Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-11-2011, 14:02   #386
zodiaq
 
Reputacja: 1 zodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodze
Pozostałe dni w hotelu mijały mu na wykradaniu się z "hotelu" i fotografowaniu wszystkiego co przyciągało jego uwagę, wracał dopiero wieczorami z Shardulem, którego spotykał "całkiem przypadkiem" za najbliższym rogiem, lub zaraz przy wychodzeniu do miasta.
Starał się unikać Kotów...u Saniy czuł się strasznie skrępowany. Kobiety, które tam mieszkały swoim zachowaniem onieśmielały go, mimo tego był im wdzięczny, za to co robiły dla nich.
- M-myślisz, że t-twoja p-przywódcznyni może m-mnie czegoś n-nauczyć?
Fatina siedziała na łóżku patrząc na zajętego pisaniem Lyncha:
- To zależy - podniosła się, po czym ostentacyjnie usiadła na biurku przy którym siedział.
- O-od? - student zawstydzony wbił wzrok w swoje kolana
- Od tego - dziewczyna położyła się bokiem na biurku, tak, że jej głowa była na wysokości głowy Lyncha - czego chcesz się nauczyć - dokończyła głosem, który zdążył już dobrze poznać, głosem przez który serce łupało jak oszalałe.
- M-magii - wymamrotał
- Cóż...wątpię, żeby miała na to czas, poza tym musiałbyś złożyć pokłon Bast...na to nie masz czasu - dziewczyna podniosła podbródek Lyncha, zmuszając go do patrzenia jej prosto w nieziemskie, brązowe oczy - jednak myślę, że razem możemy się czegoś nauczyć - mówiła zbliżając się do niego z każdym słowem - od siebie nawzajem - dokończyła, ustami muskając jego usta, delikatny pocałunek z sekundy na sekundy przechodził w burzę namiętności. Nie mógł oderwać od niej wzroku, czuł się jak zahipnotyzowany. Uwiodła go, mimo tego nie miał jej za złe, właściwie to nie miał prawa mieć jej za złe. Nie odrywając się od siebie przemknęli, niczym w tańcu, przez pokój lądując na delikatnej, jedwabnej pościeli...

*

Podróż pociągiem minęła im w milczeniu przerywanym jedynie jakimiś dygresjami na temat pogody. Rozumiał to, każdy potrzebował czasu tylko dla siebie i swoich myśli, a droga, jak już zdążył zauważyć jest najlepszym do tego czasem. Z ciekawością spoglądał na dłoń, a raczej jej brak u Waltera, nie była to jednak pusta ciekawość, chłopak wydawał się analizować i kalkulować.

To nie to samo, co zwykła rana...z Lucą było łatwiej, w końcu miał całą kończynę...jednak...ciekawe czy to by się udało

Wejściu na pokład towarzyszyła ciężka atmosfera - znów musieli ładować się na pokład przeciekającej łupiny, należącej do francuza, który z francuza miał chyba tylko nazwisko i nieznośny, chrapliwy akcent. Czas spędzony na morzu urozmaicał sobie pogawędkami z Mahuną.
- Skąd u ciebie ta wesołość?
- C-czy ja wiem? Czuję, że im dalej od K-kairu tym łatwiej mi się oddycha, myśli...
- Mówi? - wtrącił Shardul.
- Co masz na m-myśli? - hindus jedynie pokręcił głową uśmiechając się ledwo zauważalnie, po czym wszedł pod pokład -...cholera, skąd o tym wie...- mruknął sam do siebie wspominając ostatnie dni u Saniy

Teheran przywitał ich kolejnym zaskoczeniem - pociąg, którym podróżowali wypełniony był po brzegi przez rewolucyjną armię Reza Khana...cudownie, biorąc pod uwagę, że jednym z nich był były oficer brytoli. Leo nie miał okazji porozmawiać z Edmundem, w czasie podróży wymieniali jedynie ze sobą grzeczności, mimo to pałał do niego sympatią...w końcu ktoś z tak dużym i świeżym doświadczeniem militarnym jest im niezbędny.




Pierwszego dnia, gdy dotarli do „Hotel de Ville”, po prostu wskoczył do wanny, a później odurzony błogością wywołaną gorącą kąpielą dowlekł się do łóżka.
Drugiego dnia spotkał się z resztą w pokoju Hiddinka, widok był marny - Boria i Garret wyraźnie wychodzili z siebie przez ten cały zakaz picia, detektyw odpalał jednego papierosa od drugiego, co wywołało ukłucie nikotynowego głodu w świadomość Lyncha. Z papierosem w ustach i zainteresowaniem w oczach przeskakiwał wzrokiem pomiędzy rozmówcami, przepisując wykładane na stół listy.
Zwiedzanie hotelu zaczął od tego co go najbardziej interesowało - jego zamkniętej dla gości część. Starał się znaleźć jakikolwiek ślad działalności ghuli bądź innych stworzeń na terenie hotelu, bądź w jego okolicach. Nie wyczuwał jednak nic niepokojącego, a pokoje, między którymi ukradkiem przemykał okazywały się zwykłymi, niewykończonymi, śmierdzącymi wapnem i cementem pomieszczeniami. Część zamieszkana przez pozostałych gości była jeszcze normalniejsza. Jedynym co mógł zauważyć to wielkość budynku, ze swoich wyliczeń wnioskował, że w hotelu znajduje się około 50-60 gości. Budynek był jednak pusty, z tego co powiedział mu boy hotelowy, większość ludzi wybyła "na miasto", jednak jeśli z kimś "szanowny pan" chciał się spotkać, to najlepiej pójść wieczorem do restauracji hotelowej.
Razem z Shardulem, który dołączył do niego przy wejściu zwiedził najbliższą okolicę, wszystko wydawało się w porządku, nie licząc kilku pozostałości po niedawnych, rewolucyjnych walkach, w postaci osmalonych budynków i dziur po kulach w ich ścianach. Uderzyła go ilość wojska przetaczająca się po ulicach, co gorsze było tu sporo wojsk rosyjskich, przysłanych jako "wsparcie" dla komunistycznego noworodka.
Po powrocie wrócili do środka, zjedli skromny posiłek i opieczętowali pokoje całej ekipy znakami ochronnymi, po czym wrócili do pokoju Shardula. Wspólna medytacja połączona z wykładem hindusa na temat broni i walką z jej użyciem, stała się od czasu Kairu rutyną. Mimo tego, iż ani razu nie trzymał miecza w dłoni, wiedział o nim już sporo, właśnie dzięki Mahunie:
- Nie sztuką jest chwycić za ostrze i machać nim na lewo i prawo...sztuką jest zrozumieć jego siłę i możliwości, a dopiero wtedy, podjąć się oswojenia z bronią poprzez dobywanie go...- w ten sposób odbił propozycję Lyncha, aby w końcu do wykładów dodać ćwiczenie samej walki.

Gdy nastał wieczór, wrócił do swojego pokoju, wrócił do Shardula po piętnastu minutach ubrany w czarno-granatową, kraciastą marynarkę, białą koszulę, granatowy krawat, ciemne spodnie i czarne, wypastowane tak, że można by się w nich przeglądać.
- Nie myślałem, że p-przyda się w czasie całej tej wyprawy - mówił do hindusa poprawiając krawat - nadaje się?
- Wyglądasz jak prawdziwy biały - zaśmiał się polerując miecz.
- To dobrze? - niepewnie zapytał
- O tak, wtopisz się w tłum, to dobry kamuflaż - mówił już poważnym tonem.

"Ludzie mogą bawić się bez alkoholu...tylko po co?" - złota myśl, przekazana mu kiedyś przez Malcolma uderzała go za każdym spojrzeniem na tłumy snujące się po restauracji. Urozmaiceniem, była naprawdę dobra, klasyczna muzyka płynąca spod palców białego pianisty, ustawionego z fortepianem w rogu pomieszczenia.
Większość gości stanowili mężczyźni, część z cygarami przylepionymi do dłoni, inni znowu wyglądali jak recydywiści.
Dla lepszego efektu i dodania sobie pewności odpalił papierosa,,,słodka mieszanka nikotyny i związków o których nie chciał absolutnie nic wiedzieć szalała po jego płucach. Niewinna przechadzka do "baru" nie wywołała żadnych podejrzanych reakcji zebranych. Idąc, czuł gdzieniegdzie muśnięcia wzroku innych. Spojrzenia pozbawione nachalności, zwykła ciekawość, oglądanie nowej twarzy w hotelu. Popijając świeżo wyciśnięty sok, analizował i obserwował. Po godzinie był pewien jednego - nie było tu ani jednej osoby ściśle powiązanej z Kurtubem, która mogła by ich znać i którą mogliby znać oni. Zero brodaczy, popów ani różnokolorowych oczu, o czym przekonał się zagadując nieznajomych pod pretekstem "zwykłej pogadanki dwojga ludzi z cywilizowanego świata". Co prawda nie spodziewał się zbyt wielu innych, znanych mu przedstawicieli nauki, jednak rzeczywistość była brutalniejsza - nie znał żadnego z grupy trzech archeologów-Niemców z którymi dogadał się łamaną niemczyzno-angielszczyzną, którzy i tak zamierzali uciekać z Teheranu, póki ludzie Rezy nie podejmują wobec nich, żadnych podejrzanych akcji, Sam "wódz", jak tłumaczyli uważał archeologów i im podobnych za "Złodziei Perskiego Dziedzictwa", dlatego większość z nich zwinęła manele jeszcze przed końcem burzy. Mimo wszystko jedna rzecz lekko go przerażała - większość gości rozmawiała po rosyjsku, co pokazywało "miłość" Rezy Khany do komunistów. Dygnitarze, biznesmeni, ich ochroniarze o kwadratowych szczękach i wyglądzie bandziorów, inżynierowie, doradcy polityczni i wojskowi, kilku wyżej postawionych żołnierzy, a także spora grupa lekarzy i pielęgniarek Czerwonego Krzyża. Rozmowa z lekarzami dostarczyła mu jedynie kilku banialuków na temat Rezy Khany i tego, że "zależy mu na opinii zachodu, dlatego tu jesteśmy".
Wszystkie te pogaduszki, które prowadził przez te kilka godzin nie przyniosły nic ciekawego, od każdego dało się wyczuć pewnego rodzaju niepokój i brak zaufania.
Lynch miał przeczucie, że nie tylko oni są tu pod przykrywką, nie zdziwiłby się gdyby część z tych ludzi okazała się szpiegami z pozostałej części świata.
- Ciężko wam tu będzie - mówił opasły mężczyzna, zaciągając z lekka po rosyjsku - nie żebym chciał grozić czy coś - zaśmiał się, zauważając podejrzliwe spojrzenie Lyncha - po prostu sporo ludzi tu ginie, ci spoza miast w żopie mają tego całego Rezę i jego rządy...te plemiona...jak im było...
- Sunnici? Szyici? - wymieniał jak automat.
- A chuj z tym jak się nazywają - zaśmiał się - tak czy inaczej, wiesz pan...oni po prostu atakują posterunki, atakują konwoje i takie tam...pieprzona partyzantka chce dorwać się do władzy...poza tym, nie to jest najgorsze...najgorsze mój bracie jest to, że te brudasy porywają białych dla okupu...nikt nie zapłaci? Odcinają łeb biedaka, którego uprowadzili. Co gorsze, te pieprzone brytole podobno podrzucają chujkom zaopatrzenie i broń...- facet prowadził swoją rozprawę jeszcze dobre 10 minut, aż w końcu zabrał się za bajerowanie jednej z pielęgniarek.
- Prohibicja...jasne - mruknął odprowadzając grubasa wzrokiem. Sam wrócił do pokoju, dopiero około pierwszej w nocy, zahaczając przy okazji o recepcję, gdzie poprosił o zdobycie dla niego jakichś świeżych gazet angielskojęzycznych...w końcu nigdy nie wiadomo co można w nich znaleźć...

Wyczerpany padł na łóżko w ubraniach...

 

Ostatnio edytowane przez zodiaq : 11-11-2011 o 14:03. Powód: kosmetyka
zodiaq jest offline