Całe szczęście, że Alan widział już skurwiela w akcji, bo ani chybi porzygałby się na jego widok. Pytanie dlaczego demony muszą być takie obrzydliwe zawisło w powietrzu niewypowiedziane. Mimo nieapetycznego widoku dało się zauważyć niejakie podobieństwo sukinsyna do karuzeli w lunaparku. Od razu rzucały się w związku z tym w oczy dwie sprawy. Po pierwsze nie zbliżać się w zasięg macek, co akurat dla siedzącego i opartego o ścianę Mello było prościzną, bo już był poza zasięgiem. Po drugie demon był wrośnięty w podłogę. To, plus ruch obrotowy pozwalały przypuszczać, że bydle się póki co nie ruszy z miejsca. Chyba że zataczając. Obracać się i iść prosto do przodu nie jest łatwo. Nawet jeśli się jest stworem z piekła rodem. Bardzo pomyślny fakt, który pozwalał ofertę demona zbyć milczeniem. Nie ponaglany groźbą nagłej śmierci w męczarniach Alan wycelował i strzelił. Demona.
Zadziałali tak, jakby się zmówili. Dylan zaczął strzelać w wyrastające czaszki. Kule z ciężkiego pistoletu rozwalały je, niczym przegniłe jajka, dokładając kolejne plamy do okolicznej rzeźni w której pracował niezbyt lubiący czystość i mocno obłąkany okrawacz. Mello wziął na cel pulsujące serce, ale pocisk z jego broni trafił w bok krzyża i zrykoszetował o którąś ze ścian. Wina leżała w tym, że strzelanie z ciężkiej samoróbki jedną i na dodatek lewą ręką nie było proste, a strzał spowodował, że w przestrzelonym płucu rozpaliło się nowe ognisko bólu.
Szkutnik zanurkował ryzykownie pod wirującymi “łańcuchami”, pośliznął się na jakimś kawałku miecha ale utrzymał równowagę, przeskoczył i znalazł się cały przy ochlapanym szczątkami poprzedniego właściciela miotaczu ognia.
Alan cicho zaklął i biorąc broń pod pachę przełamał ją, by ponownie załadować. Jednocześnie próbował wstać opierając się o ścianę. Na siedząco kiepsko się celowało, a i w razie konieczności ucieczki niepotrzebnie by zmitrężył, a coś mu mówiło, że ten czerwony karuzel nie da tak po prostu do siebie strzelać.
Szkutnik wyszarpnął uchwyt ciężkiego urządzenia z pomiędzy szczątków współwięźnia. Nigdy czegoś takiego nie używał, więc musiał zdać się na swoje inżynierskie wyczucie. Przykucnął i wymierzył w krzyż, upewnił się, że nie ma nikogo innego na linii ognia i wdusił spust.
Strategia była prosta jak przy polowaniu na goryla. Strzelać, a jak nie pomoże, to spierdalać. Alan miał nadzieję, że wytrzyma i nie zemdleje padając przed demonem dupą do góry, ani że nie zamroczy go i nie jebnie głową o framugę grodzi. Miał dużo nadziei i cholernie mało krwi w żyłach. |