| Polanka, wszyscy W tej chwili na przeciwległym krańcu polany pojawił się “łysy”, niosąc dzieciaka niczym worek kartofli. Nim dotarł do połowy polany, z lasu wyszedł Ralf.
Sparky wyszedł z powrotem na polanę, na której wylądowali. Koło trapu lądownika towarzystwo zebrało się i wyglądało jakby było na jakimś pikniku... Kurwa, nawet po sprzęt nikt się nie ruszył... - No i jak dziewczynki? - zapytał złośliwie będąc w połowie drogi do pozostałych - Wypad poza swoje królestwo na piknik jest OK? Push-up, make-up, kocyk i ciasteczka? Paznokietków żadna nie połamała przy wyciąganiu koszyczków? Okolicę najbliższa chociaż któraś obejrzała, czy w obawie o szpilki, aby się nie połamały, żadna się nie ruszyła? Poza tym, że zużywacie powietrze i taplacie się w swojej zajebistości to nie potraficie nic innego?!? - przyłożył palec do ust i wskazał na dzieciaka - To co, panienki? - Nie jesteśmy aż takimi entuzjastami harcowania z chłopcami po krzakach jak wy, nie chcieliśmy psuć wam nastroju - wyjaśnił Jack z wrednym uśmiechem. - A ty, mały, jak się nazywasz? - zapytał zupełnie innym głosem Ralf, choć zdawał sobie sprawę z tego, że w tej sytuacji w zasadzie równie dobrze mógłby próbować nawiązać kontakt z najbliższym kamieniem. “Banda debili” - pomyślał przelotnie... znów.
Chłopiec zamknął oczy i nie odzywał się. Widać było po nim przerażenie. - A gdzie twój? Miałem nadzieję, że się tu spotkają i będzie spokojniejszy, ale widzę że go puściłeś. - Spokojnie postawił chłopaka na ziemi. - Dawaj tego pączka, mały chętnie coś przekąsi. - Spokojnie spojrzał na dzieciaka i czekał na reakcję innych, bo chłopak ciągle się darł i nie wyglądał na zadowolonego.
Felix odruchowo przycisnął kartonowe pudełko mocniej do piersi i pokiwał smutno głową. Po chwili dodał: - Są zasady, rozumiesz. Niektórych rzeczy po prostu zrobić nie można. - Uciekł mi - powiedział Ralf i przeniósł z powrotem uwagę na chłopaka. - Wiem, że mnie rozumiesz, więc zawrzyjmy układ. Ty powiesz mi jak się nazywasz, a ja obiecuję, że będziesz mógł iść. Zgoda? Układ stoi?
Chłopak szybko pokręcił przecząco głową. Nie chciał powiedzieć nawet słowa. - Okey-dokey, mały. Jesteś odważny, przyznaję i uznaję to. Idź do domu - przeniósł wzrok na Artura, myśląc, iż to, że mały go rozumie nie implikuje faktu, że potrafi mówić. Nie ma jak negocjacje z niemową. - Puść go.
Artur odwrócił się z chłopakiem w kierunku lasu i puścił go. - Czas wziąć dupę w troki, panowie - zaczął Jack. - Trzeba oddalić się od tej trefnej puszki, zanim zleci się więcej gawiedzi. - I to solidnie, kiedy po okolicy rozniosą się wieści o lądowaniu, wszyscy nieznajomi będą przyciągać więcej uwagi, niż dziewica w więzieniu. A i motywy tej uwagi będą równie wzniosłe. - Pójdę przodem, w Wietmanie byłem zwiadowcą artyleryjskim i wiem jak być niewidzialnym w lesie. Ktoś tu jeszcze ma doświadczenie w obcym terenie?
Wstając, Hunter poklepał partnera po ramieniu i szepnął cicho: - Pilnuj pączków, będą nam jeszcze potrzebne. - Czyli nie dość, że przestraszyłeś jakiegoś dzieciaka, to jeszcze dałeś mu uciec? No to pięknie - Robert nie mógł uwierzyć w to co widzi. Jak żołnierz może nie dać rady dogonić jakiegoś smarkacza... W głowie się nie mieści. - Dowiedzieliście się chociaż czegoś ciekawego? Czy wieści też okazały się być szybsze od was? - A ty czego się dowiedziałeś? Co zrobiłeś, poza chichotaniem jak panienka na wydaniu i utrudnianiem roboty? - zapytał Möller, patrząc za znikającym w lesie dzieciakiem. - Jakbyście tyle pączków nie jedli, to może wasze mózgi szybciej by reagowały, bo nawet sprzętu nie wyciągnęliście z kapsuły - powiedział Artur, po czym powrócił do skrzynki z ubraniami i miał nadzieję, że przynajmniej jakieś żarcie im dali. - Teraz już nie szczekasz? - powiedział Ralf, patrząc na bruneta i przeniósł wzrok na Murzyna. - Może nie jesteś entuzjastą biegania po lesie, ale lepiej zacznij być entuzjastą bycia użytecznym. Bagażu nie potrzebujemy. Mamy, każdy z nas myślę, dość zajęcia z pilnowaniem własnej dupy i każdy albo będzie się do czegoś nadawał, albo wypad. Bo wiesz - moje bieganie po lesie, w przeciwieństwie do twojego wpierdalania pączków dało konkretne informacje. Po pierwsze: w pobliżu jest zamek lokalnego możnowładcy, garnizon wojskowy i wioska. Nie ma miasta, więc - pomimo tego, że wygląda to naprawdę świetnie - wskazał na Strøma - robimy za chłopstwo, nie mieszczan, o ile w ogóle, bo trzeba ich obejrzeć najpierw. Po drugie - poprzednie ekipy coś grubo spierdoliły, albo tutejszy system wierzeń jest ciekawy, albo występuje tu jakieś uwarunkowanie historyczne - zrobił teatralną przerwę i uśmiechnął się zjadliwie - rozumiem. Więc wersja dla prostego ludu. Po drugie - z mieszkańcami mamy już na pieńku i traktują nas jak wrogów. Jeszcze nie wiem po czym nas rozpoznają. Po trzecie - lądowanie kapsuły było widać ze wsi i z zamku, więc mamy kilka minut na wyprucie wszystkiego co się nada z kapsuły i zajęcie strategicznych pozycji byle dalej stąd, chyba, że zamierzacie czekać na własne ukrzyżowanie. Oczywiście plan byłby bardziej konkretny, gdybyście zamiast pierdolenia wypakowali już sprzęt z kapsuły i przynajmniej rozejrzeli się po okolicy. Tak, to idziemy tam - wskazał ręką kierunek przeciwny do wioski - chyba, że musicie zjeść jeszcze jednego pączusia?
Nie czekając na reakcje Sparky wszedł do kapsuły i zaczął pakować wszystko co miało, albo mogło mieć znaczenie, do plecaka. Pozostawienie czegokolwiek w lądowniku w zasadzie równało się utraceniu tego sprzętu. Średnio go interesowało dlaczego reszta znalazła się w kapsule. Póki co to reprezentowali sobą niewiele. Jedynym, który się za coś wziął był McCree... Jakoś nawet był w stanie zrozumieć Gertera - nie jest prosto dowodzić zbieraniną jaką byli, w nieznanym terenie w jakim są. Choć teraz Alexander mógł zdecydować - dowodzi, czy schodzi na doradcę dowódcy... Ralf zdecydowanie wolałby odwrotny układ, ale ktoś tym burdelem musiał dowodzić - jak widać “zespół niezależnych jednostek” zupełnie się nie sprawdził... To, że nie rozumieli się wzajemnie niczego nie zmieniało - to nie był piknik tylko walka o bardzo wysoką stawkę, chyba, że reszcie zależało tylko na własnych dupach, które właśnie wywieźli z rozsypującej się Ziemi i teraz zamierzali zając się tylko przygotowaniami do urządzenia sobie wygodnego życia. - Z tymi spluwami to wy nawet na chłopstwo nie wyglądacie. Ciekawe po czym mogą nas rozpoznać, hmm... - Głos Lokiego wprost ociekał ironią. - Ja zawsze mogę robić za szlachcica. Skoro są zamki, jest i jakaś klasa panująca. Będziecie robić za moją świtę, tylko wam trzeba będzie przebrania dopracować, byśmy nie musieli się chować w krzakach na widok każdego kmiecia. Ale tym się zajmę jak zbliżymy się do jakiejś miejscowości.
Ostatnio edytowane przez Wnerwik : 11-11-2011 o 19:31.
|