Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-11-2011, 07:55   #181
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Wyspa, lipiec 251 roku



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=mHJDhwyIXpQ[/MEDIA]



Słońce było jeszcze wysoko na niebie, kiedy Finluin z łukiem gotowym do strzału powoli zbliżył się do krawędzi otworu z którego wiał chłód i mrok. Zmurszałe kamienie pokryte mchem był czarne jak najciemniejsza noc. Postawił pierwszy krok w ciemną plamę a potem cały zanurzył się w ciemności wnętrza ruin. Dorin stający kilka kroków za nim z trudem przełknął ślinę. Obejrzał się za siebie i biorąc oddech ruszył z pewnie ściskanym mieczem w ślad za elfem.










Salahowi ręce omdlewały z wysiłku, kiedy zagarniał drewnianą deską fale. Endymion czynił to z drugiej strony. Zacięta mina strażnika mówiła sama za siebie. I on również odczuwał znużenie a zmuszone do katorżniczego wielogodzinnej już pracy mięśnie domagały się odpoczynku. Jednak Endymion nie zwalniał. Nawet kiedy Salah musiał złapać oddech. On parł do przodu. Ale fale ich zniosły. Wysiłek częściowo szedł na marne. A może tylko im się zdawało, że każde zbliżenie się do lądu okupowali zniesieniem przez fale na bok? Jednak zarys na horyzoncie stawał się z każdą godziną wyrazistszy. Większy. Znaczy się byli coraz bliżej. Kiedy mogli już rozróżnić kolory wyłaniające się z mgły widzieli ciemną zieleń. Wyspy?









Finluin kroczył ostrożnie ze zmrużonymi oczyma obserwując wnętrze ruiny. Spowalniały go zasnute jak zasłony pajęczyny. Po zrobieniu kilku kroków wzdłuż zakręcającego korytarza zatrzymał się w progu dość obszernej komnaty, przez półmrok której przebijał się snop światła. Wpadał z góry, gdzie popękany mur wysoko nad ich głowami tworzył poprzeczną szczelinę. Struga promienia niczym nóż cięła ciemność. Jak szeroki wodospad dzieliła komnatę na dwie części. Dopiero teraz dostrzegł, że kamienna podłoga jest jakby miękka. Jakby zasnuta dywanem. Przyjrzał się uważniej. Dywanem z gnijącej pajęczyny. Na środku kamiennej posadzki w tej zapomnianej przez jej budowniczych budowli leżały owalne fragmenty roztrzaskanego filaru.

Dorin pojawił się bezszelestnie za jego plecami. Prawie bezszelestnie. Finluin słyszał każdy jego bezgłośny oddech. Za kotarą światła reszta wieży tonęła w cieniu. Lecz elf widział, że niemal cała od stóp do głów jest jedną, wielką, rozpostartą od ziemi, ku ścianom i sklepieniu, pod wieloma kątami pajęczyną. Jakby siecią rybacką plecioną z różnych lin. Grubą jak palce Dorina. I cienką jak jego włosy. W nią zaplątany wisiał owalny obiekt, który jakby mienił się światłem, odbijając blask tańczącego leniwie w zakurzonym powietrzu snopu i sprawiał, że skąpana w blasku pajęczyna miała wręcz złoty kolor.














Szalupa była coraz bliżej. Już bez trudu rozpoznawali linię poszarpanego brzegu, na którym strzępiły się skały wyrastające z morza. Prąd zniósł ich jednak z nieco i podpływali ku lądowi już z jakby innego podejścia. Nie widzieli już lasu, choć mgła wokół wyspy jak i zieleń na lądzie dominowały niezmiennie na widnokręgu. Wyspy. Albo wąskiego cyplu. Półwyspu, bo wydawało im się, że unosząca się po bokach lądu biała smuga mgły jest granicami tej ziemi a woda obmywa to miejsce z każdej widocznej im strony. Salah spojrzał w dół. Woda była bardziej przejrzysta. Zielononiebieska. Przepływały kolorowe ryby. I równie barwnie upstrzone dno, które jakby chwiało się delikatnie wesołymi roślinami. Gdzieniegdzie chropowate, skalne lecz ciągle czerwono, niebiesko, żółte i zielone. I kiedy byli już blisko ujrzeli sterczący w oddali drewnianą figurę łabędzia nieruchomo sterczącego z wody.










Dorin tnąc mieczem lepkie pajęczyny zrobił kilka kroków podchodząc bliżej światła. On również wpatrywał się ziejącą mrokiem dalszą część komnaty. Finuin bez trudu wyłowił tam wielki otwór, którym była po prostu czerń, której nawet jego doskonały wzrok nie potrafił przebić. Byy też tam schody, które pięły się łagodnie ku górze opisane na owalnym murze wieży. Sklepieni były wysoko nad ich głowami.










Misty Mountains, lipiec 251 roku



Cadarn od dwóch dni był w górach. Wraz ze swoimi ludźmi. Kilku zwiadowców rozesłał po okolicy z wieścią o planowanej odbudowie siły militarnej rozbitych górali. Ze zwiadowców został mu tylko Gondorczyk oraz złodziej koni, który niejako uszedł z życiem orkom Gorlaka. I na nich teraz polegał wypuszczając ich przodem na trasie. Byli powyżej Isengardu w zasnutym mgłą szarym pasmie gór, które Dunlandczycy zwali swoimi. Podobnie roszczenia od tysęcy lat wysuwały również trolle i orki. Dopiero dalej na północ góry posiadały jeszcze jednego lokatora, który drążył pod nią swoją cywilizację. Khazadów.




W pierwszym dniu nie zobaczyli żywej duszy, jednak widzieli kości. W niedopałkach ogniska pieliły się ogryzione dokładnie ludzkie piszczele. Drugiego dnia z wieczora całkiem przypadkiem natknęli się na dwóch goblinów, którzy ich widząc w podskokach czmychnęli ku pieczarze ginąc w jej mroku. Goniących ich czterech Dunlandczkich młodzików zatrzymało się na rozkaz Cardana. To była czwórka braci. Bliźniacy oraz najmłodszy z najstarszym. Wszyscy przez swoje długie włosy i podobnych rozmiarów brody do złudzenia do siebie podobni. Cadarn słyszał o ich tragedii.

Z przodu kolumny z kolei dało się słyszeć inne podniesione głosy. Głowy długowłosych Dunlandczyków jedna z drugą odwracały się w stronę Cardana, który był teraz w środku wąskiego szpalera wojowników na górskim szlaku, który biegł wzdłuż przepaści. Jego surowy wzrok przywołał jednego z wyznaczonych dowódców drużyn, który stał daleko na czole kolumny, na zakręcie korytarza skalnego urwiska. Podszedł powoli.

- Gondorczyk siem potknoł. – powiedział ze zmarszczonymi brwiami.

Najgwałtowniejszy z Ludzi odepchnął go z drogi na pionową ścianę wzdłuż której się poruszali. Przeciskając się przez ludzi parł do przodu. Wielu z podwładnych z drapieżnymi uśmieszkami patrzyło w przepaść.

Zajrzał i on.

W dole, na dnie kanonu, jaki tworzyła rozpadlina pękniętej na pół, rozstąpionej góry, leżało w nienaturalnej pozycji ciało maleńkiego jak dziecinna zabawka żołnierza. Sierżanta.

Cadarn spojrzał po ludziach, którzy znowu wywołali jakieś poruszenie. Co za cholera. Czy wszystko musi się pieprzyc w tym samym momencie. Ze stromej rozpadliny zsuwał się na dół, podpierając się rękoma dulandzki zwiadowca. Ze zlepionych włosów, z głowy, krew zalewała mu cały policzek i część brody.










Minas Tirith, czerwiec 251 roku



Logan cucił młodzika, któremu niewątpliwie uratował życie. Blask pożogi jaki rozświetlał przez uchylony otwór w dachu nocne niebo Minas Tirith był wymowny. Z domu bibliotekarza i piekarni zostaną wypalone do okopconego białego kamienia zgliszcza. Na ulicy ruch i zamieszanie było ogromne. Straże wraz z ludźmi usiłowali gasić pożar oblewając wodą również okoliczne domy, aby i one nie zajęły się przypadkiem płomieniami.

Młody był jednak nie dawał znaku życia. Dychał. Ale mężczyzna nie mógł przywrócić mu przytomności. Słyszał jak w budynku, w którym się znajdował panika zbierała swoje żniwo. Podniesione głosy nawoływały wszystkich do opuszczenia izb. Głośne, biegnące kroki zbrojnych dudniły o korytarze, kiedy tamci walili do drzwi.

Dach sąsiedniego domu płonął. Woda lała się z wyższego kręgu miasta strumieniami.

- Musihmy spieprzać stont. – ponaglił Haradrim. – Zahraz możhe być gohrąco.
Jakby wykrakał, bo z dołu dało się słyszeć donośne rozkazy.

- Dawać drabinę! Żwawo! Wiadra na dachy!

Widać ludzie, którzy już widzieli jak sobie radzić z pożarami w Minas Tirith, zamierzali również z dachów okolicznych domów walczyć z płomieniami chcąc ugasić płonący budynek oraz zatrzymać ewentualne rozprzestrzenienie się pożogi.

- Dobhij gho! – warknął Haradrim.

Uczony młodzik jęknął i z grymasem zmrużył powieki.

- Hęę? - był przerażony.










Harad, czerwiec 251 roku



Andaras dotarł do obozu witany przez ludzi tym bardziej, że w obecności Xante. Przez chwile zastanawiał się kogo tak właściwie witają bardziej. Córkę Muthanna czy jej narzeczonego? Przybranego syna władyki. Jednak jemu również oddawali cześć z szacunkiem chyląc głowy co przyjął z ukontentowaniem. Bo Andaras był póżny i sława z władzą mu schelbiała jak tani komplement szkaradnej niewiaście. A ponadto, jakby nie było, jego reputacja wśród wielu wciąż była nadszarpnięta. Być może nie brakowało i takich, którym na rękę było, aby pokopać jego pozycję. Pół-Elfa. I zdecydowanie nie pół-Haradrima. A raczej tylko pół-Harondorczyka wychowanego przez ludzi pustyni. Sierotę.

Reszta następnego dnia minęła na wyczekiwaniu. Całkiem nerwowym. Skała był wciekły i tylko uspokajająca postawa Andarasa, który zachowywał zimną krew osadzała generała przed wybuchami niekontrolowanej złości. Straż Khas Sulfyana stała jak na szpilkach, a reszta ludzi omijała namiot szerokim łukiem lub w milczeniu aby przypadkiem nie ściągnąć na siebie gniewu rozeźlonego generała. Dostało się w przekleństwach Skały wszystkim matkom, babkom i córkom Umbaru.

Wraz z zapadającym zmrokiem do rozbitego przy granicy, pustynnego morza namiotów wojskowych, przyjechał na spienionym koniu Rael. Zakurzony wpadł do siedziby Andarasa i Xante zapowiedziany przez gwardzistów haradzkiego księcia.

- Ranwena przejęła władzę! Morwena oddała jej uroczyście cześć! Lud jest upojony! A wszystko bez rozlewu krwi. Umbar świętuje. Ogłoszony zaręczyny Safayela z tą gadziną Morweną! – mówił poruszony i mimo doświadczenia nie potrafił nie kryć emocja zza tej jego zwyczajowej, kamiennej maski zimnej krwi.

– Lud ogłosił Umbar miastem Korsarzy! Ranwena zelektryzowała masy!
Andaras chyba nie mógł usłyszeć własnym szpiczastym uszom. Rael dochodząc nieco do siebie mówił dalej już nieco spokojniej.

- Ustaliłem, że Ranewna od lat zna się z Morweną. Wszystko na to wskazuje. Podobno Maya utrzymywała z Morweną korespondencje, której jednak nie udało mi się przechwycić...

Do namiotu wbiegła Xante w towarzystwie czarnowłosej dziewczyny o opalonej lecz raczej białej cerze. Nieznajoma skinęła uroczyście głową. Obie ubrane w proste, lecz nie byle jakie stroje wojowników, w którym było im całkiem do twarzy. Zwłaszcza jej towarzyszka nosiła się mową ciała w typowo żołnierski sposób.

- Ojciec wrócił! – krzyknęła narzeczona elfa, a do namiotu faktycznie przez uchyloną kotarę wdarło się coraz większe podekscytowanie armii.

Okrzyknięty i tytułujący się już królem Haradu starszy mężczyzna zeskoczył z pięknego czarnego rumaka i pieszo szedł pomiędzy namiotami wraz z towarzyszącą mu gwardią przyboczną. Jego czerwono- czarno-złota zbroja lśniła w blasku obozowych ognisk.

Obok niego kroczyła postać której Andaras nie znał. Na jej widok poczuł się nieswojo mając bliżej nieokreślone przeczucie, że nie jest to byle kto. Może to była gra cieni a może tylko czarna szata przybysza okrywająca zbroję, a może księga którą przyciskał do piersi jak tarczę sprawiała, że biła od niego charyzma i coś więcej... Jakby pierwotne zło.












Wyspa, lipiec 251 roku



Wrak okrętu wystawał z wody dziobem skierowany niemal pionowo ku niebu. Zatrzymany w kleszczach okolicznych skał. Endymion od razu rozpoznał kształt figury. Spędził na tym okręcie podróż do Umbaru. Okręt Eldariona wysłany z misją zdobycia Palantri już nidgy nigdzie nie popłynie. Teraz fale były coraz większe. Z gwałtownością spychały szalupę w stronę plaży. Niekiedy woda przelewała się do środka. Nie musieli już wiosłować. Wyskoczyli kiedy wody było po piersi i z ulgą wybiegli z morza na końcu pchnięci jeszcze w plecy falą, przez co upadli zmordowani brzuchem na mokry, biały piach.










Finluin wyciągając rękę powstrzymał Strażnika chwytając go za ramię. Człowiek nie widział, że na schodach pojawiła się czarna, włochata odnoga, druga, i trzecia, kiedy dwie pierwsze bezgłośnie schodziły stopień po schodu. W końcu oczom elfa ukazały kawałek paszczy osadzonej na włochatym odwłoku. Łeb olbrzymiego pająka zatrzymał się jakby nasłuchując. Wystające w gęby jakby małe szczypce poruszały się powoli jak palce człowieka bębniącego miarowo nimi o blat stołu.










Rozejrzeli się dookoła. Woda obmywała ludzkie trupy. Marynarze. Endymion nawet rozpoznał twarz jednego mężczyzny, którego ciało leżało na plecach twarzą obrócone w jego kierunku. W miejsca oczu wpatrywały się w nich czarne oczodoły. Na ich głowami skrzeczało kilka mew zawieszonych krzykliwie w powietrzu.

Może wypluło na brzeg resztki ludzi i okrętu.

Plaża wbijała się kilkunastostopowym pasem w głąb wyspy. Potem rozpościerało się zielone, trawiaste zbocze, które łagodnie unosiło się do góry. Widzieli krawędź jaką tworzył równiutkie garb wzgórza. Po obu stronach kończył się urwiskami. Tam gdzie zielona trawa urywała się odsłaniając szarą skałę, która niemal niemal pionowo urywała się ku morzu. Niemal. Bo podmywana przez spienione fale skalna ściana zwężała się ku dołowi. Na urwisko z prawej strony plaży, w oddali, wystarała bryła przysadzistej czarnej skały.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 10-11-2011, 08:01   #182
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Logan zrobił skwaszoną minę, kiedy wokół nich zaczęło się jeszcze większe zamieszanie niż wcześniej. Trzeba było coś bardzo szybko wymyślić. Nieprzytomny gnojek utrudniał sprawę. Co gorsza niżej kotłowali się ludzie, którzy chcieli gasić pożar z dachu budynku, w którym aktualnie znajdował się on, jego pomocnik i bibliotekarz. Wziął głęboki oddech. Nie było czasu kombinować, ale pomysł wpadł mu do głowy sam. Wejrzał posępnie na towarzysza.
-Wyrzuć broń, prędko! Tam w mrok!- nakazał wskazując palcem najciemniejszy zakamarek poddasza, tak by nikt nie dostrzegł miecza Haradrima. Logan wejrzał na młodzika, który właśnie powoli odzyskiwał przytomność. Dalsza część planu sama układała mu się w głowie. Potężnym ciosem tępego płazu miecza ponownie odesłał go w krainę snów, po czym schował miecz do pochwy i sam cisnął bronią w najdalszy zakamarek poddasza.
Cios w skroń sprawił, że krew w momencie puściła się z rany. O to mu chodziło. Nie zwlekając rozmazał juchę po twarzy bibliotekarza, tak by tamci nie poznali go, a przynajmniej mieli na to mniejsze szanse.

-Ty się jąkasz i dlatego to ja z nimi rozmawiam, zrozumiano?- burknął po czym wejrzał na nieprzytomnego młodzika.
Logan ponownie wziął głęboki wdech i wartko otwarł klapę do klatki schodowej.
-Szybko! Błagam! Pomocy! Mój przyjaciel! Stracił przytomność! Pomocy! Uderzył się głową w belkę stropową! Ratunku, pomóżcie mi go ściągnąć z poddasza!- krzyknął z nadzieją, że tamci od gaszenia pożaru zaraz udzielą mu pomocy.
-Kiedy tylko wybuchł pożar chcielimy popatrzeć z góry z dachu, ale jak płomienie się rozrosły trza było uciekać, co by i nas ogień nie dopad...- udawał głupszego niż był -A jak już żeśmy zeszli z dachu to kretyn uderzył głową w belkę i przytomność mi stracił!- zdawał się być spanikowany, ciekawe tylko jak realistycznie odgrywał swoją rolę. Na korytarzu pojawiło się kilku ludzi. Straż i cywile.
- Dawaj go! Ostrożnie! - rzucił wąsacz wyciągając ręce do góry pod klapą.

Logan powoli i uważnie podał młodzika mężczyźnie na dole udając spanikowanego.
-Uważajcie...- burknął przekazując go, a kiedy już został odebrany sam prędko zszedł na klatkę robiąc miejsce Haradrimowi.
-Mieszka niedaleko, pomóżcie mi tylko go znieść na parter a do domu już damy radę go zatargać...- wskazał ręką kompana, jako osobę do pomocy -Spieszmy się! Płomienie grzeją już dach!- ponaglił ich by nie mieli czasu zastanawiać się nad sytuacją.
Zanim Logan zszedł ze strychu na korytarz, zbrojny, który miał chyba spośród reszty najwięcej do gadania zatrzymał go gestem wyciągniętej ręki.
- Durnie! Zachciało się gapiostwa młokosom! Jak już tam żesta wleźli to będziecie gasić! Na dach! - zagrzmiał a potem odwrócił się na korytarz. - Dawać wiadra z wodą tutaj! A hyżo! - ponaglał. Potem podniósł brodatą twarz do góry i powiedział uspokajająco
- Na dole są już animisci i uzdrowiciele. Zajmą się rannym. Spokojna głowa. -

-Słyszał?! Właźże spowrotem jąkała!- ponaglił Haradrima, wspinając się zaraz zanim na poddasze. -Kiedy indziej go dopadniemy i tak nas nie pozna...- syknął na ucho kamrata -No ruchy ruchy! Dawać te wiadra pędem!- krzyknął do niepoznaki do tych, co zostali na dole. Wraz z kompanem skierowali się na dach, by w razie, jakby jednak młodzik, po przebudzeniu, był w stanie skojarzyć fakty, mogli uciec skacząc po dachach w całym tym zamieszaniu. Jego plan chyba się powiódł. Przynajmniej pierwsza jego część. Udało im się zmylić ludzi od gaszenia pożaru. Dodatkowo młodzik, którego mieli przepytać żyje i raczej ich nie pozna.
-Stań przy klapie, będziesz odbierać wiadra z wodą.- warknął do kompana, który chyba nie był zadowolony z jego dowództwa w tej misji. Gaszenie pożaru szło w miarę sprawnie. Dym, gryzący w oczy i gardło nie robił na nim aż tak wielkiego wrażenia, by musiał uciekać z dachu, jednak nie miał zamiaru wystawiać swój fart na próbę. Wolał być nie rozpoznany i żeby tak już zostało. Niedługo potem udając gromki kaszel zeszli wraz z Haradrimem z dachu na poddasze, potem na klatkę i na ulicę. Nikt nie robił im problemu, wszak udzielili pomocnej dłoni tyle ile potrafili.

-Widziałżem te kurwe...- odezwał się niespodziewanie.
-Ghdzie?- odrzekł zdziwiony kamrat. Logan przetarł spoconą twarz i wejrzał przez ramię do tyłu.
-Stała w zaułku. Obserwowała nas. Mamy nowego wroga... Trzeba będzie z nią uważać bo jeszcze nam kurwica nabruździ albo nie dajcie bogowie... wymorduje.- pokręcił głową. Sytuacja go martwiła. Bibliotekarza nigdzie widać nie było, jednak w tym tłumie tajemnicza skrytobójczyni pewnie nie miała odwagi tak po prostu go zabić, nawet jeśli nieprzytomnemu człekowi wystarczyło najzwyczajniej wbić sztylet w bok by się wykrwawił. Głowa ciągle go bolała a zadrapane krocze konsekwentnie przeszkadzało w marszu, jednak Logan był wytrzymały na ból. Rany wszak w końcu się zagoją.
-Kureskie życie...- burknął jak zwykle komentując patową sytuację. Droga do ich dziupli minęła w miarę spokojnie. Zaaferowani pożarem mieszczanie nie zwracali na nich uwagi, nawet na charakterystycznego Haradrima, który chcąc nie chcąc przykuwał uwagę.
-Co powiehsz 'staremu'?- kompan Logan miał na myśli koordynatora ich ruchów, człeka, który wyznaczał im zadania tutaj w Minas Tirith.
-Prawdę...- odrzekł wojak.


-Pozwoliłeś go wypuścić? Już go miałeś!- tak jak Logan się spodziewał, 'stary' był cholernie zdenerwowany. Miał do tego prawo, wszak pożarem narobili sporo zamieszania a ich ptaszyna wciąż była na wolności.
-Spokojnie dorwiemy go. Przecież uratowaliśmy mu życie...- zatrzymał ten argument na sam koniec. -To nie nas widział przed straceniem przytomności a jakąś kobiecinę. Opowiemy, mu że jej szukaliśmy i doprowadziła nas do niego. Że gdyby nie my, to pewnie spłonął by żywcem w swoim domu i że to dzięki nam został uratowany. Bo to ja ryzykowałem życiem skacząc z nim na plecach na drugi dach. Nie tylko możemy uzyskać potrzebne informacje ale i zyskać nowego sojusznika, a przynajmniej nie kolejnego wroga...- sam się zaskoczył tym jak to sprytnie wymyślił. O tak. Był wyrachowany. Wszak przebywał w towarzystwie kombinatorów i knujących na okrągło szuj.
-Jedynym problemem będzie znalezienie go, ale skoro wcześniej go znaleźliśmy to i teraz nam się uda. Oby przed tą kurwą...- burknął przypominając sobie na chwilę jak boleśnie użądliła go jego własnym ostrzem...
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!

Ostatnio edytowane przez Nefarius : 11-11-2011 o 07:30.
Nefarius jest offline  
Stary 13-11-2011, 22:10   #183
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
Nie pamiętał go ze spotkania z Andarasem, zatem raczej nie należał do jego najbliższego otoczenia. Zresztą postawa ciała, ręce i ogólna postura raczej wskazywał iż musiał być on członkiem załogi pechowego okrętu. I raczej nie oficerem. Endymion miał nadzieję, że tak jak los go złączył z nim tak go rozłączy i jedynym co ich będzie łączyło to przygoda na morzu. Więc o nic nie pytał aby też nie zostać zapytanym, nie miał ochoty na nie wygodne pytania, choć odniósł wrażenie, że wtedy na morzu gdy gramolił się na łódkę ten go poznał. A może to umęczony umysł go zwiódł, tymczasem Salah przewrócił się na piaszczystym brzegu, będąc jeszcze po kostki w wodzie. Obrócił się na plecy, obmywany jeszcze falami przyboju i ściskając w rozłożonych szeroko rękach garści mokrego piasku zaśmiał się chrapliwie

- Udało się... - wychrypiał.

- Tak – odparł Endymion wyławiając głos wśród fal, po czym dodał – żyjemy … jeszcze.

Pomału wstał, był potwornie zmęczony, każdy kolejny krok okupiony był niemałym wysiłkiem. Obolałe mięśnie domagały się rozruszania. Mimo tego wiedział, że nie ma czasu do stracenia, są zmęczeni, głodni i odwodnieni i z każdą następną chwilą będzie tylko gorzej. Toteż mimo bólu, odczuwalnego w całym ciel, głodu i zmęczenia wiedział, że trzeba działać. Świadomość faktu iż czas nie jest teraz ich sprzymierzeńcem kazała strażnikowi działać. Sztuka przeżycia w takich warunkach nie jest łatwa, lecz jest kilka zasad, które czynią to znacznie łatwiejszym i Endymion dobrze o tym wiedział.

- Trzeba poszukać jakiegoś schronienia na noc i suchego drewna na ognisko, zajmiesz się tym – powiedział Endymion podchodząc do Salaha i podając mu dłoń aby pomóc mu wstać – ja przeszukam to co wyrzuciło morze i poszukam czegoś do zjedzenia.

Salah poleżał jeszcze chwilę wpatrując się w stojącego nad nim strażnika. Uśmiech szybko spełzł z jego twarzy, zastąpiony na powrót, bardziej pasującym do jego łysej czaszki nijakim grymasem. Chwycił dłoń strażnika, i podciągając się na niej, wstał na nogi. Otrzepał się z oblepiającego go mokrego piasku, rozejrzał po okolicy.

- Ci też nie mieli farta... - skwitował sucho dostrzegając wyrzucone na brzeg ciała.

- Ni chybi, ten sam sztorm co nas wytarmosił. Ale chyba żaden z naszych pozostałych statków e? - zapytał Salah trącając nogą drobny drewniany odłamek, który utkwił w plaży.

- Nie - odparł strażnik - żaden z naszych, miejmy nadzieję, że nasi mieli więcej szczęścia. My żeby pozostać przy życiu musimy teraz działać, schronienie, woda i coś do zjedzenia to jest teraz najważniejsze.

- Kto w ogóle wymyślił takie mackowate potwory - zastanawiał się na głos Salah...Skąd to się bierze?

Endymion powoli ruszył przesz plażę, szukając wszystkiego co może się przydać, lina, oręż, może jakaś butelka się znajdzie, jednym słowem wszystko co może być pomocne w przetrwaniu i zastawieniu pułapki na coś co da się zjeść. Jednocześnie zastanawiał się czy ktoś przeżył z okrętu, którego dziób wystawał z wody. Tak więc idąc przez plażę wypatrywał śladów na piasku poza linią przypływu mając nadzieją, że może wzburzone fale jeszcze kogoś żywego wyrzuciły na brzeg. Piaszczysta plaża usiana była szczątkami okrętu jak i jego załogi i pasażerów. Przy jednym z sinych trupów z wydłubanymi oczami wokół, których gromadziły się tabuny tłustych much znalazł sztylet, sakiewkę z miedziakami, mała okrągła drewniana tarcza. Kolejne ciała przynosiły nowe znaleziska. Przy innych zwłokach rozsianych wzdłuż linii brzegu znalazł zwykły, prosty miecz w pochwie przypięty u pasa, sakiewka a niej kilkanaście miedziaków i kilka srebrników, nóż, rękawice, jeden gondorski hełm. W piachu na plaży było sporo namoczonych lin okrętowych, które były bardzo grube i wytrzymałe, dużo drewna ale wszystko mokre, włócznia, zaplątana w deskach zwykła lina o długości na oko około 100 stóp. I to właśnie te linę, miecz, włócznię i drewnianą tarczę postanowił zabrać ze sobą. Endymion przemierzając plażę dostrzegł na lewym urwisku duże gniazdo ptasie. Aż na chwilę przystanął. Gniazdo było przeogromne, zastanawiał się jaki ptaki wiją tak pokaźne gniazda.

Następną rzeczą, którą chciał zrobić Endymion było to wdrapanie się na zielony pagórek z którego miał nadzieję zobaczyć jak wygląda najbliższa okolica. Był to łagodne zbocze na które poszedł również Salah, tylko, że Endymion był bliżej lewej części plaży niedaleko olbrzymiego gniazda zawieszonego na ścianie urwiska mniej więcej w połowie wysokości. Wcześniej wspomniane gniazdo miało średnicę około dziesięciu stóp i wysokie na długość przeciętnego człowieka. Miał nadzieję, że wśród traw znajdzie królicze norki, gniazda z jajkami, tu zresztą się nie pomylił, lub cokolwiek innego co będzie jadalne. I da się złapać. Nie łudził się, że mają tyle szczęścia aby dostrzegł ślady zamieszkania tego terenu. Bo jeśli tak by było miejscowi już by przeczesywali plażę w poszukiwaniu łupów wyrzuconych przez morze.

Na plaży nie było śladów innych ludzi na plaży. Idąc brzegiem Endymion zobaczył jednak małą ścieżkę, która po zbadaniu okazała się być wydeptana przez małe zwierzątko może zając, albo przerośniętą wiewiórkę. Tym tropem doszedł na szczyt wzniesienia. Przed nim rozpościerała się równina. Za nią rósł las. Ścieżka wiła się w linii prostej przez płaskowyż w stronę lasu nad którym unosiła się mgła. Po prawej stronie w oddali widać było kamienny krąg, jakby wbite w ziemię na sztorc głazy. Przed Endymionem rozpościerała się druga strona wyspy. Na lewo od lasu dostrzegł linię brzegu. Tam plaża była szersza i gołym okiem było widać, że większość trupów jak i również szczątków okrętu woda wyrzuciła właśnie tam. W dole urwiska, pomiędzy głazami pływały rekiny rozszarpując dryfujące ciała. Ku swojemu ogromnemu zdziwieniu trawie zobaczył zaschnięte krople krwi, a w trawie odciśnięte ślady stóp. Dwie osoby tędy szły niedawno a jedna z nich utykała. Trop prowadził w stronę kamiennego kręgu. Stamtąd trop wiódł wprost ku czarnym ruinom na wpół zawalonej, okrągłej latarni, z której został tylko pierwszy poziom. Wysoki na około dwadzieścia stóp.

Endymion pochylił się nad śladami, które dostrzegł w trawie aby się im lepiej przyjrzeć.

- Tu są jakieś ślady - Jednocześnie dał znak ręką Salahowi aby ten podbiegł do niego.

Salah niespiesznie podszedł do strażnika
- Wody za bardzo nie widać, ale są lasy, znaczy, że ziemia wilgotna, z pragnienia nie powinniśmy umrzeć.

- Dwie osoby, bez wątpienia jedna ranna, poszli w tamtym kierunku - wskazał ręką strażnik po czym dodał - wolisz miecz czy włócznię? Znalazłem trochę broni na plaży, zapuszczając się w nieznany teren warto być przygotowanym na różne niespodzianki.

- Wezmę miecz... - wybrał Salah - Jeśli to ludzkie ślady, to warto ich odnaleźć, może to rozbitkowie z któregoś z naszych okrętów.

-Też tak myślę - odparł Endymion - chodzimy.

- To co? Idziemy tam? - Salah wskazał w stronę straszących samotnie ruin.

- Tak – potwierdził Endymion

Mężczyźni zbliżali się powoli w stronę ruin i kiedy byli już bardzo blisko dobiegł ich krzyk ze środka:

- Ratunku! - Finluin wyłonił się z wnętrza ruin. Stał przez chwilę zaskoczony, a potem się otrząsł i rzekł:
- Dorin - wskazał palcem ruiny - porwany przez olbrzymiego pająka! Sam nie dam rady go pokonać!

- To ty - wręcz wykrzyknął -....Co....jaki pająk - zdziwienie i niedowierzanie malowało się na twarzy Endymiona gdy podbiegał do elfa. Takiego spotkania się nie spodziewał.
 

Ostatnio edytowane przez ThRIAU : 14-11-2011 o 21:01.
ThRIAU jest offline  
Stary 14-11-2011, 15:43   #184
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Finluin spodziewał się że, można spotkać dzikie zwierzę zamieszkujące ruiny, ale nie przyszło mu do głowy że może tu spotkać pomiot Ungolianty.

- Uciekaj - szepnął do ucha Dorina, a sam naciągnął łuk i począł cofać się w kierunku wyjścia, gotów w każdej chwili posłać strzałę prosto w otwór gębowy pająka.

Dorin zatrzymał się i stając w lekkim rozkroku pewniej uścisnął krótki miecz w dłoni, jakby przygotowywał się do przyjęcia niespodziewanego ataku.

- Hym? - mruknął wypatrując zagrożenia, a że go nie widział to przeniósł pytający wzrok na elfa.

Gigantyczny pająk bezszelestnie schodził na dół i był już Finluinowi widoczny niemal w całej swojej kosmatej okazałości.



Dorin cofnął się też w kierunku wyjścia, bo zagrożenie wcale nie było już niewidoczne. Pająk wskoczył na ścianę i zaczął bardzo szybko przemieszać się w kierunku wyjścia chcąc zagrodzić im drogę lub po prostu tam ich zaatakować.

Elf szybko wymierzył i wypuścił strzałę, nie czekając na efekt strzału biegiem ruszył do wyjścia.

To, że Dorin zaczął walczyć z pająkiem wskazywało, że strzała Finluina najwyraźniej albo nie trafiła celu, albo nie wyrządziła potworowi zbytniej szkody. Szybkość monstrum była imponująca, kiedy ogromne cielsko z gracją przemierzało pionową ścianę na ośmiu, kosmatych odnogach. Widać Dorin nie miał wyboru. Bronił się, bo choć odwagi mu nie brakowało, nie był durniem. Elf zobaczył w otworze wyjścia popołudniowe niebo. Mógł uciec, ale nie chciał zostawić strażnika samego. Widząc co się dzieje Finluin odwrócił się i znowu sięgnął po strzałę i naciągnął cięciwę, tym razem jednak nie strzelił od razu. Obserwując pająka, czekał na dogodny moment do strzału. Miał nadzieję że uda mu się umieścić pocisk w otworze gębowym lub oku potwora.

Dorin wymachiwał mieczem odskakując na jednej nodze przed przednimi kończynami pająka.
Strzała Finluina trafiła tuż nad okiem wbijając się głęboko w potężny odwłok, co rozjuszyło włochatego potwora jeszcze bardziej. Naparł na Dorina, który przewrócił się. Przycisnął strażnika do ziemi odnogą, którą Dorin przeciął mieczem na pół. Pająk zaatakował drugą wytrącając miecz człowiekowi i przytrzymując go do posadzki. Z odwłoka wysunęło się ostrze, które z imponującą szybkością i fachowością ugodziło leżącego na ziemi człowieka. Wciąż przytrzymując ofiarę, która jeszcze wierzgała ale coraz wolniej i wolniej, pająk przeniósł swój wzrok na elfa.

“Cholera” - zaklął w myślach i wystrzelił kolejny pocisk, mając nadzieję że tym razem trafi w wrażliwy punkt.
Pająk ruszył na elfa. Tym razem łucznik trafił w paszczę pająka, który cofnął się do tyłu powstrzymany strzałą Finluina. Jednak pociągnął za sobą nieruchomego już Dorina, który z szeroko otwartymi z przerażenia oczyma wpatrywał się w elfa w niemym krzyku o pomoc. Pająk cofał się ku schodom mijając barierę światła dwoma odnogami sprawnie obracając ofiarą, wokół której zaplatał melczno-białą sieć.
Przed wejściem do ruin Finulin usłyszał zbliżające się kroki. Ktoś nadchodził.

Elf podbiegł do otworu wyjściowego.
-Ratunku! - zawołał choć było to ryzykowne, ale wątpił by sam zdołał pokonać pająka.
 
Komtur jest offline  
Stary 15-11-2011, 12:23   #185
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Andaras szedł między żołnierzami, cieszącymi się na przyjazd książecej pary. Sam będzie miał okazję w końcu odetchnąć. Umbardczycy to dziwny lud. Straszliwie męczący... Z jednej strony korsarze, zdobywcy żądni sławy i bogactw. I życia na swoim, bądź ułudy tego. Z drugiej ich klasa polityczna to mieszanina kultystów, morderców i wariatów. Każdy gotów zdradzić każdego... Cóż gdyby wiedział że tak to się potoczy. Tak czy owak mocną pozycję mają tam zabójcy. Partia szachów którą zaczął pierwszej nocy jeszcze się nie skończyła. Ba, wręcz dopiero się zaczęła. Poleciały na razie tylko pionki, rozgrywka trwa... Wyjazd z Umbaru był podyktowany koniecznością. Xante przeważyła. Choć argumentów i bez tego było aż nadto. Elf wiedział że Morwena i Rawena to prawdopodobnie rodzina. Nie miał potwierdzenia... Ale ich zachowania, sojusz czy choćby zbieżność imion... Skoro Rawena sięgnie po władze... To w porozumieniu z Morweną, co byłoby dość głupim wybiegiem. Albo na skutek przewrotu który mógłby się nie udać. A wtedy kto wie co spotkałoby Andarasa. Niby nic bo jego śmierć oznaczałaby wojne.... Ale lepiej zawsze dmuchać na zimne. Zwłaszcza jeśli jest się już po dwóch zamachach na swoje życie. A ponoć do trzech razy sztuka. Nadchodzące dni wyjaśnią kim jest Ranwena, a przede wszystkim
jak zdolnym graczem jest.... Elf zauważył że wielu żołnierzy wpatruje się w jego laskę.



Widać jej pochodzenie na skutek plotek przeniknęło do armii. Oczy były wykonane z wielkich i pięknych krwistych rubinów. W paszczy zaś elf umieścił magiczny metal. Będący wcześniej jego amuletem. Najświętsze drewno, wykradzione z samego serca Gondoru. Dowód jego sprytu i jasna deklaracja po której stronie stoi. Dowód hańby i zdrady wszystko zależało kto na to patrzy... Teraz patrzyli jego rodacy. I widać było ich uśmiechy. Elf odzyskiwał należną mu pozycję. Miał zamiar uczynić serię małych kroczków by zdobyć serca Haradczyków. Pierwsze miał już za sobą... Ojciec król Haradu, narzeczona ukochana księżniczka. Czyny? Mimo iż dla wielu przez długi czas niejednoznaczne teraz były klarowne. Był tu z nimi zrobił co mu kazano jego rola szpiega zakończyła się sukcesem. Wąż którego trzymał w ręku też był oczywiście pewnym kroczkiem, lecz nie ostatnim. Wiedział że będą i tacy którzy nigdy nie uznają go do końca za swojego. Ale w historii Haradem nieraz rządziły potężne jednostki. Niekoniecznie Haradczycy... Choćby czarnoksiężnicy Numenoryjscy. Elf był próżny i dumny ale nawet on wiedział, że jeszcze długo nie będzie miał ich mocy. Zatem jego pozycja musi być budowano z jednej strony na jego mocy i strachu oraz sile. Z drugiej na akceptacji wynikającej z szacunku czy miłości. Żołnierskiej miłości jaką armia żywiła do swych władców. Harad co prawda od dawna był podzielony. Jednak wiedział że jego rodaków mimo wszystkich podziałów i sporów rozpalała myśl o stworzeniu jednolitego państwa. Potęgi z którą trzeba się liczyć. Ojciec spełnił im ten sen. Rozmyślania przerwała Xante doszli już do namiotu. Był już wieczór czekała ich kąpiel i to o czym marzy każdy mężczyzna. Niezależnie od rasy, noc w ramionach ukochanej.

Następnego dnia elf wstał o świcie. Rozpoczął dzień od treningu strzeleckiego. Niby na uboczu ale tak by go widziano. W końcu dawno go nie było... Czas przypomnieć wojownikom, że ich książę strzelać też potrafi i to wybornie. Potem udał się na obchód obozu. Tu wykorzystywał radę Skały. Potarzał on ciągle Andarasowi że miłość żołnierzy zdobywa się prowadząc ich do sukcesów. Wymagając od nich nie mniej niż od siebie ale również poświęcając im uwagę. Kilka zdań zamienionych z żołnierzami w ich czasie wolnym wpływało nie tylko kojąco na morale. Ale i wiedzieli oni, że ten nad nimi interesuje się, jest wśród nich. Elf zdobywał kolejne dusze. I choć teraz może wydawałoby się to bez celowe... Kiedyś poparcie tego wojska może być dla niego kluczowe. Prawdziwą perełką było ostatnie z posunięć z jego listy. Odpowiednio rano wysłał jednego z ludzi ze swego Khas do namiotów rannych. Kazał wynaleźć tam ludzi którzy wykazali się w bitwie morskiej. Powalili wielu wrogów, podpalili statek wroga czy dokonali innych czynów godnych uwagi. Bohaterów, takich o których żołnierze szeptali między sobą w opowieściach, przy ognisku. Wynalazł ciężkie przypadki oślepiony i facet którego flaki niemal wychodziły na wierzch. Użył swych leczniczych mocy. W przypadku rannych udawało się niemal zawsze. Uleczenie kalectwa zaś było sztuką trudniejszą. W jednym przypadku na cztery pacjent albo pozostawał niedoleczony albo efekt był żaden. Zdarzały się i pogorszenia ich stanu... Samo to że większości się udawało wzbudzać musiał zachwyt. Bowiem elf w kolejnych dniach robił systematycznie to samo. Andaras był już nie tylko następcą tronu, ale i cudotwórcą. W rozumowaniu elfa sprawa była prosta. Jeśli nawet wcześniejsze posunięcia były kroczkami do pozyskania serc Haradczyków. To właśnie tym oddał decydujący skok.... A po obozie zaczęli krążyć "wskrzeszeni" niemal bohaterowie. Budując jego reputacje i legendę. Miało to i negatywy zdarzały się przypadki że elfowi drogę musieli torować gwardziści. Cywilów w obozie wojskowym nie było zbyt wielu... Ale cuda Andarasa obejmowały również to że ci nieliczni zaczęli się gromadzić na trasach jego przejścia. Każdy prosił o jedno, o cud dla swojego bliskiego. Elf musi pomyśleć, jak to rozwiązać. Pewnie dla odmiany w przyszłości użyje siły. Rzuci jakieś lotne hasło: Błaganie jest dla słabych, cudu dostąpią godni. Gwardziści poturbują kilku i sprawa będzie zażegnana. Na razie jednak, po prostu zaczął chodzić incognito.

Ojciec przyjechał ze świtą koło południa....

Przywitaliście się uroczyście w namiocie. Postać w czerni, w towarzystwie kilku najbliższych ludzi Muthanna rozdzieliła się jednak i nie dotarła do namiotu Andarasa. Patrząc za tą grupką widział, że kierowali się w stronę namiotów świątynnych gdzie stał już przed głównym z nich szpaler kapłanów okultystycznych.

W środku ojciec zanim udał się do kąpieli, aby odświeżyć po podróży i przebrać. Zdjął z siebie część zbroi, a asystowała mu przy tym Xante. Jej towarzyszka wyszła dyskretnie zanim przyszedł Muthann, Rael podobnie, więc w namiocie był tylko Andaras, Xante i ich staruszek.

- Co z Umbarem? - zapytał, a głos miał wyraźnie zmęczony. - Że Morwena przejęła władzę, wiem. Jest z nami?

- Ranwena została oficjalną władczynią Umbaru, odpowiada nam bardziej. Więc dokonałem roszady. Morwena ustąpiła. W zasadzie każda z nich jest z nami. Mniej lub bardziej. Nikt z naszych przyjaciół, nie miał tyle poparcia by przejąć władzę. To by się jeszcze może udało załatwić ale wmieszali się skrytobójcy. Obecnie sytuacja na ten moment jest stabilna i pod kontrolą. Ranwena to korsarka łatwiej się z nia porozumieć. ...- elf chciał dalej powiedzieć o konieczności usunięcia Morweny i Safayela. Ale nagle jakby go olśniło. Skrytobójcy byli mi życzyliwi... Niby to logiczne ale byli bardzo życzyliwi. Śmierć Nizara. Safayel nie zapłacił za nią głową, miano zabić tylko Perłe. Elf zaczął się zastanawiać czy jego staruszek nie zabił swego brata by sięgnąć po koronę. Było jak szlak pewne że Nizar-wojownik bardziej nadawałaby się na wymarzonego wodza dla ludu niż Munthann-manipulant. Zatem według rozumowania podobnego do ludzi po kroju jego ojca... Telepatycznie wysłał swojemu ojcu obraz jak oddala pod jakimś pretekstem Xante i zostają sami. Ojciec jednym ruchem ręki odprawił ją.

- Ojcze pewne elementy układanki mi tu wyraźnie zgrzytają. Nim uczynię dalsze kroki przeciw mordercom Nizara- dodał niemal szeptem. Chciałbym wiedzieć więcej.

Nie było mnie po za domem długo. Jednak wypełnił każde z powierzonych mi zadań. -myśli elfa galopowały. Rozumiał wybór ojca jeśli było tak jak myślał. Rozumiał też konieczność nie poinformowania o tym nikogo. Stawka była zbyt wysoka... Teraz jednak elf i tak już się domyślał, było to też przed dzień jego ślubu. Jeśli ojciec miał go namaścić to była właśnie ta chwila. Wprowadzenie go w najgłębsze sekrety.

Mów jaśniej. - powiedział ojczym unosząc brew.

Najwyraźniej elf się mylił albo nie miał jeszcze usłyszeć całości...

-Safayel zatwierdził zabójstwo Nizara. Mimo to żyje. Zabito jedynie wykonawce zlecenia. Nie zaś głównego odpowiedzialnego. Safayel zaś w rozmowach zemną zachowywał się dość dziwnie.

- Już ci mówiłem, że zlecenia wyszło z Tharbadu. - powiedział ojczym niechętnie.

-Nie wyszło ojcze. Spotkałem kogoś kto brał w tym udział. Przed śmiercią- tu elf blefował śmierci Perły nie był pewien. - Powiedział że zlecenie nie zostało zatwierdzone przez górę.

- Kogo spotkałes? Zabójcę czy zleceniodawcę? - Muthann się zainteresował tematem odkładając płaszcz i siadając przy stole.

- Zabójcę. Niejakiego Perłe. Było to gdy byłem uważany za człowieka Eldariona. Sondował mnie jestem pewien. Szukał zapewne kogoś kto będzie bardziej przychylny Gondorowi. Podał mi informacje gdy już na niego polowano że zabójstwo zatwierdził jedynie szef komórki na Umbar. Góra by go nie przyjeła on je mimo to wykonał.

- Obiecano mi, że zabójca Nizara poniesie śmierć. Czy to ty pomsciłes go? - zapytał.

Ojciec widać nie chciał kontynuować tematu. Dyskretnie pchnął go już na inny tor. Andaras postanowił nie nalegać. Co chciał zasygnalizował.

-Chciałem dotrzeć do zleceniodawców. To wymagało czasu i zdobycia sobie tego skrytobójcy. Nim jednak powiedział coś więcej zabito go. Niemal równo z zamachem na mnie.

Co jest bardzo dziwne ojcze i mam nadzieje że da ci do myślenia.- dokończył w myślach elf.

- Zlecedniodawcy już poniesli karę. Wyrżnął ich Skała kiedy jednoczył północne klany. - powiedział ojczym. - Ilu ludzi mamy w Umbarze?

Bakra zabiła własna żona. Moim zdaniem skrytobójczyni, albo ktoś kto z nimi jest sprzymierzony. Al Tafay jest tu zemną oskarżono go o mord na członkach rodzin Umbardzkich tych Gondorskich. Spreparowano dość nieudolnie dowody przeciw nam.

- Przeciw nam? Nie rozumiem? Chcą wojny?

- Umbar chce się oczyścić z okultystów. Chcą być z nami jednocześnie będąc niezależni czy jak kto woli wolni. Umbar można przejąć ale należy to robić stopniowo. Na razie się bratajmy zaprośmy na ślub Ranwene. Będzie to dobra okoliczność by wytłumaczyła się z ich posunięć i wydała winnych. Obecnie kryjących się w jej cieniu. Dziewczyna ma potencjał wzieła koronę odsuneła Morwene.

- Taaak. Wszyscy oni chcą być niezależni... Ceremonię Xante wychodzącą za ciebie chciałem urządzić w Umbarze. W głównej świątyni. Jest już jeden z najwyższych kapłanów ze mną. - rzekł Muthann.

-Trzeba ustalić ojcze co dalej. Obecna sytuacja w skrócie rysuje się następująco. Niejaki Safayel ma brata szefa miejscowych zabójców. Wszystkie sznurki prowadzą do niego. Dał nam propozycje żę chciałby zostać królem Umbaru. Wymordować wszystkie rodziny zostać mym bratem krwi. Chcę być ojcze lojalnym synem. Ta propozycja była zbyt szeroka by ją zaakceptować bez konsultacji.-zakończył.

Brat krwi skrytobójca dawałby bowiem bardzo duże możliwości w przyszłości. Andaras nie był na to gotowy. Zresztą ojciec mógłby to odczytać jako nie lojalność. Trzeba to zrobić dłuższą ostrożniejszą drogą.

- Trzeba było się zgodzić i jego rękoma pozbyć się kłopotu. - westchnął ojczym. - Wtedy mielibyśmy do czynienia tylko z jednym. A miasto by wrzało.

Wierzy we mnie to dobrze. Ale lepiej dmuchać na zimne i dać mu czytelny sygnał. Po Tharbardzie mogło być różnie.

- Nie mielibyśmy wtedy nikogo kto zasiadł by na tronie w Umbarze. Lud korsarzy jest specyficzny nie zaakceptowaliby naszej władzy bezpośrednio.

- Nie martw się. Już by się ktos znalazł. Ale to już piasek przesypany.

-Tak czy owak. Obecnie trzeba porozmawiać z Ranweną. Musi wydać spiskowców w nasze ręce. Morwenę i Salfaya. Nią da się manipulować i ona chce bardzo unii między nami. Wywindujemy też pozycję Doriana. Zamęt w Umbarze to nie jest coś co jest nam obecnie potrzebne. Mord na wszystkich mógł doprowadzić do wojny domowej. A każdy żywy Umbardczyk to żołnierz więcej. Z czasem można pomyśleć czy pasuje nam bardziej stary Dorian. Czy może młodziutka Ranwena.

- Ranwena nie jest taka młodziutka - powiedział ojczym zaglądając do kielicha. - Ma ponad siedemdziesiąt lat.

- Czarna Numenoryjka.

- Tak.

-Morwena i Ranwena coś je łączy. Moim zdaniem sprawa jest prosta. Zaprośmy ją na oficjalne spotkanie z tobą już ojcze. I w zależności od jej nastawienia podejmiemy dalsze decyzje. W mieście nadal jest mnóstwo naszych sympatyków. Przewrót jest wykonalny ale pociągnie za sobą zbyt wiele krwi. Trzeba działać chirurgicznie Gondorkich psów i tak jest zbyt wielu.

- Spotkanie będzie konieczne. Co z naszą flotą? Przegralismy bitwę z Gondorem? Słyszałem, że to byli najmenicy z Peleargiru. Jakie straty?

- Z okrętami z banderami Gondoru. Ktoś wykonał sabotaż na cześci naszych okrętów. Nie wszystkie wypłyneły w morze. Te które wypłyneły przegrały. Tysiąc zabitych bądź zaginionych. Drugie tyle rannych. Ranwena wysłała statki sprawdzimy czy ktoś z naszych się jeszcze znajdzie. A kto wie może i trafi na Gondorczyków. Usunie to cześć jej ludzi z miasta. A kto wie może nam nawet pomoże i ktoś się jeszcze odnajdzie. Jak wyglądają przygotowania do inwazji na Horondor? Jakieś wieści od Herumora na temat jego posunięć w inwazji?

- Musimy uderzyć i to szybko. Na wschodnim froncie Easterlingowie już zaatakowali. Każdy tydzień działa na naszą niekorzyść. Maya... Ostrzega, że Gondor czeka na nas i żebyśmy zrezygnowali z inwazji. Walka o zajęciu Harondoru może być równie ciężka jak zdobycie Ithilien... A Herumor nas pospiesza.

-Ojcze jeśli Gondorczycy na nas czekają to wszystko zależy od liczb. Mamy dużo jazdy możemy ich szarpać walką podjazdową. Przyjąć bitwę w wygodnym dla nas miejscu i czasie. W terenie który niwelowałby ich atuty eksponował nasze. Jestem zwolennikiem inwazji i zajęcia Horondoru jednak trzeba to poprzedzić dobrym zwiadem. Gondorczycy mogą ginąć nawet dwóch za jednego z nas. A i tak nas pokonają i jeszcze zostanie ich wielu. Trzeba sprawić by przerzucili cześć sił poza Horondor. Wziąść ich na przeczekanie. Dodatkowo każdy dzień czyni mnie silniejszym. Moje moce mogą być przydatne. Sprawę Umbaru można rozwinąć w alibi przed Herumorem grajmy na czas.

Później zaczęli rozmawiać. Wspominać i opowiadać. Elf powiedział krok po kroku co wydarzyło się w Umbarze. Tak by ojciec miał cały obraz przed rozmową z królową Umbaru.

Następne 3 dni i noce upłynęły pod znakiem oczekiwania... I wymiany listów.

“Pani mój ojciec do nas przybył osobiście. Opowiedziałem mu o twoich szczerych chęciach sojuszu i zapewnieniach braterstwa. Zapraszam twoją osobę w jego imieniu na uroczystą kolację do nas.”

“Serdecznie dziękuję za zaproszenie. Chętnie poznam Twego ojca. Jednakże, na miejsce spotkania może wybierzemy grunty bardziej neutralne? Proponuję granicę Umbardzko-Haradzką."

“Pani ja gościem w Umbarze byłem. Zaufanie okazałem. Gwarantuje bezpieczeństwo. Prywatnie z sympatii powiem jednak, że odmowa będzie obrazą Króla Haradu. I będzie raczej słabym początkiem rozmów... Podejmij szybko decyzję i przekaż ją bezzwłocznie.”

“Dobrze więc. Chociaż widzę, że rozmowy i tak będą ciężkie. Wy, Haradrimowie lubicie stawiać ultimatum.”

Po przeczytaniu ostatniego listu zaczął mieć wątpliwości. Czy Ranwena rzeczywiście nadaje się na tego kim ma zostać. Wyobrażał sobie bardzo zabawną scenę która niedługo będzie miała miejsce. Mianowicie był bardzo ciekawy, jak Ranwena chce wybrnąć z tematu ślubu Morweny z Salfayejem. Czyli nic dodać nic ująć ślubu odpowiedzialnych za zabicie ich sojuszników w Umbarze. Tych którzy winę chcieli zwalić na kultystów nieudolnie co prawda nie mnie jednak potwarz była. Ojciec ani żaden Haradczyk tego nie odpuści, na czele z Andarasem. Ktoś musi zapłacić cenę. Ranwena zaś zachowywała się jak dziecko we mgle.... Jakby nie widziała co się dzieje bądź to ignorowała.

Elf zagryzł zęby i postanowił udzielić jej dobrej rady. Udał się do granicy. By stamtąd towarzyszyć Korsarce i jej eskorcie do obozu. Przy okazji zamienić kilka zdań. I przestrzec ostatni raz przestrzec.

- Pani czytając twoją odpowiedź zacząłem się niepokoić. Złożyłem ci pewnę przysięgę i ta rozmowa jest dotrzymaniem jej.- elf uniósł dłoń gdzie jeszcze goiła się rana. Chcesz pokoju i przyjaźni wysil się. To dobra rada. Nie obraź się ale musisz zacząć patrzeć szerszym wzrokiem na obecne tu wydarzenia. I zacząć być dyplomatką. Gdyby mój ojciec choćby przeczytał twoje odpowiedzi, byłby w szoku. Jak można odpowiedzieć komuś, że zaproszenie jest ultimatum. Bezczelność ma swoje granice i Umbar już skacze po tej linii. Przypominam, że ja gościem u ciebie byłem. I jestem cały i zdrów. Mało tego, teraz zaczeliśmy już oficjalne negocjacje. Więc tym bardziej nie masz się czego obawiać. A odmowa gościny jest wyrazem braku zaufania jak również szacunku. To jednak nic. Udało mi sie to zatuszować. Musisz jednak zacząć zdawać sobie sprawę z pewnych rzeczy. Twoja siostra, matka czy kim dla ciebie jest Morwena i Salfay zabili wielu ludzi. Winę za część mordów zrzucono na nas. Cześć zabitych cieszyła się naszą przyjaźnią. I będziesz musiała jakoś z tego wybrnąć przed moim ojcem i narodem Haradzkim. Nie pozwolą ani nas hańbić ani mordować. I tu się z nimi zgadzam. Winni muszą zostać ukarani. Ale tak by wilk był syty i owca cała. To dumny lud mniej kalkulują politycznie. Bardziej myślą sercem,dumą i honorem. Przełknij swoją i postaw się na naszym miejscu. Pomyśl jak to załagodzić. Dodam jeszcze że świetnie wiem iż Morwena i Salfay maczali palce w śmierci Nizara. Bardzo ważnego Haradzkiego wodza. Gdyby dowiedzieli się o tym inni, krew poleje się strumieniami. Zachowam ten fakty dla siebie, jak mówiłem mi tu wbrew pozorom zależy na przyjaźni najbardziej. Bardziej niż niektórym moim rodakom. A patrząc na to co wyprawiacie w Umbarze, bardziej również niż wam pani. Jestem ci przyjacielem. Wykorzystaj ten atut w nadchodzących wydarzeniach. Sojusz naszych narodów zależy teraz od ciebie.

Ranwena była, jak zwykle, spokojna i niewzruszona. Żadne słowa Andarasa nie wydawały się robić na niej wrażenia.
- A jednak dyktujesz mi, co mam robić. Jeśli zaś chcesz słownych przepychanek to sprecyzujmy - gościem byłeś nie u mnie, a u Morweny. Odkąd ja przejęłam władzę, nie byłeś nawet w Umbarze. I nie jest to żaden przytyk, czy goroźba. Po prostu, skoro zarzucasz mi konkretne rzeczy, muszę się bronić.
Nie rozumiem też, czemu mam wybrnąć, jak mówisz, przed twoim ojcem i twoim narodem z czegoś, czego nie zrobiłam. Nie ja wydałam rozkazy zabicia tych ludzi. Nie ja tego dokonałam. Co więcej, już spełniam twoje prośby. Morwena została odsunięta od władzy. Poprosiłes mnie, żebym to zrobiła, więc spełniłam twoją prośbę - w tym momencie na twarzy Ranweny odbiło się zmęczenie. - Dla dobra mojego narodu. Dla dobra naszego sojuszu - spojrzała ostro na elfa. - Nawet, jeśli wiązało się to ze zrobieniem czegoś wbrew mojej własnej woli. Więc nie mów mi o przełykaniu dumy, bo porzuciłam dumę Korsarza, wolnego człowieka, aby dla dobra pokoju między naszymi narodami odsunąć od władzy kogoś, kto był jej niegodny i samej zająć to stanowisko.

Elf wypuścił powietrze, jakby rozmawiał ze średnio pojętnym dzieckiem. On o jednym ona niczym. Zaśmiał się cicho. Słowne przepychanki, żądania to dopiero przed tobą panno... Andaras był miły do tej pory ,aż do przesady jak na sytuację. Poczeka aż dojadą do ojca znudziły go już tłumaczenia.

- Ja swoje zrobiłem. Nadal nic nie rozumiesz ale to już nie mój problem.- wzruszył ramionami. Było mu po prawdzie obojętne czy armie Haradu ruszą na Umbar czy na południowy Gondor. Ba bardzo poważnie zaczynał dostrzegać plusy pierwszego rozwiązania. Atak na Gondor był ryzykowny. Umbar zaś był miastem. Potężnym, wspaniałym z liczną armią ale wciąż tylko miastem. Endymion by się ucieszył, ciekawe gdzie teraz są.... Elf odjechał do przodu miał dość rozmów.
 
Icarius jest offline  
Stary 15-11-2011, 18:06   #186
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
-GŁUPCY! Policzę się z wami później! Pilujcie jamy póki nie zdecyduje co robić. - Cadarn krzyknął zdenerwowany do ludzi, którzy stali najbliżej miejsca, w którym Gondoryczk runął w przepaść. Stojący wojowie słowem się nie odezwali, jednak dwóch z nich spojrzało na Wulfa, który również stał dość blisko całego zajścia. Oczywiście podejrzewał, że sierżantowi mógł ktoś pomóc, ale zanim był w stanie cokolwiek wyjaśnić, musiał zająć się bardziej palącym problemem. Zaczął przepychać się z powrotem przez oddział aż do miejsca gdzie pojawił się oblepiony krwią zwiadowca. Jeśli orkom udałoby się ich tu zaskoczyć, nie mieli zbyt dużych szans na przetrwanie.

- Ty i ty! Wskazał na dwóch podoficerów, którzy akurat byli pod ręką, idziecie na szpicę i tyły, macie mnie informować o każdym ruchu w okolicy. - Wybierzcie sobie po jednym zwiadowcy. - Wydał rozkazy, po czym zwrócił się do zwiadowcy sięgając jednoczeście po bukłak z wodą.

- Melduj! Co widziałeś. - Zapytał z niecierpliwością zanim ten jeszcze dotarł ścieżki. - Przeczuwał jaka będzie odpowiedź i podejrzewał, że mu się nie spodoba...wszyscy, którzy stali dookoła obrócili się w stronę nadchodzącego zwiadowcy, jakby w oczekiwaniu co powie.

- Eeeemm... Ja... Upadłem... - odpowiedział zmieszany i widać było, że presja otoczenia jest ogromna.

- Upadłeś?! - Cadarn nie mógł się nadziwić tym słowom... - Upadłeś - powtórzył w końcu jakby dopiero teraz dotarło do niego co usłyszał. Nastała chwila krępującej ciszy, podczas której, stojący najbliżej Cadarna woje zaczęli się odsuwać aby uniknąć jego wybuchu. Cadarn jednak tylko zaśmiał się donośnie, co wcale nie rozładowało napięcia wokół niego.

- Gdzie jest gondorczyk, który był z Tobą? - Zapytał kiedy opanował atak śmiechu.

- Uciekł. - Gerth bąknął. - Chodź ze mną na górę. Pokażę gdzie...

Uciekł?!? A jaki, do cholery jasnej, miał powód żeby uciekać? Potężny góral wiedział, że coś było nie tak, tylko jeszcze nie był pewny co...

- Prowadź - Cadarn zaczynał odczuwać coraz większy niepokój. - Wulf wykurzcie te gobliny ogniem, zaraz wrócę. - Zwrócił się do swojej prawej ręki i poszedł za zwiadowcą.

Wspinając się na górę, Cadarn cały czas gorączkowo myślał, wyglądało na to, że wreszcie doczekał się zamachu na swoje życie, w każdej chwili spodziewał się zobaczyć wymierzonego w niego ostrza. Tuż za granią, zatrzymał się na chwilę, aby zobaczyć jak radzą sobie jego ludzie, gdyby chcieli uciekać, teraz mieliby do tego idealną okazję. Wyglądało jednak na to, że faktycznie wzięli się za wykonywanie jego rozkazów. Zdecydowanie coś było nie tak...

- Tam! - Po chwili, zwiadowca wskazał ręką na strome zejście między głazy. - Przy ludziach mówic nie mogłem... - bąknął. - Zwiadowca mnie kamieniem w łeb zdzielił. I wtedy dopiero uciekł... Zobaczyliśmy jak sierżant wywinął orła... Tylko nie wydaj mnie Wulfowi...

Cadarn w zaciekawieniu uniósł brwi i skierował w stronę Getha, zmroził go złowrogim spojrzeniem, dającym do zrozumienia, że żarty się skończyły.

- Mów prawdę a będziesz bezpieczny. Sierżant spadł sam? - Czy ktoś mu pomógł? - Warnkął Cadarn, poirytowany, że przestaje rozumieć cokolwiek z tej sytuacji. Podejrzewał, że sierżanta ktoś zepchnął, to tłumaczyłoby dlaczego gondorski zwiadowca uciekł. Jednak nadal nie mógł pojąć co ci idioci chcieli tym osiągnąć.

- Wypchnął go Wulf... Ale ja nic nie mowiłem. - szepnął z przejęciem. Widać było, że zdaje sobie sprawę, że stanął między młotem a kowadłem.

Cadarn pokiwał głową w milczeniu, implikacje obecnej sytuacji pogrążyły go z zamyśleniu, wystarczyłoby żeby wydał jeden rozkaz, a być może odzyskałby utracony szacunek i zyskałby lojalność tych ludzi. Wystarczyłoby, żeby wraz nimi ukrył się w górach, mógłby zwerbować okoliczne bandy i stworzyć potęgę, której nawet Gondor zacząłby się obawiać, szczególnie w tak niepewnych czasach. W ten sposób jednak pozbawił by się atutów, jakie zapewniało życie na garnuszku Gondoru, a zapewne także szacunku jako dowódcy, jeśliby przymknął oko na to co zrobili. Mógł też zabić Wulfa na miejscu, ale wtedy też stanąłby w obliczu prawie pewnego buntu. Musiał rozwiązać ten spór inaczej. Wojna to intelekt, nie mógł o tym zapomnieć.

- Idź do Isengardu, opowiesz co się stało, chcę żebyś był na miejscu przed Gondorczykiem - Cadarn po chwili zadumy zwrócił się do byłego złodzieja. - Przekażesz moje słowa...

Gdy Cadarn zszedł spowrotem do swojego oddziału, gobliny z pobliskiej jamy właśnie zostawały nadziewane na włócznie podczas próby ucieczki z zadymionej jaskini. Rozkazał zabrać trofea i jakgdyby nigdy nic krzyknął.

- Zbierać się gnidy, jutro o tej porze chce was widzieć w Isengardzie. - WYMARSZ! - Gdy ludzie zbierali swoje manatki on przywołał gestem Wulfa na znak, że chce porozmawiać.
 
Fenris jest offline  
Stary 15-11-2011, 19:51   #187
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
Salah wyskoczył z łodzi, zapomniał o omdlewających ze zmęczenia rękach, przewrócił się i zanurzył pod powierzchnią słonej wody, tylko po to, by pół sekundy później znowu podnieść się na nogi i brodząc po pas doczłapać w rozbryzgując na około wodę do piaszczystej plaży.
Miałki grunt pod nogami napawał go euforią, gdy ostatnie metry przebył na czworaka, koniec końców położył się na plecach i rozpostarł ręce. Był przemoczony, piach się lepił do niego, ale on widział nad sobą tylko czysty błękit nieba gdzieniegdzie poznaczony białymi kłaczkami łagodnych chmur. Żył. Ani bat Muttady ani bród i ubóstwo dzieciństwa ani morski potwór z najgorszych koszmarów nie dały mu rady. Trwał.

- Udało się…- wychrypiał.

Następne godziny zeszły jemu oraz jego przymusowemu towarzyszowi na przeszukiwaniu okolicy, jednak ani bezpośredniego źródła wody pitnej, ani nic konkretnego do jedzenia. Pagórki, gdzieś w oddali las, który mógłby zapewnić zwierzynę łowną, być może jakichś strumyk. Ale w najbliższej okolicy nic interesującego.

Strażnik odnalazł jakieś ślady, dwie osoby. Salah nie oponował przed poszukiwaniem dodatkowych rozbitków, miał nadzieję, że to być może ktoś z ludzi jego mocodawcy. Zaopatrzony w miecz dostarczony przez Strażnika, który znalazł go przy którymś z ciał. Ślady prowadziły do zrujnowanej wieży.

Gdy byli już blisko, Salah usłyszał hałasy dochodzące z wewnątrz. Z ciemnego wnętrza wybiegła smukła postać, Salah odruchowo mocniej ścisnął rękojeść miecza, z reakcji tak Strażnika jak i nienzjaomoego, co teraz zauważył, Elfa, był to osobnik, którego mieli znaleźć…
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline  
Stary 17-11-2011, 05:09   #188
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




[MEDIA]http://www.fileden.com/files/2011/11/4/3219312/Requiem%20for%20a%20Dream.mp3[/MEDIA]



Minas Tirith, czerwiec 251 roku



W karczemnej piwnicy, która jako jedna z ostatnich była wciąż zakonspirowaną siedzibą siatki agentów Haradrimów, Logan siedział na skrzynce po warzywach i wpatrywał się w worek kartofli. Pomieszczenie nie miało okien ale świece zapalone nie dymiło, a wręcz przeciwnie, wydzielały słodkawy egzotyczny zapach.

Z góry dobiegała muzyka karczemnych grajków. Nie słyszał ich. Nie rejestrował. Słowa człowieka z którym przybył z Umbaru były jak bicz.

- Czego chcesz za młokosem dalej się uganiać durniu? – rzucił mężczyzna wcale nie czekając na jego odpowiedź. – Podsłuchałeś przecież to co wiedział bibliotekarz. Tak? - kolejne pytanie retoryczne. – Więc prawa jest prosta. O losach księgi wie tylko ten, którego dorwali. Ten co siedzi w lochu królewskim.
Logan z kamienną twarzą słuchał starszego Haradrima.

- Albo idziesz do lochu wziąć się za Argara albo zanieść wieści do Umbaru, ze trop się urwał. – człowiek był zły. Ciekawe czy wiadomością jaką przyniósł mu przed chwilą, czy przez zupełnie cos innego. – Ze jeszcze siedzi w lochu to znak, że wciąż ma informacje. Inaczej wisiałby dawno za zdradę.

Logan wyszedł na górę mijając mieszczan. Właściwie niezły element, bo o tej orze, w takiej dzielnicy, to spokojni Gondorianie dawno spali. Przy barze zrobił się mały tłumek, bo ktoś stawiał cały czas kolejki. Przepychał się chcąc zamówić sobie cos mocniejszego po tak cholernym dniu. Nie tylko od używał łokci podczas tego procederu.

- Nie pchaj się pan tak na hama! – warknął ktoś podchwmielony na kogoś.
- Ło prze-przep-phraszam! Ń-ń-ń-nie wieee-działem! – padła przesadnie uprzejma odpowiedź jąkały.

Głos był znajomy. Mimo, że bełkotliwie pijany.

Widać nie spodobała się riposta, bo po plasku tłumek zafalował a pod nogi Logana upadł wysoki i chudy jak tyczka czarnowłosy jegomość.

- He-he-hej! – krzyknął rozciągnięty na ziemi szczerząc zęby w uradowanym, szczerym uśmiechu, mimo rozkwaszonego nosa. – Co za spotkanie! – patrzył wprost na Logana, który nie rozpoznawał w Rohirimie jednak żadnego znajomego.

- Ja ci kurna dam spotkanie żartownisiu! – warknął rozsierdzony, łysy krasnolud przepychając się w ich stronę z zaciśniętymi pięściami.










Misty Mountains, lipiec 251 roku



Wulf podszedł sprężystym krokiem gotowy do rozmowy.
Gobliny przybite do ziemi przestały już charczeć.
Z jaskini wybiegł wojownik.

- Znalazłem cos! Skarb chyba! Szkatuła!

Cadarn ruszył szybko ku odkrywcy. Dunlandczyk w rękach trzymał niewielką, drewnianą, czerwoną szkatułkę. Wykonana była z kunsztem, którego nie powstydził się żaden bogaty człowiek oraz z przepiękną prostotą, którą nie pogardziłby elf. Orkom zaś byłby to nic nie znaczący i bezużyteczny przedmiot, którym nie warto sobie łba zajmować jeśli nie nadaje sie do jedzenia lub zabijania. Tylko tak można było sobie wytłumaczyć to, że leżał schowany w jaskini, zawinięty w skóry. Z drugiej jednak strony, to że gobliny nie próbowały w żaden sposób otworzyć szkatułki tez był niezrozumiały. Czyżby bały się tych run jakie mieniły się w słońcu srebrną farbą pociągniętą w wyrytych napisach? Jeszcze dziwniejszym było, że przedmiot nie posiadał żadnego otwarcia. Choćby dziurki na klucz. Ot, malowana, misternie strugana sześciścienna kostka drewna. Lekka. Za lekka aby nie być wydrążona na Cardanowy rozum. Potrząsł nią przy uchu. Cos zagrzechotało obijając się od wewnętrznych ścianek.

- Jest jeszcze coś! – krzyknął inny Dunlandczyk.

Wyszedł trzymając sporych rozmiarów płonący pakunek owinięty szczelnie w skóry i przewiązany rzemiennymi pasami. Cadarn sprawnym cięciem pozbył się dymiącego opakowania. Czerwona księga.




Stara, nadpalona w przeszłości i zawilgocona. Pożółkłe i poczerniałe strony okraszone cudacznymi i budzącymi niepokój znakami i rysunkami. Ludzie cofnęli się o kilka kroków natychmiast. Barbarzyńca odrzucił od siebie tomisko od którego odpadła skórzana oprawa. Jedno wiedział na pewno. Cos musiał z tymi rzeczami zrobić. Albo spalić w cholerę. Albo...










Wyspa, lipiec 251 roku



Nie było czasu na powitania. Finluin od razu rozpoznał w przybyszu Endymiona. Królewskiego Strażnika. Czy tez był równie zdziwiony jak człowiek? Być może. Razem z Rycerzem Fontanny był jakiś rozbitek. Łysy, szczupły i dość szkaradny jak na ogorzałego słońcem marynarza przystało.

- Gigantyczny pająk, coś jak Szeloba - elf miał nadzieję, że Endymion i jego kompan dobrze znają historię drużyny pierścienia - oplotła Dorina i wyniosła na górny poziom. Raniłem ją ale nie dość silnie. Przyda się też jakieś światło, na przykład pochodnia.

Endymion spoglądał to na elfa to na otwór w ruinach spowity nieprzeniknionymi ciemnościami

- Duży jest ten pająk?- zapytał poprawiając chwyt włóczni i tarczy.
- Jak młody Mumakil. – odrzekł elf rozglądając się na boki.

Przy wieży było trochę suchych badyli. Razem z Endymionem krzesali iskry z krzemienia, który elfa miał przy pasie. Po jakimś czasie sucha trawa zajęła się płomykiem, a potem owinięta rękawem Finluinowego ubrania prowizoryczna pochodnia z konara. Cóż innego mogło im pomóc? Elf miał oprócz łuku jeszcze tylko flet i nóż. O ile z noża można było zrobić użytek to pająki jak powszechnie wiadomo były głuche na zwykłe dźwięki.

Salah stał bezpiecznej odległości od otworu. Ta na wszelki wypadek, jakby opisanemu przez elfa potworowi zachciało się polować znienacka. Widział jak poszukiwany przez niego Finluin szykował się do wkroczenia do ruiny a Endymion ani myślał robić inaczej. I tu miał dylemat. Dać pozwolić elfowi zginąć i nie wykonać zadania, czy dać pozwolić zginąć jakiemuś Dorinowi? Gondorczykowi... A może dać im zginąć wszystkim? Albo nikomu? Czy w ogóle było jakieś inne wyjście? Kiedy elf z człowiekiem znikali w otworze musiał sobie bardzo szybko na to pytanie odpowiedzieć.

Endymiona nie przywitała ciemność, której doświadczył Dorin. Pochodnia kopcąc się rozświetlała ruinę, czarne kamienie i szare, brudne pajęczyny. Latarnia od setek, jeżeli nie tysięcy lat była opuszczona. W środku ujrzał dokładnie to samo co Finluin kiedy pierwszy raz wyszedł z zakręcającego korytarza do obszernej sali pierwszego poziomu. Jednak dopiero teraz i on ujrzał, że zawieszony w sieciach przedmiot, którym była jakby kryształowa kula zawisł w sieciach, po tym jak zawalił się filar, który w przeszłości musiał wznosić się wysoko ponad sklepienie pomieszczenia. Do górnego poziomu. Wskazywała na to zarośnięta mchem, korzeniami i pajęczyną wyrwa w suficie. Kiedyś mogła być po prostu owalnym otworem, przez który kolumna roztrzaskana na posadzce pięła się ku szczytowi wieży.

Pająka nie było widać wcale. Jeśli było tak jak mówił elf, to Dorin został pociągnięty na górę. Pajęczyny były lepkie. Krępowały ruchy. Spowalniały z każdym krokiem. Chwytały za ramiona, ręce i nogi. Nie pomagała za bardzo włócznie, której drewniany trzon plątał się w grubej wydzielinie. Jej ostry grot ciał sieć tyle o ile. W podobnej sytuacji był elf, który torował sobie drogę pochodnią. Ogień dużo lepiej radził sobie z pajęczyną. Gęste zasłony tkane cienką nicią jak siano rozbłyskiwały paląc się zajadle, szybko i krótko. Po kilku krokach Endymion stwierdził, że podążanie w śladach Finluina jest o wiele bardziej praktyczniejsze. Przechodząc barierę światła, która emanowało od kryształu kotarą blasku, byli więcej jak w połowie drogi ku schodom. Skupieni na podążaniu na ratunek Dorinowi, żaden z nich nie oglądał się by zobaczyć czy Salah podąża za nimi czy też nie...










Harad, czerwiec 251 roku



Pustynia ciągnęła się w nieskończoność. Żar palił a powietrze lekko drgało na horyzoncie. Rzędy oddziałów w milczeniu poruszały się do przodu przez wydmy. W dwóch równoległych kolumnach.
Ranwena choć nie była przyzwyczajona do takich warunków nie była na pustyni pierwszy raz. Andaras z kolei od wielu miesięcy czuł się jak skorpion w piasku.

Słońce już zaszło i chłód zaczął przejmować, gdy podążali jedną w wielu górujących nad okolica krawędzi usypanej mozolnie przez wiatr wydmy. Na południe. Byli więcej jak ponad połowę drogi. O świcie powinni zawitać do obozu Sulfyana. Kierowali się gwizdami.

Byli w dolinie, przecinając wydmy kiedy półelf dostrzegł ich pierwszy. Wyjechali a raczej wynurzyli się zza usypanego szczytu czarnego o tej porze podłoża. Z zachodu. Jeźdźcy. Ich płaszcze powiewały kiedy z galopem ruszyli wprost na nich. Szpaler rozciągał się w długi sznur a tuman piachu kłębił się za nimi w świetle księżyca. U hełmów powiewały czerwone ozdoby. Mieli nawet falujące w pędzie banery. Dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści, Andaras przestał liczyć galopujące sylwetki. Koło setki. Więcej! Płynęli przez pustynię falując jak morskie bałwany. Zarysy długich włóczni sterczały a do uszu elfa dobiegał dźwięk brzęczącej zbroi. Wyciągnięta w szarży broń rozwiewała wątpliwości co do ich zamiarów.









 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 22-11-2011, 09:03   #189
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
- Huh! Magia... - szepnął Wulf wycierając zakrwawioną włócznię.

- Magia - Odpowiedział Cadarn kiwając głową twierdząco. Wrzucił książkę do plecaka, po czym wrócił do oględzin szkatułki. Nie mogąc jej w żaden sposób otworzyć postanowił spróbować bliższych mu metod. Postawił pudełko na ziemi i uderzył w nie nogą z siłą, która człowiekowi połamałaby kości, a ta roztrzaskała się w drobny mak. W środku znalazł zwój zapieczętowany woskową plombą, z odciśniętym symbolem jakby “oka”. Cadarn nie miał pojęcia o magii, nie umiał też czytać, jak większość Dunlandczyków, słyszał jednak opowieści. Magowie byli potężni, jeśli książka i zwój zawierały w sobie ślad magii, mogły mu się kiedyś przydać. zastanawiające też było, dlaczego gobliny niosły ze sobą właśnie to i właśnie tu, wniosek był tylko jeden...ktoś im kazał.

Cadarn w zamyśleniu skinął na Wulfa, żeby podążył za nim, a sam skierował się w stronę wejścia do jaskini.

- Co być zrobił, gdyby ktoś złamał twoje rozkazy i naraził tym cały oddział? - Zapytał Wulfa jakby od niechcenia, po chwili spojrzał niższemu wojownikowi w oczy dając wyraźny sygnał, że nie było to pytanie retoryczne.

- Hmm... To zależy...- Odpowiedział wyraźnie niepewny czego oczekiwać.

- Od czego?!? Zapytał udając zdziwienie Cadarn. - Dyscyplina musi być utrzymana za wszelką cenę.

- Jasne. - Pokiwał twierdząco głową.

- To nowy oddział, trzeba nauczyć ich dyscypliny, żeby wiedzieli co im wolno a czego nie, po powrocie do twierdzy trzeba będzie ukarać tych idiotów za śmierć sierżanta. - Tu wskazał ruchem głowy górali, którzy stali najbliżej zajścia. - Wszyscy będziemy mieli przez nich problemy, a tych już nam chyba wystarczy co nie? - Bo chyba nie masz wątpliwości, że to któryś z nich? - Zapytał prawdziwego winowajcę.

- Sam poleciał. Niedojda zaczepił się o kamień. Fakt. Nikt go nie złapał. Ale karać za to ludzi? Przesadzasz...

- Nie, muszą ponieść karę! - Cadarn odpowiedział jakby do siebie. - Prowadź oddział, ja muszę coś jeszcze sprawdzić - Powiedział, po czym odwrócił się plecami i zagłębił w ciemność jaskini sięgając jednocześnie po pochodnię.

Cadarn z każdą chwilą tracił szacunek do Wulfa, nie znał go wcześniej, ale miał opinię twardego wojownika, wzbudzał szacunek. Teraz Cadarn miał wrażenie, że to po prostu kolejny głupiec, który nie potrafi nawet przewidzieć konsekwencji swoich czynów. Rozmowa była obliczona na poznanie reakcji Wulfa na ostatni "wypadek". Zachowywał się tak, jakby nie zależało mu na ludziach, którzy mają ponieść karę w zamian za niego. Dla takich ludzi w oddziale nie było miejsca. Cadarn podejrzewał, że może to spowodować rozruchy, a może nawet otwarty bunt w jego oddziale, ale nie miał wyboru...jeśli czegoś nie zrobi, prędzej czy później Wulf doprowadzi do zagłady jego i jego ludzi...

Światło pochodni łagodnie oświetlało ściany prastarej jaskini wokół niego. Wszedł tu żeby pomyśleć w spokoju, ale chciał też sam przeszukać miejsce, gdzie gobliny dotarły z księgą...dlaczego tu? Góry to nie miejsce dla ksiąg czy zwojów. Liczył, że może uda mu się znaleźć jakieś ślady, które mogły rzucić światło na tą tajemnicę, jednak oprócz ludzkich kości i pozostałościach ubrań kobiet i dzieci, schowanych pod płaskim głazem, nie znalazł żadnej rzeczy, która mogłaby mu odpowiedzieć na pytanie po co zielonoskórzy przynieśli tu księgę. Cadarn bez większego przekonania zagłębił się kawałek w jeden z korytarzy jaskini, aby po chwili jego uwagę zwrócił trochę głębszy cień na jednej ze ścian, który, po oświetleniu pochodnią, okazał się być wąskim przejściem, zasłoniętym skórą niedźwiedzia, które ewidentnie prowadziło w głąb ziemi. Cadarn zrobił kilka kroków w głąb korytarza, ale nic nie wskazywało na czyjąś obecność.

To dawało do myślenia. Mogło to być jedno z wielu wyjść, którymi orki mogły się posługiwać w górach. To z kolei mogło również oznaczać, że gobliny wraz z księgą nie przyszły tu przez przypadek. Wyglądało na to, że orkom zależy na księdze...

- Głuuupiec - Cadarn obejrzał się gwałtownie za siebie na dźwięk tego słowa, ale nie widział nic poza kręgiem światła, wytężył wszystkie zmysły, ale nie był w stanie zauważyć, bądź usłyszeć żadnego ruchu. Stał tak przez chwilę z żelaznymi mięśniami napiętymi i gotowymi do działania, niczym przyczajona bestia w każdej chwili gotowa do ataku.

- Śleeeepiec - Tym razem dźwięk dochodził z korytarza za skórą, tak mu się przynajmniej wydawało, gdyż jedyne co teraz słyszał to dźwięk wiatru wydostającego się z jaskini na wolność. W dziwny sposób też przypominał mu głos jego martwego ojca...

- Zostaw mnie w spokoju ojcze! - Krzyknął, ale nikt mu nie odpowiadał. - Czy to mój umysł wariuje? - Zastanawiał się Cadarn, nie czuł się szalony, ale z drugiej strony jak wytłumaczyć to, że często czuł jego obecność? A może ojciec chciał go ostrzec? Tylko przed czym?

Cadarn warknął ze złości i wyszedł sprężystym krokiem z jaskini. Oddział już wyruszył, góral musiał się więc przepychać aby zająć pozycję na czele. Na swojej kopii mapy tych okolic, zaznaczył to miejsce, będzie musiał je zbadać dokładniej, z grupą ochotników.

Gdy byli już na odległość wzroku od Isengardu, jeden ze zwiadowców zameldował, że na spotkanie Cadarana, wyjechał silny oddział Gondorian. Mieli ze sobą dwa luzaki.

- Cardanie i ty Wulfie. - powiedział, bez zbędnych ceregieli, oficer w siodle. - Pojedziecie z nami.

- Wole pieszo. - odwarknął Wulf.

- Dojdziemy sami, eskorta nie jest nam potrzebna. - Cadarn splunął.

- Nalegam! - Odpowiedział odrobinę ostrzej niż było trzeba oficer.

Cadarn popatrzył na Wulfa, pokiwał głową na znak, żeby się nie spierać, po czym podszedł do jednego z żołnierzy, zdjął plecak i kazał mu zanieść go do swojego namiotu, a sam wsiadł na gondorskiego konia, i nie czekając na komendę oficera, sam skierował się w stronę wejścia do Twierdzy.

- Wspaniale - Pomyślał. - Pewnie gondorczyk dotarł tu przed Gethem. Na samą myśl, że będzie musiał płaszczyć się przed tymi ludźmi, chciało mu się rzygać. A to był dopiero początek...
 

Ostatnio edytowane przez Fenris : 22-11-2011 o 09:06.
Fenris jest offline  
Stary 22-11-2011, 17:23   #190
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
Wbrew pozorom świat jest mały. Po tym jak w tajemniczych okolicznościach okręt zniknął z portu w Umbarze teraz się znalazł. Mało tego okazało się, że przy życiu pozostały osoby, które z przeróżnych względów powinny zachować życie. Elf był obojętny Endymionowi, choć jego życie było ważne dopóty, dopóki będzie pewność, że nie wyjawił całej swojej wiedzy o kamieniach. Lub do chwili kiedy się one znajdą. Zupełnie inaczej sprawa wyglądała w przypadku Dorina, którego łączyła przyjaźń z Endymionem. I dlatego Endymion szedł za elfem, rozglądając się uważnie na wszystkie strony aby nie dać się zaskoczyć ogromnemu pająkowi. Nie rozumiał dlaczego elf tak ryzykuje, czy to już taka elfia natura czy ma jakiś bardziej konkretny powód. Powoli szli na przód, przedzierając się przez wszędobylskie pajęczyny. Serce waliło, mięśnie się napinały pozostając w gotowości do natychmiastowego działania. W przypływie adrenaliny zupełnie zapomniał o zmęczeniu i głodzie. Obejrzał się za siebie, miał nadzieję, że ujrzy tam łysawego, dobrze opalonego mężczyznę. Lecz ten pozostał na dole. Szerokie i kręte schody po których teraz szli na górę ziały ciemnością, stopnie usłane były kostkami małych zwierzątek. Finluin szedł ostrożnie, wszystko wskazywało na to że stara się także nasłuchiwać.

- Nazbierajmy chrustu i wykurzmy potwora ogniem... - zaszeptał Salah na tyle głośno, aby jego głos doszedł do dwóch postaci głębiej w pomieszczeniu jednocześnie rozglądając się do okoła...

- Ma rację. W tych ciemnościach łatwo może nas zaskoczyć, przygotowanie ognia nie powinno zająć nam wiele czasu - pomysł Salaha wyraźnie podobał się Endymionowi, który w ciemnościach prawie nic nie widział.

- Dobrze - zgodził się elf - tylko pospieszmy się, bo boję się że Dorin długo nie wytrzyma.

- Przygotujmy pochodnie i ognisko we wnętrzu ruiny – zaproponował strażnik - które rozświetli nam te cholerne ciemności.

Jak tylko wycofali się ze schodów Endymion zaczął w pośpiechu znosić chrust na ognisko we wnętrzu ruiny, które powinno rzucić nieco światła na całą tę sytuację. Jednocześnie wybrał odpowiednio solidne i długie konary, które posłużą za pochodnie. Po rozpaleniu stosu pierwszy poziom wypełnił się światłem, nic im na tym poziomie nie zagrażało ale zaczęły płonąć wszechobecne pajęczyny i wszyscy musieli uciec na zewnątrz. Dym wydobywał się czarnymi puszystymi kłębami z otworu wejściowego i szczelin w murze. Ale na pająku widocznie nie zrobiło to dużego wrażenia gdyż nie opuścił swojego schronienia.

Gdy przestało dymić Endymin niepewnie spojrzał po twarzach towarzyszy.

- Ruszam - rzucił biorąc pochodnię i kierując się ku wejściu do zwalonej wierzy.
- Idę z tobą - elf ponownie napiął łuk i ruszył za Endymionem.

Salah z wahaniem ruszył kilka kroków za strażnikiem i elfem, nerwowo rozglądając się na boki i mocno ściskając rękojeść miecza w spoconej dłoni. W środku unosił się jeszcze rzadki dym i smród spalenizny. Za to było jaśniej, bo wypalił się otwór w sklepieniu. Stojąc pod nim zobaczyli, że nad nim jest podobny tylko, że w suficie drugiego piętra wieży. Na nimi musiał być ostatni poziom zakończony dachem, którym z tego co wyglądało była podłoga trzeciego poziomu, którego połamane ściany sterczały na szczycie wieży widoczne z zewnątrz. Endymion ostrożnie ruszył do góry, nie było na co czekać. Bok osłaniał tarczą, włócznie miał w gotowości do walki. Ogień po schodach nie przedostał się na górę i tylko spalił część pajęczyn i korzeni na ścianach stopni, na których wciąż tliły się rozżarzone pnącza pędów i pnączy. Na drugim poziomie panował półmrok, snop światła wpadał przez sklepienie, w którym był otwór średnicy koła u wozu.

- Jest tam - wskazał ręką Finluin wytykając miejsce w kącie wieży.

Nałożył strzałę i napiął cięciwę. Poszybowała ze świstem. W kącie poruszenie wskazywało, że strzała dosięgła celu. Po owalnej ścianie pająk wdrapał się na sklepienie i do góry nogami przemieszczał się w stronę schodów ponad głowami intruzów. Endymion cały czas mierzył grotem włóczni w pająka, zatem gdyby ten chciał się opuścić powinien się nadziać na uniesioną w górę włócznię.

- Popraw mu - rzucił strażnik do elfa zaciskając mocniej włócznię.

Kolejne dwie strzały ugodziły cielsko pająka w duży, kosmaty grzbiet. Pająk będąc na schodami oderwał się od sufitu opuszczając na pajęczynowej linie z przerażającą szybkością.
Endymion wolał ruszyć od razu nim pająk przejdzie do ataku całkowicie opanuje sytuację. Grot włóczni zatopił się w włochatym cielsku pająka, przy czym jedna z ośmiu odnóg trafiła Endymiona, który na plecach zjechał, głową w dół po chodach, kończąc fikołkiem po którym nakrył się nogami, poturbował się strasznie ale na szczęście elf, który uniknął ciosu odnóżem go wyłapał przed upadkiem ze schodów na niższy poziom. Użyczając ramienia pomógł zbiec po schodach na dół. Endymion czuł jeszcze na plecach każdy ze stopni z którymi miał niewątpliwą przyjemność się zapoznać. Pająk nie był już tak szybki jak przedtem, jego niepewne ruchy zdradzały, że rana zadana włócznią jest poważna. Lecz mimo tego ruszył za nimi.
 
ThRIAU jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172