Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-11-2011, 23:48   #31
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Dialog wspólny z Falconem911

- Musimy porozmawiać moja droga przyjaciółko. Tylko nie tu i nie teraz. Wielki smutek i złe przeczucia gnębią me serce. Jak tylko dojedziemy musimy się spotkać i porozmawiać. Niechybnie potrzebuje twojej rady, przyjaciółko.

Marina – przelotnie, ale uważnie - spojrzała na Cyne. Bladość twarzy tamtej, cienie pod oczami i smutek wypisany na twarzy nie pasowały do wizerunku szczęśliwej panny młodej. Nie pasowały też do samej Cyne. Marina widziała córkę Sir Oswalda w różnych sytuacjach: szczęśliwą, przygnębioną, wahająca się, zrozpaczoną.
Ale nigdy nie widziała na twarzy przyjaciółki takiego… porażającego smutku. Zapragnęła przytulić Cyne, pocieszyć ją, dowiedzieć się, co jest powodem… jeden z ludzi Sir Oswalda zaczął się zbliżać, Cyne drgnęła spłoszona i uciekła wzrokiem. Zanim zasłonka w wozie zdążyła opaść Marina szepnęła

- Znajdę sposobność, żeby zorganizować spotkanie na osobności, moja kochana przyjaciółko. Wypatruj Gandawiki, możesz też przez nią posłać do mnie wiadomość. Wszystko się ułoży, obiecuję ci. – powiedziała, ale nie była pewna, ile z jej wypowiedzi Cyne usłyszała.

Poganiana niechętnymi spojrzeniami ludzi sir Oswalda popędziła konia odjeżdżając od wozu. Troska przemieszana z obawą przejmowała jej serce, ale wiedziała, że musi się wstrzymać z działaniem. Na razie ważne było zniknięcie z oczu ludzi sir Oswalda. Przyspieszyła jeszcze trochę i i zrównała swojego konia z wierzchowcem Sir Ebbitona. Potrzebowała zająć czymś umysł i znaleźć usprawiedliwienie dla swojego poruszenia. Sir Erik wydawał się byc idealnym kandydatem na rozmówcę.

- Panie - powiedziała, nieśmiało wznosząc ku mężczyźnie oczy - wybacz, ze przerywam ci chwile skupienia, ale pragnę się poradzić. Spotkało mnie coś, czego nie potrafię wytłumaczyć i mam nadzieje, że wasza pobożność i doświadczenie wskażą mi drogę. Bo czuję, żem zbłądziła, mój panie.
- Co się stało?
- zapytał Erik, zaintrygowany nieco. Wiele rzeczy potoczyło się dzisiaj wbrew jego planom, ale postanowił zachować zimną krew i być przygotowanym na wszystkie złe wiadomości, jakie jeszcze mogą nadejść. Spojrzał w oczy kobiety, po czym na jego twarz wypełzł wymuszony uśmiech - Słucham, pani?
Marina - niezrażona brakiem entuzjazmu sir Erika- odwzajemniła spojrzenie przywołując jednocześnie na twarz zmieszanie i obawę. Potem szybko spuściła oczy, jakby zawstydzona swoją śmiałością.
- Wstyd mi panie, że zawracam ci tym uwagę... ale doprawdy nie wiem, komu mogłabym o tym powiedzieć.. kto nie uzna moich słów za szalone rojenia. Bo może rzeczywiście zwariowałam...
Erik zmarszczył czoło rozmyślając, co też mogło się stać. “Szalone rojenia” mogły znaczyć wiele. Ale jeśli było to widzenie, na kobietę mogła spłynąć łaska boża. Wyprostował się i uważniej począł słuchać Mariny.
- Proszę mówić - zachęcił - Jeżeli naprawdę potrzebujesz pomocy, pani, pomogę chętnie. Nigdy nie należy odmawiać pomocy bliźnim, jak mówi Pan...
Marina odetchnęła kilka razy głęboko, jakby zbierając siły; biust jej zafalował.
- Bardzo proszę o dyskrecję, nie każdy ma w sobie tyle otwartości, co wy, panie - ściszyła głos i pochylił się w stronę sir Erika.
- Na polowaniu...- zaczęła powoli, ale z każdym słowem przyspieszała - mgła spowiła las i zobaczyłam... ukazał mi się... przedstawił się jako Hern. Ostrzegał przed niebezpieczeństwem i kazał strzec księcia - zakończyła gorączkowy szept i złapała sir Ebittona za rękaw - Co to było, panie? - zapytała z udręką w głosie ogniskując rozbiegane spojrzenie na twarzy mężczyzny.
Rycerz bystro spojrzał w oczy Lady Mariny. Hern... Podobno wśród pogańskich bóstw występowało to imię, lecz Erik nie był co do tego pewny. Jednak jeden Bóg rządzi światem i jego posłańcy mogą przecież przybierać różne imiona...
- Nie radzę opowiadać o tym spotkaniu nikomu, moja pani - rzekł - Jednak wierzę w Twoje słowa. Mógł być to sygnał z niebios, nasz Pan widocznie zesłał Ci swe ostrzeżenie. Musimy być bardzo, bardzo ostrożni. Nie lękaj się - dzięki Tobie, moja pani, możemy ustrzec się przed okropnościami, jakie, nie daj Panie Boże, zakłócałyby naszą misję.
- Nie mam po prawdzie, pojęcia, w jaki sposób moje... widzenie mogłoby nas ochronić, ale twoje słowa napełniają mnie otuchą, panie - powiedziała z wdzięcznością. - Sądzisz więc, że nie muszę się obawiać o moje zmysły?
- Błogosławieni ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli
- rzekł z uśmiechem - Skoro rzeczywiście ujrzałaś ową postać, dostąpiłaś łaski. A jeżeli była to igraszka twych oczu, Pan mógł również zesłać ci owe widzenie. A pomoc... - zamilkł, po czym nabrał powietrza i westchnął głęboko - Dzięki tobie, pani, możemy jeszcze bardziej poświęcić się naszemu zadaniu.
- Dziękuje ci, panie, wiedziałam, że twoja mądrość i pobożność nie pozwolą mi zbłądzić...spotkało mnie jeszcze coś. Widziałam kruka na oknie mej komnaty. Nie lękał się wcale ani mojej obecności, ani krzyku i uciekł dopiero wtedy, jak prawie mogłam go dotknąć

Erik zamyślił się. Kruk bywa niedobrym symbolem, ale jeśli wierzyć w zabobony.
- Myślę, że to było inne ostrzeżenie od Pana - rzekł - Kruk mógł zwiastować to samo, co postać która ukazała się pod postacią Herna. To można czytać na różne sposoby, Bóg nigdy nie objawia nic wprost. Jednak myślę, że powinniśmy być szczególnie ostrożni. Nigdy nie wiadomo, co może się stać.
- Tak uczynię, panie
- zawahała się na moment - czy ty... czy tobie... czy miałeś jakieś znaki?
Rycerz uśmiechnął się.
- Bóg zsyła skrawki swych zamysłów jedynie nielicznym. Nie doświadczyłem nigdy żadnej wizji od Pana, jednak cały czas zsyła mi siłę do pełnienia mojej misji i odwagę, bym nie bał się głosić jego nauk. Oraz towarzyszy, którzy pomagają i uczą mnie.To mówiąc skłonił się lekko przed Mariną.
- Dziękuje raz jeszcze – odpowiedziała kobieta – Pozwól, że pobędę teraz przez chwilę sama, żeby przemyśleć jeszcze raz twoje słowa.
Przytłoczona niepokojem, który wręcz fizycznie czuła na barkach, wsparła się ciężko na łęku siodła puszczając wodze. Koń parsknął i nieśpiesznie podążył za orszakiem. Marina nie zwracała uwagi na zwierzę - czarne myśli zalały jej umysł i serce.

Nie była szczera wobec sir Erika. Jego słowa nie uspokoiły jej, przeciwnie – zdarzenia z Hernem i krukiem, poruszające, ale w sumie zbagatelizowane przez kobietę, nabrały teraz nowego znaczenia. Niepokoiły, wzmagając obawy o Cyne. O księcia. I o innych przyjaciół. Coś niedobrego wisiało w powietrzu, Marina czuła to całą duszą i każdym skrawkiem skóry.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 10-11-2011, 09:25   #32
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Lady Kaylyn Orville, sir Stephen the Osprey
Widok potężnego wojownika, sławnego rycerza i niezwyciężonego króla leżącego na noszach był bardzo przygnębiający. Zarówno sir Stephen, jak i lady Kaylyn odczuwali głęboki smutek z powodu tego co spotkało ich władcę. I choć nie była to w żaden sposób ich wina, to i tak poczuwali się do odpowiedzialności za wypadek króla, który miał miejsce na ziemiach ich seniora. Nawet jeżeli nie mogli nic mu zapobiec wiedzieli, że muszą zrobić wszystko, by wyjaśnić kto lub co jest za niego odpowiedzialny.
Sir Stephen zsiadł z konia i pokłonił się nisko władcy. Ten tylko w odpowiedzi lekko skinął głową. Po pozdrowieniu króla, stojącego przy jego boku rycerza i całego orszaku wasal księcia Tondberta przedstawił siebie i resztę szlachty, która mu towarzyszyła. Wyjaśnił także, jak doszło do tego, że dowiedzieli o nieszczęściu, które ich spotkało. W krótkich słowach zdał też relację z misji, którą powierzył im książę.
Król wysłuchał w milczeniu jego słów. Kilka razy na jego twarzy pojawił się grymas ból i cierpienia. Stojący obok rycerz którym był znany zarówno Kaylyn, jak i Stephenowi, sir Lionel, nachylił się nad władcą i nasłuchiwał jego szeptu.
- Król pozdrawia was i jest ogromnie wdzięczny za troskę i chęć pomocy. Zarówno on, jak i ja uważamy, że to co się stało nie jest przypadkowe. Ktoś chciał przestraszyć jego wysokość i powstrzymać przed przyjazdem na uroczystość zaślubin. Nie odważył się jednak ten człowiek stanąć twarzą w twarz z jego miłością, tylko posunął się do podstępnego ataku za pomocą pogańskiej magii. Nie godzi się to, szlachetnie urodzonemu, korzystać z diabelskich mocy, jakie oferuje czarna magia. Kimkolwiek jest ten człowiek stał się wrogiem króla i będzie ścigany ze wszelką bezwzględnością. Niestety obecny stan króla nie pozwala na jakiekolwiek działania w tym kierunku. Król pragnie prosić, byście strzegli swego seniora i uważali na hrabiego Oswalda. Jego królewska mość ma nadzieję, że to nie on jest zamieszany w to co się wydarzyło.
Stado ptaków, które nas zaatakowało i przyczyniło się do upadku króla odleciało w stronę Czarnego Boru. Wiele pogańskich kapłanów skryło się w tym lesie i być może jeden z nich jest odpowiedzialny za atak na króla.
Sir Lionel spojrzał na króla Artura, a ten tylko skinął głową. Wszyscy wiedzieli, że oznacza to koniec audiencji.

Orszak królewski ruszył dalej, ale sir Lionel podszedł do szlacheckiej pary.
- Bądźcie pozdrowieni. Rad jestem, że posłaniec napotkał kogoś po drodze i że to właśnie was zesłał nam Bóg. Stan króla jest poważny. Ma on złamaną nogę i prawdopodobnie pęknięte żebra. Muszę go czym prędzej odwieść do Camelotu, chciałbym jednak was o coś prosić. W chacie na skraju Czarnego Boru mieszka pewien człowiek. Ongiś zwali go Gwidonem, ale teraz przyjął imię Paweł na cześć świętego Pawła z Tarsu. Onegdaj był kapłanem pogańskiego bóstwa Herna, ale nawrócił się i został pustelnikiem. Ludzie powiadają, że nawet cuda czyni.
Może gdybyście go odwiedzili dowiedzielibyście się czegoś. Być może wie on co się dzieje w Czarnym Borze i kto mógłby chcieć zaszkodzić w taki sposób królowi.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 11-11-2011, 11:28   #33
 
Falcon911's Avatar
 
Reputacja: 1 Falcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodze
Dzięki nieocenionej pomocy Delty

Mormer przeraziłby Erika. Chłop wielki jak dąb, silny i okrutny, jak głosiły pogłoski. Ale nie przeraził go jednak. Głęboka wiara w pomoc bożą i żarliwe modlitwy, jakie pobożny rycerz słał ku niebiosom sprawiały, iż lęk przed Piktem stawał się irracjonalny. Przeradzał się potem w przeczucie zwycięstwa nad nim, gdyby doszło do pojedynku. W razie śmierci rycerza, Erik mógłby z zadowoleniem pójść na spotkanie z Najwyższym jako osoba, która zginęła walcząc z poganami.
Wiadomości przyniesione przez Brantoma były bardzo niepomyślne - sir Erik był spięty, podenerwowany, wciąż zastanawiał się nad dziwnym wypadkiem, jaki spotkał króla.
Było to dziwne - kruki nie atakują ot tak. Rycerz przypuszczał wplątanie w tę sytuację ciemnych sił, które przyzwane zostały przez oddające im hołd osoby. Podejrzenia spadałyby na osoby, które dodatkowo sprzeciwiają się małżeństwu i widać nie są wierni królowi... A osoby te znajdowały się w jego towarzystwie.
Rycerz nie wdawał się w rozmowę z hrabią - ukłonił mu się jedynie i na tym kończył się jego kontakt z Oswaldem. Nie zamierzał zawierać z nim bliższych znajomości - bał się, że straci ciepliwość i oskarży hrabiego o atak na Arthura i próbę przeszkodzenia w ślubie. Rozglądał się za swoją drużyną - księdza i giermka zobaczył, gdy podjeżdżali do orszaku. Wtedy też podjechał ku niemu sir Gareth Reynar.
Erik zerknął jeszcze na Pikta, lecz spojrzenie pogańskiego wojownika nie okazywało ciekawości rozmową. Raczej bezbrzeżną pogardę. I dobrze, pomyślał sir Ebitton.
- Straszne wieści - szepnął do kędzierzawego rycerza - Nasz król miał wypadek, nie zaszczyci uroczystości swą obecnością. Sir Stephen i Lady Kaylyn postanowili wyruszyć ku naszemu władcy nie czekając. Prosili też, aby ktoś z nas podążył za nimi. Nie wiem, kto mógłby się na to zgodzić, ale myślę, że sir Edward powinien podążyć za nimi. Jak myślisz, sokolniku?
- Król Artur miał wypadek? - powtórzył bezmyślnie Gareth za rycerzem, w pierwszej chwili najwyraźniej nie przyjmując do wiadomości tej informacji, jakby była zbyt niewiarygodna na bycie prawdziwą. Dopiero powaga na twarzy sir Erika uświadomiła go, że świętobliwy mężczyzna powiedział to naprawdę. Z jego gardła wyrwało się ciche, siarczyste przekleństwo, zdecydowanie nieprzystające do rycerskich ust.
- Sir Edward może się zgodzić, ale ja zostaję tutaj. Dałem słowo diukowi - odparł po chwili, zaciskając zęby. - Wiadomo co się wydarzyło królowi? - dodał pytająco, mimowolnie zerkając w stronę hrabiego Oswalda. Nie trzeba było być tuzem intelektu, by domyślić się kogo podejrzewa o taki obrót spraw.
- Chmara kruków zaatakowała orszak króla - poinformował, zerkając w niebo. Ciemniało szybko, ołowiane chmury ze wschodu nadciągały nad głowy rycerstwa, niczym czarne myśli, jakie zalęgały się powoli w umysłach towarzyszy. Erik westchnął i spojrzał na Garetha.
- Zaatakowały głównie końskie oczy. Ranione zwierzę poniosło króla. Nie wiem dokładnie co mu jest, lecz modlę się, żeby nie było to nic poważnego.
- Znowu kruki... - mruknął pod nosem Gareth, spuszczając spojrzenie na grzbiet swojej klaczy i pogrążając się w zamyśleniu. Wyraźnie coś chodziło mu po głowie, bo po chwili potrząsnął nią z niechęcią. - Kruki to zły znak. W każdej wierze. Lady Marina wspominała mi, że ostatnio często widuje się je w okolicy, że można odnieść wrażenie, że zlatują się na ślub potomka naszego seniora.
Sokolnik spojrzał po chwili z powrotem w stronę rycerza i uśmiechnął się krzywo.
- Mimo to jestem pewien, że stado ptaków to za mało by pokonać króla Brytów. Z pewnością wyjdzie z tego wypadku obronną ręką.
- Też jestem tego zdania - rzekł rycerz - Lecz król Arthur nie zaszczyci swoją obecnością ślubu, a to jest już problem. Bowiem jedynie w obecnosci naszego władcy nie doszłoby do żadncyh skandali ani problemów... A problemy mogą być bardzo prawdopodobne... - zerknął w stronę hrabiego Oswalda. - Tylko jak się obronić? - zapytał - Modlę się nieprzerwanie o pomyślność pary młodej i o to, by nic nie zakłóciło ceremonii. Ale boję się, a Pan zsyła coraz to nowe znaki... Nie możemy pozwolić, aby cokolwiek potoczyło się niepomyślnie!
Gareth powiódł spojrzeniem za jego wzrokiem, bez słowa wpatrując się w mężczyznę prowadzącego orszak.
- Gdyby kruki miały chociaż odrobinę rozsądku, zaatakowałyby wierzchowca hrabiego, a nie króla Artura - podsumował ich rozmyślania posępnym tonem. - Pan uczyniłby nas szczęśliwszymi, gdyby miłosiernie zesłał znak pod postacią błyskawicy w czubek hrabioskiego czerepu. Przynajmniej mielibyśmy jasność kto za tym stoi.
Erik zerknął na rycerza.
- Nie powinieneś złorzeczyć bliźniemu, jest to bowiem niegodne w oczach Pana... Ale znak naprawdę byłby nam przydatny. Cóż, widać Bóg wystawia nas na próbę.
Erik zacisnął szczęki i począł odmawiać w myślach gorącą modlitwę, w której błagał Boga o zmiłowanie i pomoc w ich sprawie. Miał nadzieję, że zostanie wysłuchany...
Sir Garecie? - zapytał - Czy mogę mieć do ciebie prośbę?
- Złorzeczę hrabiemu jedynie przez wzgląd na naszego pana seniora oraz dobro ślubu ich dzieci. Najwyższy powinien wziąć to pod uwagę - zauważył Sokolnik uprzejmie. Niemniej sir Erik w jednym miał rację. Cała ta sytuacja zaiste była dla nich wymagającą próbą. Próbą cierpliwości i siły w obliczu bezradności wobec sir Oswalda, który chociaż sprawiał wszelkie wrażenie bycia winnym każdej przewiny, obecnie był niewinny.
- Prośbę? Do mnie? - odparł na pytanie rycerza, uśmiechając się ze zdziwniem. - Zamieniam się w słuch, sir.
- Czy mógłbyś w jakiś sposób wybadać, co zamierza hrabia? Z tego co widziałem, nie jest ci wrogi, wręcz przeciwnie. Gdybyś mógł w jakiś sposób odkryć co zamierza, byłoby nam o wiele łatwiej odnaleźć się w tym wszystkim i zapobiec nieprzyjemnościom, które, nie daj Boże, mogłyby mieć miejsce.
Erikowi niełatwo było zebrać się na taką propozycję, lecz najważniejszy był teraz Arthur i ślub młodej pary. Rycerz postanowił wziąć na siebie grzech, jaki przyniosłoby szpiegowanie hrabiego.
- Już próbowałem, sir - odparł bez ogródek Gareth, spoglądając na rycerza. - Ale nawet wobec mnie hrabia jest oschły i niezbyt skory do rozmów, a jego słowa są śliskie i wieloznaczne. Jeżeli można byłoby skazać kogoś na podstawie domysłów, sir Oswald byłby winny jak sam Kain. Ale nie obecnie.
- Rozumiem... - rzekł wolno Erik - Cóż, widzę, że będziemy musieli sami doprowadzić tę sprawę do końca. Nie wolno nam ani na chwilę spuścić go z oka. Dziękuję ci, sir Garecie, za tę rozmowę i pomoc... Wybacz teraz, spróbuję nakłonić sir Edwarda do podróży za lady Kaylyn i sir Stephenem...



To mówiąc zawrócił konia i podążył ku towarzyszowi. Gdy zrównał się z nim, zmierzył go ponurym i zaniepokojonym spojrzeniem. Przełknąwszy ślinę odwrócił się jeszcze sprawdzając, czy nikt go nie podsłuchuje, po czym zwrócił się do rycerza.
- Pan Wszechmogący wystawia nas na wielką próbę - rzekł szeptem - Będziemy musieli dowieść, że działamy według jego praw, inaczej spotka nas kara boska. Musimy być ostrożni - posłaniec przyniósł Lady Kaylyn i sir Stephenowi straszne wieści - król Arthur nie przybędzie na uroczystość - przez siły nieczyste, objawione pod postacią kruków, nasz pan został ranny i musiał przerwać podróż. Teraz nie ma nikogo, kto mógłby powstrzymać hrabiego przed nieczystymi zagrywkami...
Erik obejrzał się za siebie ponownie, jednak i tym razem nikt nie zakłócał rozmowy. Niedaleko stał ksiądz Victor i młody Amlen. Duchowny wyglądał na zaniepokojonego i zerkał co chwilę to na Oswalda, to na Erika.
- Lady Orville prosi, by jeszcze jeden z rycerzy podążył za orszakiem króla. Boi się, że gdyby zaatakowano naszego suzerena ponownie, stałoby się coś strasznego... Gniew boży trafia celnie i nie nam zmieniać jego tor, ale pozostając biernymi sami na nigo zasługujemy. Powiedz mi, sir Edwardzie, czy pojedziesz za Lady Kaylyn i sir Stephenem do orszaku Arthura?
 
Falcon911 jest offline  
Stary 12-11-2011, 10:16   #34
 
Maura's Avatar
 
Reputacja: 1 Maura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodze


Post wspólny Kellyego i mój


Kay Orville, nachylona nad karkiem swojej klaczki, galopowała obok Stephena, po raz pierwszy chyba w swoim życiu nie ciesząc się pięknem natury wokół i dziką urodą łagodnych pagórków i dolin. Kopyta ich koni nurzały się w kobiercu barw, godnym pędzla najświetniejszych artystów- od fioletu firletek, purpury dzikiego szczawiu, po białe główki wełnianek, różową wierzbówkę, tymotki, kozibrody, pęki zielonej kostrzewy....A serce Kay mimo to ściskała mroczna dłoń- uniosła głowę, szukając wzrokiem kruczych skrzydeł, ale nie bylo ich. Miała za to wrażenie, że obce, beznamiętne spojrzenie wbija się nieustannie w jej plecy, myszkuje w myślach, dotyka serca...Przeżegnała się mimowolnie i szeptem zmówiła modlitwę do świętej Hildegardy, opiekunki i patronki rodu Orville’ów:

Bóg stworzył mężczyznę silnym
a niewiastę pełną słabości
ale słabość ta stworzyła nowe życie...

- Stephenie? - odwróciła ku niemu głowę, a wiatr plątał jej ciemny warkocz delikatnymi dłońmi, jakby chciał odegnać niepokój i ochłodzić rozpalone zmartwieniem policzki- A jeśli to moce diabelskie...to czemu i do mnie kruk przyleciał? Czy to możliwe, że ta sama ręka wysłała go, co na króla się podniosła? Jak to możliwe, by ktoś pana naszego zaatakować chciał, jaki to umysł plan tak okrutny uknuł? Kto królewskim wrogiem jest...kto mu źle życzy?
- Niemal wszyscy, którzy chcieliby pomieszania wewnątrz kraju. Król Artur oraz jego dzielni rycerze silną ręka pokój wprowadzają, tymczasem takim, co to napadaniem innych się trudnią, czy ze złym trzymają to nie w smak raczej. Możliwe, że jakoweś złe czarodziejstwo się wmieszało sojusz zawierając pewnie przeciwko naszemu władcy. Kto byłby owym sojusznikiem? Pokonani królowie, niewierni przysiędze rycerze, któż wie - dumał Stephen zamyśliwszy się.
- Czy sądzisz....czy sądzisz, że przypadkiem stało się to teraz właśnie, gdy król w tak niewielkim orszaku zmierzał na wesele? - Kay, choć nie znała się na polityce ani kulisach władzy, wrodzony pograniczankom rozsądek podpowiadał, że splot wydarzeń nie mógł być przypadkowy....Odetchnęła wonnym wiatrem, z niepokojem patrząc na Stephena- Nie sądzę, by króla chciano zabić... jeśli magię diabelską do dyspozycji ci wrogowie mają, to mogli siłą większą zaatakować... a wiec chodziło tylko, by na wesele nie dojechał... dlaczego, Stephenie?
- Niekoniecznie. Oczywiście. Mogło chodzić o wesele, ale jeszcze pewniej, ktoś po prostu wykorzystał okazję. Ponadto przecież to doskonały pretekst do zablokowania jakiego takiego sojuszu hrabiego oraz diuka. Przecież diuk będzie podejrzewał Oswalda, zaś Oswald, jeśli to nie on, będzie sądził, że to robota jego wrogów. Posądzi diuka. Inni skorzystają tak samo - twarz rycerza zdradzała zmartwienie stanem państwa oraz całym zamieszaniem, które mogło się pojawić. - Nie martw się Kay, nie sądzę, żeby twoje włości były zagrożone. Wiesz ponadto ostrze moje będzie bronic tak mnie, jak ciebie.
Spojrzała na niego ciepło- myśl, że jest obok w takiej chwili, dodawała jej otuchy.
- Orszak króla- uniosła rękę, wskazując mu powiewające na horyzoncie sztandary

Zastana sytuacja nieco pocieszyła go. Złamana noga oraz pęknięte żebro to coś, co zdarza się często czy na łowach, czy na jakimś turnieju. Normalna sprawa, która faktycznie unieruchamia osobę na jakiś czas, lecz nie czyni większej szkody. Wcześniej obawiał się, że rzeczywiście królowi może się coś stać. Obecnie wyglądało, że wyjdzie z tego bez szwanku. Problemem jednak był kompletnie niewłaściwy czas. Król Artur swoją osobą gwarantowałby spokój na weselu oraz doprowadzenie sprawy do końca, tymczasem bez obecności Miłościwego Pana mogło być różnie. Pytanie tylko, czyja to intryga? Drogi do odpowiedzi były dwie:
- albo to osoba, która chciała przeszkodzić w weselu, która nie chciała tego wesela. Tutaj naturalnym podejrzanym był hrabia Oswald,
- albo to osoba, która miała jakiś inny cel, jednak chciała zwalić podejrzenie na hrabiego, zaś sam Oswald przy takim przypadku byłby największą ofiarą, może nawet celem.

Zastanawiał się, czy mogła być to zemsta pogan? Oczywiście nawracani dzicy mieszkańcy lasów pragnęli pomścić wielu swoich braci, nad którymi ciążył królewski gniew. Cała układanka wskazywała na nich. Użycie podłej magii, które odrzucało każdą przyzwoitą kobietę oraz pobożnego mężczyznę. Jednak wydawało się to także zbyt proste. Możliwe, że wspomniany przez sir Lionela pustelnik bardziej naświetli ową sprawę.
- Wydaje się, że Jego Królewska Mość nie odniósł większej rany. Niemniej, niedobrze się stało, że nie będzie na weselu. Tym bardziej, że dalej nie wiadomo, kto jest za to odpowiedzialny. Trzeba będzie zawiadomić diuka Tonberta, aczkolwiek zastanawiam się, czy puścić mu teraz posłańca, czy dopiero po rozmowie z pustelnikiem, który może wskazać nam jakieś rozwiązanie. Jeśli zaś będziemy wysyłać ludzi bez przerwy, to wkrótce zostaniemy bez świty. Jak sądzisz Kay? Może poczekajmy chwilę, aż porozmawiamy z tym nawróconym pustelnikiem.

Kay pokręciła lekko głową. Może kobieca intuicja, a może zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że lepiej diuka zawiadomić jak najszybciej, tym bardziej, że podróż do Czarnego Boru i spotkanie z pustelnikiem mogło zakończyć się różnie..I choć ta myśl mroziła krew w żyłach, to jednak Kay była córką surowego pogranicza, gdzie nie rozczulano się zbytnio nad sobą. Dlatego powiedziała tylko cicho:

- Pozwól, Stephenie,że wyślę z wieścią Richarda - po Hugonie jest on najstarszy z moich ludzi i z pewnością na tyle doświadczony i obyty,ze naświetli sprawę właściwie. I tak zostanie mi sześciu ludzi wraz z Hugo, nie licząc twej świty..aż nadto. Niech powie ksieciu, że okoliczności zmusiły nas do niewykonania jego rozkazu- mieliśmy towarzyszyć sir Oswaldowi, a nie wykonaliśmy tego..
- Jego Wysokość zrozumie, ze nie mieliśmy innego wyjścia. Wszakże należy do największych wasali króla. Toteż sądzę, że przyjmie, iż musieliśmy tak zrobić. Jednak zmartwi się całą sytuacją. Chciałbym wierzyć, że nasi towarzysze łowów będą mieli dobre wieści dla diuka.

Kay spojrzała na przyjaciela nieco smutnie.Chciałaby w to wierzyć, tak jak Stephen...
Po rozmowie z sir Lionelem wiedziała jedno- zamierza pojechać do owego Czarnego Boru, coś w jej sercu- mądrze czy nie- wyrywało się w tamtą stronę. Potrzebowała wyjaśnienia, punktu zaczepienia, czuła się źle, nie rozumeijąc niczego, jak dzieciątko we mgle. Zawołała do siebie spokojnego, malomównego Richarda Montmorency, jednego z przyjaciół Hugona, poinstruowawszy go, by rozmawiał tylko z diukiem Tonbertem i przekazał wszystko- o ataku kruków na króla, o posłańcu, o tym,że oboje ze Stephenem po rozmowie z królem i sir Lionelem ruszają do Czarnego Boru i proszą o zrozumienie i wybaczenie. Potem spojrzała na Stephena:
- Czy Richard ma przekazać coś jeszcze?

- Raczej tyle, bowiem cóż możemy dodać? Najważniejsza wiadomość dla diuka, że król musi powrócić zaleczyć rany. Dobrze byłoby, żeby Jego Królewska Mość wysłał choć przedstawiciela. Jednakże wiesz ci Kay, zacząłem się zastanawiać, czy Jej królewska Mość jechała innym orszakiem? Chyba tak, skoro bowiem patronowała temu małżeństwu, skro nie widzieliśmy jej przy królu, pewnie jechała innym. Jaka będzie jej decyzja. Ech, jedźmy do tego pustelnika. Może cokolwiek będzie wiedział.

- A może w zamku została? W Camelocie?- Kay kiwnęła głową, gdy pustelnika wspomniał. Nim Richard odjechał, pożegnali jeszcze sir Lionela, nieświadomi obserwujących ich spojrzeń. Kay z wrodzoną bezpośredniością nie myślała o tym, jak ich wspólna ze Stephenem podróż wyglądać musi i co dworacy o tym myśleć mogą. Ledwo wyruszyli, dostrzegli punkt na horyzoncie- to od strony orszaku sir Oswalda pędził ku nim Brantome.
- Poczekajmy chwilę. Może ma dla nas wieści niemałej wagi - zaproponował dziewczynie Stephen.
Młody giermek osadził przy nim konia, zarumieniony i przejęty. Jego brązowe oczy patrzyły ze wzruszeniem i gorliwą chęcią przysłużenia się Kay, którą adorował po cichu od dawna jako swoją panią.
- Powiedziałem... rzekłem wszystko sir Erickowi, pani! - wydyszał, ściskając wodze spoconą dłonią- Powiedział, że jeszcze kogoś namówi, by do nas dołączył...i że wszystko zrozumiał. O jakimś sir Edwardzie wspomniał, że go wyśle...

- Co ty na to? - spytał dziewczynę.

- Król pomocy nie potrzebuje, zwłaszcza sir Edwarda..- mruknęła - Ale nam każda para rąk się przyda....miecz trzymajacych...przyjedzie, czy nie, niech rusza za nami. W orszaku króla powiedzą, że do Czarnego Boru ruszylismy. Jedźmy, nie czekając, by przed noca tam stanąć. Opowiedz mi, Stephenie, cóż to za miejsce, ów bór?- gestem nakazała Brantomowi, by jechał z resztą za nimi, chłopak ku Hugonowi ruszył i przejęty, widać relację ze swojej wyprawy zdawał.

Trochę się zarumienił, gdyż bór ponoć był miejscem spotkań dawnych kochanków błagających bogów pogańskich, by płodność, jurność im dali. Ponoć istniały tutaj polany, gdzie kochankowie zbiegli od rodziców mogli się ze sobą chędożyć bez jakiejkolwiek przewiny, czy kary. Wierzono bowiem, że tak naprawdę nie oni to czynią, lecz jakoweś boginki, czy insze, które przyjmują ich postać. Jeśli natomiast tak się złożyło, że po zlegnięciu łono niewiasty pęczniało nowym żywotem, rodzina cieszyła się, iż to potomek prawdziwych bogów wzrasta. Hołubiono go potem nie mniej, niż normalne dziecię, pomimo bękarctwa całego. Byly tu także insze legendy, jednak te zapadły mu najbardziej do młodzienczej pamięci. Tylko jak to powiedzieć skromnej dziewicy?
- Bór podobno to szczególne miejsce dla dawnych pogan. Niektórzy mieszkają tu jeszcze. Ponoć wiąże się z ich wyobrażeniami na temat związku kobiety oraz mężczyzny - powiedział oględnie.

Orszak króla został za nimi, maleńkie punkciki barwy w zieleni łąk. Kay z przyjacielem rozmawiając, uspokoiła się nieco- a moze piękno natury taką błogością napełniało serce, że nijak można było smutek w sercu nosić.
- Poganie..- mruknęła, od razu jej się z ciotką skojarzyli...ciotka...- Jezus Mario, ciotka!- krzyknęła nagle tak głosno, aż klaczka uszami zastrzygła- Stephenie..ciotka szału dostanie, gdy dowie się, zem w podróż bez jej zgody ruszyła i to z mężczyzną...O chlebie i wodzie będę musiała klęczeć i pacierze odmawiać...toż dla niej rozmowa nawet to grzech wielki, gdy na osobności prowadzona....- złapała się za głowę.
- Zalecenie wszak było to samego króla. Nieco pośrednie wprawdzie, ale jednak. Słowem rycerskim poręczę, jeśli zaś twoja ciotka ośmieliłaby sie ukarać cię za to, co robimy dla Jego Królewskiej Mości, nie tylko podważyłaby mój honor, ale także jego. Dlatego nawet, jesli owa dama ma swoje poglądy, nie sądzę, żeby się nimi przechwalała. Przepraszem Kay, może to samolubne, ale, wybacz, lecz cieszę się, ze mozemy tak jechać, rozmawiać, jedynie we dwoje - oczywiście bowiem dla szlachetnie urodzonych słuzba, nawet ta najbardziej ulubiona, niespecjalnie liczyła się jako pełnoprawni towarzysze.
Obróciła ku niemu głowę, spojrzeniem ciemnobłękitnych oczu w twarzy jego na moment się zatapiając.
- Ja też się cieszę, Stephenie...- powiedziała cicho - Nawet nie wiesz, jak bardzo....
Spięła klaczkę, ku przodowi wyjeżdżając, jakby jakieś mysli chciała zagłuszyć. Twarz pod wiatr poddała, który szarpnął jej ciemnymi wlosami. Lekko, jak amazonka śmignęła, nad karkiem końskim pochylona, a za jej przykładem wszyscy poderwali konie do szybszego galopu. Trzeba było się śpieszyć- w stronę Czarnego Boru....



Czarny Bór czaił się jak dzikie, pierwotne zwierzę na granicy ziem diuka i sir Oswalda. Była to pierwotna puszcza, strzeżona zasiekami podmokłych łęgów i olsów, hufcami zbrojnych pokrzyw, jeżyn i wszelakiego trującego ziela, im dalej w głąb, tym bardziej mroczna i tajemnicza. Tu, gdzie ramiona lasu, barwne jeszcze tu i ówdzie świeżą zielenią dębów czy olszyn, wyciągały się ku łąkom, spotkać można było wszelką zwierzynę, widać było trakty, a nawet chatę smolarza czy drwala. Włóczyły się tu czarne niedźwiedzie, a zimą wyły do ksieżyca wilcze watahy. Ale im dalej w głąb, tym ciszej, mroczniej i potężniej szumiały drzewa, tak grube, że i w kilku męża ich nie opasać. Nie było tu dostojeństwa leśnego boru, jak w lesie obok ziem Kay- ten las brzmiał inną, groźną ale w jakiś sposób nęcącą muzyką, jak pogańskie bębny, jak zaśpiew kapłana, pulsujący dzikim, budzącym podskórny niepokój rytmem. Nocami słychać było te bębny i smętne, żałośliwe tony, jeśliby kto znalazł się na leśnym dukcie, przecinającym kosmate, leśne cielsko. Czarny Bór jak prastary smok, wylegiwał się swoim mrocznym cielskiem na zielonej łące spokojnego świata, jak żywy dowód tego, że nie wszystko zostało opanowane, okiełznane, że są enklawy takich mrocznych tajemnic, w które lepiej się nie zagłębiać...

Ale niektórzy zagłębiali się jednak.
Na skraju Czarnego Boru, o kilka godzin drogi od miejsca, w który Kay i Stephen opuścili królewski orszak, stała niewielka chata, wtulona w olsowy grąd. Prowadził do niej rodzaj mostu na bagnach, chybotliwego, zbitego z desek. Tu nie można było dojechać konno, należało zejść z koni, zostawiwszy je na polanie pod opieką kilku ludzi- i tak właśnie zrobili. Ciężki zapach bagien pulsował rozgrzanym powietrzem, komary i drobne muszki od razu opanowały podróżnych i Kay pozwoliła swoim ludziom rozpalić maleńkie ognisko, by choć dymem odstraszać krwiopijcze stworzenia.
- Jakiż człowiek żyć tutaj może?- obróciła głowę ku Stephenowi- Jak myślisz? Ta ścieżka nie wygląda na taką, która wiele wytrzyma..- spojrzała na omszałe, tu i ówdzie podgniłe deski. Wokół nich słychać było odgłosy bagien- chrząkanie, rechot żab, kwilenie jakiegoś ptactwa. Pachniało szlamem i stęchłą wodą. Mostek znikał wśród zarośli i ciemnej ściany drzew- tam była chata pustelnika, o czym świadczyła smużka dymu. Kay szła za przyjacielem, z tyłu ubezpieczana przez Hugona. Milczący towarzysz gotów był podtrzymać ją, gdyby stopa obsunęła się jej z wąskiej ścieżki. W końcu ujrzeli chatę. Otoczona zielenią i chruścianym płotem, wyglądała na równie prastarą, co cały las. Za chatą widać było kilka drewnianych uli, wspinających się zboczem wykoszonego pagórka ku ciemnej ścianie lasu. Przypominały spróchniałe grzyby o słomianych kapeluszach. Siwowłosy mężczyzna w zgrzebnej, płóciennej odzieży siedział i przyglądał się im spokojnie, gdy nadchodzili ścieżką. Kay przeżegnała się na jego widok.
- W imię Ojca Syna i Ducha Świętego..bądź pozdrowiony, panie.- powiedziała.


 
__________________
Nie ma zmartwienia.

Ostatnio edytowane przez Maura : 12-11-2011 o 10:18.
Maura jest offline  
Stary 16-11-2011, 18:02   #35
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Lady Kaylyn Orville, sir Stephen the Osprey
- W imię Ojca Syna i Ducha Świętego..bądź pozdrowiony, panie.- powiedziała Kaylyn.
Z chaty wyszedł ubrany w szare płócienne spodnie i długą koszulę, mężczyzna w sędziwym wieku. Podtrzymując się sękatym kosturem pochylił się przed zbliżającymi się gośćmi.
- Niech Chrystus zmartwychwstały wam błogosławi, czcigodni goście. Siadajcie czcigodni goście.
Mężczyzna skłonił się nisko i gestem zaprosił do zajęcia miejsca na powalonym pniu potężnego drzewa, który leżał nieopodal jego chaty. Pełnił on niewątpliwie rolę ławy, gdyż w jego pobliżu urządzone było palenisko.
- Jam jest Paweł, pokorny sługa Pana naszego. Co tam szlachetne osobistości sprowadza w progi mojej pustelni.
Sir Stephen przejął na siebie obowiązek prowadzenia rozmowy. W krótkich żołnierskich słowach, nie wchodząc w szczegóły, opowiedział pustelnikowi co się wydarzyło. Przybliżył pustelnikowi wypadek jakiemu uległ król Arthur, a także wspomniał o tym, że mogły być w to zamieszane jakieś pogańskie praktyki.
Na wieść o wypadku na twarzy pustelnika pojawił się wyraz autentycznego smutku. Wzniósł on głowę ku niebu i szeptał coś. Ani jednak sir Stephen, ani lady Kaylyn nie słyszeli co mówi.
- Miałem sen - powiedział po chwili Paweł - Czułem, że zbliża się nieszczęście. Czarne niczym noc, kruki o złych spojrzeniach, wydłubywały oczy z ludzkich czaszek. Nie przypuszczałem jednak, że sen mój samego króla dotyczył.
Pustelnik oparł głowę na dłoni i przez kilka chwil siedział w milczeniu.
- Doprawdy smutne to wieści przynosisz mości rycerzu. Uwierz mi jednak, że ja nie miałem z tym nic wspólnego. W młodości zanim Pan Wszechmocny mnie nie oświecił czciłem pradawne bóstwa i parałem się magią. Teraz jednak nie mam z tym nic już wspólnego, a codzienną modlitwą, pokutą i postami próbuje zmazać grzechy młodości.
Lady Kaylyn zapewniła Pawła, że nikt go nie podejrzewa i nie obwinia, a celem ich wizyty jest nadzieja, że może uzyskają od niego jakieś wieści na temat kogoś, kto mógłby chcieć zaszkodzić królowi w taki właśnie sposób.
Na te słowa pustelnik jeszcze bardziej posmutniał i rzekł po chwili głosem pełnym bólu i żalu.
- Powiadają święci mężowie, że zgrzeszyć można czynem, słowem, a nawet myślą. Zaniechanie czynu też jednak może być grzechem i ja się tego grzechu dopuściłem. Powinienem ostrzec księcia o tym, co się dzieje. Bałem się jednak, że nikt nie uwierzy starcowi i nie dopuści mnie przed jego oblicze. Modliłem się, by Bóg odsunął nieszczęście i chronił księcia. Nie spodziewałem się jednak, że ktoś odważy się podnieść rękę na samego króla.
- Kilka tygodni temu przybył do mnie młody mężczyzna. Surowa była jego mowa i gdyby nie szlachecki styl wypowiedzi pomyślałbym, że to jakiś barbarzyńca z północy. Pytał mnie o drogę do wioski w głębi boru. Ponoć chciał tam z misją ewangelizacyjną jechać, ale kłamstwo biło z jego mowy. Widać było, że o coś zupełnie innego mu chodzi. Tego człowieka znaleźć, by trzeba. Może to on wszedł w jakiś kontakty z mieszkańcami wioski. Choć wątpię, by chcieli mu pomóc, bo mimo, że to to poganie i dalej pradawne bóstwa czczą, to dobrzy i prawi do ludzie i krzywdy nikomu, by nie zrobili.
To wszystko co mi wiadomo, czcigodni goście w tej sprawie. Boleję bardzo, żem wcześniej księcia nie uprzedził. Teraz jednak za późno, by to rozpamiętywać. Czy mogę wam jeszcze jakoś pomóc? - spytał stary pustelnik.

sir Edward Daligar
Sir Edward przystał na prośbę Pobożnego Erik i ruszył, czym prędzej w kierunku w którym udała się lady Kaylyn i sir Stephen. Pognał konia i zostawiając orszak hrabiego Oswalda za sobą.

sir Gareth Reynar, sir Erik Ebitton Pobożny
Doskonały plan, jaki wysnuł książę Tondbert w przeciągu zaledwie kilkunastu minut został skutecznie ograniczony. Kolejni członkowie świty Tondberta opuszczali grupę. Dziwne zachowanie wasali księcia nie uszło uwadze hrabiego, nie skomentował on tego jednak ani jednym słowem. I tylko szyderczy uśmiech, jaki nie schodził z jego twarzy, świadczył co on o tym myśli.
Sir Gareth i Pobożny Erik oraz lady Marina zgodnie z rozkazem księcia nadal towarzyszyli orszakowi hrabiego.
Złe myśli i przeczucia nie opuszczały ich. A po tym, jak wieść o wypadku króla dotarła do nich, wręcz się nasiliły.
Przypuszczenia i domysły wskazywały tylko i wyłącznie na jedną osobę. Nic jednak nie można było z tym zrobić. By oskarżyć hrabiego trzeba było mieć naprawdę twarde dowody. Nie pozostawało, więc nic innego jak robienie dobrej miny do złej gry.
Orszak jechał wolno w kierunku zamku Edenbrough.

Pogoda nadal dopisywała i stała w jawnej sprzeczności z czarnymi myślami większości drużyny. Orszak powoli posuwał się naprzód. Hrabia z nieskrywaną satysfakcją kontynuował rozmowę z sir Garethem. Rozprawiał o pogodzie, o tym jak cieszy się na zbliżającą się uroczystość i gościnę u księcia Tondberta. Wyraził także nadzieję, że wbrew jego obawą, które w dużej mierze uspokoiła królowa Ginewra, ślub będzie początkiem nowej, pokojowej egzystencji obu wielkich rodów.


W końcu po kilku godzinach drogi, orszak dotarł do bram zamku Edenbrough. Mimo stosunkowo niewielkiej odległości, jaką przebyła grupa wszyscy byli nad wyraz zmęczeni. I choć co prawda o wiele bardziej doskwierała troska i odpowiedzialność za zdrowie hrabiego niż fizyczny wysiłek, to i tak wszyscy z radością przywitali znajomy dziedziniec zamku.

Załoga zamku była już w pełni gotowa na przywitanie znamienitych gości. Paradne stroje strażników i fanfary muzykantów przy wjeździe robiły na wszystkich ogromne wrażenie. Także mina hrabiego pokazywała, że jest on zaskoczony takim przyjęciem.
Książę Tondbert wraz z małżonką oraz synem u boku, ubrani w najprzedniejsze stroje oczekiwali na dziedzińcu.
Ledwo wybrzmiały fanfary na cześć hrabiego i jego córki, głos zabrał książę.
- Witaj czcigodny hrabio Oswaldzie! Rad jestem powitać cię w moich progach. Czynię to z tym większą radością, że okoliczności naszego spotkania są okazją do szczęścia dla wielu. Wierzę, że ślub naszych dzieci położy kres waśnią i sporom, jakie trapiły nasze rody.
- Ja również cię witam wielmożny książę - odparł hrabia - Moje serce także przepełnia, ta sama nadzieja. I wierzę, że nic nie stanie na przeszkodzie szczęściu naszych dzieci.

Po wygłoszeniu powitalnej mowy i hrabia wraz córką i całą świtą zostali odprowadzeni przez służbę do wyznaczonych im komnat.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 18-11-2011, 16:09   #36
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Maura & Kelly

Pustelnia nie wydawała się jakimś wielkim odludziem. Raczej przypominała miejsce wprost nakreślone wierszem, który przypisywano św. Machanowi z Offaly. Była to jedna z ulubionych miniatur poetyckich Briana of Malt, opiekuna Stephena oraz nauczyciela podstaw rycerskiej sztuki. Dlatego właśnie młody rycerz zapamiętał go oraz odjeżdżając cicho mówił pod nosem.

"Słodki Jezu, Synu Boży,
Zrządź w dobroci swojej,
Iżbym chatkę miał, co w lesie
Na odludziu stoi."

No, ale samotnia nie oznacza dla autora wiersza jeszcze zupełnego odgrodzenia się od ludzi, którzy przecież nieraz potrzebują duchowego wsparcia i pociechy oraz nawrócenia. Większość miejscowych pewnie doskonale znała pustelnię oraz umiała skierować do niej kogoś obcego, tak jak właśnie owego podróżnego.

"Przy niej stawek daj chędogi:
Niechaj wody czyste
Zmyją grzech z pielgrzyma łaską
Chrztu Twojego, Chryste.
"

Następne prośby wypomnianego wiersza dotyczyły odpowiedniego środowiska naturalnego, przyjemnego, zdrowego i dostarczającego środków do życia. Także wszystko się zgadzało.

"Daj też las przyjemny wokół:
Chatce dla osłony,
A ptaszętom śpiewającym -
Na pałac zielony.

Dom niech na południe patrzy,
W trawach niech zdrój płynie,
Żyzna gleba niechaj sprzyja
Wszelakiej jarzynie."

Wiadomo wszak było, że wiele potężnych klasztorów rozpoczynało swoją działalność właśnie od pojedynczego pustelnika, który powoli znajdował towarzyszy. Wspomniana piosenka – wiersz przedstawiała właśnie taką sytuację.

"Daj też znaleźć towarzyszy
Z bogobojną duszą,
Cichych, skromnych - powiem zaraz,
Jak liczni być muszą.

Trzykroć czterej - lub czterokroć
Trzej na chórze staną,
W każdej z naw zaś niech po sześciu
Modli się pod ścianą.

Dwa tuziny braci będą -
Jeśli liczę ściśle -
Co dzień Pana chwalić, kiedy
Słońce w drogę wyśle."

"Cienkim płótnem ozdobiony
Niech stanie Dom Boży:
Na biel karty Ewangelii
Blask świec niech się łoży."

"W chatce niech się chronią braci
Powłoki cielesne:
Im nie grożą myśli butne,
Sprośne lub niewczesne."
Ostatnie zwrotki to prośby o rzeczy związane z gospodarką, jak się można było domyślać, sporego już pewnie klasztoru. Jeśli ktoś prosi o ulgi podatkowe, to zazwyczaj oznaczało to tyle, że płacić potrzeba było całkiem sporo.

"Co do strawy, proszę tylko:
Niech nikt z nas nie ściąga
Opłat za sad, pszczoły, gąskę,
Sarnę, albo pstrąga.

Skromna odzież, jadła garstka -
Tyle mi potrzeba,
Bym Ci Królu Najpiękniejszy,
Hołdy słał do nieba."

Wiersz - modlitwa Stephena zachwycił od pierwszego wysłuchania. Niejednokrotnie powtarzał go. Przede wszystkim czuł w nim olbrzymią radość, która wręcz promieniowała z każdej zwrotki. Naprawdę wesoły oraz może nieco zahaczający o autoironię, ale trudno Stephenowi się było pozbyć myśli, że zarówno w wierszu, jak w odwiedzonej pustelni dostrzegali człowieka szczęśliwego, potrafiącego prosić i cieszyć się tym, co otrzymuje. Pustelnik wiersza oraz ten rzeczywisty traktowali "Najpiękniejszego Króla" w sposób bardzo bliski, można by nawet powiedzieć familiarny. Bóg nie był dla nich sędzią, ale opiekunem, przyjacielem i dobrym ojcem, który wie, że jego ziemskie dzieci potrzebują środków do życia.

Kay stała w wonnym, leśnym mroku przedwieczerza, który malował cieniami jej dziewczęcą twarz, a jej myśli mroczniały tak samo, jak wieczorne niebo. Kiedy Stephen rozmawiał z pustelnikiem, wydobywając z niego informacje o obcym, młodym mężczyźnie, szukającym pogańskiej wioski, uświadomiła sobie, że ich niebezpieczna przygoda dopiero się zaczęła. Nie mogli się wycofać- polecenie króla, może nie wydane bezpośrednio, ale przez sir Lionela, zobowiązywało ich do rozwikłania tej historii. W dodatku była tego pewna, że będzie ona miała i już ma- wpływa na sir Tonberta, na wszystkie weselne wydarzenia, na każdego z nich. Choć była tylko niewiastą, mogła przez moment poczuć się jak rycerz, spełniający wolę swego suzerena. Ale czy nie reprezentowała swego rodu? Czy jej winą było to, że żaden z Orvillów nie doczekał się męskiego potomka? Musiała dźwigać brzemię tej służby, czy jej się podobało, czy nie. Ale na szczęście obok był Stephen … Zerknęła z ulga na przyjaciela, a z jej spojrzenia można było wyczytać, jak raduje się, że w tej ciężkiej chwili jest on obok.
- Pojedziemy do tej wioski - odezwała się do pustelnika spokojnie- Wskaż nam drogę panie i ruszajmy, mamy swoją służbę, która na nas czeka, a jak za długo nie wrócimy, to Hugon rozniesie tu wszystko toporem ...
Jej tajemniczy przyboczny, o czym wiedziała, miłował się wielce w walce na te ludom północy raczej przypisywane ostrza....

Stephen skinął, niewątpliwie Kay miała rację. Nie licząc drobiazgu, że cieszył się, iż może przebywać niemal sam na sam z uroczą dziewczyną. Lepszy naprawdę był las, niżeli komnaty.
- Świątobliwy mężu - zwrócił się do pustelnika - wobec tego trzeba nam rozejrzeć się w owej wiosce. Pewnie rzeczywiście owi wieśniacy nie pomogli tamtemu, jednak mogą coś wiedzieć. Toteż przepytać ich trzeba. Przeto prosimy, wskaż drogę do owej wsi.
Kiedy pustelnik tłumaczył Stephenowi, jak przebyć zawiłe ścieżki, Kay rozglądała się po obejściu. Jej uwagę przyciągnęło ziołowe poletko i piękne ule.
- Co to za zioła, panie?- zapytała ciekawie i odrobinę nieśmiało. Świątobliwy mąż onieśmielał ją powagą.
Ale niepotrzebnie się obawiała, bowiem starzec nie tylko udzielił odpowiedzi, ale i wręczył młodym gąsiorek miodu, wonnego i pysznego oraz woreczek mocno pachnących ziół.
- Krwiściąg i bukwica na rany, trybula i rukiew na gorączkę i sen spokojny i na omamów odpędzenie - żegnał ich uniesioną dłonią, gdy odchodzili w mroku chybotliwą kładką. Kay niosła miód i zioła, wdychając zapach bagna.

Widać było, że ich służba mocno się niepokoiła. Oczywiście normalnie nie byłoby jakiegokolwiek kłopotu z poczekaniem na swoich włodarzy, jednak biorąc pod uwagę napad na orszak króla, można było się martwić. Ulga malującą się na ich twarzach oraz radość wydawała się niekłamana.
- Ruszamy w las - zakomenderował Stephen całkowicie zgadzając się z wcześniejszą decyzją Kay.
Hugon pomógł Kay dosiaśc konia, odebrał od niej zioła i miód, pakując w juki, po czym poprawiając puśliska zagadnął cicho:
- Dokąd, panienko? Czegoście się dowiedzieli?
Nie musiała mu się tłumaczyć, ale to był Hugon, jej opiekun i przyjaciel bardziej, niż sługa, toteż odparła mu cicho:
- Jest wioska w lesie, poganie tam mieszkają..musimy wywiedzieć się, kto parę dni temu był tam i czego chciał. Być może to ślad, co tajemnice kruków wyjaśni..Niebezpiecznie być może, ale spróbujemy nie drażnić nikogo, a może i zapłacić godziwie za informację. Miej oczy otwarte, Hugo.
- Zawsze mam, panienko- odparł cicho i poważnie- Dlatego jeszcze żyję...
Wrócił do drużyny i wydał krótkie rozkazy, tak jak Stephen swoim. Ruszyli w las.

Tajemniczy leśny ostęp przywitał ich zrazu z uśmiechem. Jaśniał, promieniał, ale w jakiś dziwny sposób, który uczciwego chrześcijańskiego człeka przyprawiał o ciarki. Ledwo wjechali na wąską ścieżynę prowadzącą do głębi ostępu, już wydawało im się, ze wszystko jest jakieś inne, jednocześnie jednak nie potrafili wskazać, cóż to takiego. Barwa zieleni zdawała się jaśniejsza, wiewiórki schodzi nieco niżej, skacząc po gałęziach tuż nad głowami jeźdźców. Lisy oraz gronostaje wychodziły niemal pod końskie kopyta, zaś promyki popołudniowego słońca prześwietlały korony drzew tworząc dziwnie piękną łunę.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ncerVPbf_zw&feature=player_detailpage[/MEDIA]

Wydawało się, że ktoś ich obserwuje. Niejeden człowiek nagle oglądał się za siebie przekonany, ze zobaczy kogoś kryjącego się pomiędzy krzakami, jednak patrzył wyłącznie na puste miejsce. Jednak pustka wzbudzała tylko większy niepokój.
- Lasy kryją wewnątrz siebie tajemnicę – przyznał Stephen prowadzący rumaka tuz przy Kaylyn.

- O tak, wielką.- dziewczyna pokiwała energicznie głową, skubiąc koniec ciemnego warkocza. Rozglądała się wokół zachwycona, dziwnie przejęta. - Ale to inny las, niż nasze Crokwood..W takim lesie przypominają się baśnie, które niania mi niegdyś gadała...o dziwożonach, o faerie latających, o utopcach w sadzawkach i rogatych istotach o koźlich nogach, co na fujarkach grają, faunami ich zwą...
- Ha, prawda - przyznał - ale także zwierzęta - nie wiedział jak to powiedzieć.
Zastanawiał się chwilę.
- Czy pamiętasz, jak mówiliśmy, jako dzieci wiersz:

Pan Gronostaj z dumna miną
Stał pod bujną jarzębiną
I trzymając w dłoni róże
Rzekł: nie mogę czekać dłużej.
Och, Wiewiórko, ma księżniczko,
Rozchmurz swe nadobne liczko
Zejdźże z dziupli do rycerza,
Który właśnie tu zamierza
Prosić cię o twoją rękę.
Skróćże pani moją mękę
Rzeknij: Tak, mój gronostaju!
Tak ją prosił przy ruczaju.
Rzeknij: tak! Wiewiórko miła,
Aż wiewiórka się zgodziła.

- Powiem naprawdę Kay, w tym lesie byłbym skłonny uwierzyć, że to mogłaby być prawda - powiedział przejęty.
Zachichotała, patrząc na niego z rozczuleniem.
- Ja pamiętam, jak kiedyś wspinałeś się do mojej komnaty, udając mojego rycerza, panie gronostaju. Dawne dzieje...A co do zwierząt, tak..kto wie, co nas spotka w tym lesie. Mam takie wrażenie, że on cały jest jak stara, spiąca istota, wcale nie łagodna, która chce, by zostawiono ją w spokoju.
- Eee, ten tego - mruknął nieco czerwieniejąc na wspomnienie swoich dzielnych wyczynów, po których musiał kryć siniaki przed starszymi, gdyż oberwałoby mu się naprawdę solidnie. - Masz rację, co do lasu. Tym bardziej, że będziemy musieli rozbić obóz. Powoli zmierzch nadciąga i nie ma mowy, żebyśmy dotarli do tej wsi. Zresztą nie wiem, czy wolałbym nocować tam, czy w lesie. Nocą zresztą jechać przez ten las ... - zawiesił zdanie.


Ale Kay na wspomnienie o noclegu w lesie zareagowała zgoła entuzjastycznie- oznajmiła, że o niczym tak nie marzy, niż o spaniu na polanie, pod gwiazdami, o rozmowach przy ogniskach i pieczeniu jakiejś upolowanej zwierzyny. A wieczór zbliżał się już wielkimi krokami, więc czasu na rozbicie obozu mieli niewiele. Jechali jednak jeszcze niemal godzinę, póki nie znaleźli odpowiedniego miejsca na rozbicie obozu. Wszak musiały się tam pomieścić dwa namioty rycerskie, kilka szałasów, ognisko oraz konie. Ponadto ważna była bliskość wody. Dlatego ucieszyli się, ze już niemal zgodnie z zachodem słońca trafili na taką polanę przy leśnym jeziorku.

Szlachetnie urodzeni zeszli z koni przypatrując się magicznej chwili zmierzchu, jednak służba natychmiast chwyciła za juki przygotowując obóz. pracy mieli sporo, od nagromadzenia chrustu, zadbania o konie, aż do przygotowania posiłku i noclegu.
- Pięknie tu - wyrwało się Stephenowi.
Kay wyciągnęła z juków płaszcz, bowiem robiło się dość chłodno. Nie nakładała tylko na głowę kaptura z majtającym się ogonkiem cornette, za to wsunąwszy dłoni w rękawy, obchodziła żwawo obóz, pilnując rozbijania namiotów i oporządzenia koni. Podszedłszy do Stephena pokiwała głową, wskazując na małą, zuchwałą gwiazdeczkę, migocąca już nad czarnym czubem jodły.
- Pięknie! A co dopiero, gdy słońce całkiem zajdzie...
Wspięła się na palce i szepnęła mu do ucha:
- Stephen … cieszę się, że tu jesteś, wiesz?

Prawdziwy rycerski namiot przypomina nieco dom. Jest wysoki na tyle, że rosły mąż może swobodnie się w nim przechadzać. Ponadto obszerny, mieszczący swobodnie pled oraz inne rzeczy. Niekiedy składa się z kilku pomieszczeń. Nie wątpił, że taki, jak posiadała ma osobną izbę dla niej oraz służby. Jakby nie było, skromna panienka musiała dysponować takim ruchomym domem. Śpiąc wewnątrz chowała się przed światem niczym za murami zamku. Jednak teraz stała tuż przy nim, szepcząc mu do ucha słowa, które zapadły mu do samej głębi. Objął ją. Na mgnienie. Właściwie wiedział, ze nie powinien tego robić, ale kiedy szeptała mu, dłoń rycerza jakoś sama zaplatała się wokół smukłej dziewczęcej kibici i dopiero po momencie, jakby wystraszona swoim zachowaniem, cofnęła się.
- Także, bardzo, bardzo się cieszę – odpowiedział powoli, lekko drżącym, ale wypełnionym radością głosem. - Kay, czy mówiłem ci, że jesteś, jesteś bardzo piękną? - właściwie wymknęło mu się, niewątpliwie szczerze i niewątpliwie kompletnie niezgodnie z rycerska etykietą, która zakładała rozmowę opartą na szeregu aluzjach. Jednak ponieważ obydwoje pochodzili z pogranicza, nawet znając etykietę, cenili sobie prostotę, bardziej niżeli mieszkańcy miast oraz wielkich zamków.
- Nie mówiłeś ...- zachichotała ciepło, ale szczerze. - Pamiętam, jak kiedyś mówiłeś, że jestem jędzą i że jestem tak chuda, ze powinnam uważać na własne psy, bo one lubią kości. Ale to było dawno. - wyciągnęła dłoń i na moment dotknęła jego twarzy, dziwnie pieszczotliwie- Teraz jestem mniej chuda, co nawet lady Marina zauważyła...więc przyjmuję twój komplement za szczery. A teraz idę obejrzeć swój namiot. Jest całkiem nowy, zrujnowałam się na niego bardziej, niż na suknie, co ciotka uznała za kompletną głupotę. Nie, żeby pochwalała strojne suknie- ale wiem, że po cichu liczyła, że na weselu wpadnę komuś w oko i znajdę kandydata na męża. O niczym tak nie marzy, jak wydać mnie za mąż i pozbyć się kłopotu … - mrugnęła do niego i ruszyła do miejsca, gdzie służba rozbiła jej rycerski „domek”

Chciałby powiedzieć jej, że na pewno tak nie mówił porównując ja do jakiegoś chudzielca, ale wiedział, ze miała racje. inna rzecz, że ona wtedy miała chyba ze sześć lat. Brrr ... Chwile później także zabrał się za swój namiot. Był znacznie prostszy od tego należącego do Kay, typowy wojskowy z herbem naszytym na wejściowa kotarę. Jego giermek oraz sługa mieli wprawę.

Hm, Stephen wdychał cudowny zapach lasu, kiedy dotarł do jego nozdrzy aromat pieczonego mięsiwa. Kolacja zapowiadała się doskonale. Mieli także ser, chleb, placki oraz wino. Doskonale, jak na wieczorny popas. Przemył się jeszcze w jeziorku, nieco dalej, by nie razić niewieściej skromności Kay swoja nagością, po czym planował podejść do rozpalonego ogniska.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 18-11-2011 o 17:33.
Kelly jest offline  
Stary 18-11-2011, 16:36   #37
 
Maura's Avatar
 
Reputacja: 1 Maura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodze
Wspólny post Kelly'ego i mój

Namiot był wysoki, z długim masztem, podtrzymującym ukrytą wewnątrz ściankę, która dzieliła go na dwie połowy. Jedna połowa należała do Kay, druga- do jej sześciu towarzyszy. Nie było w tym nic dziwnego, że to Kay otrzymywała wygody. Usłano nawet jej łoże ze skór i kocy, ale na spanie czas przyjdzie potem. Ciemnobłękitne ściany namiotu zdobiły szkarłatne wypustki, a jego dach ozdobna frędzla. Herb Orvillów znaczył podobnie jak u Stephena drzwi z tkaniny, mocne i solidnie wiązane. Kay wzięła z sakwy grzebień, bo splatane włosy dały się jej mocno we znalki- rozplotła warkocz, rozczesała gagatowa, smolistą czuprynę, sięgającą pasa, po czym nie splatając jej, wyszła na zewnątrz, chwaląc Hugona i mrugając do Brantome’a, który zajmował się już gorliwie jej kasztanką. O tak, ona też poczuła zapach mięsiwa...Dostawszy smakowity kawałek pieczeni i chleb, zaniosła je Stephenowi, mając nadzieję, że posmakuje mu bardziej, podane z jej rąk.
- Dzięki Panu za dary, co je daje bez miary. - zmówiła wesołą modlitwę.
Stephen także zmówił modlitwę, podobnie jak reszta.
- Niezłe - przyznał przegryzając kęs, może zresztą był głodny. - Musimy wystawić warty na noc. Ktoś powinien podtrzymywać ogień oraz rozglądać sie, by wedle potrzeby budzić resztę - zwrócił się do Kay. Właściwie wesoło, jednak byla w jego głosie także powaga.
- Oczywiście, dysponuj moimi ludźmi wedle potrzeby, jak własnymi - zgodziła się, wypychając policzki strawą, jak chomik- Zaraz im każe, by rozścielić skóry u ognia, posiedzimy, może uda się namówić Tormunda na którąś z jego opowieści- wskazała jednego ze swoich ludzi- A u ciebie nie ma gawędziarza czy grajka? Noc krótsza przy winie i balladzie...
- Nie mam - przyznał - A raczej mam, ale został w zamku. Leopoldus minstrel świetnie gra, śpiewa, jednak lepiej się czuje na zamkowych komnatach. Przeto nawet nie myślałem, żeby go brać na łowy oraz tą wyprawę. Posłuchamy jednak Tormunda. Rzeczywiście Kaylyn - powiedział cicho - Noc taka jak ta jest niestworzona do spania. Właściwie chociaż nie. Czasem mamy noce, gdzie nie można rozróżnić snu od jawy.

Rozścielono skórzane derki, a Kay dostała nawet ciepłe, wilcze futro, mężczyźni powyciągali się wokół ognia, zażywając odpoczynku. Las szumiał nad nimi dziwną, przenikliwą pieśnią i Kay z cynowym kubkiem wina w dłoniach, otulona płaszczem, czuła się sama bardziej jak leśny duszek, nie dziedziczka Meadow Castle. Tormund, o którym wspomniała, ochoczo dał się namówić na opowieść ze swego życia. Byl postawnym mężczyzną o włosach jasnych i takiej brodzie, jego twarz zdradzała północne pochodzenie i sam to potwierdził, gdy z bukłakiem piwa w mocarnej dłoni zaczął opowieść.
- Jak moja pani, zacna i szlachetna Kay Orville wie, a takoż towarzysze moi, ale reszta z was nie - nie jestem stąd i nie należę do waszego ludu. Takich jak ja wy Waregami zwiecie, albo Wariagami, z Russów północnych się wywodzim i nasz dom tam, gdzie śniegu więcej, niż wszy na żebraku, a na niebie nocami płachty zielone i błękitne tańczą, co je Odyn rozwiesza..- zadumał się i podjał po chwili- Trzeba wam wiedzieć, żem od młodości najemnikiem był i żołnierzem zaciężnym i żem więcej krajów zwiedził, niż usta wasze wymówią. Ale dzisiaj, skoro w lesie takowym jesteśmy, opowiem wam historię, jako to wilkołaka ubiliśmy, co straszliwe i tajemnicze jest wielce stworzenie.

Kay zadrżała, blizej się do Stephena przysuwając.
Czując bliskość dziewczyny pozwolił sobie ująć jej dłoń. Niewinnie, leciutko, ale starając się, aby poczuła jego wsparcie. Nie chciał jednak przerywać skaldowi, który rozpoczynał swoją opowieść.

- Nocowaliśmy nad rzeką, co z bagien wypływała, las prastary, wielki, ludzi nas szesnastu było, eskorta, co kupca młodego wiodła.- zaczął wojownik z namysłem- Na popas jak teraz stanęlismy, piło się, jadło...Kupczyk nasz hojny był i niczego nie żałował, kamieniami złocistymi, co je bursztynem zwano handlował, takoż futrem, klejnotami i babskimi świecidełkami rozmaitymi. Ni stąd ni zowąd z lasu niewiasta ku nam wyszła. Urodziwa jak rzadko...- rozmarzył się- Włos jasny, kształtów dla oka przyjemnych...Rzekła, że traktem podróżowała z konia spadła, za blaskiem ognia nas znalazła i głupi byliśmy, bośmy jej uwierzyli, a jakoż konia po nocy szukać? Tedy do kompanii zaprosiliśmy, a kupczyk aż w przysiadach usługiwał.Widac w oko mu wpadła...Na noc do swego namiotu ją wziął, a nam cóż to przeszkadzało, on panem był, on płacił i choć każdy by na jego miejscu być chciał, tośmy cicho siedzieli...- siorbnął piwa i ciągnał dalej- A w środku nocy krzyk straszliwy- księżyc wzeszedł i owa dziewoja w potworę przemieniła się, kupczyk wrazil jej sztylet w bok, ale ona mu gardło niemal rozdarła, rzuciliśmy się wszyscy, ale zwykłe ostrze nic nie dokaże. Dwóch ludzi nam poraniła, gdybym przypadkiem ze sobą srebrnego sztyletu zdobionego nie miał, com go w nagrodę dostał od jednej damy, uciekłaby owa potwora. Alem dopadł jej i dźgał na oslep, okrakiem na stworze siedząc, którego kto żyw przytrzymywał - co nam ludzi nadarła łapami, pazurami, co jej kły narozdzierały...w końcu padła, w dziewoję nagą przemieniając się, patrzę, żem na niej i że nie dycha już....i tak to było. Tak wilkołaka ubilismy, a kupca poharatanego do jego ojca odwieżlismy....Prawdę gadam, każde słowo moje to prawda.



Chwilę trwało milczenie. Niejeden obejrzał się za siebie, gdyż opowieść przy leśnym ognisku wyobraźnię pobudzała.
- Naprawdę dobre słowa zacny Tormundzie - pochwalił go Stephen. - Opowieść to zacna, niczym czerwone wino. Aleć pora późna. Trzeba rankiem nam ruszać, toteż powoli kładźmy się spać. Niewiast nieznajomych, które pojawiłyby się niespodziewanie gościny prosząc, tutaj nie ma. Także kupieckich synów, toteż nie sądzę, by ktokolwiek miał się czegokolwiek obawiać - powiedział chcąc podnieść morale służby. Niewiasta zaś była jedna, piękna, szlachetnie urodzona oraz prawdziwie niezwykła. Była może nimfą urodziwą, jednak na pewno nie wredną wilkołaczycą.

Ludzie porozchodzili się, głowami kiwając - jedni do namiotów, inni ku warcie. Kay została jeszcze chwilę ze Stephenem, którego dłoń wypuściła, skoro tylko historia się skończyła. Spojrzała w gwieździste niebo, ku któremu pędziły złociste i rubinowe skry.
- Straszna historia...- szepnęła - Ale jakoś ten las grozy we mnie nie budzi, choć tajemnic wydaje się pełen...I niczego przy tobie się jakoś nie obawiam. - uśmiechnęła się nikle.

- I nie musisz - potwierdził zuchowato bardziej, niżeli rycersko podkręcając nieistniejącego wąsa. Obiecał sobie, ze będzie pilnował dodatkowo, gdyż jak każdy wojownik potrafił bez większego problemu wytrzymać noc bezsenną. Oczywiście absolutnie nie planował jej powiedzieć, ale niechby sie pojawił jakiś smok ... naprawdę jaszczur przy tak nastawionym Stephenie nie miałby szans najmniejszych. - Niebo jest piękne, noc jest piękna, twoje oczy są piękne - szepnął. - Spokojnego snu, Kay - uśmiechnął się.

Zasnęła szybko, ledwo do namiotu weszła- suknię wierzchnią zdjęła tylko, ciepłymi kocami i futrem się okrywając. Zdawało się, że noc przespała, ale obudziła się, czując, że za potrzebą niewieścią wyjść musi. Na zewnątrz ciemność była, księżyc ledwo ku północy się przesunął, strażnik, u ognia drzemiący z szacunkiem głową kiwnął, gdy szepnąwszy, że wróci rychło, w cień pierwszych drzew otaczających polanę weszła. Uczyniwszy, co miała uczynić ruszyła z powrotem, ale dźwięk nagły zatrzymał ją. Nucenie dalekie, jakoby niski, melodyjny głos ptaka czy instrumentu jakowegoś. Przeżegnała się, stojąc wyprostowana.
- Sen, mara...?- szepnęła dziewczyna.
I nie myśląc, co czyni, przez paprocie ku owej muzyczce ruszyła....

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=2Yk_kfLbvUM&feature=player_detailpage#t=22 4s[/MEDIA]

Obiecał sobie, że nie zaśnie, szykujac się na potencjalnego wilkołaka, który nie zjawił się, ale przecież ewentualnie mógł się pojawić. Wtedy dostałby po łbie od Stephena przed obliczem Kay, która ... przystopował marzenia widząc wychodzącą dziewczynę. Poszła na skraj lasu, można się domyslać w jakim celu, jednak, gdy po chwili nie powróciła niespokojny zerwał się wychodząc do strażnika, młodego chłopaka przynależącego do drużyny Orville.
- Jaśnie panienka? - spytał.
- Wyszła, powiedziała, że za moment wróci. Iść za nią? - strażnik przestraszony, że popełnił jakiś błąd natychmiast zadeklarował poprawę.
- Zostań, sam się zajmę. Pamiętaj, nigdy nie wolno ci zejść z posterunku. Jakbyś mial wątpliwość, budź innych, jednak nigdy nie opuszczaj strażniczego stanowiska - powiedział Stephen mocno.
Powoli zagłębił się w las.

Od mchu szedł gorzki zapach, niosąc pamięć dawnych grzybni, bagienną woń niedalekiego torfowiska i miły chłód. Pełnia malowała srebrem kontur brzoskwiniowego policzka, gdy z zapartym tchem dziewczyna przesuwała się na kolanach przez poszycie.Księżyc wędrował nad lasem jak srebrzysty denar, tu i tam malując chmurom brzuchy i muskając czarne szczyty jodeł. Las gęstniał, im dalej wędrowała, nie myśląc o niczym, poza ową muzyczką- wabiła ją ona, kusiła, budziła żywsze drżenie w krwi...stopy same wyrywały się do tańca....musiała być to magia, ale Kay nie czuła strachu, nic, poza tęsknotą i radością...
W końcu ujrzała nikły blask- świetliki?
Rozchyliła paprocie, w białym gieźle sama wyglądała jak duch. I ujrzała przedziwny widok....


Szedł przez las kierując się najpierw intuicją, a potem dziwną muzyką, która snuła się przez nocne powietrze, niczym mgła. Najpierw przyjął ją za jakieś brzęczenie owadów, potem szmer rzeki, wreszcie jednak pojął, że to śpiew. Dziwny, niepokojący, jednak piękny śpiew, który budził tęsknotę. Kroki jakby same podążały ku tamtej stronie. Jednak nie tylko jego kroki. Kay była wcześniej. Zauważył niespodziewanie ją, jak pochylona stała za krzewiną paproci. Obserwowała coś. Stanął obok niej cichutko szepcząc, ażeby dziewczyny nie przestraszyć. Stanął, spojrzał oraz zadziwiony niemal aż krzyknął. Szczęśliwie w ostatniej chwili ugryzł się, ale tak czy siak, niemal zahipnotyzowany, nie potrafił oderwać spojrzenia.

Wirujące drobiny blasku, które wzięła za świetliki, nie były nimi. Kiedy poruszając się w koncentrycznym kręgu uniosły się bliżej nich, kołując nad paprociami i jagodziskiem, Kay spostrzegła, że to maleńkie, wiotkie istotki, kształtów ludzkich, ale obdarzone drobnymi skrzydelkami, niczym ważki czy fantastyczne owady. Miały rozmaite barwy, ale przeważała szafirowa i szmaragdowa, każda jarzyła się lekko, a ich unoszące się skrzydełka brzęczały cicho, na granicy świadomości. Ale najpiekniejszy był śpiew- wielogłosowy, chóralny, na wysokiej to niskiej nucie, przenikajacy serce. Była w tym śpiewie radość i żywiołowość, namiętność i tajemnica, słodycz i tęsknota. Kay jak we śnie wyciągnęła ręce- nie była zdolna opanować się, nie mogła, nie...


Otoczyły ją chmarą, gdy weszła na polanę, wcale od niej nie uciekając- kilka kręgów oplotło jej białą postać, gdy bose nogi dziewczyny ruszyły w hipnotyczny tan, a jej długie, ciemne włosy rozwiały się w ekstatycznym tańcu....

Przytrzymać chciałby ją, ale jakby ciało, wsłuchane w śpiewną melodię, nie słuchało rycerza. Mógl jedynie stać z uniesioną dłonią, nieco wykrzywiony w pozycji, której na pewno nie potrafiłby zachować, gdyby nie to, że właśnie niemal zamarł. Szeptał imię dziewczyny, która dołączyła do leśnych taneczników. Ich stopy niemal śmigały nad trawą nie gniotąc jej, a pod spodem snuła się wypełniona jasnymi iskierkami mgiełka powodująca, że niemal płynęli ponad powierzchnią. Uśmiechnięci, złoci, piękni, wzbudzający owo dziwne zaślepienie u osob płci przeciwnej. Zaś pomiędzy nimi: najpiękniejsza, najcudowniej jaśniejąca oraz najsłodsza ze wszystkich Kaylyn, która raziła oczy rycerza słodkimi promieniami swojej niewieściej natury.

Któraś z faerek musiała zobaczyć rycerza- bowiem zakręciły się nagle, spłoszone, muzyka umilkła, a pętające ich czary uciekły wraz z gromadą ruchliwych światełek, przepadajac w głębi puszczy. Kay, jak obudzona ze snu ruszyła w stronę Stephena, z rozjaśnioną twarzą i oczyma pełnymi jeszcze blasków.
- Och Stephenie...widziałam je..widziałam!- wtuliła się w jego ramiona.
- One pewnie tam były - powiedział wyduszając z siebie wreszcie jakieś słowa. Dłonie jednak oplotły dziewczynę, jakby gnane odruchem wydostającego się uczucia. - Pewnie tam były - powtórzył, bowiem choć widział je, sam szeptał sobie, ze to przywidzenie, ze nieprawda, ze jednak tam ... nieważne. - Jesteś taka piękna Kay, widziałem - dodał gorączkowo - widziałem ciebie wśród nich, niczym szlachcianka faerie ... Kay - przytulił ją mocniej. - Kay ... - magiczna chwila trwała dalej.

Jej usta same znalazły jego wargi, lekko, jakby bojąc się tego, co właśnie robiły. Uniosła palce do oczu- traciły jasność, mrowienie szafirowej barwy na opuszkach. Zaczarowały cię, Kay...szeptały jej myśli, to ci się tylko śni...Kay....

I wtedy usłyszeli nawoływanie Hugona. Kay drgnęła, jak obudzona.
- Nasi..wołają nas..wracajmy!
Wysunęła się z objęć mężczyzny, śpiesznie idąc w stronę obozowiska.
Chwile potem ruszył za nią Stephen. Powoli szedł niemal hipnotycznym krokiem, zaś na jego ustach widniała wielka, niewidzialna pieczęć jej pocałunku. Po prostu szedł, aż dotarł do namiotu. Nawet nie wiedząc kiedy, zasnąl słodkim snem, który nawiedzał tańczący, piękny elf mający twarz Kaylyn.

Rankiem nie było czasu na nic. Obudzili się, kiedy służba już krzątała się zbierając do odjazdu. Krótka przekąska, niemal w biegu. Ruszyli, gdyż do tajemniczej wioski był jeszcze solidny kawałek drogi.
 
__________________
Nie ma zmartwienia.

Ostatnio edytowane przez Maura : 18-11-2011 o 17:32.
Maura jest offline  
Stary 18-11-2011, 20:54   #38
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
Delta & eMGie

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=DQyIu6-omOA[/MEDIA]

Ostatnią godzinę Gareth spędził milcząc, co nie było zbytnio do niego podobne. Podróż zmęczyła go, a intensywne polowanie dało się we znaki, jednak to nie one były powodem jego braku chęci do rozmów. Powodem tym było nic innego, jak towarzystwo hrabiego. Długa konwersacja, którą odbyli w trakcie drogi, nie dała nic ponad to, że Sokolnik miał dość szlachcica i jego pełnych wyższości i źle maskowanej satysfakcji, uśmiechów. Na czas ostatniej klepsydry rycerz zwyczajnie przeprosił mężczyznę i wycofał się do swojej świty, wybierając ciszę i towarzystwo Kree na ramieniu. Bał się, że w końcu skończy się jego cierpliwość i albo rzuci o jeden niemiły komentarz za dużo, albo zagra w otwarte karty i wygarnie hrabiemu wprost co o nim myśli, dodając do tego o knucie przeciwko diukowi. A jego senior z pewnością by tego nie pochwalił.

Gdy zajechali na zamek i w otoczeniu muzyki oraz pięknych dam wyszedł ku nim diuk Tondbert, Gareth przez chwilę oczekiwał w napięciu aż sir Oswald poderwie swojego konia i rzuci się na gospodarza z mordem w oczach i mieczem w dłoni. Ba, nawet więcej - miał szczerą nadzieję, że to zrobi. Z pewnością mieliby tą klarowność, której teraz im brakowało, a która wszystkim wdawała się we znaki.
Nic takiego się naturalnie nie wydarzyło, a cała ceremonia powitalna przebiegła w sposób aż nazbyt wylewny i pokojowy. Hrabia Oswald wydawał się wręcz równie zadowolony z takiego obrotu spraw, co sam diuk. Bogowie tylko wiedzą jak bardzo powstrzymywał się od kąśliwych komentarzy, których Sokolnik nasłuchał się przez całą podróż. Nic nie wydarzyło się również, gdy powitanie dobiegło końca, ani gdy cała grupa gości udała się do swoich komnat, rozchodząc się z dziedzińca.

Gareth zsiadł ze swojego wierzchowca i podał wodze Patty'emu, dając mu znać, żeby zajął się koniem, odprowadzając go do stajni i tam zdejmując z niego całe oporządzenie. On sam chciał porozmawiać z Gwenith, która również była wśród witających, a która właśnie się do nich zbliżała.
- Skąd ta marsowa mina, braciszku? - zapytała, gdy tylko giermek rycerza odprowadził karą klacz za pozostałymi końmi. Zielone spojrzenie dziewczyny przebiegło po jego twarzy, bez większych trudności odczytując jego nastrój. - Las nie był dla ciebie dziś dobry?
- Był, aż nadto. - Wzrok Garetha obiegł na chwilę na postać sir Oswalda, który właśnie wkraczał do zamku wraz ze swoją świtą. W jego spojrzeniu musiało nie być zbyt wiele sympatii, bo brwi Gwenith uniosły się w górę, informując że Reynarka zaczęła domyślać się co mogło być w takim razie powodem. - W przeciwieństwie do towarzystwa, które dane mi było potem znosić.
- Nie znaleźliście wspólnych tematów z hrabią Oswaldem? Mawiają o nim, że również wierzy w starych bogów. - Dziewczyna odwróciła się i również spojrzała za przeciwnikiem diuka. Na jej dekolcie, na srebrnym łańcuszku, wisiał prosty medalion przedstawiający płomień Belisamy, boginki lasów, rzek, ognia i światła. W przeciwieństwie do swojego brata, Gwenith nie nosiła chrześcijańskiego krzyżyka. Wierzyła w istnienie Najwyższego, ale nie darzyła go zbytnią sympatią.
- Sir Oswald znalazłby więcej tematów z wężem niż ze mną - odmruknął Gareth. Przywołał gestem jednego ze służących i odpiął od paska haki z szarakami, przekazując mu, żeby zaniósł je do kuchni w ramach podarku. Gwenith uśmiechnęła się krótko i rozejrzała po niebie, najpewniej w poszukiwaniu Kree. Ciemny punkcik nad horyzontem powiedział im, że sokół właśnie kończy polować na okoliczne ptactwo.
- Sprawiła się na łowach? - zapytała brata, który kończył właśnie rozmawiać ze służącym. Rycerz skinął krótko głową.
- To dla niej nie lada wycieczka. Zajmiesz się nią? - odparł po chwili, odprawiając chłopaka z parą zajęcy i zaczynając odpinać rzemienie od skórzanej rękawicy sokolniczej.- Chciałbym porozmawiać jeszcze z diukiem. A potem z tobą.
- Będę w naszych komnatach - odpowiedziała dziewczyna, chętnie przyjmując rękawicę. Wolną ręką zagwizdała przez palce i zaczęła obserwować jak na niebie Kree zawraca i zaczyna zniżać lot. A Sokolnik ruszył w stronę zamku, za oddalającym się księciem.


***


W trakcie drogi zastanawiał się co powiedzieć księciu, ale ostatecznie nie doszedł do żadnych twórczych wniosków. Gdy zatrzymał się przed drzwiami do jego komnat i zapukał, zaplatając ręce za plecami, wcale nie był mądrzejszy w niezbędną wiedzę. Dopiero oczekiwanie oświadomiło mu, że nie miał jeszcze czasu przebrać się w czyste, odświętne ubranie, przygotowane na uroczystość ślubu oraz okazji takich jak uczta powitalna. W ciemnozielonej zbroi, którą miał na sobie, wciąż tkwiły pojedyncze listki i gałązki, które musiał zebrać podczas leśnych przejazdów za zwierzyną. Rozmowa z seniorem miała jednak pierwszeństwo nad wszystko inne.
- Witaj sir Garecie - rzekł książę, gdy drzwi otworzyły się przed rycerzem. - Cieszę się, że dotarliście cali i zdrowi. Słyszałeś, co spotkało króla. Przybył do nas posłaniec z tą straszną wiadomością. To doprawdy niesłychane. Podnieść rękę na króla. Moje przeczucia się sprawdzają, a obawiam się, że to dopiero początek nieszczęść. Hrabia Oswald, jeżeli to on jest odpowiedzialny za to, co się stało, na pewno ma jeszcze nie jedno w zanadrzu.
- Jeżeli sir Oswald potrafi tak wyszkolić kruki by zaatakowały konkretnego wierzchowca, to boję się o to, jakie mogą być te pozostałe sztuczki, panie - odparł Sokonik, skłaniając się przed seniorem. Z ulgą przyjął jednak fakt, że diuk również podejrzewa o ten czyn hrabiego. - A czy posłaniec przekazał również wieści o sir Stephenie oraz lady Orville?
- List był od samego Arthura i nie było w nim nic o sir Stephenie i lady Orville. Król skłania się ku temu, że w sprawę zamieszane są siły nieczyste. Nie rzuca on żadnych podjerzeń, ale piszę bym miał na oku pogan zamieszkujących Czarny Bór. Być może faktycznie zaniedbałem tamte okolice moich włości i za mało interesowałem się tym, co tam się dzieje. Wiesz jednak sir Garcie, że to ziemie graniczne, gdzie często dochodziło do zatargów z ludźmi hrabiego. Być może ten trop jest słuszny, wszak pokazuje po raz kolejny, że hrabia mógł mieć z tym coś wspólnego. Niestety nadal muszę mieć dobrę minę do złej gry i ugościć go najlepiej jak potrafię, nie uchybiając przy tym w żadne sposób etykiecie i obyczajom. Martwi mnie jednak, że ślub to może być dopiero początek. Czuję się, jakbym dobrowolnie wpuszczał lisa do kurnika.
- Sir Stephen wraz z lady Orville wyruszyli na spotkanie królowi Brytów. Poczuli się w obowiązku sprawdzić co z jego zdrowiem - poinformował lakonicznie rycerz. - Przez całą drogę rozmawiałem z hrabią i jestem pewien, że coś knuje, sir. Ten człowiek wręcz jaśnieje od pychy i złośliwej dumy, jednak nawet słowem nie zdradził się ze swoich zamiarów czy czynów. Bez dwóch zdań jego intencje nie są czyste, chociaż nie sposób tego dowieść.
Przeczesał palcami włosy, zastanawiając się jak ubrać w zdania swoje następne słowa. Westchnął ciężko i przyjrzał się księciu z wahaniem.
- Sir, na polowaniu wydarzyło się coś... co ciężko mi opisać. Ma to związek z hrabią, ale nie sądzę, by ktokolwiek mógł dać temu wiarę, szczególnie gorliwi chrześcijanie.
- Co masz na myśli? - spytał lekko zdezorientowany książę.
- Hern, pan lasów i łowów, pojawił się przede mną i lady Mariną - odparł bez ogródek rycerz, decydując się na porzucenie zawoalowanych sugestii. - Ostrzegł nas, że grozi ci niebezpieczeństwo, sir. Wiem, że możesz nie wierzyć moim słowom, książę, ale proszę cię o spełnienie jednej prośby. Nawet jeśli ta mara nie była duchem lasu, moim obowiązkiem jest dbać o twoje dobro. Pragnąłbym pełnić straż przy twojej osobie, sir. Gdyby hrabia Oswald zdecydował się na coś czego potem wszyscy byśmy żałowali.
- Rozumiem - rzekł diuk mocno zamyślony. - Pogańskie bóstwo ostrzega cię, że grozi mi niebezpieczeństwo. To zaiste ciekawe... Dobrze wiesz, że pogan toleruje na swych ziemiach dopóki nie parają się czarną magią, zakazaną przez kościół. Nigdy jednak nie zakładałem, że ci pogańscy bogowie naprawdę istnieją. Skoro jednak objawił ci się jeden z nich... Sam nie wiem, co o tym myśleć. Doprawdy niebywałe...
Po długiej chwili milczenia, diuk dodał:
- Będę musiał poradzić się w tej materii, któregoś z ojców w opactwie.
- Być może bogowie postanowili dopomóc nas słowem, żeby wyrównać szanse, które sir Oswald zachwiał sięgając po Czarną Magię - odparł powoli Gareth. - To wszystko jednak tylko potwierdza twoje złe przeczucia, sir. Ponadto ludzie widują kruki, jakby i one chciały coś przekazać. A to zawsze oznacza czarne wieści.
- Skoro tak, to dlaczego sam Chrystus nas nie wspomoże... Czyżby nie interesowały go tak przyziemne sprawy jak los mego rodu. Służę mu przecież od lat i staram się godnie i uczciwie wypełniać swoje obowiązki. Dlaczegóż to miałby mieć wspierać jakiś pogański bożek? To nie może być. Muszę w tej sprawie pomówić z ojcem opatem. On będzie wiedział, co o tej sprawie myśleć. To jednak musi zaczekać. Opat przybędzie dopiero na ślub. Teraz bardziej martwi mnie hrabia i jego ludzie. Jeżeli możesz sir Garecie miej go na oku i informuj mnie, jakbyś zauważył coś podejrzanego.
- Jestem pewien, że sir Erik odpowiedziałby ci lepiej na to pytanie ode mnie, sir. - Rycerz uśmiechnął się oszczędnie, muskając palcami oba wisiorki na szyi. Srebrny krzyżyk zalśnił delikatnie, odbijając światło świecy. - Jednak wszyscy lubią mówić, że Najwyższy ma swoje plany. Być może to jest jeden z nich.
Albo Boga rzeczywiście nie obchodzą przyziemne sprawy i jest zajęty zajmowaniem się swoimi złotymi świątyniami, chociaż tego Gareth akurat już nie powiedział. Bo chociaż również wierzył w Jego istnienie, bezgraniczna miłość nie mieściła się w zakresie jego obowiązków.
- Sir. - Sokolnik skrzywił się jakby właśnie ktoś poczęstował go kwaśnym winem. - Każdy czyn i każde słowo hrabiego jest podejrzane. Musiałbym informować cię o wszystkim co mówi i co robi. A bardziej się przydam przy twoim boku, co również uspokoi moje sumienie oraz pozwoli spełnić obowiązek nałożony przez słowa Herna.
- Sir Garcie pochlebia mi twoja troska - rzekł nadal zamyślony książę - Mam co prawda na czas dwóch strażników, którzy pilnują mego bezpieczeństwa, ale rad będę jeżeli będziesz blisko mnie w czasie wizyty tego lisa. Wydaje mi się, że hrabia nie posunie się do ataku na mnie w moim zamku. Choć jeżeli to faktycznie on stoi za wypadkiem króla, to kto wie... Tylko.... pomyślmy... musiało by się to stać dopiero po ślubie. I wtedy kiedy mi, by coś się stało rządy przejąłby Eryk i jego świeżo poślubiona małżonka. Może o to chodzi hrabiemu? Tylko po co w takim razie atakowałby króla? To bezsensu... Poza tym musielibyśmy założyć, że i jego córka jest we wszystko wmieszana. Prosiłem lady Marinę, by wybadała, czy Cynewynne wie coś o planach ojca. Na razie jednak nie miałem sposobności z nią porozmawiać, a i ona zapewne nie miała czasu pomówić z Cynewynne.
Musisz uzbroić się w cierpliwość sir Garecie i cały czas uważnie obserwować hrabiego i jego ludzi.

- Cierpliwość nigdy nie była moją mocną stronę, sir. Jednak zrobię jak każesz - odparł Gareth, skłaniając się krótko. - Przynajmniej dopóki starczy mi zdrowia do sir Oswalda.
- Teraz muszę cię przeprosić sir Garecie, ale obowiązki wzywają, Muszę dopilnować, by przygotowania do uczty szły, jak należy. Niewątpliwie będzie jeszcze okazja pomówić w czasie uczty, choć na pewno nie tak swobodnie jak teraz. Może uda nam się wspólnymi siłami w czasie rozmowy z hrabią dojść, co planuje.

Rycerz pożegnał się z księciem i ruszył do swoich komnat. Rozmowa z pewnością przyniosła im obu więcej pytań niż odpowiedzi, ale teraz przynajmniej miał jakiś cel. Materialny obiekt, na którym mógł się skupić. Diuk do obrony, ludzi do rozstawienia, hrabia do okiełznania.
Z pewnością nie minie dzień, a już będzie miał dość swojej nowej funkcji.
Ruszył do swojej komnaty, zamierzając przebrać się w czyste ubrania i strój biesiadny, oraz podzielić się z siostrą opowieścią o tym co przytrafiło im się na polowaniu.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."
Delta jest offline  
Stary 19-11-2011, 23:01   #39
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Wracali w ponurych nastrojach, tak nie pasujących go radości, którą czuła na polowaniu. Krótkie spotkanie z Cyne napełniło serce lady Mariny troską. W drodze powrotnej rzuciła kilka spojrzeń na ustrojony wstążkami wóz, ale ciągle był szczelnie otoczony przez ludzi hrabiego.

Wjechali na dziedziniec, Marina rzuciła kilka niespokojnych spojrzeń niepewna, jak przebiegnie przywitanie-ale nic się nie wydarzyło. Dzięki Bogom.
Pozwoliła pomóc sobie zejść z konia i udała się do swojej komnaty.
- Gandawika – przywołała służącą – idź zorientuj się, gdzie ulokowana jest lady Cynewynne.

---
- Złe wieści, maja pani – wyrzuciła z siebie Gandawie, kiedy tylko weszła do komnaty.
- Zaniemogła? – przeraziła się Marina – kruki?
- Jakie kruki, moja pani? – służąca spojrzała zadziwiona – w północnym skrzydle ich umieścili, ale tam nikogo nie wpuszczają, dlatego mówię, ze złe wieści. Ale kuzyn tego Kevina ze stajni, wie pani, ten młody, co przedwczoraj się ze …
- Gandawika!
- Tak, moja pani – zmitygowała się służąca rozumiejąc, że teraz nie czas na przekazywanie pani plotek - nosił bagaże i widział, że to ta narożna komnata, moja pani. Ale tam nikogo nie wpuszczają, nie mogłam zoabczyc siez lady Cynewynne.
- Mnie wpuszczą – Marina przejechała wzrokiem po sylwetce służącej – rozbieraj się.
-Moja pani?!

----
Trochę pomady dla zakrycia bieli lica, kilka łokci sukna, sprytnie owiniętych wokół kibici i bioder, gładko upięte włosy schowane pod czepkiem, rozkołysany chód… Marina – a właściwie hoża dziewoja, z rumianymi policzkami, w wysoko zapiętej, skromnej sukni, i dzbanem z gorącą wodą opartym na rozłożystym biodrze - podeszła do drzwi komnaty Cyne.

- Pani wodę zamawiali - oznajmiła stojącemu pod drzwiami strażnikowi.
-Odejdź dziewko – mruknął mężczyzna.
- Wodę niosę! Pani kazali – marina zrobiła pół roku do przodu.
-Odejdź kobieto, mam rozkazy!
- A ja mam wodę! Wystygnie i znów będę musiała nosić z kuchni! Czy ty nanosisz, jak taki mądry jesteś? Pani wrzątek kazali przynieść, po podróży odświeżyć się chce! Marina zrobiła energiczny krok do przodu, dzban zakołysał się ,woda chlupnęła na nogi strażnika.
- Uważaj! Głupia baba –mruknął – wchodź, wszystko tu zalejesz.
- Dziękuje, panie – Marina ukłoniła się i weszła do komnaty.

- Tak się cieszę, że cię widzę - szepnęła przejęta Cynewynne widząc swoją przyjaciółkę - Już myślałam, że nie uda się nam dzisiaj spotkać. Wszędzie pełno służby i strażników, a na dodatek książę już zaprosił nas na ucztę.

- Witaj kochana - Marina uściskała przyjaciółkę - co się dzieje?

-Muszę ci to powiedzieć, bo nie mam komu - rzekła przejęta dziewczyna - Sama nie wiem, czy tracę zmysły przez to wszystko, co mnie czeka... Dobrze wiesz, jaki mój ojciec ma stosunek do rodu księcia Tondberta. Ucieszyłam się, co prawda, że królowej udało się go namówić by zgodził się na mój słub z Erykiem. Teraz jednak myślę, że mój ojciec zrobił to wszystko tylko po to, by zaszkodzić księciu. Nie wiem, co prawda co planuje, ale obawiam się, że nic dobrego. Wielu ludzi w ostatnim czasie gościło u mego ojca. Wielu spośród szlachty, ale także pewni dziwni ludzie. Wyglądali niby jak mnisi, ale było w ich twarzach coś, co napawało mnie lękiem. Ojciec mój spędzał z nimi długie wieczory, a gdy go pytałam kim oni są odpowiedział, że to nie są sprawy dla niewiasty. Marino kochana sama nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. Cieszę się na ślub z Erykiem, ale boję się że wyniknie z tego coś strasznego.

Marina kiwała tylko głową, wysłuchując gorączkowych słów Cyne.

- Usiądźmy - powiedziała uspokajającym tonem.

- Co o tym myślisz, czy ja przypadkiem nie tracę zmysłów? - spytała przejęta Cyne.

- Nie, moja kochana, intuicja cię nie zawodzi. Ani zmysły. Wiesz, że życzę tobie i Ericowi jak najlepiej. Ale też szanują cie na tyle, że nie mogę cię oszukiwać. Bardzo możliwe, że ktoś chce użyć ciebie i Erica do swoich rozgrywek. Ale nie sądzę, żeby chodziło o twojego ojca.. mam wrażenie, że to ktoś ważniejszy. Coś się dzieje niedobrego. Wiesz, ze król został zaatakowany przez kruki, ja je tez widuję, nie boją się. Ukazał mi się też Hern – sam nie wiem, czy to był On, czy prosta mistyfikacja, ale tez mnie ostrzegał. - zamilkła na chwile i zapytała - Udało ci się dowiedzieć czegoś o tych gościach ojca?

- To co mówisz cieszy i smuci mnie zarazem - odparła dziewczyna - Mam nadzieję, że mój ojciec nie miał nic wspólnego z wypadkiem króla. Moje przeczucia były słuszne, ale to oznacza, że musimy uważać. Sama tylko nie wiem na co. Na kruki?

- Kruki to tylko narzędzie. Ktoś nimi kieruje.. i tej osoby powinniśmy się obawiać. Nie mam pojęcia, kto to. Ale mam dziwne przeczucie, ze stoi za nim magia.

- Myślisz, że ci kapłani którzy odwiedzali mego ojca mogą mieć z tym coś wspólnego?
- Spróbuje się czegoś dowiedzieć, ale obawiam się że mój ojciec nic mi nie powie. A czasu tak niewiele.

- Cyne – Marina ujęła przyjaciółkę za ramiona i spojrzała jej prosto w oczy – posłuchaj mnie, bardzo uważnie. Czy kiedykolwiek źle ci doradziłam? Wyjdziesz za Erica. To, co się dzieje wokół, nie ma z wami związku. Być może ktoś chce wykorzystać waszą miłość, ślub, do swoich celów. Ale jesteście tylko pionkami.Zresztą mam wrazenie, że ja też, my wszyscy… Jeśli się wycofacie, znajdzie inny sposób. A ty będziesz nieszczęśliwa.
Puściła Cyne.

- Musimy być bardzo uważne, to wszystko. Nie pozwól się zastraszyć.

- Jeżeli będziesz przy mnie to nie będę się bać. Wierzę, że pomożesz mi jak będziesz w stanie. Chce być z Erikiem i wiem, że będę z nimi szczęśliwa i tylko to się dla mnie liczy. Nie chcę, co prawda występować przeciw ojcu, ale jeżeli on przygotowuje coś strasznego, to będę musiała. Bądź ze mną w kontakcie Marino, bez ciebie nie dam rady.

- Będę, przecież wiesz. Do zobaczenia na uczcie, mam nadzieję.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 25-11-2011, 17:35   #40
 
Falcon911's Avatar
 
Reputacja: 1 Falcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodze
Falcon911 & Maura


Zamek Edinbrough wlał nieco otuchy w serce sir Erika - widząc znajome mury, rycerz odetchnął nieco - nikt nie zaatakował orszaku, co było przecież prawdopodobne. Ale na szczęście, wszyscy dojechali cali i zdrowi.
Erik tylko skłonił się suzerenowi, po czym odszedł do swych komnat, pragnąc ułożyć sobie wszystkie wydarzenia, oraz odwiedzić potem kaplicę. Może Pan ześle swemu słudze jakąś myśl, dzięki której Erik zrozumie boskie zamysły i odgadnie, kto tak naprawdę chce zguby króla i wiernym mu wasalom. Gdy wszedł do swego pokoju i odłożył do kufra odpasany miecz, drzwi zaskrzypiały i w środku stanął ksiądz Victor.
- Nie byłeś zbyt rozmowny podczas podróży do zamku. - stwierdził, bacznie przyglądając się rycerzowi - Może zechcesz wyjaśnić mi, co też tak zawiązało ci język i sprawiło, że wyglądałeś jakby wpuszczono ci żabę za koszulę?
Erik uśmiechnął się wymuszenie, po czym usiadł na łóżku i przystąpił do wyjaśnień. Gdy skończył opowieść, zakonnik pogładził długą, siwą brodę.
- Ciekawe... - mruknął - Więc jednak ktoś postanowił przeszkodzić w małżeństwie nie tylko czynami i słowami, ale i czarną magią... I te niepokojące znaki... Kto wie, może to sam Pan ostrzega nas przed niebezpieczeństwem...
- Też tak sądzę - rzekł rycerz - Oby tylko w najgorszym momencie ustrzegł nas przed ciemnymi mocami.
Zakonnik uśmiechnął się. - Przed ciemnymi mocami sami będziemy musieli się strzec - rzekł - Dopiero pod koniec życia Pan da nam nagrodę za ich odparcie, bądź ukarze za przystanie do nich.
Wyszli z pokoju, wciąż debatując. Przechodzili korytarzami zamku, mijając co pewien czas służbę bądź rycerzy Tondberta. Wszędzie aż wrzało od przygotowań do ślubu.
- Artur mógłby zapobiec skandalom, sama jego obecność byłaby dobrą tarczą przeciw każdemu wrogowi.
- Tak - ksiądz pokiwał głową - Lecz teraz nie ma tu króla, a jeśli jest jak powiedziałeś, nie zaszczyci swą obecnością uroczystości. Nie ma też rycerza the Osprey oraz lady Kaylyn, sir Edward również podążył śladami naszego władcy. Zostało was niewielu, Eriku.
- Co teraz? - zapytał sir Ebbiton.
- Wszystko w rękach Pana.

Towarzyszący rycerzowi dotąd ksiądz Victor oddalil się, podążając ku komnacie którą dzielił z młodym Amlenem. Rycerz westchnął i zamyślił się, wspominając niedawne wydarzenia. Cały czas miał przed oczami podejrzany, szyderczy uśmiech hrabiego Oswalda. Zastanawiał się też, co może mieć w planach rywal Tondberta. Ale przede wszystkim myślał o swym rannym władcy, o którym, jak dotąd, nie miał żadnych wieści. Stanął w końcu przed drzwiami do kaplicy, po czym westchnął i pokornie pochylając głowę wszedł do środka.
W kaplicy było cicho - nie licząc odgłosów wycierania nosa, które dobiegały z lewej strony rzeźbionych stell. Siwowłosa dama modliła się, co jakiś czas wydmuchując nos w koronkową chusteczkę. Słysząc kroki, rozbrzmiewające echem, odwróciła głowę i chusteczka wypadła z jej pergaminowych, pomarszczonych dłoni.
Erik rozpoznał modlącą się gorliwie niewiastę. Była to ciotka Lady Kaylyn, lady Minerva. Cenił ją bardzo, bowiem słyszał o niej jako o pobożnej i prawej kobiecie. Ukłonił się nisko, po czym uklęknął niedaleko - Lady Minervo... rzekł, po czym przeżegnał się.Rozpoczął cichą modlitwę, wielbiąc Stwórcę, dziękując mu za wszystko, oraz prosząc o pomoc w sprawie małżeństwa Eryka i Cynnewynne. Oraz błagał o zdrowie dla Artura i czuwanie nad nim. Król był najważniejszy, bowiem to on mógł tylko powstrzymać niegodnych i pragnących nieszczęścia osób. Odwrócił się do starszej kobiety, po czym obdarzył ją lekkim, acz zmęczonym uśmiechem.
Stara dama ujrzawszy rycerza omal nie zaplątała się w fałdy sukni, tak spiesznie przedzierała się ku niemu przez rzędy ławek.- Rycerzu! Eriku drogi... gdzie Kaylyn... gdzie lady KaylynGdzie owa dziewczyna nieposłuszna, mów szybko! - dyszała gniewem i żałością.
- Spokojnie, łaskawa pani... - rzekł rycerz - Twojej podopiecznej nic nie jest. Razem z sir Stephenem wyruszyła ku orszakowi króla Artura. Jeśli jest ktoś, kto mógłby lepiej ją obronić przed kimkolwiek, jest to tylko sir Stephen. A jeśli byłaby gdzieś
bardziej bezpieczna, to tylko przy królu.
Erik zdziwil się nieco wybuchem kobiety, jednak sam nie wiedział, jak zareagowałby, gdyby to ktoś mu bliski nie wrócił z wyprawy.
- Razem... z sir... Stephenem? - wargi kobiety poruszyły się - nie wiadomo, czy z ulgi, czy ze zgrozy - Do króla... samego króla?
Erick nie wiedział, jak chytre rachuby czyniła stara dama, ale w tym momencie to na nim skupił się wybuch ulgi i ukojenia. Lady Minerva osunęła się niemal w ramiona Ericka, mamrocząc tylko:
- Jak żesz to wypada... tyle w podrózy... z sir Stephenem... do króla... cóż pomyślą? Toż to niemal deklaracja... tak, deklaracja...
Rycerz zdębiał zaskoczony, jednak poklepal delikatnie niewiastę po ramieniu. - Pani, jaka deklaracja? Sir Stephen słynie wprost ze swojego honoru i dworności wobec dam, nie masz się czego obawiać. A jeśli mam być szczery, to wydaje mi się, że ścieżki obydwojga łączy Bóg. Proszę zatem być spokojną, łaskawa pani. Myślę, że i Lady Kaylyn i sir Stephen są rozsądni i wiedzą, że dopiero za potem nadejdzie ich czas.
Lady Minerva westchnęła tak, że uczucie niemal rozsadziło jej chudą pierś. Wsparła się na ramieniu rycerza dłonią tak żylastą i mocarną, że widać było, jak teatralne było to omdlenie.
- Masz rację... panie... tak... czas nadejdzie... wola Boża... ale król jedzie tutaj, więc pewnie niedługo przybędą... muszę powiedzieć to siostrzenicy... - zaskakująco żwawo ruszyła ku wyjściu z kaplicy.
Wychodząc posłała jeszcze Erikowi czułe spojrzenie.
- Niech cię Pan błogosławi synu... za dobre wieści! Aniele!
Erik ukrył uśmiech pod pełnym podzięki i szacunku wyrazem twarzy.
W świątyni pozostał następne kilka godzin, szukając otuchy u Pana i próbując rozwikłać zagadkę, jaka trawiła jego umysł. Jednak trud podróży zmógł go wkrótce i rycerz usnął, oparty o ławkę.

Zbudził go Amlen, uporczywie szarpiący go za ramię.
- Panie... Ksiądz Victor polecił mi cię odszukać, niedługo wieczór, a my jeszcze nie trenowaliśmy...
Rycerz odetchnął głęboko i przetarł oczy.
- Racja... - rzekł, wstając i spoglądając krytycznie na chłopaka - Przynieś kije, idziemy do stajni.
Chłopak wyszedł pędem z kaplicy, przedtem jednak przyklękając i czyniąc znak krzyża. Erik z aprobatą pokiwał głową.

Placyk przy stajniach nie był duży, jednak było na nim akurat tyle miejsca, by swobodnie się pojedynkować. Na symulowaną walkę, miejsca było aż nadto.
Erik ściągnął przez głowę kubrak, po czym machnął kijem na próbę. Długi kawał drewna zaśpiewał cicho w powietrzu nutą nadchodzącej konfrontacji.
- Pamiętasz, co tłumaczyłem ci poprzednim razem? - zapytał rycerz, nabierając powietrza w płuca i opróżniając je powoli - Że masz przede wszystkim się ruszać, zamiast bronić się przed ciosami?
Giermek skwapliwie pokiwał głową i odskoczył w bok, gdy Erik niespodziewanie zamachnął się kijem. Rycerz uśmiechnął się i pokiwał głową, Amlen wyszczerzył zęby, ciesząc się z uniknięcia ciosu. Zaraz jednak wrzasnął, gdy twarde drewno uderzyło go w pozbawione koszuli plecy.
- Nigdy nie ciesz się, gdy uda ci się pokonać przeciwnika - rzekł sir Ebitton, ściskając mocniej kij w garści. - Nigdy nie wiesz, co jeszcze może mieć w zanadrzu.

Tessa wybrała się na przechadzkę, mając nadzieję, że spotka kogoś bardziej interesującego od ciotki, która pod nieobecność Kay zamęczała ją nieustannie.
- Przynieś to, podaj to, zabierz tamto, gdzie mój brewiarz, podaj chusteczkę, nie garb się, chowaj piersi...- burczała sama do siebie, wędrując ścieżką w stronę stajni. Przy stajniach częśto bywali rycerze, a Tessa nie przywiozła strojnych sukien bez powodu. I nie zamierzała chować piersi, wręcz przeciwnie, dekolt burgundzkiej sukni ukazywał wręcz za wiele, będąc świadectwem nie tylko urodziwej figury, ale i odwagi czarnowłosej młódki.
- No proszę...jest rycerz...- uśmiechnęła się sama do siebie, obciągając nieco mocniej gorset sukni i ruszając w stronę, gdzie dwóch mężczyzn okładało się kijami. Stanęła z boku, przechylając z wdziękiem głowę i patrząc na mężczyznę, w którym poznawała sir Ericka Ebittona.
- Boże pomagaj - zagaiła skromnie, choć jej spojrzenie, wędrujące po torsie, ramionach i wąskich biodrach rycerza było całkiem nieskromne.

Erik zerknął badawczo na młodzieńca. Chłopak dyszał, po wyprowadzonej przed chwilą przez rycerza serii ciosów, przed którą Amlen świetnie się obronił.
- Zrób teraz to co ja. Zacznij od góry, od prostego ciosu. Potem od lewej. Już, zaczynaj...
Spojrzenie rycerza uciekło w bok, ku czarnowlosej, młodej dziewczynie, która podeszła przed momentem ku swoistemu poligonowi. Erik uśmiechnął się, po czym jego wzrok przykuła pewna, nader wyeksponowana część ciała dziewczyny. Zanim zrobił cokolwiek, przed oczami rozbłysnął mu milion gwiazd, a oprócz głowy, ciosy posypały się również na ramiona i pierś rycerza. Upadł, widząc jeszcze jak giermek odrzuca kij z wyrazem ni to tryumfu, ni to przerażenia na twarzy. Pan pokarał, pomyślał, jednak uśmiechnął się wesoło, siadając na bruku.
- Doskonale - rzekł do chłopaka, zerkajac jednak ciekawie ku owej niewieście.
- Ranniście, panie? Cóż za niegodziwy młodzik!- Tessa podbiegła ku siedzącemu meżczyźnie, pochylając się, jakby chciała go podnieść. Przy okazji zapach różanej perfumy zawirował wokół, a oczy sir Ebittona mogły spocząc nader wymownie na dziewczęcym dekolcie. Tessa jakby napomniana tym wzrokiem, podciągnęła w górę krawędź stanika, skromnie opuszczając rzęsy.- Jestem Tessa, kuzynka lady Kaylyn Orville...miło mi, panie...
Nie dodała, ze uboga kuzynka bez majętności i posagu, żyjąca w dobrach Orvillów na łaskawym chlebie...
Erik wstał, korzystając niejako z pomocy Tessy.
- Nazywam się Erik Ebitton - rzekł kłaniając się. Oj, oberwie się rycerzowi od Pana, jednak pomimo, że duch gorliwego chrześcijanina zakazywał mu spoufalania się z kobietami, Bóg kazał się wszak miłować. Co więc w tym złego? Obdarzył dziewczynę miłym uśmiechem, po czy gestem nakazał giermkowi pozbieranie wszystkiego i podanie koszuli. Amlen wykonał rozkaz, jednak cały czas przyglądając się lady Tessie.
- Słyszałem, że jesteś, pani, wierną przyjaciółką lady Orville... Miło mi to słyszeć i cieszę się wielce, mogąc poznać równie prawą i... urodziwą niewiastę...
Erik otrząsnął się nagle z czaru, jaki rzucił na niego różany zapach bijacy od kobiety. Jednak coś zaczęło w nim topnieć, jakby wielka sztaba żelaza rozlewała się w płynny metal.
- A mnie miło spotkać kogoś, kto słynie z czegoś więcej, niż gładkiego języka i godnych ubolewania manier, sire... - dygnęła Tessa, obserwując grę mięśni na szerokich plecach rycerza, gdy wkładał koszulę - Ciotka wiele dobrego o was mówiła, sire... - zaryzykowała komplement. - Czy... czy zechciałbyś odprowadzić mnie kawałek do stajni? Chłopaki stajenne bywają dość zaczepne wobec niewiast, a chciałam obejrzeć te piękne konie....
- Z największą przyjemnością, pani. - rzekł Erik, podając ramię kobiecie. Cóż, pomimo, że nierzadko gardził dworem i uważał większość zwyczajów za próżne i bezsensowne, starał się zachowywać, jak przystało na rycerza. Zwyczaju, jaki by on nie był, należało przestrzegać. Obiecał sobie jednak, że noc spędzi na modlitwach, bowiem nie postępuje tak, jak sobie obiecał. I może ksiądz Victor dorzuci jakąś stosowną pokutę...
 
Falcon911 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172