Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-11-2011, 22:32   #191
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Strzelać potrafiła oj tak, ale jej nerwy były napięte do granic możliwości i zwyczajnie ją zawiodły. Dała radę wstrzymać się przez chwilę czekając na reakcję Filozofa a kiedy roboty ruszyły przestrzeliła rurę z chłodziwem. Wszystko wedle planu. Potem wpadła w panikę i straciła kompletnie bez sensu przedostatni nabój. Gdyby nie zadziałał pilot piły pokroiłyby ich na kawałki.

Kristi przyjrzała się swojej nodze. Kończyna była jakaś pechowa. Najpierw oberwała w nią rykoszetem a teraz piła zahaczyła o nogawkę spodni i zerwała jej nieco skóry z łydki. Z drugiej strony kobieta nie musiała tracić ani czasu ani lekarstw i aplikować sobie dodatkowych środków przeciwbólowych. Może jednak jak miała obrywać to lepiej, że wszystko „wchodziło” w to samo miejsce.

Droga, której wcześniej pilnowały robocicki stanęła przed nimi otworem. Zastanawiający był powód, dla którego ZiZi umieścił maszyny właśnie w tym miejscu. Czy szef G0 chodził tą trasą i nie życzył sobie, by ktokolwiek go śledził czy przeciwnie nie używał tej drogi a roboty pilnowały, aby nie zjawił się tutaj nikt z zewnątrz?

Z drugiej odnogi korytarza doszedł ich cichy szelest rozsuwanych drzwi. Filozof musiał otworzyć je przyciskiem pilota, kiedy próbował odciąć roboty lub te dwie sprawy były ze sobą sprzężone i wyłączenie maszyn jednocześnie otwierało przejście dalej. Nie mieli zbyt długiej chwili do namysłu, bo ludzie, którzy podjęli za nimi pogoń byli zdecydowanie sprawniejsi od nich fizycznie i utrudnienia, które w swojej chaotycznej ucieczce Kristi i Greg zupełnie przez przypadek zostawiali za sobą na długo nie powstrzymywały grupy pościgowej.

Kristi utykając zaczęła wycofywać się za otwarte drzwi. Mamiły ją obietnicą bezpiecznej kryjówki, choć równie dobrze mogły się kryć za nimi różne paskudne rzeczy i kolejne zabezpieczenia ZiZiego na wypadek intruzów.

- Szybko, musimy się ukryć, bo ci wariaci wykończą nas - zawołała do towarzysza.

Sama przedostała się za drzwi i z wycelowaną bronią omiotła wzrokiem przestrzeń przed sobą. To nie był kolejny korytarz a raczej wielki hangar, duże pomieszczenie z oknem na kosmos, przez który podróżowała Gehenna. Hala była wypełniona mnóstwem urządzeń i mechanizmów: rur, kabli, monitorów. Całość wyglądała jak sterownia statku, lub coś podobnego.





Kiedy Lenox zobaczyła to wszystko przez ułamek sekundy zapomniała o sprawie z ZiZim i ludziach którzy ich gonili. Patrzyła się zdumiona na to wszystko, niezdolna wykrztusić słowa.
Urządzenia były toporne. To wszystko musiało zostać wykonane rękami więźniów. Tak sądziła Kristi. Centrum sterowania zrobione ze zdezelowanego sprzętu wykradzionego Strażnikowi.. Tak. To musiało być coś w tym stylu. Zimne, jasne i prawie całkiem puste.
Widziała dwa wyjścia po przeciwnej stronie. Małe drzwi, do których można było dostać się po wąskich schodach i drugie wyjście, szeroka gródź niżej, lekko z lewej strony od wejścia, którym tutaj się dostali. Po chwili ujrzała jeszcze trzy inne wejścia do tego dziwnego hangaru.

W końcu oderwała wzrok od sterowni i obejrzała się do tyłu szukając panelu sterującego do drzwi. Skoro to była robota ludzi a nie maszyn musiały istnieć panele dotykowe, przynajmniej miała nadzieję, że ZiZi nie uzależnił całej maszynerii sterującej od swojego pilota.

Filozof pokuśtykał za Kristi. Rozejrzał się szybko po sterowni. Nie znał się na mechanice, co nie oznaczało, że nie mógł się szybko czegoś nauczyć. Był bystrym i spostrzegawczym staruchem.

- Nie sądzę żeby mieli zapasowego pilota. Ciekawe jak sobie poradzą z maszynkami.

Przy drzwiach był panel zamykający w postaci drążka sterowniczego. Wystarczyło jedynie pociągnąć go w dół i drzwi od korytarza zostaną zamknięte. Kiedy mężczyzna na pilocie wcisnął ponownie guzik sterujący robotami żeby napuścić je na tamtych kobieta zamknęła drzwi. Nie miały dodatkowego rygla i mogli, co najwyżej łudzić się, że ścigający ich ludzie albo przegrają starcie z robotami albo nie będą potrafili otworzyć wejścia do sterowni.

Więźniowie ponownie rozejrzeli się po miejscu, które tak ukrywał ZiZi. Było wielkie, jak na klaustrofobiczne warunki Gehenny, a widok czerni kosmosu upstrzonego ognikami gwiazd przez luminator był oszałamiający. Ale to nie pustka za okrętem kosmicznym, ale urządzenia w sali przykuwały ich uwagę.
Część rozpoznawali, lub przynajmniej domyślali się przeznaczenia. Sterowania okrętu kosmicznego. Czy to oznaczało, że Gildia lub sam ZiZi konkurował ze Strażnikiem o dowodzenie statkiem? W hangarze znajdowały się także urządzenie komunikacyjne, służące do nawiązywania kontaktu z innymi okrętami kosmicznymi. Były urządzenia monitoringu. Były panele sterowania, które pewnie ZiZi podłączył do jakiś urządzeń, gdzieś na Gehennie. Ten, kto sprawował kontrolę nad tym miejscem miał możliwości Strażnika w tym także do inwigilacji oraz ingerencji w życie części więźniów.

- Piękne, prawda - Usłyszeli jakiś głos dochodzący do nich z góry, spod jednych z wcześniej widzianych drzwi.
Spojrzeli tam odruchowo i przez chwilę nie potrafili zapanować nad emocjami. Stał tam ZiZi. Cały i zdrowy. Patrzył na nich swoim zimnym, wyrachowanym głosem. Nie miał na sobie ani odrobiny krwi, ani śladu zadanej mu przez Filozofa rany.
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 13-11-2011 o 22:35.
Ravanesh jest offline  
Stary 13-11-2011, 22:51   #192
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
- Ah tak - pogłaskał się po gardle. - To faktycznie było bolesne. Ale to wasza wina. I nie będę wam jej odbierał.

Kobieta wydała zdławiony okrzyk słysząc pierwsze słowa obcego mężczyzny. Zaraz w tamtą stronę skierowała broń, ale kiedy spostrzegła, że ich rozmówca to ZiZi we własnej osobie jej ręka lekko zadrżała, chociaż Lenox nie opuściła broni.

- Nie wierzę - wykrztusiła - skurwysyn naprawdę pokumał się z demonem.

- Niezły bajer. – Filozof splunął z odrazą. – Wystarczy, że jest się dziwką demona i można dostać drugą szansę? Imponujące. Mam nadzieję, że podróż na drugą stronę nawróciła cię i stałeś się grzecznym chłopcem, co ZiZi?

Greg krążył po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegokolwiek co mogło by mu pomóc w walce ze podnóżkiem demonów. <jak na korytarzu, jedynie bron improwizowana>

- Wina. Wina i kara. Skrucha i pokora, z jaką przyjmujemy swój własny los. Niektórzy … niektórzy z nas marzą o czymś więcej. O spotkaniu z kimś bliskim. Kimś, dla kogo jesteśmy w stanie złamać swoje własne zasady. O nowej społeczności, która daje nową szansę, bo stara zawiodła oczekiwania. Po co? Dlaczego? Powiedzcie mi, proszę?

- Cholera, będziesz się bawił teraz z nami. Mów, czego chcesz?


- Z prądem płynie tylko gówno. Jeżeli godzisz się na wszystko co ci wmawiają to nie różnisz się niczym od bydła. Nawet nie zauważysz kiedy zaprowadzą cię pod rzeźnie. Widzisz już jej szyld ZiZi? – lewą dłonią sięgnął po kawałek kątownika, który ostał się po przebudowie wnętrza. Chwycił go mocno, aż rana na ramieniu zapiekła, lecz gniew działał lepiej od środków przeciwbólowych. – Właśnie, nie mów, ze nagle zachciało ci się prowadzenia filozoficznych dyskusji. Czemu wciąż żyjemy?

- Dlaczego w ogóle żyjecie? - odpowiedział pytaniem, na pytanie. Nadal stal nieruchomy na rampie, wpatrując się w dwójkę więźniów spokojnym wzrokiem.

- Cóż, czy tak ważny jest sam powód? Każdy ma prawo do życia. Szkoda, że niektórzy tak kiepsko z niego korzystają. - Filozof zamierzył się kawałkiem metalu w ręku i rzucił nim w ZiZiego. Wątpił żeby mieli do czynienia z tą samą osoba. Z pomocą demonów czy nie, powrót do żywych wydawał się być nadal czymś nieosiągalnym. Początkowo dał się nabrać, ale z każdą minutą rozmowy nabierał coraz większych podejrzeń co do rozmówcy. To oni przybyli tutaj tajną drogą szefa gildii. Ten nie był w stanie przemknąć obok nich, a posiadanie kilku takich ścieżek prowadzących do jednego miejsca wydawało się Filozofowi dosyć mało prawdopodobne. Polityk zadał sobie podstawowe pytanie: czy mieli do czynienia z człowiekiem?
 
mataichi jest offline  
Stary 14-11-2011, 12:52   #193
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Całe szczęście, że Alan widział już skurwiela w akcji, bo ani chybi porzygałby się na jego widok. Pytanie dlaczego demony muszą być takie obrzydliwe zawisło w powietrzu niewypowiedziane. Mimo nieapetycznego widoku dało się zauważyć niejakie podobieństwo sukinsyna do karuzeli w lunaparku. Od razu rzucały się w związku z tym w oczy dwie sprawy. Po pierwsze nie zbliżać się w zasięg macek, co akurat dla siedzącego i opartego o ścianę Mello było prościzną, bo już był poza zasięgiem. Po drugie demon był wrośnięty w podłogę. To, plus ruch obrotowy pozwalały przypuszczać, że bydle się póki co nie ruszy z miejsca. Chyba że zataczając. Obracać się i iść prosto do przodu nie jest łatwo. Nawet jeśli się jest stworem z piekła rodem. Bardzo pomyślny fakt, który pozwalał ofertę demona zbyć milczeniem. Nie ponaglany groźbą nagłej śmierci w męczarniach Alan wycelował i strzelił. Demona.

Zadziałali tak, jakby się zmówili. Dylan zaczął strzelać w wyrastające czaszki. Kule z ciężkiego pistoletu rozwalały je, niczym przegniłe jajka, dokładając kolejne plamy do okolicznej rzeźni w której pracował niezbyt lubiący czystość i mocno obłąkany okrawacz. Mello wziął na cel pulsujące serce, ale pocisk z jego broni trafił w bok krzyża i zrykoszetował o którąś ze ścian. Wina leżała w tym, że strzelanie z ciężkiej samoróbki jedną i na dodatek lewą ręką nie było proste, a strzał spowodował, że w przestrzelonym płucu rozpaliło się nowe ognisko bólu.
Szkutnik zanurkował ryzykownie pod wirującymi “łańcuchami”, pośliznął się na jakimś kawałku miecha ale utrzymał równowagę, przeskoczył i znalazł się cały przy ochlapanym szczątkami poprzedniego właściciela miotaczu ognia.
Alan cicho zaklął i biorąc broń pod pachę przełamał ją, by ponownie załadować. Jednocześnie próbował wstać opierając się o ścianę. Na siedząco kiepsko się celowało, a i w razie konieczności ucieczki niepotrzebnie by zmitrężył, a coś mu mówiło, że ten czerwony karuzel nie da tak po prostu do siebie strzelać.
Szkutnik wyszarpnął uchwyt ciężkiego urządzenia z pomiędzy szczątków współwięźnia. Nigdy czegoś takiego nie używał, więc musiał zdać się na swoje inżynierskie wyczucie. Przykucnął i wymierzył w krzyż, upewnił się, że nie ma nikogo innego na linii ognia i wdusił spust.

Strategia była prosta jak przy polowaniu na goryla. Strzelać, a jak nie pomoże, to spierdalać. Alan miał nadzieję, że wytrzyma i nie zemdleje padając przed demonem dupą do góry, ani że nie zamroczy go i nie jebnie głową o framugę grodzi. Miał dużo nadziei i cholernie mało krwi w żyłach.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 14-11-2011, 13:42   #194
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=R1gekib_AKw&feature=related[/MEDIA]




JAMES “CHASE” THORN


Thorne wybrał ciemność. Wąski tunel wentylacyjny tym razem nie skrywał już w sobie pułapek i nieprzyjemnych niespodzianek. Był dziwnie śliski i wilgotny, ale pełzało się nim dość znośnie. Gdyby nie nisko zawieszone rury, o które co jakiś czas Chase zahaczał głową.

Tunel zdawał ciągnąć się w nieskończoność, ale w końcu Thorne wyczuł przed sobą otwartą przestrzeń. Ostrożnie, badając drogę przed sobą dłońmi, wysunął się z rury i wleciał do kolejnej tonącej w ciemnościach sali. Śmierdziało w niej rdzą i substancjami smolistymi, coś, jakby rozlanym olejem czy czymś podobnym. Podłoga pomieszczenia była zalana wodą, która sięgała więźniowi do połowy łydek.

- Trzecia i ostatnia próba – Chase usłyszał głos dochodzący gdzieś, z góry. – Tylko prawdziwie wierni przetrwają.

Potem głos ucichł, a więzień został sam w ciemnościach.

Stał, nasłuchując, bo tylko ten zmysł nadawał się do czegoś w mroku. Jednak poza skapywaniem wody i trzeszczeniem GEHENNY, nie słyszał niczego.

W pewnym momencie jednak coś się zmieniło. Słyszał jakieś kroki w wodzie. Wiele kroków. Kimkolwiek byli ci, którzy zbliżali się do niego, nadchodzili z kilku stron jednocześnie.

W końcu ich zobaczył. Niewyraźne postacie otaczające go ze wszystkich stron, niosące niewielkie latarenki podczepiane do ubrań. W ich świetle widział w rękach nieznajomych ludzi kije, pałki, noże, a nawet maczugi. Każdy z nich miał na sobie workowaty kaptur z wyciętymi otworami na oczy.

- Szukaliśmy cię – powiedział jeden z tłumu wychodząc w przód. – Szukaliśmy cię bardzo długo. A ty szukałeś nas.

Mężczyzna zdjął kaptur, a James zobaczył twarz Philipa Greysona.

- Szukałeś mnie, jak słyszałem – powiedział człowiek, dla którego Chase stał się „wędrowcem po GEHENNIE”. – Czemu?

- Zabij go, zabij go, zabij go, zabij go, zabij go, zabij go – zaczął szeptać tłum w workach na głowie.





DOUBLE B i FLAT LINE


Double B wybrał. GEHENNA zamiast własnego bezpieczeństwa. Losy milionów ludzi zależały od jego decyzji. Wiedział, czuł to. Pracował więc tak, jak nigdy dotąd, wręcz w dzikim szale walcząc ze strumieniami danych, ze STRAŻNIKIEM, który rozpoczął pierwsze próby zablokowania jego działań na płaszczyźnie wirtualnej.

Flat Line tymczasem podjął własną decyzję. Osłabiona upływem krwi uzbrojona dłoń podnosi się w górę. Odrzut strzału o mało nie łamie doktorowi nadgarstka. To teraz nie ma już znaczenia. Ważne jest, że trafiony ciężką kulą panel kontrolny rozbłyskuje snopem iskier.

W tej samej niemalże sekundzie Double B zatwierdza komendę. Wysyła elektroniczny impuls, który zainicjuje korektę kursu. Nie ma jednak potwierdzenia, bowiem strzał doktora rozwala urządzenie, nim Double B się upewnił.

Strzał powoduje coś jeszcze. Łuk elektryczny skacze po urządzeniach podpiętych pod terminal. W parę sekund z matrycy Double B unosi się dym i strzelają iskry, podobnie jak wcześniej z przekaźnika mocy. Energia uderza też w programistę. Double B otrzymuje niewielką dawkę elektryczności, która rozlewa się wokół w formie małych, pełgających zygzaków.

Światło Infostrady gaśnie. Tak po prostu. Niezliczone strumienie danych płynących przez tą linię zostają zerwane. Nagle pomieszczenie, w którym się znajdowali pogrążyło się w ciemnościach, by po kilku sekundach ustąpić pola zielonkawej luminacji lampek awaryjnych, wypełnionych fosforem.

W ich zwodniczym świetle obaj więźniowie zobaczyli, że KLAWISZE przestały się ruszać.

Double B wiedział, co to oznacza. Zniszczenie węzła spowodowało chwilowe, – co najwyżej dwu może trzyminutowe – zawieszenie urządzeń STRAŻNIKA w najbliższych sektorach. STRAŻNIK musiał teraz przekierować sygnały przez inne węzły, rozplątać węzeł gordyński, jakiego mimowolnym sprawcą stał się Flat Line.

Niestety, rozwalenie przekaźnika mocy nie pozwoliło Double B przekonać się, czy udało mu się zakończyć proces włączenia silników. Nie czuli jednak charakterystycznego drżenia pokładu. GEHENNA nadal dryfowała przez kosmiczną pustkę, najpewniej po wcześniej wyznaczonym kursie. Co gorsza, Double B uświadomił sobie, że wyładowaniem elektrycznym oberwał nie tylko on, ale też jego sprzęt. Nie wiedział, ile zostało mu z matrycy i czy komputer uda się ponownie uruchomić.




ALAN MELLO i JAKUB SZKUTNIK


Miotacz ognia trzymany w rękach przez Szkutnika rzygnął płomieniami w stronę tego, co jeszcze pół minuty temu było więźniem numer 6740468. W tej samej dosłownie chwili spust swojej broni nacisnął drugi więzień z miotaczem płomieni celując dyszą w stronę rozpełzających się po korytarzu ożywionych jakąś niewyobrażalną siłą szczątków.

Dylan trafił trzykrotnie, rozwalając na strzępki wszystkie trzy rozwijające się na zwieńczeniu krzyża niby – głowy. Z okaleczonych, okrwawionych ust wydobył się przenikliwy, raniący uszy pisk. Słysząc go więźniowie jeszcze mocniej wciskali spusty miotaczy. W tym pisku był ból, był strach, była ... niepewność!

Temperatura na korytarzu podniosła się znacznie i wypełnił go mdlący smród palonego mięsa oraz czarny, gęsty dym.

- Z woli Bożej opanowali miasto i urządzili nieopisaną rzeź do tego stopnia, że leżące obok jezioro, szerokie na dwa stadia, wydawało się pełne krwi, która tam spłynęła!

Grzmiał głos demona w ich głowach.

- Jeśli wystąpi ktoś, jako prorok, wówczas ojciec i matka, rodzicie jego, powiedzą mu: Nie możesz pozostać przy życiu, bo głosisz kłamstwa w imię Pana. I ojciec z matką, jego rodzice, przebiją go, gdyby prorokował.

Dym szczypał w oczy, utrudniał oddychanie, zatykał gardła, ale nikt nie przerywał przysmażania mięsistej poczwary. Dopiero, kiedy miotacze płomieni bluznęły po raz ostatni swoją zawartością przyszło opamiętanie.

Po Pastorze nie zostało zbyt wiele, jedynie nadal płonąca i dymiąca kałuża zwęglonego tłuszczu.

- Nie możecie wyleczyć ogniem szaleństwa! – szeptał niestrudzenie demon w ich głowach. – Będę trwał, póki będziecie trwali wy .

Drugi więzień z miotaczem kaszląc ciężko i plując zrzucił na podłoże nieporęczną broń.

- I chuj! – powiedział dobitnie posyłając plwocinę w stronę dymiącego truchła.

Jakby na potwierdzenie tych słów Alan Mello zakaszlał krwawą pianą, a jego głowa zwisła bezwładnie i ciężko na piersi. Więzień numer 2742620 właśnie pożegnał się z życiem. Albo stracił przytomność.




SPOOK

Spook czuła nadzieję, że może jednak wyjdzie żywa z sytuacji, w jaką się wpakowała, ale jej serce jednocześnie ogarniała rozpacz, że jednak wszystko już stracone. Ze tutaj, w tym jasnym korytarzu, zakończy swoje życie.

W takich chwilach jak ta, do głowy przychodzą dziwne myśli. Czy żyła dobrze? Czy dała się złamać GEHENNIE i piekłu, jakie narodziło się na niej? Czy stała się jedną z szalonych, obłąkanych zbrodniarek zamkniętych na więziennym okręcie „za zasługi”, czy też udało się jej przejść próbę człowieczeństwa? I czym tak naprawdę jest to całe „człowieczeństwo”?

Trwała tak w bezruchu na zimnym korytarzu wsłuchana w łagodną muzykę dochodzącą z niewidocznych głośników.

- Więzień 3136485 – muzykę zastąpił męski, surowy głos – Wstań, odłóż broń i przygotuj się do przetransportowania do nowej celi.

Serce zabiło jej szybciej. „Nowa cela”. W perspektywie, jaką miała do wyboru, nie wyglądało to aż tak źle. Pełna przemocy i chaosu wolność zastąpiona ustawicznym nadzorem STRAŻNIKA. Powrót do przeszłości. Życie nudne, ale pewne. Czysta rutyna. Stagnacja. Ale nie śmierć. Nie śmierć. Bo czy jest coś ważniejszego, niż życie?

Spook posłuchała polecenia. Wstała z kolan. Drzwi, które wcześniej z takim trudem rozwarła na kilka centymetrów, zaczęły otwierać się wolno pokazując kanciastą sylwetkę KLAWISZA z wycelowaną w stronę więźnia bronią.

I wtedy, kiedy gródź, za którą był robot, rozwarła się do połowy, drzwi do „laboratorium” zadrżały w posadach, wygięły się, niczym cienka blacha. Kolejny cios i drzwi wyleciały z posady.

Spook spojrzała w bok i zamarła.

Stał w nich .... Apacz. Ale to na pewno nie był już on, tylko jego ciało. Okrutnie zmienione. Skóra Indianina miała barwę świeżo przelanej krwi, usta rozdzielały głowę, czy raczej czaszkę na dwie połówki i wypełniał je garnitur szpiczastych kłów, ręce zyskały przynajmniej kilkanaście centymetrów – nie miały już palców tylko po dwa szpikulce na każdej z łap. Jeden szeroki, jak porządny więzienny miecz, drugi nieco krótszy – niczym sztylet.

- Nie da się uciec przed rozpaczą Spook – wyszeptał demon głosem jej ojca.

A Spook pomyślała, że wie, kto skonał w zapomnianych celach ostatnio i skąd demon – ich prześladowca – zna twarz jej ojca. Była wręcz pewna, że gdyby porównała numery cel z zamkniętymi tam osobami, gdzieś na tej liście, znalazłaby nazwisko i imię człowieka, który dał jej życie. Może nawet minęła jego szkielet na korytarzu. Może był tam, w którejś z zamkniętych cel. Gdzieś w wizji, jaką mieli mignęła jej chyba nawet jego twarz.

- Nie da się uciec – powtórzył demon przygotowując się do walki.

W tym momencie niespodziewanie zgasło światło na korytarzu pogrążając go w ciemnościach. Demon zachichotał, a śmiech ten spowodował, że nadzieja na ocalenie gasła w sercu Spook. Tym bardziej, że zielone lampki na korpusie KLAWISZA niespodziewanie zamigotały czerwienią oznaczającą brak łączności ze STRAŻNIKIEM. Gdzieś niedaleko, musiało się stać coś, co wyłączyło aktywność SI.




KRISTI J. LENOX i FILOZOF


Rzucony przez Filozofa kawałek metalu odbił się o poręcz galeryjki, na której stał ZiZi lub coś, co się podszywało pod martwego szefa Gildii Zero.

Przez chwilę pomieszczenie wypełnił brzęk metalu odbitego o metal, a kiedy jego echa ucichły sterownię wypełnił śmiech ZiZiego. Głośny, obłąkańczy i pewny siebie. Arogancki.

- Spodziewałem się po panu czegoś bardziej wyrafinowanego – zacmokał ZiZi. – Subtelniejszego. A pan najpierw podrzyna mi gardło, teraz, jak zwykły oprych, a teraz rzuca we mnie jakimś złomem. Cóż z pana zrobiło to więzienie? – szydził – Polityk zamieniony w kogoś, niewiele tylko subtelniejszego od kolegi drogiej pani Kristi, pana Gały. Czy następnym krokiem w pana ewolucji, będzie ciskanie we mnie własnymi odchodami?

ZiZi stał nieruchomo i wpatrywał się w dwójkę uciekinierów nieprzyjemnym spojrzeniem węża.

- Pani Lenox – powiedział spokojnie. – Na górze, przed tym pożałowania godnym incydentem – dotknął gardła – złożyłem pani pewną propozycję, którą pani pochopnie odrzuciła. Pomogę znaleźć pani syna. Podobnie, jak mogę pomóc panu, spełnić pańskie marzenie.

W zewnętrzne wrota ktoś zaczął uderzać z duża siłą.

- Mogę też poprosić o to tych narwańców – ZiZi spojrzał na drzwi. – Wybierajcie. Praca ze mną, czy praca przeciwko mnie.

ZiZi zaczął powoli schodzić po schodach w dół.

Oboje ujrzeli, jak powietrze wokół zamordowanego szefa Gildii faluje, drży, jakby ktoś otworzył gdzieś drzwiczki do hutniczego pieca.

Coś mówiło im, że jeśli dadzą się zbliżyć ZiZiemu za bardzo, będzie po nich. Chyba, że przystaną na jego ofertę. Najwyraźniej stwór potrzebował ich do czegoś, czego sam nie był w stanie zrobić samemu.

W pewnym momencie, na ułamek sekundy, sylwetka schodzącego w dół ZiZiego zamigotała i ujrzeli coś, co na pewno nie było człowiekiem. Wysokie, nagie, pokryte oślizgłą skórą z twarzą zdeformowaną i po części zasłoniętą maską i goglami, podobnymi do tych, których teraz używał Filozof.



- Zawrzyjmy pakt – kreatura udająca ZiZiego była już w pół drogi na dół. – Zawrzyjmy przymierze, a wszystko skończy się tak, jak powinno skończyć się dawno temu.




ALAN MELLO


Mello ocknął się po dłuższej chwili, bo zdążył już ścierpnąć. W ustach czuł smak krwi i spalonego mięsa, w nosie zalegał mu gesty glut spalenizny i smarków.

- Zostawili cię, skurwiele – usłyszał obok siebie głos Mello.

Rozejrzał się, ale niczego nie dostrzegł.

- Zostali byś zdechł z upływu krwi, a czegoś się, kurwa, po nich spodziewał.

W końcu więzień dostrzegł rozmówcę. To była wynurzająca się z kawałka okrwawionej masy czaszka.


- To jak Mello będzie? – zaśmiała się czaszka szaleńczo – Połączmy się, a wtedy spuścisz im wszystkim taki wpierdol, jakiego ten zasrany okręt jeszcze nie widział. Będziesz miał tyle wódy, cipek, drugów, fajek i żarcia ile tylko zechcesz. Ja będę królem GEHENNY, a ty moim głosem.

Czaszka zaśmiała się ponownie.

- Nadajesz się do tego zdecydowanie lepiej, niż te wszystkie chujki o miękkich kuźkach! Świętojebliwy Szkutnik, rozmodlony do zarzygania Wieszcz, pojebany do cna Pastor czy inni popaprańcy.

Śmiech czaszki przeszedł w gulgot.

- Ty za to masz jajca, jakich oni nie mają, Mello. Razem moglibyśmy góry przenosić. Tylko powiedz – tak – a uczynię cię bossem większości sektorów. Powiedz to, Alan. Nim będzie za późno.
 
Armiel jest offline  
Stary 15-11-2011, 11:36   #195
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=EHDdR9lWfUI[/MEDIA]

Ciemno, że oko wykol. Jedynymi punktami odniesienia w zalanej czernią przestrzeni były migające lampki na pancerzu mecha.

Pierwsze sekundy kiedy zgasło światło Spook wykorzystała aby rzucić się w kierunku noży. Ciągle jeszcze miała przed oczami dokładne miejsce gdzie je rzuciła, miała skalkulowaną w głowie odległość i teraz zadziałał instynkt. Jeden błyskawiczny skok i dłonie szukały rękojeści w miejscu gdzie jeszcze przed sekundą widziały je jej oczy.
Spook zdawała sobie sprawę ze swojego beznadziejnego położenia. Była pozbawiona podstawowego ze zmysłów a podświadomie zakładała, że demonowi to nic a nic nie utrudni działania. Ba, raczej ułatwi.
Węch i słuch. Tyle jej pozostało. Od indianina cuchnęło krwią. Krwią i początkiem rozkładu co pozwalało jej umiejscowić go w tej cholernej atramentowej próżni. Apacz był zwinny i mogłaby mieć problemy z usłyszeniem jego kroków gdyby się ich nie spodziewała. Ale przecież się spodziewała. Co i tak nie poprawiało jej położenia.
Ruda przywarła plecami do mecha i zrobiła zastawę z noży.
- Nic ci nie przyjdzie po mojej śmierci - czerwone diody świecące gdzieś powyżej jej głową były jedynym źródłem światła. Nawet jeśli rozpraszały ciemności w sposób tak wątpliwy i nieznaczny to jednak mogły pomóc jej dostrzec choćby ruch cieni. - Może renegocjujemy tą umowę, co?

Smród rozszedł się po całym korytarzu. Jakby … Apacz rozlazł się na wszystkie strony. Dławił gardło, zatykał nos, powodował, że żołądek Spook o mało nie wywrócił się na zewnątrz. Czuła go wręcz fizycznie - jako lepką, przyklejającą się do ciała, smrodliwą mgłę. Mgłę, która tłumiła również odgłosy, jakby ktoś napchał Spook waty do uszu. Dotarło to do niej, że była całkowicie bezbronna.Na węch i słuch też nie za bardzo mogła liczyć w tym beznadziejnym starciu.

- Trzeba było zgodzić się wcześniej - wysyczał Apacz gdzieś obok niej.

- Indianin ci się już nie przyda - głos jej drżał i łamał się jak fałszywa melodia. Prawda była taka, że Spook była przerażona. Jeśli to był demon rozpaczy to musiał mieć przy rudej niezłą wyżerkę. Powinien właśnie dostawać metafizycznego orgazmu. - Trafisz na większe skupisko ludzi i rozwalą to gnijące ciało na kawałki. Ale mnie nie. Mnie wpuszczą na blok. Wilka pośród owce. Sam pomyśl. Możemy sobie pomóc.

- O tak - zaśmiał się głos za jej plecami. - Możemy. Więc … zgadzasz się na nasz zrodzony ze strachu i rozpaczy pakt? Przyjmujesz mnie w siebie? Nie widzisz już innego wyjścia. Cała nadzieja umarła. Jakież to … smaczne. Przypieczętujmy zatem nasze krwawe porozumienie.

- Poczekaj. Chcę znać szczegóły... Jeśli mam ci się oddać to zostaniesz już tylko ty? Jeśli mnie już tam nie będzie równie dobrze mogę zginąć. Wolałabym ustalić warunki. Żeby to była... fuzja. A nie wrogie przejęcie. Chcę autonomii. I korzyści. Ja dam coś tobie, ty dasz coś mnie.

- Ależ to jest fuzja - wyszpetał demon głosem Apacza. - Daje mi siłę. Daje moc, której nie rozumiesz.
- Co będę musiała dla ciebie zrobić? W zamian? - Spook była na granicy psychicznego wyczerpania. Ciągle się wahała. Chyba dlatego, że obawiała się odpowiedzi. Będzie musiała zabiijać dla niego. Czy to jest warte życia za wszelką cenę? Czy aż tak bardzo pragnęła uciec przed śmiercią aby wpuścić do siebie zło? - I jeśli to zrobię czy... później mnie opuścisz? Wyjdziesz ze mnie i zostawisz mnie w spokoju? Podaj twoje warunki. Ja chcę nietykalności. Później się ode mnie odpierdolisz, dobrze? I zostawisz moją duszę nietkniętą...

- Oczywiście - zachcichotał demon. - Zostawię cię wolną i nietkniętą. A czego oczekuję - krwi zrodzonej w rozpaczy i bólu. Aż urosnę w siłę.

Coś w jej wnętrzu nie dowierzało. To demon. Chytry i przebiegły. Do tego śmiał jej się w twarz.
Spook opadła na kolana drżąc jak w febrze. Dobrze, że chociaż pęcheż miała pusty bo w przciwnym razie zsikałaby się pod siebie.
- Ile? Podaj liczbę osób. Ilu mam dla ciebie zarżnąć nim dasz mi spokój? Ilu musi zapłacić za moje życie?

- Aż się najem - zaśmiał się szyderczo. - Teraz decyduj. Ofiara czy sługa!? Nie mam czasu na gierki!

Nie miał czasu... Prawdę mówiąc to przede wszystkim chciała teraz ugrać Spook. Gdyby tylko Strażnik już naprawił cholerną usterkę i włączył światło... Wtedy miałaby szanse. Ale teraz nie. Nie kiedy nie mogła dostrzec czubka własnego nosa.
Pomyślała o osobach z gangu, które znała. Ilu z nich będzie teraz musiała zabić? Przecież niektórych lubiła. Lolipop chociażby. Czy będzie musiała wypruć z niej flaki? Czy to wszystko jest tego warte? Dlaczego do cholery nie potrafiła odpuścić? Jesteś tchórzliwym ścierwem Spook! Daj się kurwa zabić i zachowaj w sobie tą resztkę... dobroci.
- Jedna osoba... - łzy puściły się ciurkiem po policzkach. Chude ramiona trzęsły się spazmatycznie a rozpacz osiągnęła apogeum. Nie dlatego, że tak bardzo teraz sobą pogardzała. Łamała właśnie wszystkie zasady jakie sobie ustanowiła na tym latającym grobowcu. Płakała dlatego, że zamiast niej samej miało umrzeć coś innego. Coś ważniejszego. Jej człowieczeństwo.
- Jedna osoba, którą ja wybiorę będzie miała nietykalność. Nie zabiję jej dla ciebie a ty jej nie ruszysz. Jeszcze nie wiem kogo będę chciała zachować przy życiu. Ale kiedy dam ci znać uszanujesz to. Chcę zachować tyle wolnej woli... Zgódź się albo mnie zabij.

- Ależ ty jesteś smakowita w tej swojej beznadziejnej próbie negocjacji. Jakaż smakowita. Jakaż … zrozpaczona. Wieszzzzz - zasyczał zimno. - Podoba mi się twoja propozycja. Bardzo.

Głos Spook był cienki i wątły jakby z tym ostatnim zdaniem właśnie żegnała się z życiem.
- Wobec tego niech się stanie...

- Opcja zabij bardzo mi pasuje ….

Spook podniosła się zaciskając palce na rękojeściach noży. Negocjacje poszły źle. Czas szykować się na śmierć. Jeśli tak to chociaż nie ułatwi mu sprawy.

 
liliel jest offline  
Stary 16-11-2011, 16:20   #196
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Nagle czas zwolnił swój bieg. Przez ułamek sekundy nie było światła - żadnego. Czyżby Double B właśnie umarł? Stracił kontakt ze światem na tyle szybko, że jego receptory nie zdołały poczuć nawet krzty bólu? Nie licząc delikatnego, pobudzającego popieszczenia prądem. Czy misja się powiodła? Uratował Gehennę? Nagle czas znowu przyśpieszył. Programista usłyszał własny oddech z zawrotną prędkością opuszczający płuca. Żyje... Ale czy się powiodło? Pozostała mu jedynie nadzieja. Nadzieja na to, że sygnał został wysłany i lada moment silniki się uruchomią. Że statek zmieni trajektorię a resztki paliwa zostaną wyrzucone w eter kosmosu...

Infostrada zgasła. Doktor Roben potrafi namieszać. Zaskoczyć. Maszyny również się zatrzymały. Zielone światełka ostrzegały Double B przed tym, że ten stan nie utrzyma się długo. Dwie, trzy minuty i KLAWISZE znów ruszą. STRAŻNIK pracuje ze wzmożoną aktywnością próbując stworzyć strumień danych omijający Infostradę. Powodzenie tego procesu jest jedynie kwestią czasu. A silniki jak się nie ruszały tak i teraz nic. Pustka, cisza, zero, nul... Hiszpan powiedziałby “Que pasa?”, Włoch “Cosa e successo?” a Polak po prostu “Co się stało?”. On nie był jednak żadnym z nich. Chciało mu się krzyczeć. Możliwe, że doktor właśnie zabił miliony ludzi. Wytarł sobie swój ciasny odbyt decyzją Double B. Decyzją o śmierci. O oddaniu życia za te pieprzone miliony!

- To żeś odjebał doktorku... - powiedział Double B pospiesznie odłączając sprzęt. - Mamy uszkodzony komputer, czytnik emisji, urządzenia deszyfrujące i toolkit. Możliwe, że nie mamy do dyspozycji planów statku. Do tego mamy góra trzy minuty aby się stąd zwinąć. - wszystko poza łamaczami kodów trafiło do plecaka programisty.

Namierzenie Flat Line'a przez informatyka nie było trudne. Ten jęczał i zawodził cicho. Programista podbiegł do niego z komputerem w rękach. Chciał sprawdzić czy program przejmujący kontrolę nad maszynami przypadkiem nadal nie działa...

***

"Roben. Doktorku. Coś ty odjebał! Nie dość, że prawdopodobnie statek pójdzie się teraz walić to jeszcze komputer został uszkodzony. Program przejmujący kontrolę nie działa... Nie wiem nawet czy będę w stanie odczytać plany statku. Sprawdziłbym, ale nie mamy czasu. Góra dwie minuty aby uratować nasze gówno warte życia. Znaczy moje gówno warte a twoje gówno warte minus milion, który prawdopodobnie właśnie uśmierciłeś..."

***

Jak planował tak zrobił. Rozejrzał się szybko w ciemnościach próbując określić, gdzie znajdowała się klapa, którą Clijsters razem z świętej pamięci - Panie świeć nad jego duszą - Carterem otworzyli w celu ucieczki. Była! Musiała wystarczyć. Albo ona albo nic... Double B założył na plecy plecak ze sprzętem i szybko chwytając pod pachy doktora rzekł:

- Odpychaj się delikatnie nogami, rękoma. Jak tylko się da. Żarłeś od chuja papki doktorku i nie zwracałeś uwagi na masę. Wiem, że boli, ale musimy. Do tej klapy a potem zajmę się twoimi nogami. Szybko... - informatyk ciągnął po ziemi towarzysza, jak zwłoki, w kierunku tunelu, który miał im zapewnić bezpieczną ucieczkę.

W końcu jak Double B był blisko. Ciężko dyszący, spocony, zmarnowany najpierw włożył do środka głowę, korpus, nogi Robena a potem wszedł sam. Wychylił się z dziury i chwytając klapę przykrył wejście do tunelu. Ona musi wystarczyć. Może temperatura blachy zakłamie ciepłotę ludzkich ciał i maszyny pójdą od razu do wyjścia z tunelu. Jak zaczną się dobijać z tej strony to dwójka uczonych będzie upieczona...

- A teraz zajmijmy się twoimi nogami... - powiedział zdyszany programista. - Masz jakieś bandaże? Cokolwiek?

***

„Czemu ja to robię? Dlaczego? Nasze życie już może nie mieć sensu. Po co się męczyć i robić sobie nadzieję na niecałe 60 jednostek czasu? Jego nogi wyglądają źle. Może już nigdy nie będzie chodził. A ja? Ja sam nie wrócę do przejętych sektorów. Nie potrafię. Nie mogę. Nawet nie chcę. Dlaczego ten sentyment tak mnie trzyma? Nawet po tym co zrobił nie jestem w stanie go tu zostawić. Double B. Ty jebany, sentymentalny głupcze! Otrząśnij się i zacznij działać. Jeszcze nie wszystko stracone… Może się udało. To nie może się tak skończyć!”
 
Lechu jest offline  
Stary 18-11-2011, 17:12   #197
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Stał niczym posąg, z burzą toczącą się w jego sercu. Nie słyszał głosów, nie przejmował się nimi. Widownia się nie liczyła, to nie był cyrk w starożytnym Rzymie. A oni nie byli gladiatorami. To nie była arena Rippersów.


Dłoń zaciskająca się na rękojeści broni, palec na spuście....
Dobrze znana mu broń, policyjny Heckler & Koch 233, automatyczny pistolet nowej generacji z głosowym ustawieniem ognia, celownikiem laserowym, elektronicznym kontrolerem zawartości magazynka. Podstawowa obecnie broń amerykańskiej policji.

Samochód był ruiną...


Wypadek niemalże zmiażdżył przód, jak i tył wozu. Ciężko było rozpoznać model pojazdu.
Zmasakrowana maszyna nadawała się do kasacji. Ale ponoć Alice nie umarła w niej od razu. Koroner twierdził, że konała przez pół godziny. Cudem było, że Chloe przeżyła wypadek, choć w stanie krytycznym trafiła do szpitala.

Zimna lufa przy skroni, tak niewiele by nacisnąć spust. Jeden ruch palca. Nawet nie musiałby używać siły, 233-jka ma delikatny spust.

Nieprzespana kolejna noc. Nie palił od dawna. Alice kazała mu rzucić. To miało szkodzić Chloe. Nie pił od dawna. Alkohol jakoś nigdy nie wzbudzał w nim entuzjazmu.
Kroki tam i z powrotem po korytarzu szpitalnej poczekalni. Nerwowe kroki.
Ktoś się zbliża. Kobiece obcasy stukają o plastikową wykładzinę korytarza. Biały kitel, ładna twarz, jasne włosy.
-Przykro mi panie Thorn. Robiliśmy co mogliśmy. Ale niestety... pańska córka nie przeżyła operacji.-współczujący ton głosu.- Bardzo nam... Bardzo mi przykro.
Coś wcisnęła w dłoń.- Proszę to zażyć i położyć się spać. Pański organizm potrzebuje snu.

Jeden ruch palca i będzie przy nich. Przy Alice i Chloe. Jeden cholerny ruch palca.
Już trzeci raz próbuje.

Pogrzeb... czerń. Czarne garnitury, czarny karawan, czarne trumny, czarne parasole. Kolejne kondolencje. Zmieniają się twarze. Słowa pozostają identyczne. Nie obchodzą go słowa.
Takie same i bez wyrazu. Słowa niczego nie zmieniają. Tylko czyny.

Rok w zawieszeniu! Tyle dostał! Za spowodowanie śmierć dwóch osób!

Cisnął broń w kąt. Zacisnął pięści z wściekłości. Coś w nim pękło.

Rok później, przerażona twarz Greysona, gdy dostaje dożywocie. Uśmiech zadowolenia na twarzy Thorna. Uczucie nasycenia. Szybko mija.
Potrzeba więcej.

Kolejne twarze. Kolejne wyroki. Nie wystarczają. Kolejne śmierci.
Kosta domina przewrócona wyzwoliła reakcję łańcuchową. Zwykły wypadek sprawił, że obaj znaleźli się tutaj.
Jeden ruch bronią, jeden ruch palca. Jedna wystrzelona kula. Jedna śmierć.

Dlaczego więc się waha? Dlaczego naciska spustu? Bo czuje, że nie powinien. Nie tak. Nie w ten sposób.
Nie można ukarać po raz drugi za to samo. Nie można używać sprawiedliwości jako wymówki. Wpojone zasady, którym bym wierny przez całe życia trzymały go jak psa na łańcuchu. Wpojone zasady, nie pozwalały wyładować gniewu i żalu.
Cienka niebieska linia nadal istniała, oddzielając furię i zemstę od reszty. Nie mógł i nie potrafił, tak po prostu strzelić.
Długo milczał zamyślony. Długo trwało, zanim dotarły słowa Philipa. Jeszcze dłużej trwało nim na nie odpowiedział.

-Zabiłeś mi żonę i dziecko.- słowa wydobyły się w końcu ust Chase’a. Słowa wypowiedziane, bez jakichkolwiek emocji. Puste spojrzenie oczu Thorna cały czas było skupione na Greysonie.
- Przypadkiem.
-Co jednak nie zmienia faktu...
- padła spokojna odpowiedź z ust Chase’a. Wsunął spluwę za pas spodni, ale tak by móc w każdej chwili ją wyciągnąć. Po czym sięgnął po butelkę bimbru ze swego plecaka.- Że zabiłeś.
- Ty również. Czy to czyni cię gorszym ode mnie?

Spojrzał na mężczyznę, na jego spojrzenie. Zamyślił się. Coś tu nie grało. Coś było nie tak. Philip powinien błagać o życie, powinien spróbować o nie walczyć, powinien się tłumaczyć z tamtych wydarzeń, zrzucać winę na pogodę, usterkę mechaniczną... Powinien zrobić cokolwiek... A nie stać jak idiota z obliczem pozbawionym wyrazu i zadawać głupie pytania. Greyson był niezbyt wiarygodny w swej roli. Sztywny. Bardziej manekin niż człowiek.

Kawałek szmaty utkwił w szyjce butelki. James powoli go nasączył alkoholem, lekko przechylając ją. Ostrożnie i pieczołowicie, upewniając się że wysokoprocentowy trunek nie wyleje się. Nie mówił nic. Nie reagował na krzyki osobników z góry. Ani na pytanie. Wreszcie zimne spojrzenie Jamesa utkwiło w twarzy Greysona. -Nie jesteś Philipem. Nie zasługujesz na odpowiedź. Nie jesteś człowiekiem, więc nawet nie zrozumiałbyś jej. Nie potrafisz udawać człowieka. Nie okazujesz strachu, nie próbujesz się usprawiedliwiać, jesteś pustą wydmuszką bez emocji. Kim lub czym tu jesteś kreaturo?
- Tobą. Twoim sumieniem. Twoim poczuciem gryzącej duszę nienawiści. Każdy z nas cierpi. Każdy płaci swoją cenę. Jaką ty zapłaciłeś. Czy wiesz, ilu ludzi, których uznałeś za winnych, naprawdę było niewinnych. Czy masz pewność, że zabijałeś tych, co powinieneś? Czy można powiedzieć, że ktoś zasłużył na śmierć? Że zasłużył na ten los, jaki zgotowała mu GEHENNA? Czy ty zasłużyłeś?
-Nie zabijałem niewiniątek. Nie pieprz mi tu głupot. To nie były uliczne złodziejaszki, to nie były byle punki, to nie były dzieciaki. Gangsterzy, wielokrotni gwałciciele, mordercy... wymierzałem sprawiedliwość, tam gdzie jej brakło. I brałem ów grzech na swe sumienie. Czyściłem ulice!-
krzyknął wściekle James machając gniewnie trzymaną butelką.- Zostałem złapany i osądzony. I bynajmniej nie zamierzałem unikać kary. A ci tutaj? Ilu z tych dupków, których zabiłem, pierwszy wyciągnął broń? Chyba każdy z nich. Ginęli, bo chcieli zabić mnie. Ginęli bo okazałem się lepszy w zabijaniu. Cholera.... skoro jesteś moim sumieniem, sam powinieneś to wiedzieć. Wszyscy jesteśmy martwi, każdy z nas. Odkąd wylądowaliśmy w tym miejscu.
- Czy na pewno byli gorsi od ciebie. Czy jednak wiedzieli, że kiedy pojawi się Thorn nie ma wyjścia. Żadne błagania nie zmiękczą jego duszy. Musisz się bronić, chociaż to nie ty, tylko twój kumpel zgwałcił tą dziewczynę i zabił. Twoim grzechem było stać i patrzeć. Tak właśnie było z nim.
- Greyson wskazał ręką jakąś anonimową postać w worku. - Masz wybór. Zgiń lub zabij tego, który chce zabić ciebie. Tak było Thorn. Zimne poczucie sprawiedliwości, fałszywie pojmowanej, zakłócało ci osąd. Jesteś szaleńcem, zawsze byłeś i tak naprawdę za to tu trafiłeś. Wiesz o tym, prawda?
Co on chciał w nim wywołać. Kajanie się? Nawrócenie? Jeśli tak, to okazał się kiepskim kaznodzieją.
-No i ?- uśmiechnął się szyderczo Thorn.- Jestem takim samym wariatem, jak każdy na tym statku. Jestem takim samym szaleńcem, jak naiwniacy którzy myślą, że zło można odesłać zamykając kilku przestępców w stalowej puszce. Jaka jest różnica między moim wariactwem, a tych którzy mnie badali... powiedz mi sumienie?
- Żadna. Nigdy nie było. Powiedz jednak, czy byłbyś sobie w stanie wybaczyć, to co robiłeś? Czy wybaczasz sobie samemu swoje winy?

Chase się uśmiechnął, chichot wstrząsnął jego ciałem przechodząc w głośny śmiech. Coraz głośniejszy, coraz bardziej targający jego sylwetką. Coraz bardziej szaleńczy.- Ależ … nie muszę. Nie rozumiesz? Ja pasuję do tego miejsca. To jest mój czyściec, to jest moje piekło. Jeśli mam winy, to właśnie tu je odpokutuję. Ze wszystkich osób na tym statku, ja na pewno powinienem tu trafić.
- Doskonale. Wiesz akceptujesz swoje winy. To da ci siłę.

Postacie w workach znikły, zniknął również Greyson. Chase stał teraz w ciemnym miejscu, czując wodę, czując, że jego ciało jest dziwnie słabe. Coraz słabsze.
Rany zadane mu przez tunel wyłożony szklanymi odłamkami piekły. Pojął perfidię szaleńców. Na ostrzach musiało coś być. Jakaś neurotoksyna, jakiś narkotyk, który teraz swobodnie krążył po jego krwiobiegu. Wiedział, że za kilka chwil straci kontrolę nad swoimi kończynami, że upadnie, być może straci świadomość, być może umrze. Chociaż, raczej nie. Nie to drugie. Wybrał właściwą drogę. Taką, jaką zapewne chcieli szaleńcy.
- Niech no ja ich dopadnę, nogi im z dupy powyrywam. Banda pokręconych białasów...- z ust Chase’a wylewały się przekleństwa. Ogień na szmacie zatkniętej w butelkę zapłonął. Czas było rozświetlić te ciemności. Rozejrzał się próbując znaleźć kolejne wyjście z tego miejsca. Tunel, drzwi, szyb wentylacyjny... cokolwiek.
Poruszał się powoli na sztywniejących kończynach, uparcie szukając wyjścia z sytuacji.
Nie potrafił się poddać i ze spokojem czekać na dalszy los.
Gdyby potrafił, pewnie popełniłby samobójstwo... wiele lat temu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 21-11-2011 o 12:00.
abishai jest offline  
Stary 20-11-2011, 12:38   #198
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Dwie minuty które zadecydowało o tym, że właśnie umierał. BB King bełkotał coś, ale doktor nie za bardzo słuchał. Blady ze zroszonym potem czołem, wiedział że nie wiele ma czasu, ale stare nawyki nie chciały odpuszczać. Zresztą co miał robić? Rachunek sumienia? Uśmiechnął się na tą myśl. W piekle już był, może teraz znajdzie jakieś równie ciekawe miejsce. Wyrzucił zawartość swojej torby na ziemię zanim jeszcze techniczny zaczął go gdzieś ciągnąć. Dwie dawki painkillerów, dwie dawki Tripu. Przynajmniej nic nie poczuje. Opaska uciskowa na poszarpaną nogę. Przyzwyczajenie, bo przecież bez dostępu do medpacka i tak to nie miało znaczenia. Uśmiechnął się znowu, nic już nie miało znaczenia. Rozwalił węzeł zanim BB King skończył przekierowanie, nie poczuli włączania się silników. A zresztą co za różnica.

Wspierając się na ramieniu technicznego wlókł się do otwartej wcześniej śluzy. Mroczki przed oczami, drętwienie stóp i palców, nitkowate tętno. A jednak z satysfakcją popatrzył na czerwonawe światła awaryjne, Klawisze stojące w bezruchu z dymiącymi lufami. BB King ciągnął jego bezwładne ciało do szybu, a on miał doskonały widok na efekt swojego strzału. Nie miał złudzeń, to tylko chwilowe „przegrzanie” systemu, ale mimo wszystko jak kończyć zabawę to na swoich warunkach...

Próbował się czołgać jeszcze przez chwilę, ale organizm się poddawał. Techniczny dalej coś pierniczył, ale Roben już odpływał. Stracił przytomność w połowie tunelu.
 
Harard jest offline  
Stary 20-11-2011, 18:00   #199
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Zawrzyjmy pakt – Przez chwilę, mgnienie oka oblicze Ziziego prysło jak bańka mydlana i z jego wnętrza wychynęło coś, co na człowieka nie wyglądało – Zawrzyjmy przymierze kontynuował, na powrót przyjmując oblicze szefa G0 jakby nieświadom, że przez chwilę odsłonił swoja prawdziwą twarz - a wszystko skończy się tak, jak powinno skończyć się dawno temu.

- A później skończymy jak ZiZi – Kristi nieopatrznie zdradziła się, że zrozumiała, iż ich rozmówca podszywał się pod zmarłego szefa Gildii.

Jej głos wyraźnie drżał, kiedy to mówiła, ale przynajmniej ręka pewnie trzymała pistolet wciąż wycelowany w stworzenie.

- Przypominam, że to nie ja go zabiłem - odpowiedział potwierdzając swoją prawdziwą tożsamość. - Prawda? Nie miałem nic wspólnego z jego zgonem. Szczególnie ze zgonem w takim kluczowym momencie. Czy wiecie, w czym przeszkodziliście? Z tego, co wiem ten tam - wskazał na Filozofa - już wcześniej strzelał do mojego ludzkiego sojusznika. Omamiony przez inną siłę. Siłę, która nie chce by dokonało się dzieło, które ja zaplanowałem.

Mówiąc, demon - bo to musiał być demon - schodził powoli po schodach, aż znalazł się na tym samym poziomie, co uciekinierzy.

- Staje pani po niewłaściwej stronie, pani Lenox.

- Nie zbliżaj się, bo strzelę - Zagroziła - i nie mówiłam o śmierci ZiZiego, bo ta była tylko konsekwencją jego wcześniejszego szaleństwa.

- On nie był szalony. Czuł wyrzuty sumienia. I chciał naprawić swoje dawne grzechy.
Demon nic nie robił sobie ze słów Kristi. Szedł w jej stronę powolnym krokiem, wyraźnie “wyluzowany”. Kobieta poczuła jak panika zaczynała wygrywać z frustracją. Dwa uczucia walczyły o nią od momentu, kiedy „ZiZi” zagrodził im drogę.

- Naprawić? Chciał zatruć nam jedzenie! Jak to miało cokolwiek naprawić?! Mówiłam: nie zbliżaj się! - Kristi wycelowała w głowę demona.

- Zatruć? Nie! Miał je napełnić moją krwią. Napełnić poczuciem winy. Odsiać tych, którzy okazali skruchę od tych, którzy jej nie czują. Bestie od ludzi. Miał zgotować wam prawdziwy czyściec.

Demon był jakieś dziesięć metrów od Kristi. Lenox znów odczuła dodatkowy przypływ frustracji. Była w miejscu, w którym mogła poznać odpowiedzi na najbardziej dręczące ją pytania. Wystarczyło tylko wyciągnąć ręce i użyć zebranych w tym miejscu urządzeń żeby poznać numer i miejsce osadzenia interesującego ją więźnia, a tymczasem ten stwór stał jej na drodze do osiągnięcia jedynej rzeczy, na jakiej jej zależało. Mogła zginąć będąc tak blisko wyznaczonego sobie celu.

- Sztuczna świadomość, która rządzi tym statkiem skazała wasz gatunek na śmierć - Zatrzymał się. - Wraz z wami nas. Ten byt nie kieruje się emocjami, nie czuje winy. Jest zimny, wyrachowany i zrobi to, co zaplanował. Chyba, że wprowadzimy nowe dane do jego kalkulacji. Tylko to może uratować okręt i … mnie. Wraz z wami. Bo tylko ci, którzy czują się winni dają mi siłę. Czy ty czujesz się winna. Krsiti? Czy ty czujesz się winny? - Zwrócił twarz w stronę Filozofa. - Czy czujecie się winni. Naprawdę winni? Akurat wasza dwójka?
 
Ravanesh jest offline  
Stary 21-11-2011, 09:00   #200
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Miał rację. Skurwiel miał rację i Alan o tym wiedział. Zakładając nawet, że Szkutnik jednak go nie zostawi, to i tak znalezienie łapiducha, który go uratuje wydawało się zgoła niemożliwe. Po za tym nawet jeśli, to i tak ładnych parę dni, albo i tygodni będzie unieruchomiony, a miał zbyt dużo wrogów by sobie na to pozwolić. Po za tym ogoniasty nawet teraz nie został pokonany, a tylko odesłany i właśnie wrócił. Nie mógł z nim wygrać. Po prostu nie mógł. Mógł co najwyżej liczyć na fart następnym razem, ale ile razy można mieć szczęście. Demon go potrzebował. Podczas dwóch poprzednich spotkań był nieruchomy, może potrzebował nóg Alana, by się przemieszczać, to by miało sens. Mello byłby kimś w rodzaju tragarza. Na to mógł pójść. Zwłaszcza, że nie miał wyboru. Żadnego. Tak myślał.


Alan był nieprzytomny. Rana znów zaczęła krwawić obficie i ciało Mello było kompletnie bezwładne. W pewnym momencie jednak przeszedł przez nie dreszcz. Na chwilę jego głowa się uniosła po czym opadła na piersi. Może nie miał siły jej utrzymać, a może był to ruch oznaczający pełne rezygnacji tak.
 
Tom Atos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172