- Lej go! Bij chama! Aj! Co za cios! Właśnie tak! Po łbie, po łbie! - darł się zza sceny - Ajajaj, to musiało boleć! Dobrze, dobrze! Nacieraj! Grimgur! Grimgur!
Przyznać musiał, że pojedynkujący się z zamachowcem Jost zapewniał wspaniałą rozrywkę. To nie był już ten śmierdzący śledziem, wychudzony człeczyna, którego poznał w Marienburgu. Aż miło było pomyśleć, że tak zacny, choć człeczy, wojownik walczył u jego boku. - W jajca, w jajca! - wrzasnął, widząc, że fałszywy Sigmar przez moment zaczynał niepokojąco dominować walkę.
Od tej świetnej zabawy prawie zapomniałby o toczących się równocześnie na zapleczu zdarzeniach. Popatrzył w górę na wskazany przez Soe dach sceny, potem na siebie, potem na nią, potem znowu na swoje obfite, baryłkowate ciało. - Jak to co robimy? Chodź, podsadzę cię - wyszczerzył szerokie zębiska. Przecież nie myślała chyba, że to on będzie wdrapywać się na delikatnie wyglądający dach, by strącić zamachowca? |