Salah wyskoczył z łodzi, zapomniał o omdlewających ze zmęczenia rękach, przewrócił się i zanurzył pod powierzchnią słonej wody, tylko po to, by pół sekundy później znowu podnieść się na nogi i brodząc po pas doczłapać w rozbryzgując na około wodę do piaszczystej plaży.
Miałki grunt pod nogami napawał go euforią, gdy ostatnie metry przebył na czworaka, koniec końców położył się na plecach i rozpostarł ręce. Był przemoczony, piach się lepił do niego, ale on widział nad sobą tylko czysty błękit nieba gdzieniegdzie poznaczony białymi kłaczkami łagodnych chmur. Żył. Ani bat Muttady ani bród i ubóstwo dzieciństwa ani morski potwór z najgorszych koszmarów nie dały mu rady. Trwał.
- Udało się…- wychrypiał.
Następne godziny zeszły jemu oraz jego przymusowemu towarzyszowi na przeszukiwaniu okolicy, jednak ani bezpośredniego źródła wody pitnej, ani nic konkretnego do jedzenia. Pagórki, gdzieś w oddali las, który mógłby zapewnić zwierzynę łowną, być może jakichś strumyk. Ale w najbliższej okolicy nic interesującego.
Strażnik odnalazł jakieś ślady, dwie osoby. Salah nie oponował przed poszukiwaniem dodatkowych rozbitków, miał nadzieję, że to być może ktoś z ludzi jego mocodawcy. Zaopatrzony w miecz dostarczony przez Strażnika, który znalazł go przy którymś z ciał. Ślady prowadziły do zrujnowanej wieży.
Gdy byli już blisko, Salah usłyszał hałasy dochodzące z wewnątrz. Z ciemnego wnętrza wybiegła smukła postać, Salah odruchowo mocniej ścisnął rękojeść miecza, z reakcji tak Strażnika jak i nienzjaomoego, co teraz zauważył, Elfa, był to osobnik, którego mieli znaleźć…
__________________ "Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..." |