Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-11-2011, 20:20   #15
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Chwila oczekiwania w stresie, i było po wszystkim. Kimkolwiek byli jeźdźcy, wybrali inną drogę i oddalili się tak szybko, jak zostali wytropieni. Po zbieraninie, którą tylko z uprzejmości można by nazwać drużyną, widać było najróżniejsze podejście do nadchodzącego zagrożenia- jedni chowali się licząc, że zostaną niezauważeni, inni zdawali się nie widzieć problemu w bezpośredniej konfrontacji z domniemanymi przeważającymi siłami wroga. Każdy postępował inaczej, wiedziony innymi pobudkami. Z jednej strony, nie można nikogo winić za indywidualizm i własne przekonania, z drugiej jednak- podróżowali razem. Każdy z nich powinien myśleć nie tylko o sobie, ale też o reszcie. Dlatego podróżowali razem, żeby było bezpieczniej. Tylko że jeśli ich akcje będą tak rozbieżne... Jaredowi niezbyt się to podobało, nie powiedział jednak nic. Podróż nie powinna trwać zbyt długo, a w razie czego priorytetem jest życie Lulu i Hugo- w końcu obiecał im towarzyszyć aż do końca ich podróży i czuwać nad ich bezpieczeństwem.

Hot Springs- niewielkie miasteczko zawdzięczające swoją nazwę gorącym źródłom gęsto rozmieszczonym w okolicy. Tiggs dziwił się sam sobie, jakim cudem jeszcze tu nie zawitał. Wizyta w takim miejscu pomogłaby mu się odprężyć, pozbyć pokładów negatywnej energii... Zaśmiał się w duchu na samą myśl o indiańskim szamanie, z którym miał okazję rozmawiać jakiś rok temu, a który udzielił mu kilku rad na temat "stanu jego ducha".
Mimo wszystko, pobyt w gorących źródłach musiał być co najmniej przyjemny, skoro przyjeżdżały tu osoby z całego stanu, i nie tylko.

Barman był rozmowny, to znaczy, że znał się na swoim fachu- wszakże barman musi umieć rozmawiać z klientami, na każdy temat. Jared opłacił swój pokój, i dorzucił parę centów Williamowi, któremu najzwyczajniej w świecie zabrakło środków. Zdarza się.
Słuchał, jak blondynka wypytywała o wyprawę, z którą się minęli, oraz tych, na których polowali. Fakt, i jego wzrok przykuł miotany wiatrem list gończy- pięć tysięcy za martwą głowę to naprawdę pokaźna sumka. Było jednak kilka powodów, dla których Jared nie zainteresował się żywo sprawą. Po pierwsze, obiecał odprowadzić Lulu do Westwood. Po drugie pokaźna gromada wyruszyła już śladem bandytów, jakie były szanse, że mając kilka godzin straty do pogoni zdołają dotrzeć do nich pierwsi? Nikłe. Po trzecie, chociaż najmniej ważne, Jared lubował się w mordercach, a póki co wiedział tylko o napadzie na pociąg. Fakt, starczyłby fakt, że jest wyznaczona cena za ich głowę, detale nie są niezbędne, jednak priorytetem obecnie było spełnienie obietnicy- zapewnienie ochrony Lulu.

Wyszedł z "Soup and sleep" i podszedł do Bruno, który jeszcze tkwił przed budynkiem.


Odwiązał go i powolnym krokiem powiódł w stronę stajni.

- Zmęczyłeś się? Bo ja przyznam, że trochę tak.- Koń spojrzał na niego z dezaprobatą.
- Co tak patrzysz? Swoje przeżyłem, a i coś mnie wzięło jakiś rok temu, alergia czy czort wie co. Nie jestem w stanie przejechać takiego dystansu jak jeszcze pięć, dziesięć lat temu...- Kasztan parsknął i pokiwał łbem, uznając trafność argumentów. Ale potem trącił mężczyznę nosem dając mu do zrozumienia, że i on nie jest najmłodszy, ale mimo to jest wiele wart. Jest znacznie lepszym towarzyszem, zarówno w podróży jak i strzelaninie, niż większość przedstawicieli jego gatunku, i jego wiek nie ma tu nic do rzeczy. Zwolnił i spojrzał w oczy Jareda, próbując przekazać mu, że z nim jest tak samo.

- Dziękuję, przyjacielu. Wiesz, jak podnieść mnie na duchu. Masz u mnie skrzynkę najsłodszych jabłek, jak tylko zajedziemy do Westwood.- Bruno uniósł głowę, dumny z tego, że po raz kolejny mógł pomóc swojemu nieporadnemu właścicielowi.

Tiggs oddał wodze konia jednemu z chłopców urzędujących w stajni i pozdrowił jedzącego zupę Hugo skinięciem głowy.
Gdy wszedł ponownie do Saloonu, Balor kończył rozmowę z właścicielem przybytku, chował zdjęcie swoich rodziców. Biedny chłopak, chociaż twardy, skoro nadal ma nadzieję ich odnaleźć.

Lulu, ani hazardzisty z którym rozmawiała w kącie sali, już nie było. Nie trudno było się domyślić, co i gdzie robią. Cóż, ma budynek na własność, ale musi mieć gotówkę na jego wykończenie i umeblowanie- łóżka kosztują, nawet w hurtowych ilościach.

Jared usiadł przy jednym ze stolików i położył kapelusz na krześle obok. Zaraz podadzą kolację. Potem będzie mógł napić się burbonu, w końcu barman zaoferował się postawić pierwszą kolejkę, i wreszcie się położyć. Błogi sen przed kolejnym dniem w siodle.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline