieneś był zostać z nimi - przerwała jego rozmyślania, celując wysuniętym podbródkiem w kierunku, gdzie zniknęli Jan i Erlene. Wyczuł w jej tonie jakieś drżące nuty, ale z jej pomalowanej twarzy nic nie dało się wyczytać.
- Wiesz dobrze - powiedział, udając, że nic specjalnego nie zauważył - że razem mamy większe szanse.
- Wiem też, że zbyt wiele ryzykuję, żeby pociągać Cię za sobą - stwierdziła ponurym głosem, wskakując na siodło.
- Sukcesy osiągnięte bez ryzyka nie są zbyt wiele warte - odparł Chris. - Wiem poza tym, że nie byłabyś sobą, gdybyś zrezygnowała ze swego planu uwolnienia tych kobiet. Bez względu na wynikające z tego planu konsekwencje.
Rzucone w jego kierunku spojrzenie orzechowych oczu niemal prześwidrowało go na wylot.
- Tak dobrze mnie już znasz? - spytała odrobinę zaczepnie, odruchowo dotykając niewielkiego strupka nad skronią. Wciąż jeszcze odczuwała skutki postrzału. Może jeszcze kilka dni temu nie byłby tego taki pewny. A swoją drogą ciekawa była, co tak naprawdę Utlandsk myśli o całej tej sytuacji, w której się znalazł, zdaje się, że zupełnie nie z własnej woli. I o niej. Ale nie miała zamiaru głębiej w to wnikać. Szczególnie w tę drugą kwestię. Może... kiedyś. Jeśli jeszcze... nadarzy się odpowiednia okazja.

- Kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa - mruknął w odpowiedzi, uśmiechając się przy tym lekko.
- Co? - Spojrzała na niego zaskoczona. Wenus? Mars? To nazwy miejscowości? W jego świecie kobiety i mężczyźni mieszkają osobno? Nie potrafiła sobie tego wyobrazić.
- W moim świecie się mówi, że mężczyzna nigdy nie jest w stanie do końca poznać kobiety - odparł, widząc jej spojrzenie.
- Hmm... - chrząknęła kpiąco. - A poza tym? Ktoś jednak próbuje je poznać? Zrozumieć? - Strzeliła w kierunku Utlandsk kosym spojrzeniem. - Czy też pozostaje to pustym stwierdzeniem i wygodną wymówką, żeby nie próbować? Jeśli tak, to znaczy, że mężczyźni wszędzie są tacy sami. Większość z nich uważa, że kobiety nie istnieją po to, by je rozumieć. - Uchyliła się przejeżdżając pod nisko zwisającym konarem.

Chris uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Wszyscy próbują - odparł. - Przynajmniej tak mówią. Niektórzy nawet twierdzą, że im się udaje. Ale są też tacy, którzy otwarcie rezygnują po iluś tam próbach.
- A ty? Zrezygnowałeś czy ciągle próbujesz?
- Próbuję. - Obdarzył ją kolejnym uśmiechem. - W końcu, jak powiadają, nie ma rzeczy niemożliwych. Może mi się uda poznać i zrozumieć chociaż jedną.
- A więc i ty, Przybyszu - odwdzięczyła mu się uśmiechem - także nie możesz się poszczycić na tym polu żadnym większym sukcesem.
Przez moment nie odpowiadał, tylko się w nią wpatrywał.
- Nic, co zasługiwałoby na miano większego sukcesu - odparł w końcu. - Czemu pytasz?
- Bo życzę ci powodzenia. - Spoważniała pod jego wzrokiem. - Szczerze - dodała. Odwróciła twarz, koncentrując się naraz na ciągnącym się przed nimi, wyraźnym jak gościniec, tropie.
Podziękował, czego pewnie nie zauważyła, skinieniem głowy i kolejnym uśmiechem.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
Stary 31-08-2011, 14:58   #146
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Jechali dość długo w milczeniu. Jan był spięty, skupiony, pewnie nie chciał przegapić żadnych oznak obecności nieprzyjaciela. I pewnie tylko ta jego czujność ich ocaliła.

Las, do tej pory pełen dźwięków, zamilkł nagle, jakby jakaś tajemna siła odebrała mu głos. Nie było słychać śpiewu ptaków, a konie stały się niespokojne. Erlene próbowała klepnięciem dodać otuchy swemu wierzchowcowi, jednak bezskutecznie. Coś było na rzeczy.

Jan bezszelestnie zakradł się, by lepiej podejrzeć, cóż jest źródłem tajemniczych odgłosów, które dobiegały ich uszu. Był w tym niemal tak dobry, jak wojownicy Krigar. Bez wątpienia jego lud dobrze szkolił swoich wojów. Ale i Erlene była nie w ciemię bita. Lata terminowania u wiedźmy przyniosły swój efekt. Podążyła za nim tak cicho, że zdał sobie sprawę z jej obecności dopiero, gdy tchnęła mu wprost do ucha pytania. Widziała na jego obliczu coś jakby cień gniewu, ale cóż miał zrobić? Nie mógł jej niczego kazać. Z pewnością przeczuwał, że nawet gdyby jej kazał, nie posłuchałaby.

Jaka siła podkusiło ją, by za nim podążyć, młoda wiedźma sama nie wiedziała. Z początku wydało jej się to świetnym pomysłem, mogła dzięki temu obejrzeć wszystko dokładnie. Dopiero, gdy jeden z ich koni zaczął szaleć, zdała sobie sprawę z tego, jak wielkiej głupoty się dopuściła, ale było już za późno.

Choć to Samkha wpadła na idiotyczny pomysł, by gonić Hirvio, to oni – Erlene i Jan – spotkali ich liczną grupę. Choć podkradli się bezszelestnie, ich koń postanowił ściągnąć im na głowę dzikich. A potem jeszcze ona zamknęła oczy, by móc się skupić na uspokajaniu konia a on… szedł tyłem, uważając na Hirvio, by miała czas na działanie. I w rezultacie wpadli na siebie. Oj, bogowie tego dnia musieli być w wyjątkowo kiepskim humorze!

Młoda wiedźma upadła potrącona przez mężczyznę. On chyba zdołał utrzymać się na nogach, ale zderzenie rozproszyło go. Nie widziała, co było dalej, nie zdążyła się podnieść. Usłyszała tylko świst klingi i cichy jęk. Poczuła na plecach ciężar przygniatający ją do ziemi i lepką maź na swoim ciele.

Trwało chwilę, nim zdołała zrzucić z siebie ciężar rannego. Jan okazał się być dobrze zbudowany, a przez to dużo cięższy, niż by sobie w tym momencie życzyła. Gdy wreszcie zdołała się podnieść, pierwszym, co zobaczyła był nieprzytomny mężczyzna leżący twarzą do ziemi. Drugim zaś… jego krew na jej dłoni.


Przez moment tkwiła w bezruchu, niczym zahipnotyzowana wpatrując się w stróżki szkarłatnej cieszy ściekające po jej skórze. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, co się przed chwilą wydarzyło. Spostrzegła ranę przecinającą twarz mężczyzny od skroni z jednej strony aż po policzek z drugiej. Rana była paskudna, głęboka, o lekko poszarpanych końcach. Z pewnością zostanie po niej blizna. Z pewnością… o ile Jan to przeżyje. A to wcale nie było takie pewne, bowiem z jego rany krew płynęła nieprzerwanie tworząc na trawie szybko rosnącą kałuże.

Erlene dopadła torby przytroczonej do siodła jej konia. Emocje, a może zwykła złośliwość bogów sprawiła, że rzemienie, jakimi torba była przywiązana, za nic nie chciały się poddać gorączkowym ruchom palców.

Wreszcie się udało i wiedźma jednym susem znalazła się przy rannym żołnierzu. Drżącymi rękoma wyjęła ze swej torby płócienne bandaże. Krwi było bardzo dużo, więc jeden kawałek z pewnością nie mógł wystarczyć. Tkanina przyłożona do rany niemal natychmiast nasiąknęła krwią.

Kobieta westchnęła ciężko, jakby z rozpaczą. To na nic. Rana była zbyt głęboka. Takiego krwotoku nie dało się tak łatwo zatamować. Co robić? – myślała gorączkowo.
Wyjęła z worka moździerz i utarła w nim nieco ziół, powstały proszek zmieszała z odrobiną alkoholu, tak by otrzymać gęstą maź. Zgniłozieloną papkę, o świdrującej w nosie woni, naniosła obficie na brzegi rany. Miało to pomóc zwalczyć zakażenie. Sprawa krwawienia wciąż pozostała otwarta.

Młoda wiedźma znów westchnęła ciężko i ponownie sięgnęła do swej torby. Po chwili wyjęła z niej małe zawiniątko ze skóry. Po rozsupłaniu rzemieni zawiniątko okazało się zawierać imponującą kolekcję kościanych igieł i ostrzy różnej maści i rozmiaru.


Wzięła do dłoni jedną z igieł i przyjrzała jej się uważnie. Jeszcze nigdy nie używała tych narzędzi. Nie raz widziała, jak to robiła Wiedźma, ale jeszcze nigdy nie robiła tego sama, zupełnie sama.

I znów fala zwątpienia zalała jej mózg, niczym lawina niszcząc na swej drodze całą pewność siebie, jaką tylko zdołała dosięgnąć. Wątpliwości coraz głośniej szumiały jej w głowie nie dając się w żaden sposób zagłuszyć. Czy powinna to robić? A jeśli coś mu się stanie? Ona sobie tego nigdy nie wybaczy.

Odetchnęła głęboko i chwyciła igłę pewniej. Jeśli coś mu się stanie, jeśli on tego nie przetrwa, ona nigdy by sobie nie wybaczyła, że nie próbowała go ratować.

- Tylko nie waż się umierać – szepnęła mu do ucha, po czym pogłaskała ostrożnie jego zdrowy policzek.

Swoje ręce i igłę z nawleczoną już nicią potraktowała szczodrze alkoholem, po czym zabrała się do pracy. Nie było już czasu na zwłokę. Każda chwila była cenna. Centymetr po centymetrze, szew za szwem łatała jego ranę starając się robić to jak najdokładniej. Blizna na twarzy sama w sobie go oszpeci, nie należało tego pogarszać zbytnim pośpiechem.

Rana wreszcie przestała krwawić. Erlene mogła teraz założyć opatrunek. Bandaż nie nasiąknął natychmiast, ale należało go zmienić za parę godzin.

Kiedy rana została opatrzona, wiedźma umyła się, po czym przykryła mężczyznę szczelnie kocami. Potem zebrała swoje manatki i usiadła przy Janie.

Co jeszcze powinna zrobić? Czekać, bogowie wiedzą, na co? Jechać dalej? Starać się odszukać Samkhę i jej towarzysza? Na samą myśl o Krigarce, łzy napłynęły jej do oczu. To wszystko przez nią! Jeśli Jan umrze, to będzie jej wina!
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 02-11-2011 o 21:58.
echidna jest offline  
Stary 01-09-2011, 21:04   #147
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Trop był aż za dobrze wyraźny. Ślepiec mógłby nim podążać, bez obawy zabłądzenia. Zupełnie jakby Dzikim nie zależało na tym, by zniknąć bez śladu, jakby zapraszali wszystkich do podążenia za nimi.
Szykowali coś?
- Może zboczymy trochę? - spytał.
Jeśli Hirvio planowali jakąś zasadzkę, a w końcu czemu mieliby tego nie zrobić, to lepiej było nie wpakować się w sam jej środek. Jako że nie mieli nikogo, kogo mogliby wysłać w charakterze zwiadu, lepiej było spróbować małe obejście bokiem.
Przydałby się wilk, który był z Samkhą zaprzyjaźniony, ten jednak widać miał ważniejsze sprawy na głowie, niż polowanie z ludzką samicą na stado dwunożnych stworzeń.

Wojowniczka nie musiała pytać po co mieliby zbaczać z wyraźnej... zbyt wyraźnej ścieżki. Podejrzewała, iż Utlandsk jest zbyt doświadczonym wojownikiem, by nie dostrzec w tym oczywistego zagrożenia. Z drugiej strony istniała obawa, że idąc bokiem stracą trop z oczu, a być może nawet bez ostrzeżenia natkną się oboje na przygotowany na ich przyjęcie oddział Dzikich. Chociaż, ryzyko wpadnięcia w zasadzkę było o wiele bardziej prawdopodobne, kiedy idzie się tam, gdzie wróg chciałby nas skierować. Przestała się wahać.

Zapach, jaki doleciał do nich, niesiony delikatnymi powiewami przedzierającego się wśród drzew wietrzyka, z pewnością nie należał do tak zwanych naturalnych zapachów, które można spotkać w każdym zakątku lasu. Czy Hirvio czuli się tacy bezpieczni, czy też byli tacy nieostrożni - trudno było odpowiedzieć na to pytanie. W każdym razie rozpalili ognisko, dzięki czemu szukająca ich para nie musiała błąkać się po lesie.
Chris zeskoczył z konia, przywiązał wodze Viikari’ego do krzaczka, a następnie z bronią gotową do strzału ruszył w stronę obozowiska. Miał tylko nadzieję, że żaden z ich koni nie zechce zarżeć...


Obchodzili miejsce domniemanego obozowiska Dzikich łukiem, wykorzystując każdą zasłonę, każdy pień, każdy krzak, by nie wpaść w oko ewentualnym wartownikom. I nie wpadli. Nie tylko dlatego, że tak Samkha, jak i Chris byli dobrzy w wykorzystywaniu naturalnych kryjówek. Czy to na skutek niedbalstwa, czy to z lenistwa, Hirvio nie raczyli wystawić żadnego wartownika.
Chris padł na ziemię, gestem przywołując do siebie Samkhę.
Obozowisko widać było jak na dłoni - czterech siedzących przy ognisku Dzikich, parę byle jak skleconych szałasów, Wóz, i to nie byle jaki, stał nieco z dala od rozpalonego ogniska i szałasów. Pozostałych Hirvio, a powinno ich być jeszcze z piętnastu, nie było widać.
- Popatrz! - szepnął Chris, podając Samkhce lornetkę.

Mimo wcześniejszych prób nie znała się na lornetce na tyle dobrze, by od razu zobaczyć to, co chciał jej pokazać Chris. Z boku, niemal niewidoczne w wysokiej trawie, leżały kobiety. Trzy. Nawet z tej odległości mogła zobaczyć, że były to kobiety z jej ludu.

Chris nie potrafił zrozumieć zachowania tych czterech Dzikich. Zachowywali się swobodnie, nie raczyli nawet wystawić wart... a kobiety zostawili w spokoju. Bardziej normalne by było, gdyby co najmniej dwóch z nich zabawiało się teraz z brankami, korzystając z nieobecności innych.

Samkha nie przyglądała się zbyt długo uwięzionym. Jedynie szczęki dziewczyny zacisnęły się kurczowo. Omiotła uzbrojonym w szkła wzrokiem obozowisko i jego najbliższą okolicę.
Zastanawiała się, jak najlepiej przeprowadzić atak.
Szczęśliwym trafem, kobiety były nieco oddalone od ogniska i zebranych wokół niego mężczyzn. Wolałaby, gdyby udało się podejść dzikusów tak, by branki nie ucierpiały i żeby Hirvio nie mogli wykorzystać ich jako żywej tarczy.

Chris dotknął lekko ramienia Samkhy. Chciał jej powiedzieć, że podkradnie się do kobiet, a gdy będzie tuż przy nich, zaatakuje. Nie zdążył jednak przakazać swego pomysłu, gdy nagle doszedł ich daleki odgłos strzałów. Uchwycił wzrokiem spłoszone, zaskoczone spojrzenie wojowniczki.
Jan... To nie mógł być nikt inny. Tylko czemu strzelał tyle razy? Brakujący Hirvio?
Zerwał się na równe nogi. Trzeba było wykorzystać fakt, że i Dzicy zainteresowali się strzelaniną i nie zwracają uwagi na otoczenie.

Utlandsk był od niej szybszy... Ledwo zdążyła zabić jednego Hirvio, on miał już na swym koncie dwóch. A jego broń okazała się dużo cichsza, niż sądziła.
Trzej Dzicy zginęli, w zasadzie zanim spostrzegli, co ich zabiło. Został tylko jeden. W sam raz dla niej. I miała nadzieję, że Chris go dla niej zostawi.
Hirvio, chcąc uniknąć nadlatującej nie wiadomo skąd śmierci, przypadł do ziemi. Przeturlał się parę razy wśród stratowanych traw w stronę kobiet, a potem, wywołując pośród branek histeryczny lament, chwycił jedną z nich i poderwawszy się z nią z ziemi pociągnął w stronę lasu.
Samkha nie zamierzała dopuścić do tego, by Dziki zrealizował swój plan. Cicho, jak cień przemknęła w bok, zachodząc bydlaka z lewej. Nie musiała nawet patrzeć by wiedzieć, że Chris robi dokładnie to samo, tylko z drugiej strony. Ostateczne rozwiązanie tego problemu zajęło zaledwie parę chwil.

Chris upewnił się, że ostatni wróg nie żyje, a potem skierował się w stronę związanych niewiast. I bardzo szybko pożałował tego kroku, bowiem kobiety, miast cieszyć się z nadchodzącej wolności, zaczęły się wydzierać jakby zbliżała się do nich śmierć. Zawahał się między zatkaniem sobie uszu a zakneblowaniem krzyczących. W końcu wybrał trzecie wyjście.
- Uspokój je, proszę, a ja pójdę po konie - powiedział do Samkhy. Miał nadzieję, że ona będzie miała więcej szczęścia i zanim on zdąży wrócić, na polance zapanuje spokój.
 
Kerm jest offline  
Stary 14-09-2011, 22:54   #148
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
- Wio...!
Gniadosz ciągnący wóz przyspieszył nieco. Siedząca na koźle Samkha zmieniła odrobinę pozycję, a potem znowu zatopiła się w rozmyślaniach, usiłując jakoś poukładać wyciągnięte od uwolnionych Krigarek informacje. A nie było ich wiele, bowiem z córek Raedwalda, Leofa i Eorla ciężko było wydobyć choćby kilka składnych, mających sens zdań, a jeszcze mniej takich, które nie stałyby z sobą w sprzeczności.
Obróciła się na moment, by spojrzeć na uwolnione dziewczęta. Audrey i Shelly siedziały cicho. Na szczęście. Jedynie Cwene, wyglądająca na najmłodszą, pojękiwała i szlochała po cichutku od czasu do czasu. Pozostałe dwie, niepokojąco zobojętniałe, kiwały się w rytm kołysania się powozu, jakby życie uchodziło z nich samo nie czekając, aż odzyskają tyle sił, by ująć w dłoń sztylet.
A pomyśleć tylko, że to z opanowaniem tych dwóch panien początkowo miała największy kłopot. Żałowała, że musiała być wobec nich brutalna. Wycierpiały już dostatecznie wiele. Może powinna się opanować i okazać wobec nich więcej cierpliwości? Nic innego jednak nie przynosiło skutku, jak gdyby słowa, które do nich kierowała, trafiały w próżnię. Dopiero policzek wymierzony rozhisteryzowanej Shelly i kilka ostrych słów, otrzeźwiły je na tyle, by w ogóle zaczęły zwracać uwagę na to, o co je pytała.
Współczuła im. Szczerze im współczuła. Jednak pomimo litości, którą odczuwała i która wyciskała jej łzy z oczu, kiedy patrzyła na to, jak są sponiewierane, nie potrafiła im teraz pomóc. Musiała być okrutna, potrzebowała wszelkich informacji, jakich były zdolne jej udzielić.
Nie miała zamiaru... Nie... Nie mogła, usiąść przy nich i je pocieszać, podnosić na duchu. Musiała się dowiedzieć, co się stało. Mimo wysiłków nie zyskała jednak zbyt wiele.

Z niezbyt składnych wypowiedzi wynikało, że wyruszyli w szóstkę z osady Ragnara i jechali do grodu Eadgarda. Jako że panny z dobrego domu nie powinny same podróżować, zatem towarzyszyło im trzech zbrojnych. Dwóch braci Cwene - Drew i Earm, synów Leofa, oraz Rand syn Stranga. O ile dobrze kojarzyła, Leof i jego rodzina byli stronnikami Alany, choć sama królowa Mildrith była ich daleką krewną. Kogo popierał Strang i jego krewniacy? Tego Samkha nie była pewna.

Napad nastąpił na drodze, ale dziewczyny nie miały pojęcia, co stało się z towarzyszącymi im młodzieńcami. Nie potrafiły nawet zgodnie stwierdzić, co stało się z powożącym, siedzącym tuż obok Randem. Czy wojownicy zginęli (jak przystało na Krigar) w walce, czy uciekli, zostawiając panny same na pastwę Dzikich - żadna z nich nie potrafiła tego wyjaśnić. Jak gdyby nagle zapadli się pod ziemię i zniknęli im z oczu. Albo jakby w chwili napaści, bogowie porazili wzrok nieszczęsnych branek ślepotą. Być może przeżycia pomieszały im w głowach, ale od szlacheckich córek jednak można było spodziewać się czegoś więcej.
Kim był mężczyzna zamordowany na polanie pod dębem? Czy był jednym z ich towarzyszy? Na te pytania także nie znalazła odpowiedzi. Być może to Rand, ale nawet tego pewne nie były. Nie widziały mężczyzn od napaści. Przetrzymywano je od kilku dni, więc to twierdzenie stawało się niezbyt prawdopodobne. W ich umysłach najwyraźniej zapanował chaos i Samkha nie mogła ufać temu, co opowiadały. Dość, że na wieść o odnalezionym przez Samkhę, zmasakrowanym ciele, Cwene na powrót wybuchnęła niepohamowanym płaczem. Wspomnienie Randa w tym kontekście musiało być dla niej w dwójnasób bolesne. Dlaczego? Czyżby był bliższy jej sercu, niż rodzeni bracia?


Ponownie odwróciła się, tym razem spoglądając na Chrisa. Trzymał się daleko za wozem. Mądrze, gdyż na jego widok zmaltretowane, przerażone dziewczyny wpadały w panikę. Poza tym pilnował tabunu koni, które zagarnęli w obozie Dzikich.

Jak to możliwe, że młodzieńcy z szanowanych, szlacheckich rodzin, jeździli na chłopskich szkapach? Bo tylko dwa były podkute. Tego nie potrafiła zrozumieć.
Ale nie potrafiła też pojąć, skąd, w samym środku cywilizowanego kraju wziął się tak wielki oddział Dzikich, o którym nikt nic nie słyszał. I co, na Thora, robili tuż koło drogi? A dokładnie - czemu tak długo tutaj siedzieli? Na co czekali? A może - na kogo? Na przypadkowe ofiary, czy na konkretną osobę? A może na nich? Na Obcych i towarzyszącą im Samkhę? Tylko skąd by o nich wiedzieli... A skąd wiedzieli o Noituus?
Tyle już zaskakujących i nieoczekiwanych wydarzeń miało miejsce. Gdyby wziąć pod uwagę choćby bratobójczy atak na Alanę, dzieci i ich eskortę. Komuś bardzo zależało na zhańbieniu królewskiej córki. Czy kobiety z rodów będących jej stronnikami powinny się spodziewać czegoś lepszego? W umyśle Samkhy kłębiły się dziesiątki domysłów i podejrzeń. Pamiętała, jak by to było wczoraj, wstrząs jaki przeżyła, kiedy Wulfgar powiedział jej o najeździe Hirviö na gród Randa. Nigdy wcześniej Dzikim nie udało się wziąć szturmem obwarowanej, obsadzonej zbrojnymi stanicy. Granicznej stanicy u podnóża Gór Kruków.
Pospali się wszyscy? Popili? Nikt nie zauważył, że zbliża się horda Hirvio i przełazi przez wały i palisadę? Na Złotą Boginię... to niemożliwe. Bramy im otwarli na oścież, niczym oczekiwanym gościom?! Bramy otwarli? Serce w niej zamarło. Odruchowo pociągnęła za lejce, gdy do głowy przyszła jej straszna, niewiarygodna wprost myśl. Rand to przecież ojciec Leofa, za którego
Mildrith jakiś czas temu planowała wydać Alanę. Córka Eadgarda nie chciała jednak przystać na ten związek. W końcu, po śmierci króla sprawa przycichła zupełnie, bo królowa straciwszy jego poparcie nie potrafiła doprowadzić do tego małżeństwa, a i niedoszły oblubieniec prawdopodobnie nie kontynuował starań dowiedziawszy się, iż nie jest mile widziany przez pannę, jako potencjalny małżonek. Królewska córka nie była zwykłą gąską, której nie trzeba było pytać o zdanie.

Wozem szarpnęło, gdy gniadosz ciągnący wóz zwolnił gwałtownie, a potem równie gwałtownie przyspieszył, gdy Samkha popędziła go okrzykiem i strzeleniem z bata, ale dziewczyny nie zareagowały. Nawet Cwene nie przerwała swego popłakiwania. Czy to tylko przypadek, że dzieci Leofa spotkał teraz taki los? Wnuczka Randa, zhańbiona, w niewoli u tych samych bydlaków, którzy spalili i zrównali z ziemią jej rodzinny gród, a jej bracia prawdopodobnie martwi. Może Samkhce też mieszało się w głowie i niepotrzebnie wietrzyła w tym wszystkim jakiś spisek. Spisek mogący wstrząsnąć podstawami istnienia jej ludu.

Uporządkowała myśli. Nikomu nie była tu potrzebna jeszcze jedna rozhisteryzowana kobieta. Musiała myśleć rozsądnie. Ale jak? Ktoś wykradł z grodu Eadgarda jego własność, świętość, której nikt niepowołany nie powinien był dotykać, Róg Odyna. Bezkarnie i niezauważony przez straże wyniósł z królewskiego domu i przemycił poza granicę krigarskich ziem. Sami bogowie udzielili jej wiarygodnych informacji, że Róg znajduje się teraz w Górach Kruków, w gnieździe z którego rozłaziła się hirviańska zaraza. Czyż nie było to świadectwem obecności zdrajców wśród Krigar. Kto go wyniósł? Wszak nie jakiś Hirvio, przebrany za jednego z wojowników Krigar. W dodatku musiał to być ktoś, kto miałby dostęp do prywatnych rzeczy króla. Nie mógł działać sam. Nie dałby rady. A więc musiał istnieć jakiś spisek. Spisek, o którym nie miał pojęcia nikt oprócz Samkhy i jej towarzyszy. I nikt by się nie dowiedział, gdyby w sprawę nie wtrącili się sami bogowie. Gdyby kilku Utlandsk i niewiele znacząca wojowniczka nigdy nie wrócili do królewskiego grodu z wyprawy do Noituus, nikt prócz zdrajców nie wiedziałby o przyczynach klęsk dręczących Krigar.

Zagłada rodu Randa, zniknęcie Rogu Odyna, przekleństwo bogów, bękart w królewskim rodzie, czyhający na kogoś przy drodze prowadzącej do grodu Eadgarda Hirviö, wszystko to poczęło wiązać się w umyśle Samkhy w jedną, nierozerwalną całość. Nierozsądnie byłoby mniemać, iż Acca był jedyną taką kanalią wśród Krigar. Starczyłoby wspomnieć o tych, którzy śmieli podnieść miecz przeciwko potomstwu swych braci, a nadto godzić w cześć i życie królewskiej córki.


Pamięć odgłosu odległych strzałów, wróciła wywołując w dziewczynie złe przeczucia. Cóż jednak z tego? Wszak jeśli Jan i Erlene wpadli w zastawioną przez wroga pułapkę, Samkha ani Chris nie byli w stanie nic dla nich zrobić. Zbyt wielka odległość ich dzieliła, by przyjść im na czas z odsieczą. Pozostało tylko wierzyć w umiejętności bojowe młodego Utlandsk i opiekę duchów nad Erlene. Bała się tego, co mogą zastać jadąc ich śladem, ale wierzyła. Gdyby nie to, powrót na miejsce rozstania nie miałby żadnego sensu. Pośpiech i nieostrożność mogłyby mieć jednak opłakane skutki. Gdzieś tam mógł czekać na nich kilkunastoosobowy, zaczajony w ukryciu oddział Dzikich, a ich była tylko dwójka. Musieli mieć też baczenie na trzy zrozpaczone, bliskie targnięcia się na własne życie, zmaltretowane, niezdolne do obrony dziewczęta. Co powinna zrobić? Nie mogli tak na ślepo przeć naprzód, nie wiedząc co znajduje się przed nimi.

- Stój! - Ściągnęła lejce, wstrzymując konia. - Chris! - zawołała. - Musimy porozmawiać.
- Nie obawiaj się - szepnęła spojrzawszy w przepełnione strachem oczy Cwene. - Jesteś wśród przyjaciół. On nie zrobi ci żadnej krzywdy. To człowiek honoru. Ryzykował życiem, by was uwolnić. - Zeszła powoli z kozła i przyklęknąłwszy przy dziewczynie, pogładziła ją delikatnie po zmierzwionych włosach. - Nie masz powodu by się go bać. I nie masz powodu, żeby źle o sobie myśleć - dodała z naciskiem, patrząc jej w oczy. - To tamci powinni umrzeć, nie ty. Jesteś wnuczką Randa, wielkiego wojownika. Nie wolno ci umrzeć, zanim nie pomścisz siebie i swojej rodziny. Bogowie na ciebie patrzą. Bądź silna. Hell nie będzie twoją panią. Zaufaj Sokoloskrzydłej Freji. Proś ją o siłę i odwagę. Da ci to, o co poprosisz. Da ci siłę do życia i zemsty. Pomoże odzyskać spokój umysłu, tylko poproś. - Ujęła w dłonie jej posiniaczoną twarzyczkę i złożyła leciutki pocałunek na czole zapłakanej Cwene. - Ja ci pomogę. Jeśli tylko zechcesz - dodała. Cwene nic nie odrzekła, zatem Samkha odwróciła się do Chrisa.

Rozmowa zbyt długa nie była. W końcu zbyt wielkiego wyboru nie mieli. Albo pojadą wszyscy, wraz z wozem, robiąc niemiłosierny hałas, albo też Samkha zostanie z dziewczynami i całą resztą.
Bogactwo (jak powiadają niektórzy) nie daje szczęścia. I tym razem okazało się, że nadmiar dobrobytu może być szkodliwy. Kilkanaście koni, zagarniętych podczas uwolnienia branek, majątek i w wielu kręgach wyznacznik społecznej pozycji, nieco utrudniały ich działalność.
- Zostawmy je w lesie, powiązane - zaproponował Chris - a do wozu przywiążemy twoją Nuolę i tego podkutego konika.
- Nie wiążmy ich. Jeśli nie zdołamy po nie wrócić skażemy je na śmierć - sprzeciwiła się wojowniczka. - Nuola pójdzie za wozem. Weźmy tylko konie dla kobiet i jeszcze jednego luzaka na wszelki wypadek.
Chris nie dopuszczał aż takiego czarnego scenariusza, ale zgodził się na zmodyfikowany plan, przedstawiony przez Samkhę. W końcu, jakby nie było, nie były to jego konie, nie będzie musiał gonić ich po lesie. Wybrali te sztuki z tabunu, które wydały im się na pierwszy rzut oka najlepsze, resztę puszczając wolno. Dokoła było tyle trawy, że - przynajmniej na razie - nie powinny były nigdzie uciekać. Jeśli były dość inteligentne, powinny pójść za swoimi osiodłanymi towarzyszami, bezpieczniej czując się blisko człowieka, niż pozostając samotne w środku puszczy. Prawdopodobnie będą trzymać się w tabunie, póki coś ich porządnie nie spłoszy.

Usilnie starała się odwrócić myśli od chwili, w której będą musieli się rozdzielić. W końcu jednak Chris ruszył ostrożnie naprzód, zaś Samkha, z całym bogactwem inwentarza, została na drodze, by kilka minut później ruszyć powolutku w jego ślady. Sprawdziła wszystko. Dziewczęta osłonięte drewnianymi burtami powozu, drzemały zmorzone wyczerpaniem. W tej sytuacji wnętrze konnego pojazdu było dla nich względnie bezpiecznym miejscem schronienia. Miecz gładko wysuwał się z pochwy, a łuk i kołczan czekały w zasięgu ręki. Wszystko mogło się zdarzyć, a co to za wojownik, który w obliczu bliskości śmiertelnego wroga nie jest gotowy na wszystko...
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
Stary 13-10-2011, 23:24   #149
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Ale nie wydarzyło się nic. Las był cichy i spokojny. Zajęte swoimi sprawami zwierzęta jakby z niedowierzaniem odnotowywał fakt pojawienia się ludzi. Te mniejsze, spłoszone przez tętent końskich kopyt umykały z drogi. Te większe odprowadzały wzrokiem jeźdźców. Ptaki, ukryte w koronach drzew śpiewały. Dwa cietrzewie pobiły się o coś i narobiły tyle hałasu i zamieszania, że nawet apatyczne dotąd kobiety z wozu zwróciły na nie uwagę.



Ptaki machały zaciekle skrzydłami i dziobały się w powietrzu. To opadały prawie na ziemię, to znów się wzbijały. Czasami trudno było zorientować się czy to jeden czy dwa ptaki. Ich jazgot, trzepot skrzydeł, dźwięk łamanych w boju gałązek rozdzierał ciszę jaka panowała wokół.
Znajomy kształt przebiegł dość blisko wozu. Samkha natychmiast rozpoznała go, to Varjo. Wilk wypatrzył świetną okazję do polowania. Jego ludzka przyjaciółka też ją dostrzegła. Zajęte walką ptaki możnaby było nawet ręką złapać. Samkha zatrzymała wóz. Powoli napięła łuk. Przycelowała i łagodnie wypuściła strzałę. Królewska uczta na dzisiejszą kolację. Varjo pochwycił drugiego ptaka, wojowniczka nie miał mu tego za złe, wszak zwierzę też potrzebowało pożywienia jak i jego ciężarna towarzyszka.
Dopiero gdy kobieta ponownie usiadła na koźle zdała sobie sprawę z tego jak głupio postąpiła. Przecież ktoś mógł ich zaatakować. Ale z drugiej strony, nikt nie potrafił się tak cicho zachowywać w lesie, aby uśpić czujność zwierząt, a zwłaszcza większa grupa ludzi.

Erlene czuła jak życie ucieka z każdym oddechem z cielesnej powłoki Jana. Czuła to i nic nie mogła na to poradzić. Zrobiła wszystko co tylko potrafiły by go uratować. Ale rana głowy była zbyt poważna. Zbyt głęboka. Rosiński leżał spokojnie na jej kolanach. Płytkie oddechy stawały się coraz rzadsze i krótsze. Nie cierpiał. A przynajmniej na jego twarzy nie było tego widać i młoda Noituus była za to wdzięczna bogom. Nie mogła tylko pojąć dlaczego?? Za to doskonale wiedziała kto jest za to wszystko odpowiedzialny. Kto ośmielił się otwarcie bożym rozkazom sprzeciwić.

Chris pierwszy odnalazł Erlene i Jana. Młoda czarownica siedziała na trawie.Na kolanach trzymała owinięta bandażem głowę Polaka. Trupy nieopodal powiedziały Kanadyjczykowi niemal wszystko.
Kobieta z wyrzutem patrzyła na niego, gdy obchodził obozowisko. W zasadzie stacjonujący tam oddział, którego ścierwa teraz leżały w około, nie spodziewał się żadnego ataku. Wszyscy padli od kul Rosińskiego. Kanadyjczyka zaciekawiła jedna rzecz. Świeże, końskie ślady. Konie były podkute. Prowadziły od obozowiska, w stronę miejsca gdzie siedziała Erlene następnie lekko zakręcały w prawo, w stronę grodu Eadgarda. To był jedne wierzchowiec, ale niedaleko dołączał do niego drugi.

Samkha wjechała wozem na polanę, gdzie leżały trupy. Chris oglądał jakieś ślady. Erlene siedziała przy Janie. Młoda wojowniczka niemal poczuła ten wzrok na sobie. Była pewna, że gdyby Erlene posiadała wiedzę i moc starej Noituus, to byłaby już trupem, tak jak Hirvio. Powinna była zatem dziękować bogom, że jej towarzyszka tego nie potrafi. Samkha zauważyła też satysfakcję u towarzyszących jej kobiet. To akurat było normalne.
- Zabiłaś go. - Rzuciła oskarżycielsko Erlene.
Czarownica położyła delikatnie głowę Polaka na trawie zamykając jednocześnie jego oczy. Martwe oczy. Podniosła się powoli. Przyjrzała kobietą siedzącym na wozie. Każda zmierzyła i zważyła. Osądziła i wydała wyrok. Ich życie nie było warte śmierci Rosińskiego.
Samkha pokręciła lekko głową.
- Gdybyś nie postanowiła... - Zaczęła czarownica, ale słowa jej w gardle uwięzły. - Gdyś nie złamała... boskiego...
Chris podszedł do ciała. Klękną przy nim. Sprawdził puls. Brak. Sprawdził jeszcze raz w innym miejscu. Może się pomylił. Może puls był tak słaby, że trudno było go wyczuć.
- Zostaw go. - Erlene odwróciła się gwałtownie. - Nie dotykaj. Ty też jesteś twemu winny.
Kobiety na wozie patrzyły teraz z przerażeniem na ową scenkę.
Erlene zachowywała się tak jakby miała zamiar ich wszystkich pozabijać.
- Ocaliłam je. - Samkha odparła cicho.
- Za jaką cenę? - Wiedźma nie byłą cicho. Jej krzyk wypłoszył ptaki.
- Trzeba go pochować. - Chris chrześcijańskim zwyczajem rozpoczął kopanie mogiły.
Kobiety patrzyły na niego ze zdziwieniem.
Chować zmarłych w ziemi?? Chować wojownika w ziemi?? Przecież tylko ogień zapewnia duszy zmarłego zasiadania razem z bogami do wielkiej uczty.
Kanadyjczyk miał jednak swój plan co do pochówku. Wszyscy dobrze wiedzieli, że rozpalanie ognia tu i teraz nie jest najmądrzejszym rozwiązaniem.
Erlene stała jak wmurowana. Nie mogła się poruszyć gdy Kanadyjczyk składał ciało do grobu. I dobrze. Gdyby ktoś jej nie przytrzymał mogłaby mu zrobić krzywdę. Chyba jednak bogowie wkalkulowali w swój plan tę śmierć.
Skończywszy ceremoniał, Chris dosiadł swego konia.
- Pora ruszać. - Rzucił w stronę swoich towarzyszek.
Samce i jej podopiecznym nie trzeba było dwa razy powtarzać. Erlene też dosiadła swojego wierzchowca, ale z pewnym ociąganiem się.
Wszyscy dobrze wiedzieli, że starci już dużo czasu. A droga była przed nimi jeszcze daleka.
Gdy już się pożądanie ściemniło zatrzymali się. Rozpalili niewielkie ognisko, takie by upiec swoje zdobycze.
Samkha czuła tak podświadomie, że jej wilczy towarzysz ich pilnuje. Byli bezpieczni.
Gdy tak sobie ucztowali w najlepsze ciche warknięcie oznajmiło zbliżające się niebezpieczeństwo. Chwile później do ich uszu dotarł tętent końskich kopyt.
Chris przeładował broń. Samkha napięła łuk. A Vajro pomachał radośnie ogonem.
Wojowniczka dosłownie w ostatniej chwili zdążyła chwycić za broń Przybysza uniemożliwiając mu strzał.
Chwilę później w bladej poświacie księżyca dostrzegli konny oddział.
Gdy się wojowie jeszcze bardziej się do nich zbliżyli, Samkha rozpoznała Wulfgara, Chris zresztą też. Widział go pierwszego poranka w grodzie Eadgarda. To on razem z Accą przyszli wtedy po wojowniczkę.
Rozmowa była krótka. Oddział ten miał za zadnie odbić córy swego ludu z rąk Dzikich. To Drew i Earm powiadomili ich o wszystkim. No ale skoro kobiety już udało się uratować, to mogą spokojnie wracać. I chociaż wszyscy byli potwornie zmęczeni, to podróż z taką eskortą była o wiele lepszą perspektywą niżeli nocleg w lesie.
Nad ranem dotarli do grodu. Samkha delikatnie wypytała się czy Acca powrócił. Niestety nie.
Umyci, wyspani i najedzeni stanęli przed obliczem królowej Mildrith i Alany. Królewska córka też chciała być obecna przy tym posłuchaniu. Jej macocha nawet specjalnych przeszkód nie czyniła.
A gdy córka Herebeortha oznajmiła wszystkim czego się dowiedzieli, obie kobiety córka i żona Eadgarda pognały do prywatnych komnat królewskich. Żadna tak naprawdę nie wierzyła słowa Samkhi.

Erlene czuła na sobie wzrok wszystkich. Swojego brata. Sąsiadów brata. Tak. Nikt nie mógł uwierzyć, że ona stoi teraz przed obliczem królowej. Że żyje. Że bogowie ją wybrali. Może nie do końca w owej chwili roztrząsano to, ale młoda Noituus czuła przez skórę, że będą o niej mówić.
Królowa i jej pasierbica wróciły szybko. Ze smutkiem oznajmiły, że prawdą są słowa Samkhi. Pierwsza z oskarżeniami wystąpiła Alana. Zarzuciła macosze, że niedostatecznie dbała o rzeczy ojca. I o ile córka Eadgarda nie szczędziła macosze niczego, to wdowa po nim pozostawała spokojna i niewzruszona na zaczepki pasierbicy.
A kiedy ta ostania umilkła Samkha mogła mówić dalej cóż też bogowie postanowili. Jakież było zdziwienie wszystkich, że tego zadania mają podjąć się dwie kobiety i Obcy.
Na pytanie Mildrith gdzie się podział Jan, Chris odparł z rozbrajającą szczerości, że zginął w walce. Kanadyjczyk uprzedził Erlene. Alana natomiast zapytała o Evansa. Tu już nie było tak prosto. I tu Spencer podjął się tłumaczenia co zaszło.
A gdy już wszyscy usłyszeli, że bogowie odesłali go najwyraźniej do jego świata rozpoczęło się. Żaden z wojów obecnych na naradzie nie chciał uwierzyć, że to nie on został do tej misji wybrany. Zaczęło się wyciąganie brudów. Bo jak to możliwie, że takie osoby bogowie wybrali??
W końcu królowa i jej pasierbica zdołały uciszyć mężczyzn i obie, co im się chyba nigdy nie zdarzyło, stwierdziły,że skoro bogowie tak postanowili to tak będzie.
Rano ta trójka wyruszy.
Po naradzie Mildrith poprosiła Erlene aby zajrzała do rannych.
Młoda wiedźma uczyniła zadość prośbie królowej i poszła ich obejrzeć.
Erlene nie miała doświadczenia w ranach wojennych, ale wiedziała, że to co teraz ogląda nie jest raną zadaną przez strzałę. A naiwne tłumaczenie, że strzałę usunął Earm z ciała brata, jeszcze bardziej wydało się podejrzane.
Czarowinica zrobiła co do niej należało. Królowa jej była za to wdzięczna, Alane też. Ale żadnej z nich Erlene nic nie powiedziała.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 11-11-2011, 02:35   #150
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Życie uchodziło z Jana, niczym woda przeciekało między palcami Wiedźmy, choć tak usilnie starała się je zatrzymać. Nie mogła jednak pomóc mężczyźnie, jego rana była zbyt poważna.


Jego głowa spoczywała na jej kolanach. Nawet na długo po tym jak jego serce zabiło po raz ostatni, Erlene siedziała nieruchomo. Tak jak by bała się go zbudzić ze snu. Snu wiecznego. Delikatnie gładziła tylko jego martwe skronie. Jak by, wbrew logice, znów chciała na nich wyczuć życiodajne tętnienie.

Dopiero z czasem jej umysł napełnił się myślami. Co teraz powinna zrobić? Samo rozdzielenie się było głupie. Podróż w pojedynkę była czystym szaleństwem. Czy miała zatem szukać Samkhy i Chrisa? Może to byłoby najrozsądniejsze… Ale jaką miała pewność, że ich znajdzie? I jaką miała pewność, że podążą za nią, skoro wcześniej nie zawahali się ich zostawić?

Choć w głowie młodej Noituus aż szumiało od natłoku wątpliwości, nie mogła się ruszyć. Pozostawanie w tym miejscu przez dłuższy czas było równie nierozważne, co dalsza podróż. Zaalarmowani przez uciekiniera Hirvio mogli w każdej chwili wrócić. Z drugiej strony nie miała odwagi zostawiać ciała Jana na pastwę losu, a godnie pogrzebać go nie miała możliwości. Siedziała więc, dziwnie otępiała, nie mogąc wykrzesać z siebie cienia inicjatywy.

Gdyby jakiś przeciwnik zechciał ją w tej chwili zaatakować, wygraną miałby niemal pewną. Nie musiałby się nawet specjalnie skradać. Pogrążona w rozmyślaniu kobieta zauważyłaby go dopiero, gdy wbijałby jej nóż w pierś. Najlepiej świadczył o tym, fakt, że zbliżającego Chrisa dostrzegła dopiero, gdy ten zsiadł z konia i zbliżył się do niej.

Wtedy też dostrzegła Samkhę. I cała złość, która zbierała się w niej od ostatniego uderzenia serca Polaka, teraz chciała wydostać się na wolność.

- Zabiłaś go – warknęła w kierunku wojowniczki nawet nie siląc się na spokój.

Czuła w sobie wzbierającą nawałnicę emocji. Czuła burzę i była burzą. I nie widziała powodu, by się hamować. Gdyby tylko bogowie obdarzyli ją śmiercionośnym spojrzeniem, z pewnością użyłaby go właśnie w tej chwili w stosunku do swej pobratymczyni. I odczułaby w tym dziką, szaleńczą wręcz satysfakcję.

Samkha milczała uparcie, nie miała nic na swą obronę. Bo i cóż miała powiedzieć? Że uratowała tamte dziewczyny? Wszystkie razem nie były warte nawet włosa z głowy Jana. Córka Herebeohrt naprawdę sądziła, że ich marny żywot mógł być zadośćuczynieniem za śmierć mężczyzny? Była głupia, głupia bezgranicznie.

Chris włączył się do ich małej i bezsensownej wymiany zdań. Może faktycznie chciał się dowiedzieć więcej o szczegółach walki. A może zwyczajnie chciał wesprzeć Samkhę. To, jakie pobudki kierowały mężczyzną, były młodej wiedźmie całkowicie obojętne. Nie miała natomiast zamiaru dać zrzucić winy za śmierć Jana na siebie. W przeciwieństwie do Krigarki i Utladask, ona była przy nim, gdy konał.

Z wymiany zdań wywiązała się kłótnia. Chris najwyraźniej nie miał zamiaru przyznać się do winy. Jego skrucha, lub jej brak nie miała dla Erlene znaczenia. Życia Janowi i tak już to nie mogło przywrócić. Wreszcie jednak Kanadyjczyk zaczął ją zasypywać zarzutami. Nie miał do tego prawa. Raz, że był tu całkowicie obcy. Dwa, że jakoś nie wydawał się specjalnie związany z Janem. Wręcz przeciwnie, przy pierwszej sposobności opuścił towarzysza broni. Wreszcie Noituus nie wytrzymała. Odwróciła się na pięcie i ruszyła w las. Nie mogła już patrzeć na mężczyznę. Nie bała się przy tym niczego, nie chciałaby być w skórze Hirvio, który stanąłby jej wtedy na drodze. Marnie by skończył.

Gdy wróciła, Spencer kończył kopać grób. Mężczyzna z pewnością widział, że jego pomysł na pochówek Jana nie spotkał się z uznaniem ani wojowniczki, ani wiedźmy. Musiałby być ślepcem, by tego nie zauważyć. Kopał jednak zawzięcie.

Erlene pokręciła głową z dezaprobatą widząc poczynania Spencera.

- Wojownika powinno się chować z honorami, spalić jego ciało, by oczyszczający ogień przeniósł go do krainy bogów - wycedziła przez zęby, nie patrząc na kopiącego grób Utladask, lecz gdzieś w bok, w las. Tak, jakby nie mogła znieść jego widoku. - Dobrego wojownika - dodała po chwili z naciskiem. Dopiero wtedy spojrzała na niego, a wzrok jej jednoznacznie mówił, że jego za dobrego woja nie uważa. - Wojownika nie grzebie się, jak psa, w ziemi.

- Jego ciału z pewnością jest to obojętne - odparł na zarzuty domorosłej wiedźmy - lecz jego duch chciałby wrócić do swego boga. Jego wiara wymaga właśnie takiego pochówku. Nic nie wiesz o obyczajach jego ludu, więc nie decyduj za niego.

Na te słowa, na ustach dziewczyny zagościł ledwo dostrzegalny uśmiech. Przypomniała sobie bowiem swoje wrażenie na temat Jana przy ich pierwszym spotkaniu. “Jan... dziwne imię, krótkie, jak dla psa.” - pomyślała wtedy. Jeszcze nie wiedziała, że przyjdzie im odbyć razem misję. Jeszcze nie wiedziała, że mężczyzna stanie się jej tak bliski.

Po chwili uśmiech zniknął z twarzy Erlene, jej oblicze znów było ni to smutne, ni gniewne. Jan miał imię jak dla psa. Jak psu przyszło mu spocząć w ziemi, bo jego towarzysz broni porzucił go, goniąc za Samkhą niczym pies za suką w rui. To porównanie aż cisnęło się na usta kobiety, nie powiedziała jednak nic. Życia Janowi i tak by to nie wróciło.

Gdy pochówek dobiegł końca, ruszyli w dalszą drogę. W milczeniu, w grobowych nastrojach, nie mogąc na siebie patrzeć. Przynajmniej Erlene tak to odczuwała.

***

Gdy wieczorem usiedli przy niewielkim ognisku, natknął się na nich konny oddział. Po krótkiej rozmowie stało się jasne, że mężczyźni – zaalarmowani przez towarzyszy pojmanych kobiet – mieli je odbić z rąk nieprzyjaciela. To tylko utwierdziło wiedźmę z przekonaniu, że Samkha źle postąpiła zawracając i, że śmierć Polaka była daremna. Rzuciła Krigarce jadowite spojrzenie, nie powiedziała jednak nic. Nie było sensu kolejny raz strzępić sobie języka. Samkha i tak nie przyjęłaby jej słów do wiadomości.

Nad ranem dotarli do grodu. Erlene nigdy wcześniej tu nie była. O tym miejscu słyszała jedynie z opowieści ojca wiele lat temu. Audiencję u królowej Mildrith mieli dopiero po południu, gdy byli już wypoczęci i umyci.

Młoda Noituus słabo przysłuchiwała się temu, co działo się na sali. Bardziej interesowali ją zgromadzeni w pomieszczeniu ludzie. Widziała ich ukradkowe spojrzenia, widziała jak szepcą między sobą. Już dawno uznali ją za zmarłą, a jednak teraz wróciła „zza grobu”. I to nie jako byle kto, była Noituus. Była wiedźmą i właśnie jako młoda wiedźma została wybrana przez Bogów. Czy togo chcieli, czy nie, zgromadzeni w sali tronowej wojownicy musieli to zaakceptować. Z wolą bóstw się wszak nie dyskutuje, to niebezpieczne. Wybrańcy przekonali się o tym na własnej skórze, a właściwie na skórze Jana.

Wśród zgromadzonych w komnacie Erlene dostrzegła parę znajomych twarzy, w tym swego najstarszego brata – Demana. Mężczyzna nieznacznie zmienił się od ich ostatniego spotkania, minęły wszak raptem dwa lata. Lekko posiwiał i zrobił się bardziej podobny do ojca.

Nie tylko ona zorientowała się, że są tutaj razem. Deman również dostrzegł obecność siostry. Ich spojrzenia spotkały się kilkakrotnie, lecz za każdym razem mężczyzna odwracał wzrok. Jakby bał się patrzeć jej prosto w oczy. W sumie miał trochę racji, to między innymi przez jego decyzję była na „wygnaniu”. Ale nie miała mu tego za złe, nie aż tak, by chcieć się mścić. Z perspektywy czasu widziała, że lepiej się stało iż wyjechała z rodzinnych stron.

Narada dobiegła końca. Jak zwykle nie obyło się bez przepychanek, ale mieli to za sobą. Wtedy królowa poprosiła wiedźmę o zajrzenie do rannych. Kobieta trochę bała się reakcji ludzi na swój powrót. Była Noituus, należał jej się szacunek, a jednak doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że dla wielu będzie to bardzo niewygodne. Plotki na jej temat pewnie odbiły się po okolicy szerokim echem. Pewnie połowa z nich była zmyślona, ale i tak żadna nie mogła przynieść jej chluby. A jednak sama Mildrith poprosiła ją o pomoc, uznając tym samym jej wiedzę. Trudno powiedzieć, czy echo tamtego skandalu dotarło nawet do pałacu. Pewnie tak, wszak władca miał wiele oczu i uszu. Ale dla żony króla Eadgarda nie miało to teraz znaczenia. Erlene była Noituus, miała wiedzę. Dziewczyna poczuła się pewniej podążając za kobietą do lazaretu. Teraz wiedziała już, że jest właściwą osobą na właściwym miejscu.

Córka Rodora nie była medykiem polowym, ale trochę już w życiu widziała. Nie miała doświadczenia z obrażeniami wojennymi, ale rana, którą oglądała nie przypominała niczego, z czym kiedykolwiek wcześniej miała do czynienia.

Po pierwsze rana była niemal idealnie okrągła. Miecz ani topór nie zostawiały takich urazów. Nawet obrażenia po strzałach miały inny kształt, poza tym usunięcie grotu zawsze deformowało początkową ranę. Po drugie.. rana była nie jedna, a właściwie dwie. Jedna po zewnętrznej stronie ramienia, druga po wewnętrznej, nieco większa niemal idealnie po lini prostej w stosunku do pierwszej. Erlene nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziała. Nie mogła również wyobrazić sobie narzędzia, które zadałoby takie obrażenie. Czymkolwiek by ono jednak nie było, precyzja jego wykonania była godna pozazdroszczenia, tego wiedźma była pewna.

Nie było sensu zbyt długo zastanawiać się nad narzędziem zbrodni. Młoda Noituus wprawnie zmienił opatrunek. Przed założeniem świeżego przemyła wodą i nasmarowała ziołową maścią, która miała nie dopuścić do zakażenia. Potem założyła czyste bandaże. Skończyła, co do niej należało. Mogła odejść.

Wracając do komnaty, w której spała, Erlene natknęła się na swego brata. Gdy mężczyzna dojrzał ją na końcu korytarza, przyspieszył kroku, tak jakby chciał od niej uciec. Dogoniła go jednak, chciała porozmawiać. Nie o starych dobrych czasach. Te już dawno odeszły i nigdy nie wrócą. Nie o tym, jak bardzo odtrącona się czuła, gdy najbardziej ich potrzebowała. Również nie o tym, jak bardzo – ich zdaniem – zhańbiła swój ród. Co było, minęło. Córka Rodora nie chciała do tego wracać.

Nie miała zamiaru zabierać Demanowi zbyt wiele czasu. Widziała w jego spojrzeniu, że ta rozmowa zdecydowanie była mu nie na rękę. Ona chciała tylko wiedzieć, czy ich bracia są cali i zdrowi, i czy matka jeszcze żyje. Może jego zdaniem takie pytania z jej strony były nie na miejscu. Może sądził, że nie miała do nich prawa. Ale chociaż rodzina odwróciła się od niej, nigdy nie przestała być ich siostrą. W ich żyłach płynęła ta sama krew i nic nie mogło tego zmienić.

Pierworodny syn ich ojca odpowiedział trochę niechętnie, że wszyscy zdrowi. I tylko tyle. Widać nie chciał się wdawać w szczegóły. I choć wypowiedział raptem jedno zdanie, chłód jaki temu towarzyszył powiedział Erlene więcej niż tysiąc słów. Skinęła tylko głową, po czym odeszła życząc bratu, by bogowie czuwali nad nim i jego rodziną. Nie odpowiedział jej tym samym. Jakoś jej to nie zdziwiło.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172