Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2011, 16:14   #389
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

To, że są u celu dodało im potrzebnego do działania zastrzyku energii.
Byli blisko. Bardzo blisko. Czuli to. Czuli też, że teraz sztuka udawania kogoś, kim nie są i posiadanie zdobytych cudem przez Sanyię dokumentów, może uratować im skórę.

Zaraz po przybyciu zasnęli, jak niemowlęta, do pracy zabierając się dzień później. Tutaj, na terenie hotelu, gdzie zapewne aż roiło się od szpiegów i denuncjatorów wszelkiej maści, nie mogli sobie pozwolić na chwilę nieuwagi. Nigdy nie było wiadomo, czy miły i usłużny boy hotelowy nie okaże się kapusiem, albo elegancki gentleman poznany rankiem przy śniadaniu, oficerem brytyjskiego wywiadu.

Ich przykrywka amerykańskich nafciarzy okazała się być bardzo dobra, ale też bardzo ryzykowna. Persja Reza Khana była krajem nie mającym nic do zaoferowania. Nic, poza ropą właśnie. To właśnie przez ten ukryty pod ziemią, płynny skarb potrzebny w tak dynamicznie rozwijających się wielu gałęziach przemysłu, ludzie w Iranie przelewali krew własną i – dużo chętniej – czyjąś. Przykrywka wymyślona jeszcze w Egipcie tutaj mogła okazać się błogosławieństwem, bo każdy wiedział, że amerykańscy nafciarze mają gest i robić z nimi interesy może okazać się bardzo dla kogoś korzystne. Mogło też okazać się przekleństwem, bowiem po wyjściu na jaw celu ich wizyty w Iranie, wiele oczu skierowało się na nich – zarówno tych przychylnych, jak i wrogich.

Mimo, że kraj był młody i rodził się w straszliwych bólach, to jednak ścierały się w nim wpływy wielu starych i nowych mocarstw świata.

Jedno było pewne. Musieli zachować szczególną ostrożność. Boria sugerował, aby nikt nie opuszczał hotelu w pojedynkę. Chociaż chodzenie parami też nie przeszkodziłoby zapewne ludziom, którzy na przykład porwać ich dla okupu, wcielić w życie swoje plany. Oczywistym było też, że poszukiwani przez nich kultyści raczej nie pozostali za długo w Teheranie. Im szybciej dowiedzą się, dokąd zmierzali w okolice Wielkiej Pustyni Słonej, tym szybciej wydostaną się z pułapki stolicy. Chociaż nie łudzili się zbytnio. Poza miastem nie było wcale bezpieczniej. Pewnie było jeszcze groźniej – wszystkie te dzikie plemiona i kontrrewolucjoniści. Ich sytuacja nie wyglądała za wesoło. Łatwo było zniknąć, zaginać bez wieści. Wystarczyła chwila nieuwagi, rozluźnienia samodyscypliny....

Zaczął się nowy dzień. 13 listopada. Długi, pracowity dzień dla większości z nich. Role zostały podzielone. Zadania wyznaczone. Teraz czekało ich najgorsze. Wyjść poza bezpieczne mury hotelu i stawić czoła post-rewolucyjnej, islamskiej, dzikiej i obcej dla nich rzeczywistości.


EMILY VIVARRO

Emily zaczęła od „wybadania rynku” podpytując w recepcji hotelowej, kogo można byłoby wynająć do wypraw w teren, i gdzie zakupić środki transportu czy też konie. Ciekawiło ją, czy pracownicy hotelu dadzą jej namiary na te same osoby, które dała im „Kocica” . Jeśli tak – myślała Emily – istniała szansa, że poszukiwana przez nich Francuzka zaopatrywała się u tej samej osoby, co pozwoliłoby zapewne ustalić miejsce docelowe kultystów. Lub przynajmniej zawęzić pole poszukiwań.

Miły recepcjonista, najwyraźniej zafascynowany urodą i temperamentem Emily, szybko spełnił jej prośbę, co oznaczało, iż hotel często wykonywał podobne usługi. Niestety sporządzone przez niego listy zawierały kilkanaście nazwisk w każdej kategorii. Zarówno jednak na liście dostawców sprzętu, jak i przewodników widniały nazwiska osób wskazanych przez przywódczynię kultu Bast z Kairu. To budziło nadzieję, w pełnym obaw sercu Emily Vivarro.


HERBERT HIDDINK, DWIGHT GARRET i EMILY VIVARRO


Herbert i Dwight wybrali się do „Piasków Persji” – hotelu, który był ich silnym śladem. Ich „nafciarska przykrywka” miała zostać tam zastąpiona tą drugą – „jestem Morgan Vivarro”. Towarzyszyła im Emily, jako „córka tatusia”.

„Piaski Persji” leżał dosłownie pięć przecznic od ich hotelu. Był mniejszym, lecz chyba bardziej reprezentatywnym miejscem. Wejście prowadziło przez naprawdę imponującą bramę. Wyłożona wielobarwnymi pytkami ceramicznymi zdecydowanie odcinała się na tle szarych gmachów z piaskowca.



Hotel okazał się być z tych, w którym łatwo o dyskrecję. Z własną ochroną, którą stanowili ludzie w tradycyjnych szatach z turbanami na głowach. Za bogato zdobionym kontuarem recepcji stał wysoki, szczupły muzułmanin z wypielęgnowaną brodą i czujnym spojrzeniem. Kiedy trojka cudzoziemców weszła do środka, od razu zwrócił na nich uwagę przywołując na twarz profesjonalny uśmiech. Jeden rzut oka na recepcjonistę i dla Garretta stało się oczywiste, że nie będzie łatwo wyciągnąć z niego informacje. Facet miał na twarzy wypisane słowo „DYSKRECJA”. Dużymi literami.

Dobre garnitury i wielkomiejskie zwyczaje spowodowały jednak, że mężczyzna wyszedł zza kontuaru i kłaniając się niemal w pas, zapytał:

- Jestem Behruz Fereydoon Khoroushi – przedstawił się melodyjnym, przyjemnym dla ucha głosem. – Czym mogę państwu służyć?

Nie dając jednak czasu na odpowiedź dodał:

- Nasz hotel zapewni państwu całkowitą dyskrecję i wygody, jakich nie zagwarantuje państwu żaden inny hotel w Teheranie. Dysponujemy trzydziestoma ośmioma wspaniałymi pokojami, w tym czterema apartamentami godnymi koronowanych głów. Nasz personel spełni każdą państwa potrzebę i potrafi posługiwać w trzech językach: rosyjskim, angielskim i francuskim. Czy mieli państwo rezerwację?

WALTER CHOPP


Walter Chopp wraz z Mahuną udał się do Raphaela Florentina. Mahuna dołączył w ostatniej chwili, hołdując zasadzie – nikt, nigdzie nie rusza się sam. Obecność tego wojownika cieszyła Waltera. Kto, jak kto, ale przywódca zakonu zabijającego ghoule wydawał się być najlepszym ochroniarzem w tym niespokojnym mieście.

Taksówkarz zawiózł ich na miejsce dość niechętnie, co oznaczało, że trafili dobrze. Łamanym angielskim wyjaśnił, że to niedobra dzielnica i niedobrzy ludzie. Faktycznie, domy były dość podniszczone, brakowało w nich drzwi i okien, a na ścianach roiło się od dziwacznych znaków, śladów po kulach oraz naklejanych ulotek zapisanych arabskimi znaczkami.

Ludzi nie było zbyt wielu, a wskazany adres okazał się być jedną z podniszczonych kamienic. Gdyby nie taksówkarz pewnie nie trafiliby na miejsce.

W bramie bawiły się brudne, sprawiające wrażenie starszych dzieciaki.

- Florentin? – zapytał Mahuna.

Jedne z dzieciaków wskazał podwórze.
Trafili tam na mały warsztat zegarmistrzowski, a po wejściu do niego usłyszeli tykanie zegarów i poczuli zapach tytoniu. Warsztat śmierdział papierosami, jak kajuta Garretta.

W środku, przy szerokim stole, zastawionym kołami zębatymi, sprężynami i innymi częściami zegara, siedział mężczyzna, który słysząc ich w wejściu podniósł twarz. Był już dość stary, chudy i siedział jedynie w podkoszulku. Jedno oko przesłaniało mu szkło powiększające.





- Taaak? – zapytał mężczyzna powracając do swojej pracy nad zegarem.

- Florentin? – zapytał Chopp.

- Taaak? – odpowiedział mężczyzna znów patrząc w ich stronę.

EDMUND BLACKADDER

Edward Blackadder zdecydował się zająć wyposażeniem ekipy w broń. W tym celu, wraz z Borią, pojechali pod adres, gdzie miał przebywać Arkadi Kolyenko. Budynek, pod który zawiózł ich samochód, okazał się być sklepem mięsnym. Kiedy wysiedli, od razu poczuli złowieszczy zapach zakrzepłej krwi i mięsa. Gdzieś, być może na tyłach budynku, musiała też funkcjonować ubojnia.

Pod wejściem do sklepiku stała wysłużona ciężarówka z arabskimi napisami na plandece, do której dwóch białych mężczyzn, pod czujnym okiem trzeciego, skrupulatnie coś piszącego w małym notesiku, wnosiło jakieś skrzynie. Obaj mężczyźni minęli pracujących tragarzy i weszli do sklepu. Na tle pożółkłych ścian straszyły ich kawałki mięsa. Tu i tam z połcia na połeć przeskakiwały wielkie, ciężkie muchy, które sprzedawca – opasły Arab o ponurym spojrzeniu i szeroką, paskudną blizną szpecącą mu połowę twarzy – odganiał leniwie gazetą.

Na widok potencjalnych klientów porzucił swoje zajęcie i podszedł do miejsca za ladą, gdzie załatwiało się transakcję.

- Szanowni panowie, czego życzą? – zapytał po angielsku chrapliwym, ponurym głosem.

- Szukamy Arkadiego Kolyenko – powiedział Boria z wyczuwalnym, rosyjskim akcentem.

Tak? – zdziwił się rzeźnik. – A po co?

Tłusta mucha podleciała nieostrożnie zbyt blisko masarza, a ten zabił ją szybkim uderzeniem ręki o blat.
Boria spojrzał na Edmunda. Postawny Ukrainiec chyba właśnie stracił swój rozpęd. Liczył na pomoc bardziej wygadanego wspólnika.

LEONARD LYNCH

Leonard pędził dość pracowity dzień. Następnego dnia starał się więc nie forsować niepotrzebnie sił. Zaopatrzony w mocną, arabska kawę i zamówione gazety zaczął przeglądać je, jedna po drugiej. Interesowały go nie tylko ostatnie wydarzenia w Teheranie czy też samej Persji, ale przede wszystkim jakiekolwiek informacje na temat poszukiwanych osób.

Lista nie była długa. Francuska piękność, jej służąca, towarzyszący jej dwaj mężczyźni, Larkin Andarus, Rash Lamar, popowie.

Podjadając suszone owoce i orzechy nerkowca i popijając przekąskę kawą Lynch czuł się na powrót potrzebny. To było miłe uczucie i napawał się nim, kiedy czytał artykuł po artykule, przyglądał się zdjęciu po zdjęciu. Miał przeczucie, ze taka osóbka jak Natalii prędzej, czy później „wypłynie” na powierzchnię. Takie, jak ona nie potrafiły długo trzymać się w cieniu.
W końcu znalazł coś. Zdjęcie. Niewyraźnie zdjęcie – artykuł poświęcony działalności Czerwonego Krzyża i pomocy humanitarnej i medycznej dla dzikich plemion zamieszkujących okolicę Kavīr-e Namak – Wielkiej Pustyni Słonej. Oraz o jedynym szpitalu w całym ostanie Isfahan zlokalizowanym w mieście Kashan. Na zdjęciu Leonard widział niewyraźną twarz poszukiwanej Natalii oraz jej służącej. Obie kobiety nosiły na sobie stroje pielęgniarek Czerwonego Krzyża. Zgodnie z informacją, wyprawa ruszyła do Keshan – bazy wypadowej – dwa tygodnie temu. Dokładnie 28 października 1921 roku.
Leonard nie krył euforii. Raz jeszcze okazało się, że dłubanie w dokumentach bywa niekiedy najlepszą metodą poszukiwań. O ile te dwie panie były rzecz jasna poszukiwanymi kobietami, ponieważ zdjęcie należało do tych wyjątkowo gruboziarnistych i niewyraźnych i na dodatek źle odbitych. Gazeta, w której znalazł tą wzmiankę nosiła tytuł „Wieści codzienne” i była raczej drugorzędną, lokalną gazetą. Im dłużej Leonard przyglądał się znalezisku, tym jednak większe budziły się w nim wątpliwości, co do jego wagi. Rola pielęgniarki Czerwonego Krzyża jakoś nie pasowała mu do wizerunku Natalii – wiedźmy i pożeraczki męskich serc. Poza tym, co w takim razie stało się z towarzyszącymi jej mężczyznami – ex – porucznikiem Corbinem i francuskim najemnikiem?


AMANDA GORDON, LUCA MANOLDI


Podczas gdy wszyscy zajęli się sprawami śledztwa, Amanda i Luca grali swoje role w hotelu. Taki odpoczynek w wygodnym, cywilizowanym miejscu był dla Amandy czymś bardzo korzystnym i długo oczekiwanym. Luca natomiast czuł się nieco niezręcznie w nowej roli synalka bogatego tatuśka, jednak robił to dla swojego braciszka. Codziennie młodzieniec modlił się do Boga, by pozwolił mu ocalić Domenico. I codziennie budził się z koszmaru, w którym znajduje jedynie ogryzione przez ghoule zwłoki chłopca.

Nie mogli zamykać się w swoich pokojach, chociaż takie rozwiązanie wydawało się najlepsze, ale jednak nie pozwalało im prowadzić śledztwa.
W trakcie, gdy reszta ekipy tropiącej Misterium pojechała wypełnić swoje zadania, Amanda i Luca zeszli do hotelowego lobby, by w przyjemnej atmosferze hotelowej restauracji napić się dobrej kawy, zjeść ciastko i poćwiczyć etykietę.

Kiedy właśnie zaczynali ciastka, przed ich stolikiem, jak spod ziemi wyrósł wąsaty mężczyzna w mundurze. Chyba rosyjskim, ale ani Luca, ani Amanda nie byli tego pewni.





- Pani pozwoli, że sjem przedstawjem. Jestem Antoni Denikin. – Zarówno akcent, jak i nazwisko zdradzały w natręcie Rosjanina. Zapewne jednego z doradców Rezy Khana, których sporo – jak już zdążyli się zorientować – przebywało w „Hotelu de Ville”. – Od wczoraj interesowałem sjem, co taka ładna kobieta, robi na takim odludziu. Czy pozwolom pańjstwo, że sjem przysjondem?

Oficer nie wyglądał na kogoś, kogo łatwo będzie się pozbyć i kogoś, kto łatwo rezygnuje z pogawędki z ładną kobietą. Przypominał nieco Amandzie Wagonowa i na wspomnienie gangstera „w białych rękawiczkach” poczuła dreszcz. Miał nawet podobne oczy. Zimne, w jakiś sposób okrutne. Pewnie szlifów oficerskich dorobił się podczas krwawej rewolucji. Amanda słyszała, ze w Rosji nadal trwa wojna domowa i tak zwani Biali bili się z Czerwonymi. Słyszała nawet o tym, że w maju 1921 roku, rosyjski przywódca rewolucji – Lenin, kazał użyć gazów bojowych przeciwko własnemu narodowi. Jeśli ten Denikin należy do tej rewolucyjnej kadry oficerskiej, na pewno ma na sumieniu więcej ludzi, niż wszystkie ścigane przez nich kulty ghouli.

- Mam nadzjeję, że mlodjeniec nie będzje miał nic przecjwko tjemu, że doroślj chwjlję pogawarjat samemu? Hę?

To „hę” było tak impertynenckie i bezpośrednie, ze przez chwilę Luca miał zamiar zwymyślać i spoliczkować tego grubiańskiego Rosjanina.
 
Armiel jest offline