Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-11-2011, 10:16   #34
Maura
 
Maura's Avatar
 
Reputacja: 1 Maura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodze


Post wspólny Kellyego i mój


Kay Orville, nachylona nad karkiem swojej klaczki, galopowała obok Stephena, po raz pierwszy chyba w swoim życiu nie ciesząc się pięknem natury wokół i dziką urodą łagodnych pagórków i dolin. Kopyta ich koni nurzały się w kobiercu barw, godnym pędzla najświetniejszych artystów- od fioletu firletek, purpury dzikiego szczawiu, po białe główki wełnianek, różową wierzbówkę, tymotki, kozibrody, pęki zielonej kostrzewy....A serce Kay mimo to ściskała mroczna dłoń- uniosła głowę, szukając wzrokiem kruczych skrzydeł, ale nie bylo ich. Miała za to wrażenie, że obce, beznamiętne spojrzenie wbija się nieustannie w jej plecy, myszkuje w myślach, dotyka serca...Przeżegnała się mimowolnie i szeptem zmówiła modlitwę do świętej Hildegardy, opiekunki i patronki rodu Orville’ów:

Bóg stworzył mężczyznę silnym
a niewiastę pełną słabości
ale słabość ta stworzyła nowe życie...

- Stephenie? - odwróciła ku niemu głowę, a wiatr plątał jej ciemny warkocz delikatnymi dłońmi, jakby chciał odegnać niepokój i ochłodzić rozpalone zmartwieniem policzki- A jeśli to moce diabelskie...to czemu i do mnie kruk przyleciał? Czy to możliwe, że ta sama ręka wysłała go, co na króla się podniosła? Jak to możliwe, by ktoś pana naszego zaatakować chciał, jaki to umysł plan tak okrutny uknuł? Kto królewskim wrogiem jest...kto mu źle życzy?
- Niemal wszyscy, którzy chcieliby pomieszania wewnątrz kraju. Król Artur oraz jego dzielni rycerze silną ręka pokój wprowadzają, tymczasem takim, co to napadaniem innych się trudnią, czy ze złym trzymają to nie w smak raczej. Możliwe, że jakoweś złe czarodziejstwo się wmieszało sojusz zawierając pewnie przeciwko naszemu władcy. Kto byłby owym sojusznikiem? Pokonani królowie, niewierni przysiędze rycerze, któż wie - dumał Stephen zamyśliwszy się.
- Czy sądzisz....czy sądzisz, że przypadkiem stało się to teraz właśnie, gdy król w tak niewielkim orszaku zmierzał na wesele? - Kay, choć nie znała się na polityce ani kulisach władzy, wrodzony pograniczankom rozsądek podpowiadał, że splot wydarzeń nie mógł być przypadkowy....Odetchnęła wonnym wiatrem, z niepokojem patrząc na Stephena- Nie sądzę, by króla chciano zabić... jeśli magię diabelską do dyspozycji ci wrogowie mają, to mogli siłą większą zaatakować... a wiec chodziło tylko, by na wesele nie dojechał... dlaczego, Stephenie?
- Niekoniecznie. Oczywiście. Mogło chodzić o wesele, ale jeszcze pewniej, ktoś po prostu wykorzystał okazję. Ponadto przecież to doskonały pretekst do zablokowania jakiego takiego sojuszu hrabiego oraz diuka. Przecież diuk będzie podejrzewał Oswalda, zaś Oswald, jeśli to nie on, będzie sądził, że to robota jego wrogów. Posądzi diuka. Inni skorzystają tak samo - twarz rycerza zdradzała zmartwienie stanem państwa oraz całym zamieszaniem, które mogło się pojawić. - Nie martw się Kay, nie sądzę, żeby twoje włości były zagrożone. Wiesz ponadto ostrze moje będzie bronic tak mnie, jak ciebie.
Spojrzała na niego ciepło- myśl, że jest obok w takiej chwili, dodawała jej otuchy.
- Orszak króla- uniosła rękę, wskazując mu powiewające na horyzoncie sztandary

Zastana sytuacja nieco pocieszyła go. Złamana noga oraz pęknięte żebro to coś, co zdarza się często czy na łowach, czy na jakimś turnieju. Normalna sprawa, która faktycznie unieruchamia osobę na jakiś czas, lecz nie czyni większej szkody. Wcześniej obawiał się, że rzeczywiście królowi może się coś stać. Obecnie wyglądało, że wyjdzie z tego bez szwanku. Problemem jednak był kompletnie niewłaściwy czas. Król Artur swoją osobą gwarantowałby spokój na weselu oraz doprowadzenie sprawy do końca, tymczasem bez obecności Miłościwego Pana mogło być różnie. Pytanie tylko, czyja to intryga? Drogi do odpowiedzi były dwie:
- albo to osoba, która chciała przeszkodzić w weselu, która nie chciała tego wesela. Tutaj naturalnym podejrzanym był hrabia Oswald,
- albo to osoba, która miała jakiś inny cel, jednak chciała zwalić podejrzenie na hrabiego, zaś sam Oswald przy takim przypadku byłby największą ofiarą, może nawet celem.

Zastanawiał się, czy mogła być to zemsta pogan? Oczywiście nawracani dzicy mieszkańcy lasów pragnęli pomścić wielu swoich braci, nad którymi ciążył królewski gniew. Cała układanka wskazywała na nich. Użycie podłej magii, które odrzucało każdą przyzwoitą kobietę oraz pobożnego mężczyznę. Jednak wydawało się to także zbyt proste. Możliwe, że wspomniany przez sir Lionela pustelnik bardziej naświetli ową sprawę.
- Wydaje się, że Jego Królewska Mość nie odniósł większej rany. Niemniej, niedobrze się stało, że nie będzie na weselu. Tym bardziej, że dalej nie wiadomo, kto jest za to odpowiedzialny. Trzeba będzie zawiadomić diuka Tonberta, aczkolwiek zastanawiam się, czy puścić mu teraz posłańca, czy dopiero po rozmowie z pustelnikiem, który może wskazać nam jakieś rozwiązanie. Jeśli zaś będziemy wysyłać ludzi bez przerwy, to wkrótce zostaniemy bez świty. Jak sądzisz Kay? Może poczekajmy chwilę, aż porozmawiamy z tym nawróconym pustelnikiem.

Kay pokręciła lekko głową. Może kobieca intuicja, a może zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że lepiej diuka zawiadomić jak najszybciej, tym bardziej, że podróż do Czarnego Boru i spotkanie z pustelnikiem mogło zakończyć się różnie..I choć ta myśl mroziła krew w żyłach, to jednak Kay była córką surowego pogranicza, gdzie nie rozczulano się zbytnio nad sobą. Dlatego powiedziała tylko cicho:

- Pozwól, Stephenie,że wyślę z wieścią Richarda - po Hugonie jest on najstarszy z moich ludzi i z pewnością na tyle doświadczony i obyty,ze naświetli sprawę właściwie. I tak zostanie mi sześciu ludzi wraz z Hugo, nie licząc twej świty..aż nadto. Niech powie ksieciu, że okoliczności zmusiły nas do niewykonania jego rozkazu- mieliśmy towarzyszyć sir Oswaldowi, a nie wykonaliśmy tego..
- Jego Wysokość zrozumie, ze nie mieliśmy innego wyjścia. Wszakże należy do największych wasali króla. Toteż sądzę, że przyjmie, iż musieliśmy tak zrobić. Jednak zmartwi się całą sytuacją. Chciałbym wierzyć, że nasi towarzysze łowów będą mieli dobre wieści dla diuka.

Kay spojrzała na przyjaciela nieco smutnie.Chciałaby w to wierzyć, tak jak Stephen...
Po rozmowie z sir Lionelem wiedziała jedno- zamierza pojechać do owego Czarnego Boru, coś w jej sercu- mądrze czy nie- wyrywało się w tamtą stronę. Potrzebowała wyjaśnienia, punktu zaczepienia, czuła się źle, nie rozumeijąc niczego, jak dzieciątko we mgle. Zawołała do siebie spokojnego, malomównego Richarda Montmorency, jednego z przyjaciół Hugona, poinstruowawszy go, by rozmawiał tylko z diukiem Tonbertem i przekazał wszystko- o ataku kruków na króla, o posłańcu, o tym,że oboje ze Stephenem po rozmowie z królem i sir Lionelem ruszają do Czarnego Boru i proszą o zrozumienie i wybaczenie. Potem spojrzała na Stephena:
- Czy Richard ma przekazać coś jeszcze?

- Raczej tyle, bowiem cóż możemy dodać? Najważniejsza wiadomość dla diuka, że król musi powrócić zaleczyć rany. Dobrze byłoby, żeby Jego Królewska Mość wysłał choć przedstawiciela. Jednakże wiesz ci Kay, zacząłem się zastanawiać, czy Jej królewska Mość jechała innym orszakiem? Chyba tak, skoro bowiem patronowała temu małżeństwu, skro nie widzieliśmy jej przy królu, pewnie jechała innym. Jaka będzie jej decyzja. Ech, jedźmy do tego pustelnika. Może cokolwiek będzie wiedział.

- A może w zamku została? W Camelocie?- Kay kiwnęła głową, gdy pustelnika wspomniał. Nim Richard odjechał, pożegnali jeszcze sir Lionela, nieświadomi obserwujących ich spojrzeń. Kay z wrodzoną bezpośredniością nie myślała o tym, jak ich wspólna ze Stephenem podróż wyglądać musi i co dworacy o tym myśleć mogą. Ledwo wyruszyli, dostrzegli punkt na horyzoncie- to od strony orszaku sir Oswalda pędził ku nim Brantome.
- Poczekajmy chwilę. Może ma dla nas wieści niemałej wagi - zaproponował dziewczynie Stephen.
Młody giermek osadził przy nim konia, zarumieniony i przejęty. Jego brązowe oczy patrzyły ze wzruszeniem i gorliwą chęcią przysłużenia się Kay, którą adorował po cichu od dawna jako swoją panią.
- Powiedziałem... rzekłem wszystko sir Erickowi, pani! - wydyszał, ściskając wodze spoconą dłonią- Powiedział, że jeszcze kogoś namówi, by do nas dołączył...i że wszystko zrozumiał. O jakimś sir Edwardzie wspomniał, że go wyśle...

- Co ty na to? - spytał dziewczynę.

- Król pomocy nie potrzebuje, zwłaszcza sir Edwarda..- mruknęła - Ale nam każda para rąk się przyda....miecz trzymajacych...przyjedzie, czy nie, niech rusza za nami. W orszaku króla powiedzą, że do Czarnego Boru ruszylismy. Jedźmy, nie czekając, by przed noca tam stanąć. Opowiedz mi, Stephenie, cóż to za miejsce, ów bór?- gestem nakazała Brantomowi, by jechał z resztą za nimi, chłopak ku Hugonowi ruszył i przejęty, widać relację ze swojej wyprawy zdawał.

Trochę się zarumienił, gdyż bór ponoć był miejscem spotkań dawnych kochanków błagających bogów pogańskich, by płodność, jurność im dali. Ponoć istniały tutaj polany, gdzie kochankowie zbiegli od rodziców mogli się ze sobą chędożyć bez jakiejkolwiek przewiny, czy kary. Wierzono bowiem, że tak naprawdę nie oni to czynią, lecz jakoweś boginki, czy insze, które przyjmują ich postać. Jeśli natomiast tak się złożyło, że po zlegnięciu łono niewiasty pęczniało nowym żywotem, rodzina cieszyła się, iż to potomek prawdziwych bogów wzrasta. Hołubiono go potem nie mniej, niż normalne dziecię, pomimo bękarctwa całego. Byly tu także insze legendy, jednak te zapadły mu najbardziej do młodzienczej pamięci. Tylko jak to powiedzieć skromnej dziewicy?
- Bór podobno to szczególne miejsce dla dawnych pogan. Niektórzy mieszkają tu jeszcze. Ponoć wiąże się z ich wyobrażeniami na temat związku kobiety oraz mężczyzny - powiedział oględnie.

Orszak króla został za nimi, maleńkie punkciki barwy w zieleni łąk. Kay z przyjacielem rozmawiając, uspokoiła się nieco- a moze piękno natury taką błogością napełniało serce, że nijak można było smutek w sercu nosić.
- Poganie..- mruknęła, od razu jej się z ciotką skojarzyli...ciotka...- Jezus Mario, ciotka!- krzyknęła nagle tak głosno, aż klaczka uszami zastrzygła- Stephenie..ciotka szału dostanie, gdy dowie się, zem w podróż bez jej zgody ruszyła i to z mężczyzną...O chlebie i wodzie będę musiała klęczeć i pacierze odmawiać...toż dla niej rozmowa nawet to grzech wielki, gdy na osobności prowadzona....- złapała się za głowę.
- Zalecenie wszak było to samego króla. Nieco pośrednie wprawdzie, ale jednak. Słowem rycerskim poręczę, jeśli zaś twoja ciotka ośmieliłaby sie ukarać cię za to, co robimy dla Jego Królewskiej Mości, nie tylko podważyłaby mój honor, ale także jego. Dlatego nawet, jesli owa dama ma swoje poglądy, nie sądzę, żeby się nimi przechwalała. Przepraszem Kay, może to samolubne, ale, wybacz, lecz cieszę się, ze mozemy tak jechać, rozmawiać, jedynie we dwoje - oczywiście bowiem dla szlachetnie urodzonych słuzba, nawet ta najbardziej ulubiona, niespecjalnie liczyła się jako pełnoprawni towarzysze.
Obróciła ku niemu głowę, spojrzeniem ciemnobłękitnych oczu w twarzy jego na moment się zatapiając.
- Ja też się cieszę, Stephenie...- powiedziała cicho - Nawet nie wiesz, jak bardzo....
Spięła klaczkę, ku przodowi wyjeżdżając, jakby jakieś mysli chciała zagłuszyć. Twarz pod wiatr poddała, który szarpnął jej ciemnymi wlosami. Lekko, jak amazonka śmignęła, nad karkiem końskim pochylona, a za jej przykładem wszyscy poderwali konie do szybszego galopu. Trzeba było się śpieszyć- w stronę Czarnego Boru....



Czarny Bór czaił się jak dzikie, pierwotne zwierzę na granicy ziem diuka i sir Oswalda. Była to pierwotna puszcza, strzeżona zasiekami podmokłych łęgów i olsów, hufcami zbrojnych pokrzyw, jeżyn i wszelakiego trującego ziela, im dalej w głąb, tym bardziej mroczna i tajemnicza. Tu, gdzie ramiona lasu, barwne jeszcze tu i ówdzie świeżą zielenią dębów czy olszyn, wyciągały się ku łąkom, spotkać można było wszelką zwierzynę, widać było trakty, a nawet chatę smolarza czy drwala. Włóczyły się tu czarne niedźwiedzie, a zimą wyły do ksieżyca wilcze watahy. Ale im dalej w głąb, tym ciszej, mroczniej i potężniej szumiały drzewa, tak grube, że i w kilku męża ich nie opasać. Nie było tu dostojeństwa leśnego boru, jak w lesie obok ziem Kay- ten las brzmiał inną, groźną ale w jakiś sposób nęcącą muzyką, jak pogańskie bębny, jak zaśpiew kapłana, pulsujący dzikim, budzącym podskórny niepokój rytmem. Nocami słychać było te bębny i smętne, żałośliwe tony, jeśliby kto znalazł się na leśnym dukcie, przecinającym kosmate, leśne cielsko. Czarny Bór jak prastary smok, wylegiwał się swoim mrocznym cielskiem na zielonej łące spokojnego świata, jak żywy dowód tego, że nie wszystko zostało opanowane, okiełznane, że są enklawy takich mrocznych tajemnic, w które lepiej się nie zagłębiać...

Ale niektórzy zagłębiali się jednak.
Na skraju Czarnego Boru, o kilka godzin drogi od miejsca, w który Kay i Stephen opuścili królewski orszak, stała niewielka chata, wtulona w olsowy grąd. Prowadził do niej rodzaj mostu na bagnach, chybotliwego, zbitego z desek. Tu nie można było dojechać konno, należało zejść z koni, zostawiwszy je na polanie pod opieką kilku ludzi- i tak właśnie zrobili. Ciężki zapach bagien pulsował rozgrzanym powietrzem, komary i drobne muszki od razu opanowały podróżnych i Kay pozwoliła swoim ludziom rozpalić maleńkie ognisko, by choć dymem odstraszać krwiopijcze stworzenia.
- Jakiż człowiek żyć tutaj może?- obróciła głowę ku Stephenowi- Jak myślisz? Ta ścieżka nie wygląda na taką, która wiele wytrzyma..- spojrzała na omszałe, tu i ówdzie podgniłe deski. Wokół nich słychać było odgłosy bagien- chrząkanie, rechot żab, kwilenie jakiegoś ptactwa. Pachniało szlamem i stęchłą wodą. Mostek znikał wśród zarośli i ciemnej ściany drzew- tam była chata pustelnika, o czym świadczyła smużka dymu. Kay szła za przyjacielem, z tyłu ubezpieczana przez Hugona. Milczący towarzysz gotów był podtrzymać ją, gdyby stopa obsunęła się jej z wąskiej ścieżki. W końcu ujrzeli chatę. Otoczona zielenią i chruścianym płotem, wyglądała na równie prastarą, co cały las. Za chatą widać było kilka drewnianych uli, wspinających się zboczem wykoszonego pagórka ku ciemnej ścianie lasu. Przypominały spróchniałe grzyby o słomianych kapeluszach. Siwowłosy mężczyzna w zgrzebnej, płóciennej odzieży siedział i przyglądał się im spokojnie, gdy nadchodzili ścieżką. Kay przeżegnała się na jego widok.
- W imię Ojca Syna i Ducha Świętego..bądź pozdrowiony, panie.- powiedziała.


 
__________________
Nie ma zmartwienia.

Ostatnio edytowane przez Maura : 12-11-2011 o 10:18.
Maura jest offline