Dzięki nieocenionej pomocy Delty
Mormer przeraziłby Erika. Chłop wielki jak dąb, silny i okrutny, jak głosiły pogłoski. Ale nie przeraził go jednak. Głęboka wiara w pomoc bożą i żarliwe modlitwy, jakie pobożny rycerz słał ku niebiosom sprawiały, iż lęk przed Piktem stawał się irracjonalny. Przeradzał się potem w przeczucie zwycięstwa nad nim, gdyby doszło do pojedynku. W razie śmierci rycerza, Erik mógłby z zadowoleniem pójść na spotkanie z Najwyższym jako osoba, która zginęła walcząc z poganami.
Wiadomości przyniesione przez Brantoma były bardzo niepomyślne - sir Erik był spięty, podenerwowany, wciąż zastanawiał się nad dziwnym wypadkiem, jaki spotkał króla.
Było to dziwne - kruki nie atakują ot tak. Rycerz przypuszczał wplątanie w tę sytuację ciemnych sił, które przyzwane zostały przez oddające im hołd osoby. Podejrzenia spadałyby na osoby, które dodatkowo sprzeciwiają się małżeństwu i widać nie są wierni królowi... A osoby te znajdowały się w jego towarzystwie.
Rycerz nie wdawał się w rozmowę z hrabią - ukłonił mu się jedynie i na tym kończył się jego kontakt z Oswaldem. Nie zamierzał zawierać z nim bliższych znajomości - bał się, że straci ciepliwość i oskarży hrabiego o atak na Arthura i próbę przeszkodzenia w ślubie. Rozglądał się za swoją drużyną - księdza i giermka zobaczył, gdy podjeżdżali do orszaku. Wtedy też podjechał ku niemu sir Gareth Reynar.
Erik zerknął jeszcze na Pikta, lecz spojrzenie pogańskiego wojownika nie okazywało ciekawości rozmową. Raczej bezbrzeżną pogardę. I dobrze, pomyślał sir Ebitton.
- Straszne wieści - szepnął do kędzierzawego rycerza - Nasz król miał wypadek, nie zaszczyci uroczystości swą obecnością. Sir Stephen i Lady Kaylyn postanowili wyruszyć ku naszemu władcy nie czekając. Prosili też, aby ktoś z nas podążył za nimi. Nie wiem, kto mógłby się na to zgodzić, ale myślę, że sir Edward powinien podążyć za nimi. Jak myślisz, sokolniku?
- Król Artur miał wypadek? - powtórzył bezmyślnie Gareth za rycerzem, w pierwszej chwili najwyraźniej nie przyjmując do wiadomości tej informacji, jakby była zbyt niewiarygodna na bycie prawdziwą. Dopiero powaga na twarzy sir Erika uświadomiła go, że świętobliwy mężczyzna powiedział to naprawdę. Z jego gardła wyrwało się ciche, siarczyste przekleństwo, zdecydowanie nieprzystające do rycerskich ust.
- Sir Edward może się zgodzić, ale ja zostaję tutaj. Dałem słowo diukowi - odparł po chwili, zaciskając zęby. - Wiadomo co się wydarzyło królowi? - dodał pytająco, mimowolnie zerkając w stronę hrabiego Oswalda. Nie trzeba było być tuzem intelektu, by domyślić się kogo podejrzewa o taki obrót spraw.
- Chmara kruków zaatakowała orszak króla - poinformował, zerkając w niebo. Ciemniało szybko, ołowiane chmury ze wschodu nadciągały nad głowy rycerstwa, niczym czarne myśli, jakie zalęgały się powoli w umysłach towarzyszy. Erik westchnął i spojrzał na Garetha.
- Zaatakowały głównie końskie oczy. Ranione zwierzę poniosło króla. Nie wiem dokładnie co mu jest, lecz modlę się, żeby nie było to nic poważnego.
- Znowu kruki... - mruknął pod nosem Gareth, spuszczając spojrzenie na grzbiet swojej klaczy i pogrążając się w zamyśleniu. Wyraźnie coś chodziło mu po głowie, bo po chwili potrząsnął nią z niechęcią. - Kruki to zły znak. W każdej wierze. Lady Marina wspominała mi, że ostatnio często widuje się je w okolicy, że można odnieść wrażenie, że zlatują się na ślub potomka naszego seniora.
Sokolnik spojrzał po chwili z powrotem w stronę rycerza i uśmiechnął się krzywo.
- Mimo to jestem pewien, że stado ptaków to za mało by pokonać króla Brytów. Z pewnością wyjdzie z tego wypadku obronną ręką.
- Też jestem tego zdania - rzekł rycerz - Lecz król Arthur nie zaszczyci swoją obecnością ślubu, a to jest już problem. Bowiem jedynie w obecnosci naszego władcy nie doszłoby do żadncyh skandali ani problemów... A problemy mogą być bardzo prawdopodobne... - zerknął w stronę hrabiego Oswalda. - Tylko jak się obronić? - zapytał - Modlę się nieprzerwanie o pomyślność pary młodej i o to, by nic nie zakłóciło ceremonii. Ale boję się, a Pan zsyła coraz to nowe znaki... Nie możemy pozwolić, aby cokolwiek potoczyło się niepomyślnie!
Gareth powiódł spojrzeniem za jego wzrokiem, bez słowa wpatrując się w mężczyznę prowadzącego orszak.
- Gdyby kruki miały chociaż odrobinę rozsądku, zaatakowałyby wierzchowca hrabiego, a nie króla Artura - podsumował ich rozmyślania posępnym tonem. - Pan uczyniłby nas szczęśliwszymi, gdyby miłosiernie zesłał znak pod postacią błyskawicy w czubek hrabioskiego czerepu. Przynajmniej mielibyśmy jasność kto za tym stoi.
Erik zerknął na rycerza.
- Nie powinieneś złorzeczyć bliźniemu, jest to bowiem niegodne w oczach Pana... Ale znak naprawdę byłby nam przydatny. Cóż, widać Bóg wystawia nas na próbę.
Erik zacisnął szczęki i począł odmawiać w myślach gorącą modlitwę, w której błagał Boga o zmiłowanie i pomoc w ich sprawie. Miał nadzieję, że zostanie wysłuchany...
Sir Garecie? - zapytał - Czy mogę mieć do ciebie prośbę?
- Złorzeczę hrabiemu jedynie przez wzgląd na naszego pana seniora oraz dobro ślubu ich dzieci. Najwyższy powinien wziąć to pod uwagę - zauważył Sokolnik uprzejmie. Niemniej sir Erik w jednym miał rację. Cała ta sytuacja zaiste była dla nich wymagającą próbą. Próbą cierpliwości i siły w obliczu bezradności wobec sir Oswalda, który chociaż sprawiał wszelkie wrażenie bycia winnym każdej przewiny, obecnie był niewinny.
- Prośbę? Do mnie? - odparł na pytanie rycerza, uśmiechając się ze zdziwniem. - Zamieniam się w słuch, sir.
- Czy mógłbyś w jakiś sposób wybadać, co zamierza hrabia? Z tego co widziałem, nie jest ci wrogi, wręcz przeciwnie. Gdybyś mógł w jakiś sposób odkryć co zamierza, byłoby nam o wiele łatwiej odnaleźć się w tym wszystkim i zapobiec nieprzyjemnościom, które, nie daj Boże, mogłyby mieć miejsce.
Erikowi niełatwo było zebrać się na taką propozycję, lecz najważniejszy był teraz Arthur i ślub młodej pary. Rycerz postanowił wziąć na siebie grzech, jaki przyniosłoby szpiegowanie hrabiego.
- Już próbowałem, sir - odparł bez ogródek Gareth, spoglądając na rycerza. - Ale nawet wobec mnie hrabia jest oschły i niezbyt skory do rozmów, a jego słowa są śliskie i wieloznaczne. Jeżeli można byłoby skazać kogoś na podstawie domysłów, sir Oswald byłby winny jak sam Kain. Ale nie obecnie.
- Rozumiem... - rzekł wolno Erik - Cóż, widzę, że będziemy musieli sami doprowadzić tę sprawę do końca. Nie wolno nam ani na chwilę spuścić go z oka. Dziękuję ci, sir Garecie, za tę rozmowę i pomoc... Wybacz teraz, spróbuję nakłonić sir Edwarda do podróży za lady Kaylyn i sir Stephenem...
To mówiąc zawrócił konia i podążył ku towarzyszowi. Gdy zrównał się z nim, zmierzył go ponurym i zaniepokojonym spojrzeniem. Przełknąwszy ślinę odwrócił się jeszcze sprawdzając, czy nikt go nie podsłuchuje, po czym zwrócił się do rycerza.
- Pan Wszechmogący wystawia nas na wielką próbę - rzekł szeptem - Będziemy musieli dowieść, że działamy według jego praw, inaczej spotka nas kara boska. Musimy być ostrożni - posłaniec przyniósł Lady Kaylyn i sir Stephenowi straszne wieści - król Arthur nie przybędzie na uroczystość - przez siły nieczyste, objawione pod postacią kruków, nasz pan został ranny i musiał przerwać podróż. Teraz nie ma nikogo, kto mógłby powstrzymać hrabiego przed nieczystymi zagrywkami...
Erik obejrzał się za siebie ponownie, jednak i tym razem nikt nie zakłócał rozmowy. Niedaleko stał ksiądz Victor i młody Amlen. Duchowny wyglądał na zaniepokojonego i zerkał co chwilę to na Oswalda, to na Erika.
- Lady Orville prosi, by jeszcze jeden z rycerzy podążył za orszakiem króla. Boi się, że gdyby zaatakowano naszego suzerena ponownie, stałoby się coś strasznego... Gniew boży trafia celnie i nie nam zmieniać jego tor, ale pozostając biernymi sami na nigo zasługujemy. Powiedz mi, sir Edwardzie, czy pojedziesz za Lady Kaylyn i sir Stephenem do orszaku Arthura?